wtorek, 30 września 2014

Miód z dachu
[Rozmowa #5]

O pszczołach, które od ponad trzech lat pracują w warszawskich Łazienkach, miodobraniu na szóstym piętrze i o wyższości miodu nad cukrem rozmawiamy z Dariuszem Suchenkiem, szefem kuchni restauracji Venti-tre w Regent Warsaw Hotel.

fot. B. Zackiewicz
 
C&D: Skąd pomysł, żeby w środku miasta, na dachu hotelu, hodować pszczoły?

D.S: Ule są już u nas trzy i pół roku. Zastanawialiśmy się, skąd brać produkty do kuchni, żeby były bezpieczne i sprawdzone. I wpadliśmy na taki pomysł, żeby postawić dwa ule na dachu. Żeby mieć swój miód, zobaczyć jak te pszczoły dadzą sobie radę w mieście.
Pszczelarze nieraz protestowali w Warszawie, alarmowali, że na wsiach giną pszczoły. Że rolnicy stosują tak drastyczną chemię do swoich upraw, że to zabija pszczoły. Pszczoła wraca do ula popołudniu. I dlatego te wszystkie środki ochrony roślin powinno się rozpylać wieczorem. Ale co z tego – jeśli wielu rolnikom nie chce się wyjechać na pole wieczorem, to pryskają rano, wtedy kiedy na polach są pszczoły. Chemikalia sprawiają, że pszczoły giną. Rolnik robiący opryski rano, niezgodnie z wytycznymi producenta, jak nie widzi za bardzo poprawy, to co robi? Pryska dwa razy silniejszą chemią. I dobija tym pszczoły.

Skąd są te Państwa pszczoły? 

Po roku przygotowań znaleźliśmy pana, który dał nam swoje pszczoły. Cała rodzina pszczela przyjechała tu z Krosna, z gór. Zaczęliśmy od dwóch uli. To znaczy te, które są teraz to są już warszawianki, urodziły się już u nas. Średni wiek pracującej pszczoły to 50-52 dni. Po 50 dniach pszczoła zwykle umiera, ale rodzą się nowe. Więc po trzech latach to na pewno wszystkie są warszawiankami.

poniedziałek, 29 września 2014

Sałatka z wędzoną makrelą i jeżynami - bez soli!

O tym, że większość z nas beztrosko nadużywa soli w codziennym gotowaniu  pisano już wiele. My chcemy pokazać, że sól można ograniczać i nie trzeba się specjalnie wysilać, żeby się tego nauczyć. W poprzednim tekście zachęcaliśmy do pozbywania się nawyku dosalania i proponowaliśmy przepis na galette ze śliwkami i serem pleśniowym
Dzisiaj chcemy skupić się na kolejnym kroku: wykorzystywaniu soli naturalnie występującej w różnych produktach. Na czym to polega? Większość produktów spożywczych zawiera sól - począwszy od wędlin skończywszy na serach. Co za tym idzie, jedząc je - zjadamy jakąś część naszej maksymalnej dziennej dawki soli (dla przypomnienia, ta dawka to jedna łyżeczka). Często jednak zapominamy o tym i automatycznie dosalamy np. makaron, który ląduje na talerzu z wędzonym łososiem i kaparami albo z parmezanem i suszonymi pomidorami. Zastanawiając się chwilę nad smakiem tych składników odkrywamy, że wszystkie są naturalnie słone - i pomidory, i kapary, i łosoś. Do tej listy można spokojnie dodać anchois, oliwki, szynkę długo dojrzewająca czy solone orzeszki. Ktoś już je posolił. Chcąc ograniczać ilość soli w diecie, nie powinniśmy jej dodawać do tych dań, których składniki już ją zawierają. Po prostu, chwilę pomyślmy o tym, co  mamy w garnku i zastanówmy się czy koniecznie musimy dosalać. 
Dla ułatwienia zadania, przedstawiamy przepis na doskonałą, pięknie prezentującą się na talerzu sałatkę z naturalnie słoną wędzoną makrelą, jeżynami i ciecierzycą. Nie ma w niej ani grama dodatkowej soli, jest tylko ta naturalnie występującą w składnikach - i uwierzcie, zupełnie jej nie brakuje.

