niedziela, 30 kwietnia 2017

Koszmar dietetyka, raj głodomora - deep dish pizza

Kiedy już myśleliśmy, że "zawsze z podwójny serem" jest dietetycznym samobójstwem, przypomnieliśmy sobie o deep dish pizza.

Deep dish pizza to pizza pieczona w głębokiej blaszce - takiej w jakiej zwykle piecze się ciasto zebra czy inny placek. Wymyślili ją Amerykanie włoskiego pochodzenia. W latach czterdziestych XX wieku w jednej z chicagowskich pizzeri szef kuchni postanowił ciastem do pizzy wyłożyć głęboką blaszkę i obficie wypełnić ją tym, czym zwykle napełnia się amerykańską pizzę - pepperoni, mozzarellą i sosem pomidorowym. Z pieca wyciągnął marzenie każdego miłośnika pizzy z serem. Ciasto chrupiące na brzegach i miękkie w środku, z serem, który wyciąga się wysoko, nie chce się oderwać do końca za to przerywa się tworząc pajęczyny w których gdzie nie gdzie widać czerwony, mocno pomidorowy sos pachnący koprem włoskim i oregano. To wkładanie łopatki pod kawałek, który chce się zaraz mieć na swoim talerzu wygląda trochę jak torturowanie wygłodniałego zwierzaka. Bardzo chcesz jeść, czujesz jak ślinianki szaleją, ale pizza tak łatwo nie odpuszcza i nie daje się po prostu położyć na talerz. Zmusza do wykonania klasycznego manewru "ręka do góry" podczas którego możesz dokładnie zobaczyć co zamówiliście. Zamówiliście, bo tej pizzy nie da się zjeść w pojedynkę. Nie tylko dlatego, że po dwóch kawałkach czujesz się gorzej niż po imieninach u cioci Krysi. Ale przede wszystkim dlatego, że jesteś w Ameryce w której wszystko jest duże. A my w staromodnej Europie to raczej wolimy skromniej i mniej.


Poza tym, w Ameryce nawet Twoja pizza w rozmiarze "small" jest duża i wygląda jak klasyczna średnia, którą przywozi pan na skuterku prosto pod Twoje drzwi. Jest spora i jest w niej wszystkiego bardzo dużo - kiełbasy, pieczarek, papryki, sosu. Wgryzasz się więc w miękką, ciągnącą się masę sera. Powoli żujesz i czujesz odświeżającą moc pomidorów i kopru włoskiego. Bez sosu pomidorowego ta pizza byłaby niejadalna. Bez kopru włoskiego to nie byłaby amerykańska pizza. Zjadamy po dwa kawałki (z sześciu przewidzianych dla rozmiaru small). Resztę bierzemy na wynos mając nadzieję, że nadejdzie dzień w którym będziemy w stanie coś w siebie wcisnąć.

Wychodząc zaglądamy przez szybę do kuchni i widzimy krępego Meksykanina dzierżącego coś na kształt maczety. Kilka sprawnych ruchów i w ciągu 3 sekund kolejna pizza jest pokrojona. Spektakularne!


Deep dish pizza w Chicago można spróbować w Pizzerii Uno, która twierdzi, że ją wymyśliła i w sieciówce Giordano's (którą bardzo polecamy). W Giordano's jest zwykle zatrzęsienie klientów. Ale błyskotliwi właściciele znaleźli sposób na zatrzymanie tych, którzy nie mogą usiąść od razu. Wchodząc dowiadujesz się, że na stolik musisz poczekać godzinę. Dokładnie tyle, ile zwykle trzeba poczekać na deep dish pizza. Możesz więc czekając złożyć zamówienie tak, by po przyjściu do stolika móc od razu cieszyć się swoimi daniami. Tak też było. Zamówiliśmy, poczekaliśmy pijąc lemoniadę i korzystając z dobrodziejstw darmowego wi-fi. Po godzinie dostaliśmy stolik i jedzenie przyszło w ciągu 2 minut. Nie, nie musieliśmy zapłacić z góry. I to było coś w co nie mogłam uwierzyć. Nie mieściło się to w mojej polskiej głowie. Przecież mogliśmy zamówić i zrezygnować. Kiedy zapytałam Panią czy mamy zapłacić z góry była równie zaskoczona moim pytaniem jak ja jej odpowiedzią, że płacimy po posiłku. Jak widać, Amerykanie jak już coś zamówią to raczej nie rezygnują. A jak nie chcą czekać, to po prostu wychodzą i nie zamawiają.

fot. TNVWBOY 

piątek, 28 kwietnia 2017

Jak smakuje Ameryka?

O to jak smakuje Ameryka (a właściwie Stany Zjednoczone) i jakie mamy skojarzenia z amerykańską kuchnią pytało nas wiele osób. Napisać, że Ameryka to ogromny kraj to tak jakby nie napisać nic. Wyobraźcie sobie starszą panią żyjącą na podlaskiej wsi i jej obiad. A teraz wyobraźcie sobie starszą panią w Hiszpanii i jej kolację. Tak smakuje Ameryka. 

fot. Victor Lozano

Ostatnio sprawdzałam czy dalej jest z Białegostoku do Barcelony (bo do takie dwa swojskie "moje" miasta) czy z Chicago do Los Angeles. Oczywiście, że dalej jest z Chicago do Los Angeles, a Chicago nie leży na wschodzie USA tylko bardziej w środku. Dlatego też to porównanie z kolacją serwowaną przez babcię dla małego Jose i dla małego Jasia wydaje mi się idealne.

