wtorek, 17 września 2013

Berlin w 8 godzin

Relacja M. z krótkiej (częściowo kulinarnej) wycieczki do Berlina - niech posłuży za usprawiedliwienie naszej kilkudniowej nieobecności na blogu.

Miałam spędzić cudowny w piątek w Szczecinie. W czwartkowy wieczór stwierdziłam jednak, że mam ochotę na bajgle. Takie bajgle idealne - mięsiste, stawiające zębom opór, pięknie wyrośnięte, ze skórką chrupiącą na zewnątrz i miękkim środkiem. Ale nie takim okropnie miękkim jak zwykła "dmuchana" bułka z supermarketu, raczej jak nieco gęstsza drożdżówka. Nasze poszukiwanie bajgla idealnego trwa od ponad roku, od kiedy wróciliśmy z kraju Panera Bread i Einstein Bros. Bagles. Poszukiwanie jest bardzo trudne, bo polska mąka jest absolutnie inna niż amerykańska i wszystkie wypieki są zbyt szlachetne.
Pomyślałam więc, że skoro w Berlinie można znaleźć liczną mniejszość amerykańską, to można i znaleźć amerykańskie bajgle. Wujek Google w 0,31 sekundy pokazał mi, że całkiem niedawno pewna Amerykanka o pięknym nazwisku Kratochvila postanowiła dać Europie prawdziwie nowojorskie bajgle. Kupiłam bilet i w piątek o 6:11 rano wyruszyłam na podbój Berlina. Byłam tam po raz pierwszy i to tylko na 8 godzin, więc miałam bardzo napięty plan: bajgle w Books&Bagles, kawa i ciasto w The Barn, sklep z drewnianymi elementami do budowy pociągów. A po drodze wszystkie sztampowe atrakcje turystyczne. 
Wszystkie zdjęcia, które tu widzicie były robione komórką, stąd ich jakość. 


Rozpoczęłam z przytupem - weszłam do 5 gwiazdkowego hotelu po mapę Berlina, potknęłam się, udało mi się wywołać uśmiechy na kilku twarzach, które wydawały się nieskore do uśmiechów. Wyszłam i zaczęłam szukać kawiarni. Zobaczyłam dobrze mi znane logo, które do tej pory było gwarancją niezłej jakości. Przejechałam się okropnie - jeśli ktoś twierdzi, że parzenie kawy w ekspresie ciśnieniowym to żadna filozofia, niech uwierzy, że są miejsca, gdzie za prawie 3 euro można dostać obrzydliwe cappuccino. Nawet super wiedeński wystrój tego nie rekompensuje. Na szczęście, mapa okazała się całkiem przejrzysta, znalazłam ulicę na której sprzedają bajgle, ruszyłam. 
Po drodze minęłam kilka dzieł street artu, niezłe hasło reklamowe (kein Bex, kein Latte, kein Bullshit), portrety Angeli Merkel i jej przeciwników politycznych (w tym kobiety o imieniu Beatrix, która raczej nie może liczyć na głosy fanów Harry'ego Pottera ze względu na swoje inicjały i ten wzrok...), a także ciężarówkę Michalskiego - będącą dowodem na to, że Polacy mają dobre mięso. I że za przystępną cenę pozwalają je nabyć sąsiadom. Zapomniałabym o idealnej reklamie berlińskiej drużyny hokejowej - tak, to była wielka góra topniejącego w słońcu śniegu. Dokładnie przed Bramą Brandenburską.









Po 45 minutach doszłam do księgarni Shakespeare and Sons Bookstore w której mieści się Fine Bagles. Jeśli ktoś z Was był w krakowskim Massolicie na Felicjanek, poczułby się tutaj jak w domu. Podobne tapety, zapach starych książek, fotele, nieco chyboczące się stoliki. Pełna entuzjazmu opowiadałam niemieckiemu właścicielowi, że przyjechałam do Berlina w zasadzie tylko na bajgle i że to cudowne, że im się chce je robić, tralalalala. Pan skwitował ten cały mój monolog jednym zdaniem po angielsku z ciężkim niemieckim akcentem "that's interesting". Oh, really?! 

Fine Bagles, Raumerstraße 36

Nie miałam ochoty ich jeść na miejscu, więc wzięłam cztery na wynos. Opłacało się. Były pyszne. Nadal nie idealne, ale naprawdę porządnie mięsiste, chrupiące, pachnące i świeże. Wróciłabym tam mając ochotę porozmawiać z panną Kratochvila, która z pewnością zrozumiałaby moje poszukiwania lepiej niż jej pracownik.


Kolejnym punktem programu był mega hipsterski The Barn. Kawa palona w okolicach Berlina, wszystko organiczne, ekologiczne i w ogóle - slow. Cortado przepyszne, ciasto cytrynowe z lukrem i makiem naprawdę cytrynowe, wilgotne i świeże. Goście zupełnie jakby importowani z  warszawskiej Charlotte czy SAMu. Posiedziałam sobie 10 minut (była to moja jedyna przerwa w chodzeniu w ciągu całego dnia), popatrzyłam dookoła i zauważyłam pewien paradoks: przed wszystkimi slow-foodowymi kawiarniami i knajpkami, które mijałam, przed eko-sklepami siedziały/stały tłumy ewidentnie stałych bywalców z papierosami. Ekologicznymi i wytwarzanymi z tytoniu rosnącego w okolicach Berlina?

The Barn, Auguststraße 58
A na końcu napiszę jeszcze o książce, od której właściwie powinnam zacząć. W Warszawie w jednej z kawiarni na Dworcu Centralnym zauważyłam książkę. Na jej okładce było dokładnie to, co widzicie na zdjęciu. "Celebrating Friends" została wysłana w podróż po świecie przez jedną z kanadyjskich bibliotek. Z Wrocławia do Warszawy przywiozła ją Anna, ja zostawiłam ją w Berlinie. Mam nadzieję, że nikt jej nie wyrzuci i pokona jeszcze wiele kilometrów. Tutaj możecie zobaczyć mapę, a na niej miejsca w których teraz znajdują się różne książki wysłane w świat przez tę bibliotekę. 


Nie będę dzielić się z Wami w tym miejscu moimi przemyśleniami dotyczącymi a) robienia sobie zdjęć na Pomniku Pomordowanych Żydów Europy, b) robienia sobie zdjęć przy Checkpoint Charlie z facetami przebranymi za amerykańskich żołnierzy, c) sprzedawania koszulek Solidarności i czapek radzieckich żołnierzy na jednym stoisku, d) pikietowania pod hasłami ochrony niemieckich granic, kultury, etc. Wystarczy, że skomentuję to niczym właściciel Fine Bagles: "that's interesting..."

2 komentarze:

  1. Bardzo ciekawa opowieść :). Uwielbiam Berlin, niedługo znów tam zawitam, więc wpadnę po bajgla :)

    OdpowiedzUsuń

Dziękujemy za odwiedziny!
M+A