Wpis powstał we współpracy z Cisowianką w ramach akcji "Gotuj zdrowo - mniej soli"


Czas przygotowania: 20 minut

Składniki:
1 średniej wielkości makrela
1 puszka ciecierzycy
1 średniej wielkości świeży ogórek
1 czerwona cykoria
200 g roszponki
2 łyżki posiekanych liści bazylii
1 czerwona cebula
100 g sera koziego
5 łyżek oliwy z oliwek
300 g jeżyn 
1 łyżka soku z cytryny
1 łyżka miodu


Roszponkę dokładnie myjemy i osuszamy. Mieszamy z liśćmi bazylii. Makrelę obieramy ze skóry, pozbywamy się ości, a mięso rwiemy na kawałki. Ciecierzycę odcedzamy. Umytego ogórka przekrawamy na pół i kroimy w cienkie półplasterki. Z cykorii obrywamy listki. Ser kozi kroimy w kosteczkę. Połowę jeżyn miażdżymy widelcem, dodajemy sok z cytryny, miód i oliwę z oliwek. Dokładnie mieszamy do uzyskania jednolitego sosu.
Na dnie miski układamy roszponkę, makrelę, ciecierzycę, ogórka, cykorię, ser kozi. Delikatnie mieszamy. Następnie na sałatce układamy jeżyny, wszystko skrapiamy sosem i serwujemy. 


czwartek, 25 września 2014

Sałatka z figami, mozzarellą i szynką parmeńską

To jest chyba najpiękniejsza jesienna sałatka. Figi, które teraz są naprawdę tanie, świetnie smakują z długodojrzewającą szynką. Szynka, trochę sucha i mocno słona, nagle staje się wyjątkowo soczysta za sprawą soku z fig. Genialnym i zupełnie nieintuicyjnym składnikiem w tym daniu jest mozzarella. Połączenie fig z szynką jest trochę oklepane, ale dorzućcie do tego jędrną, soczystą, świeżą mozzarellę, roszponkę, orzechy... Wspaniałe!

Jak pewnie zauważyliście, blog się nieco zmienia i zaczynamy więcej pisać. Dobrze czujemy się pisząc, lubimy to robić i mamy poczucie, że mamy coś do powiedzenia poza przepisem na ciasta, sałatki czy niedzielny obiadek. Dlatego klikając w odnośnik "czytelnia" przeniesiecie się do kuchni słowa. Poznacie historie powstawania restauracji, czekolady, lodów, dowiedziecie się co naukowcy sądzą o jedzeniu śniadań i co my sądzimy o programach kulinarnych. Raz na jakiś czas dorzucimy też nasz osobisty przewodnik kulinarny po jakimś mieście - na pierwszy rzut poszedł Białystok, wkrótce przyjdzie kolej na Kraków i Berlin. Mamy sporo pomysłów i nie możemy się doczekać, kiedy wszystkie zobaczycie.
A teraz smacznego! 


Czas przygotowania: 15 minut

Składniki na 2 porcje:
150 g roszponki 
1 kula mozzarelli
3 figi
6 plastrów szynki długodojrzewającej 
4 łyżki orzechów laskowych
1 łyżka miodu
1 łyżka musztardy
6 łyżek oliwy z oliwek


Roszponkę myjemy i suszymy. Mozzarellę rwiemy na małe kawałki. Figi myjemy i przekrawamy na ćwiartki. Szynkę zwijamy. Orzechy wrzucamy na patelnię, podgrzewamy, aż zaczną mocno pachnieć (ok. 2 minut) i szybko zrzucamy na talerz. Chwilę studzimy i siekamy. W szklance energicznie mieszamy miód, musztardę i oliwę z oliwek. Najlepiej robić to widelcem. Na talerzu układamy roszponkę, mieszamy z sosem, potem układamy pozostałe składniki. Posypujemy orzechami. Podajemy ze świeżą bagietką. 