W Stanach Zjednoczonych konkretne stany kojarzone są z bardzo konkretnymi produktami spożywczymi. Do tego stopnia, że tablice rejestracyjne, zwane przez Polaków "plejtami" są opatrzone stosownymi hasłami. Dla przykładu, stan Wisconsin chlubi się, że jest "the Dairy Land." W Wisconsin właśnie produkuje się najlepsze amerykańskie cheddary (i robi mnóstwo mleka w proszku z którego potem robi się zwykłe mleko, bo technologia „mleko od krowy- filtrowanie – butelkowanie” jest droższa i takie mleko jest uznawane za towar luksusowy). Stan Idaho to kraina ziemniaka. Dlatego producenci chcący sprzedawać swoje kartofle umieszczają na worku wielki napis "Idaho Potatos." Ziemniak jest tak ważny dla mieszkańców Idaho, że stworzyli ziemniaczane muzeum. Można tam obejrzeć zdjęcia pierwszych farm, dotknąć narzędzi, którymi rolnicy na początku XX wieku kopali ziemniaki, zobaczyć ile rodzajów produktów spożywczych robi się z ziemniaka i jak wygląda w środku fabryka chipsów Pringle's. Można tam także zobaczyć wielki portret Thomasa Jeffersona – zasłużonego dla ziemniaka prezydenta USA, który jako pierwszy zaserwował swoim gościom frytki. Wschodni stan Vermont to ojczyzna najprzedniejszego syropu klonowego, Floryda słynie z pomarańczy i brzoskwiń. Kalifornia to z kolei mekka dla miłośników wina, owoców i orzechów. Jeśli w środku zimy jesz w USA truskawki to na 99% są z Kalifornii. Podobnie jak wino - amerykańskie wina są głównie z Kalifornii.

fot. Lukas Budimaier

Napisawszy o tych konkretnych stanach muszę dodać rzecz prozaiczną. W mojej małej głowie amerykanistki bardzo często pojawią się skróty myślowe i zupełnie niepotrzebne uogólnienia. Kuchnia, każda kuchnia, to wypadkowa klimatu, kultury i zasobności portfela. Nie inaczej jest w USA. Każdy stan przez dziesięciolecia wypracował swoją kuchnię i swój sposób przygotowywania dań. Było to związane z pochodzeniem kolonizatorów (Anglia, Francja, Skandynawia), warunkami glebowymi i klimatem (co innego można uprawiać w dość chłodnych stanach, a co innego w gorącej Kalifornii) i grupą społeczną, która jadła dane posiłki. Bogaci ludzie zawsze jedli inaczej niż ich pracownicy czy niewolnicy. Zupełnie tak jak dzisiaj, wtedy importowali produkty z Europy, inspirowali się kuchnią francuską. Ale to nie dzięki nim powstały takie amerykańskie klasyki jak clam chowder, czyli gęsta zupa z małżami czy corn dogs, czyli kiełbaski w cieście kukurydzianym. Te klasyczne amerykańskie dania charakteryzujące konkretny region to zasługa zwykłych gospodyń domowych szukających oszczędności i jak najlepszego wykorzystania darów ziemi. Druga rzecz o której muszę wspomnieć to czas. My, Polacy, lubimy o sobie myśleć jako o bardzo starym, dojrzałym kraju z ponad tysiącletnią tradycją. O Amerykanach lubimy myśleć jako o kraju młodym, bez konkretnej tożsamości, ciągle dojrzewającym. Jak się okazuje, ten "krótki" czas wystarczył, żeby rozwinąć swoje charakterystyczne smaki.



















Dla mnie kuchnia amerykańska to mieszanka tego, co wnieśli pierwsi kolonizatorzy i niewolnicy z tym, co dodały do niej kolejne grupy etniczne. Mam już w głowie nawet mapkę tego podziału na wschód, Mid-West, Teksas, stany południowe. Ale zacznie się z tego tekstu robić tekst popularno-naukowy. Dlatego teraz skupię się tylko na głównych smakach, które czuliśmy podczas naszego rocznego, a teraz dwutygodniowego, pobytu w kraju ciastek oreo.


1. kawa przelewowa o smaku orzechowym, albo waniliowym, albo dyniowym

Ilość przelewówki wypijanej i serwowanej w Stanach jest niewiarygodna. Wiem, że nie przebije to Skandynawii, ale robi wrażenie. Ten klasyczny obrazek człowieka idącego z kubkiem kawy to w ogóle marzenie każdego europejskiego właściciela kawiarni - sprzedajesz kawę w papierowym kubku i nie masz gościa w lokalu (i związanych z nim kosztów takich jak: fotele, toalety, zmywanie, obsługa, etc). Kawa przelewowa aromatyzowana to dla mnie czysty smak amerykańskiego poranka. I nie ma zmiłuj, że chemex czy aeropressy są lepsze i to z jakąś boliwijską kawą jednorodną w nosie smoka wypalaną. Czarna, mocno palona i mocno aromatyzowana kawa z dodatkiem "half and half" czyli śmietanki to majstersztyk amerykański. Koniec.

2. Słodko, słodko, za słodko, sól