wtorek, 23 września 2014

Jak sezonuje się wołowinę?
5 pytań do Jose Gutierreza

Wołowina od jakiegoś czasu wraca do łask, coraz modniejsza w Polsce staje się wołowina sezonowana, leżakująca przez 3-4 tygodnie w odpowiednich chłodniach. Już nie tylko w drogim steak-housie czy specjalistycznym sklepie z mięsem, ale i w zwykłych supermarketach można dostać dojrzewające steki wycięte z antrykotu czy rostbefu. O tym, czym jest sezonowanie można przeczytać w skrócie na przykład tutaj.
Sezonowanie zwykle pomaga wołowinie – z naszych doświadczeń ze stekami wynika, że sezonowane mięso jest bardziej kruche, a smak jest w nim bardziej skondensowany, bogatszy. Choć – z drugiej strony – pozostaje pytanie, czy ta różnica jest warta swojej ceny. I jak poznać, które mięso jest właściwie sezonowane?
Rozmawialiśmy o tym ostatnio z Jose Manuelem Gutierrezem, współwłaścicielem hiszpańskiej firmy Gutrei Galicia, specjalizującej się w sezonowaniu wołowiny. Jego przyjazd do Polski zorganizowała warszawska firma Złoto Hiszpanii, która zamierza sprowadzać do Polski galicyjską sezonowaną wołowinę.

fot. Ewa Kubicka

C&D: Na czym polega Pana praca?

Jose Gutierrez: Dojrzewamy, sezonujemy, czyli postarzamy mięso wołowe. Zajmujemy się chuleteros, czyli częściami wołu, które sezonuje się razem z kośćmi. Mogą mieć około 30 kilogramów. Z półtusz wołowych odkrawa się polędwicę, którą od razu pakuje się próżniowo i sprzedaje – polędwicy się nie sezonuje.
Nie używamy małych lodówek do sezonowania, ale mamy trzy specjalne dojrzewalnie, czyli pomieszczenia, w których kontrolujemy wilgotność i temperaturę, każda ma jakieś 30 metrów kwadratowych i specjalne śluzy wejściowe zabezpieczające przed zanieczyszczeniami z zewnątrz i nagłą zmianą warunków.

poniedziałek, 22 września 2014

Ślimaki drożdżowe z nutellą i kokosem

Było ciepło, ciepło, a tu nagle ciemno i deszcz. Jesień. W takie ciemne i mokre popołudnia (bo 18:00 to jednak ciągle popołudnie) cieszę się, że mam naturę wiewiórki, która w szafce ma zapas czekolady, marcepanu, kawy i bakalii, a w lodówce drożdże. Jako drożdżowa baba wierzę, że jak się zrobi jakieś drożdżowe z czekoladą i czymś jeszcze, to wszystkim jest lepiej. No, może prawie wszystkim, bo naszej okolicznej piekarni, w której kiedyś kupowaliśmy drożdżówki lepiej od tego nie będzie. W każdym razie, późnym wieczorem piekę te ślimaki drożdżowe smarując je nutellą i posypując kokosem. Wyciągam z piekarnika, wcinam jeszcze gorące parząc sobie język, a potem czuję się taką super ekstra idealną matką dającą dzieciom do przedszkola PRAWDZIWE domowe bułeczki. Rano słyszę, że bułki z nutellą są super, ale po co ten kokos. I że jabłka z cynamonem i rodzynkami to jednak są najlepsze na świecie, a w związku z tym te bułki z kokosem to mogę sobie zostawić w domu. Ale wybaczam im to i dobry humor mnie nie opuszcza, bo przecież kto jak kto, ale ja i A. nie damy im się zmarnować.
Jeśli nie lubicie nutelli (hmm... to jesteście dziwni, ale ok), to możecie użyć powideł śliwkowych i 2 łyżek drobno posiekanych orzechów włoskich albo cynamonu z cukrem, albo jabłek z rodzynkami. 


Czas przygotowania: 30 minut
Czas oczekiwania: 90 minut
Czas pieczenia: 12-15 minut

Składniki:
1/2 szklanki mleka
1/4 szklanki cukru
20 g świeżych drożdży
1 jajko
2 szklanki mąki pszennej 
3 łyżki ciepłego, rozpuszczonego masła 
6 łyżek nutelli 
4 łyżki wiórków kokosowych
3 łyżki oleju (do posmarowania ciasta i blaszki)

Mleko podgrzewamy w garnuszku, aż będzie ciepłe, ale nie gorące (nie powinno parzyć). Do miski kruszymy drożdże, dodajemy cukier, mleko i mieszamy do rozpuszczenia drożdży. Przykrywamy czystą ściereczką i czekamy 10 minut, aż drożdże "ruszą". Do drożdży dodajemy mąkę, masło, jajko i wyrabiamy do otrzymania jednolitej masy (mikserem ok. 5 minut, ręką ok. 10 minut). Ręce smarujemy łyżką oleju i staramy się uformować z ciasta kulę (dzięki temu ciasto natłuści się i przestanie się kleić). Wkładamy je do miski, przykrywamy ściereczką i odstawiamy w ciepłe miejsce na 1 godzinę. 
Wyrośnięte ciasto uderzamy dłonią, na blacie wyłożonym papierem do pieczenia rozciągamy ciasto na prostokąt o wymiarach kartki A4. Smarujemy je równomiernie nutellą, posypujemy wiórkami kokosowymi i zwijamy w rulon. Gotowy rulon kroimy nożem na 12 równych kawałków. Wszystkie bułeczki układamy na blaszce. Blaszkę przykrywamy czystą ściereczką i odstawiamy w ciepłe miejsce na kolejne 30 minut (żeby bułeczki się  napuszyły). Piekarnik nagrzewamy do temperatury 180 stopni Celsjusza. Do rozgrzanego piekarnika wstawiamy blaszkę i pieczemy bułeczki przez 12-15 minut (aż się zezłocą od góry). Blaszkę wyjmujemy z piekarnika. Bułeczki studzimy.


czwartek, 18 września 2014

Co zjeść w Białymstoku

Białystok to miasto naszego dzieciństwa i darzymy je szczególnym sentymentem. To przecież stolica babki i kiszki ziemniaczanej, orzeźwiającej buzy z kaszy jaglanej. To miejsce w którym ser koryciński jadło się zanim stał się hipsterskim wszędobylskim serem naszpikowanym ziołami prowansalskimi czy suszonymi pomidorami dla podbicia ceny.
Białystok to też miasto kulinarnie nieodkryte. Dlatego jeśli przyjeżdżacie tu na festiwal Halfway czy Original Source. Up to Date, nie martwcie się - będziecie najedzeni i to za naprawdę dobrze. A jeśli przejeżdżacie przez Białystok w drodze do Białowieży, Kruszynian czy Supraśla - zatrzymajcie się koniecznie! Popatrzcie na miasto i posłuchajcie jak mówią mieszkańcy - tylko my umiemy tak pięknie przeciągać samogłoski i zmiękczać...
To jest nasz absolutnie subiektywny przewodnik po tym, co w Białymstoku lubimy najbardziej. Najbardziej lubimy kawę, więc jest jej tutaj naprawdę dużo. Kolejność miejsc zupełnie przypadkowa.


1. ESPERANTO CAFE, ul. Rynek Kościuszki 10 


Esperanto to sztuczny, międzynarodowy język stworzony przez Ludwika Zamenhofa, który był białostocczaninem. Stąd nazwa kawiarni, która powstała w miejscu dawnej kawiarni Ratuszowej. Jej właściciele byli pierwszymi białostockimi restauratorami, którzy zdecydowali się na wskrzeszenie przedwojennych przepisów - buzy i białysów. Buza to napój na bazie kaszy jaglanej, który świetnie orzeźwia i rewelacyjnie smakuje z chałwą. Przywędrował do przedwojennego Białegostoku z Macedonii. Więcej o buzie możecie przeczytać w naszym poście TUTAJ. Z kolei białysy to przedwojenne białostockie bułki z cebulą wypiekane i sprzedawane przez Żydówki. Moja babcia zawsze wspominała, że w sobotę rano Żydówki przychodziły z koszykiem pełnym świeżych, pachnących bułek. Wraz z Żydówkami, zniknęły z Białegostoku białysy. W Esperanto możecie ich spróbować (choć trzeba przyznać, że nie zawsze smakują rewelacyjnie).
Esperanto to też niezłe miejsce na spróbowanie babki ziemniaczanej w wersji de luxe - z sosem grzybowym i ogórkami kiszonymi. Choć w białostockich domach babkę zwykle się je w towarzystwie szklanki mleka lub kefiru.


Co zjeść?
Babka ziemniaczana z sosem grzybowym i ogórkiem - 18 PLN
Białys (mały) - 1 PLN
Buza (koniecznie z chałwą) - 6 PLN
Kartacze - 18 PLN


niedziela, 14 września 2014

Pomidory z serem kozim i jeżynami

Pomidory, kozi ser, jeżyny i oliwa z oliwek. Tyle wystarczy, żeby przygotować szybką i zaskakującą przekąskę. Pomidory, najlepiej różnokolorowe, pięknie kontrastują z czernią jeżyn. W tym zestawieniu wydają się też niesamowicie słodkie. Plasterek pomidora jest też bardzo poręczny, więc doskonale nadaje się na finger food.
Lubimy takie przekąski. Wiemy, że nie są standardową sałatką, która ma na celu nasycenie pierwszego apetytu gości. Nie są też tak wyszukane jak mule w białym winie. Są za to piękne i takie sezonowe, że aż nas skręca, żeby zrobić je jeszcze raz.


Czas przygotowania: 10 minut

Składniki:
2 pomidory
50 g sera koziego (użyliśmy rolady)
10-12 jeżyn
2 łyżki oliwy z oliwek

Pomidory dokładnie myjemy i kroimy na cienkie plasterki. Układamy na talerzu. Ser kozi również kroimy w małe kawałki i układamy je na plastrach pomidora. Na wierzch kładziemy umyte jeżyny. Wszystko skrapiamy dobrą oliwą z oliwek. Serwujemy. 


czwartek, 11 września 2014

Znasz się na jedzeniu, to gotuj!

"Top Chef" - 1,65 mln widzów, "Masterchef" - 2,5 mln widzów, "Ugotowani" - 1,5 mln widzów. Tak przedstawiają się słupki oglądalności programów kulinarnych według portalu Wirtualne Media. Najpierw oglądamy informacje, potem polski serial, a potem bacznie przyglądamy się kuchennym zwycięstwom i porażkom bliżej nieznanych nam ludzi. Dzięki temu wiemy, że weganie i wegetarianie jedzą inaczej, potrafimy rozróżnić befsztyk od szynki i gardzimy kotletem de volaille wiedząc, że kurczaka można przyrządzić na sto innych sposób.
Programy kulinarne z pewnością mają pewien walor edukacyjny. Dzięki nim w Polsce oprócz kilku milionów trenerów piłki nożnej i kilku milionów domorosłych politologów wyrosło nam nowe pokolenie krytyków kulinarnych. Takich, którzy już wiedzą jak należy obchodzić się z rybami, jak trzeba serwować jedzenie w restauracjach i jak jeść ptysie. Wszystko byłoby takie idealne, gdyby nie to, że Polacy zdają się coraz mniej gotować w domu. 


Według raportu Jakość Życia Polaków. Philips Index 2012, ponad 60% Polaków je poza domem, a 50% Polaków zamawia gotowe posiłki z dowozem do domu. Zamawiamy pizzę, makarony, sushi, tradycyjne obiady "jak u babci". Coraz częściej zamawiamy jedzenie przez Internet. W polskich domach gotują głównie kobiety. Co ciekawe, 87% z nich ma bardzo pozytywny stosunek do gotowania (Polacy w kuchni, Millward Brown dla Whirlpool). Co więc sprawia, że nie gotują? Niektóre boją się, że potrawa nie wyjdzie tak jak w przepisie, inne boją się, że nie będzie dobrze doprawiona, jeszcze inne - nie potrafią jej podać w apetyczny sposób. Strach nie jest jednak główną przyczyną zamawiania gotowych posiłków czy jedzenia kanapek. Najczęściej wymienianą przyczyną nie-gotowania jest oczywiście brak czasu - bo pracujemy za dużo, bo nie mamy kiedy zrobić zakupów, bo nie wiemy co ugotować, bo nie wszyscy mają ochotę aby jeść to samo.
Świetnie to rozumiem. Sama czasem czuję wielkiego lenia, impas, brak weny. Widzę pustą lodówkę i ciężko mi wykrzesać z siebie entuzjazm. Ale, na Boga! Skoro mamy już czas na oglądanie "Top Chefa" (i zwykle także "Masterchefa", i jeszcze "Hell's Kitchen", i "Ugotowanych", i "MasterChef Junior"), to powinniśmy zainspirować się tym, czego się uczymy oglądając i znaleźć tyle samo czasu na ugotowanie czegoś sobie i swoim bliskim. Naprawdę rozumiem, że leżenie na kanapie przed telewizorem to nie to samo, co stanie nad garami. Ale skoro już wiemy, że trzeba kupować jajka od szczęśliwych kurek, a mięso warto czasem marynować i piec razem z przekrojoną na pół główką czosnku to wykorzystajmy tę wiedzę w praktyce, w służbie osobom nam najdroższym - i sobie samemu!

wtorek, 9 września 2014

Galette ze śliwkami i serem pleśniowym - bez soli!

Sól to jedna z najczęściej nadużywanych przypraw. Według raportu SGGW z 2012, przeciętny Polak codziennie zjada ok. 7,63 g soli. Światowa Organizacja Zdrowia twierdzi, że dziennie powinniśmy konsumować nie więcej niż 1 łyżeczkę soli. Jedną. Łyżeczkę. 
Kiedy producent wody Cisowianka zaprosił nas do współpracy w ramach akcji "Gotuj zdrowo - mniej soli!" byliśmy nieco sceptyczni. Nie dlatego, że nadużywamy soli, ale dlatego, że sól często stanowi o jakości dania - nie ma przecież nic gorszego niż mdły niedosolony sos do makaronu... Zapytaliśmy więc naszych fanów na Facebooku co im przychodzi na myśl, kiedy słyszą "gotuję bez soli". Okazało się, że wielu z nich bezskutecznie próbuje ograniczać sól w diecie i naprawdę chcieliby dowiedzieć się jak można gotować bez soli. 
Czytając różne artykuły na temat ograniczania soli można się nieźle przestraszyć. Sól przedstawiana jest jako cichy zabójca czyhający na nas w warzywach w puszce, gotowych sosach, wędlinach i serach. Jest niewidzialna i niebezpieczna, powoli i skutecznie niszczy nasze nerki, żyły i serce... Prawda jest taka, że sól jest nam potrzebna i spokojnie możemy ją jeść - byle z umiarem. Dlatego w najbliższym czasie pokazując różne dania będziemy Wam przedstawiać nasze obserwacje dotyczące racjonalnego dodawania soli. Zaczynamy od pozbycia się nawyku dosalania.


Na pomysł zrobienia galette bez dodatku soli wpadliśmy stojąc na straganie z owocami. Śliwki były takie piękne, że nie mogliśmy się powstrzymać i je kupiliśmy. Tylko jak wpleść śliwki do prostego i smacznego dania bez soli? W lodówce mieliśmy masło, ser pleśniowy i odrobinę pesto. Próbowaliśmy zrobić galette z kruchego ciasta. Chcąc dodać mu smaku, sięgnęliśmy po pesto (które samo w sobie jest słone, bo ma przecież parmezan). Zagnietliśmy ciasto i... w ostatniej chwili powstrzymaliśmy się przed dosypaniem soli. Przecież ZAWSZE solimy ciasto do wytrawnych tart. Ułożyliśmy śliwki, ser, orzechy i znowu sięgnęliśmy po młynek z solą morską. Tym razem siłą woli odstawiliśmy go na półkę. Okazuje się, że nadmiar soli w diecie nie zawsze wynika z realnej potrzeby dodania słonej nuty daniu. Bardzo często jest to nawyk - szczypta soli do wody na makaron zmienia się w łyżkę (bo tak mi się sypnęło), szczypta soli na plasterku pomidorka (bo zawsze tak się sypało), szczypta do każdego kęsa jajka na miękko, etc. Zupełnie bezwiednie, i zwykle też niepotrzebnie, przekraczamy dzienny limit. Przypomina to trochę otwieranie okna Facebooka wraz z otwarciem przeglądarki - niby nie chcieliśmy się logować, a już wiemy komu w ostatnim tygodniu urodziło się nowe dziecko... 
Galette ze śliwkami i serem pleśniowym - bez dodatku soli - jest pyszne. Podaliśmy je naszym przyjaciołom i nikt nie zorientował się, że nie dosalaliśmy. Kiedy im o tym powiedzieliśmy, nie mogli uwierzyć. A smakowało wszystkim!


Czas przygotowania: 40 minut
Czas pieczenia: 35 minut

Składniki:
100 g zimnego masła
50 g serka typu philadelphia
1 łyżka zielonego pesto
180 g mąki pszennej
12 dużych śliwek
100 g sera z błękitną pleśnią
50 g orzechów nerkowca

Masło siekamy na kawałki. Dodajemy serek, pesto, mąkę pszenną i szybko zagniatamy. Z ciasta formujemy kulę, owijamy ją folią spożywczą i wstawiamy do lodówki na 20 minut.
Piekarnik nagrzewamy do temperatury 200 stopni Celsjusza. Śliwki myjemy i osuszamy. Z każdej usuwamy pestkę i przekrawamy ją na 4 części. Ser kroimy w bardzo cienkie plasterki. Na arkuszu papieru do pieczenia rozwałkowujemy kruche ciasto starając się, by miało kształt koła o średnicy ok. 25 cm. Na cieście układamy układamy śliwki zaczynając od zewnętrznej części zostawiając 4 cm wolnego brzegu wokół zewnętrznej krawędzi. Między kawałki śliwek wkładamy plasterki sera. Wierzch posypujemy orzechami. Ciasto zawijamy do środka zakładając na siebie brzegi. Wstawiamy do nagrzanego piekarnika i pieczemy 30-40 minut (do zezłocenia ciasta). Wyciągamy z piekarnika, pozwalamy mu odpocząć przez 5 minut i kroimy.

sobota, 6 września 2014

Mus karmelowy z owocami

Kiedy widzę ciemnoczerwone "jesienne" maliny i pękate borówki czuję, że muszę zrobić jakiś deser. Zwykle kończy się na tarcie z mascarpone i owocami leśnymi. Jeśli już robię jakiś mus do owoców, to tylko taki intensywny z ciemnej czekolady. Ostatnio miałam okazję spróbować piekielnie słodkiego i pysznego musu z czekolady karmelowej przygotowanego przez Janusza Profusa, Maestro Czekolady Wedel. Generalnie, nie jestem wielką fanką bardzo słodkich czekolad. Jednak od czasu, kiedy pokochałam mus z chałwy i białej czekolady autorstwa Agaty Wojdy, postanowiłam się nie uprzedzać. Słodycz karmelu idealnie równoważy nieco kwaskowaty smak malin i podkreśla orzeźwiającą nutę borówek. Faktury deserowi nadają kawałki ciasteczek z czekoladą. Najpierw czujesz na języku słodycz karmelu, potem zaczynasz chrupać ciastka i wtedy pod językiem pękają maliny i borówki spychając karmel na dalszy plan. Teraz można sobie wyobrazić co kryje się pod nieco nudną nazwą "mus karmelowy." 


Czas przygotowania: 15 minut
Czas oczekiwania: 2 godziny

Składniki:
180 g czekolady Karmellove
250 g śmietanki 36%
8 ciasteczek z kawałkami czekolady
5 łyżek malin
5 łyżek borówek
4 kawałki karmelowego Ptasiego Mleczka (opcjonalnie)

Przygotowujemy 4 pucharki. Ciastka kruszymy i na dno każdego pucharka wsypujemy 1/2 pokruszonego ciasteczka. Czekoladę łamiemy na kawałki, wkładamy do metalowej miseczki i rozpuszczamy w kąpieli wodnej (miseczkę stawiamy na garnku z gorącą wodą i mieszamy czekoladę do rozpuszczenia). Do rozpuszczonej czekolady dodajemy połowę śmietanki i dokładnie mieszamy. Resztę śmietanki ubijamy mikserem, aż osiągnie konsystencję delikatnego majonezu (nie ubijamy na sztywno!). Dokładnie mieszamy ubitą śmietankę z czekoladą. Gotowym musem napełniamy pucharki. Wstawiamy je do lodówki na 2 godziny. Po tym czasie pucharki wyciągamy z lodówki. Wierzch każdego obsypujemy pozostałymi ciasteczkami, układamy owoce i ewentualnie dekorujemy kostką Ptasiego Mleczka. 

piątek, 5 września 2014

Czy warto jeść śniadania?

Żaden inny posiłek w ciągu dnia nie wzbudza tylu emocji, co śniadanie. Śniadanie daje młodość, energię, pomaga schudnąć, redukuje stres. Śniadanie ułatwia kontrolę poziomu glukozy we krwi, więc odżywia mózg. Jedząc śniadanie z pewnością jesteśmy bardziej błyskotliwi i piękni, a dzieci mądre. Jak mówi mądrość ludowa - śniadanie ma być królewskie, więc obfite i spożywane z pietyzmem. Jeśli wyrzucamy sobie, że czegoś w ciągu dnia nie zjedliśmy, to z pewnością chodzi o śniadanie. 



Nikogo nie dziwi, że 88% Polaków je śniadania. Według raportu "Zwyczaje śniadaniowe Polaków" opracowanego na zlecenie belVita, większość dorosłych w wieku 30-39 lat je śniadania w domu. Wydaje się to zupełnie naturalne - ludzie w tym wieku mają dzieci, więc śniadanie jest dla nich okazją do wspólnego spotkania przy stole i rozmów. Jest też okazją do pokazania dzieciom czym w naszej kulturze są posiłki, jaką wagę przywiązujemy do każdego z nich. Wszyscy przecież wiemy, że "bez śniadania nie wyjdziesz z domu". Potwierdzają to wyniki badań opublikowanych na łamach czasopisma Appetite - ludzie tym chętniej naśladują zachowania innych przy stole, im bardziej im zależy na aprobacie, a dzieciom bez wątpienia zależy na aprobacie rodziców. Dlatego też bardzo szybko modelują zachowania rodziców przejmując przekonanie o istotności śniadania i ucząc się jak śniadanie powinno wyglądać. 
W dwudziestym wieku ludziom brakowało czasu na przygotowanie porządnego śniadania, ale nigdy nie brakowało im przekonania o jego słuszności. Idealne Amerykanki w latach 50. przygotowywały jajecznicę z boczkiem, tosty, kawę, wyciskały sok z pomarańczy i włączały radio. W latach 60. symbolem ich wyzwolenia stały się słodkie płatki śniadaniowe zalewane zimnym mlekiem, których przygotowanie zajmowało mniej niż minutę. Młode Polki, które zamiast śniadania wybrały opcję "drzemki" po drodze po pracy wpadają do sklepu i dręczone wyrzutami sumienia pośpiesznie kupują jogurt naturalny 0% i świeże owoce. Wydawałoby się, że nic jest w stanie zburzyć tego ładu. Jak się okazuje, jest w stanie i to gruntownie.

czwartek, 4 września 2014

Ślimaki drożdżowe z jabłkami i rodzynkami

Zapach pieczonych jabłek z cynamonem to znak, że jest jesień. A przynajmniej jest wrzesień i sezon jabłkowy. Pełnoziarniste ślimaczki z dodatkiem plasterków jabłek wkładamy do pudełek z drugim śniadaniem do przedszkola. Są tak domowo nieidealne - trochę nierówne, jedne większe, drugie mniejsze. Zupełnie proste i szczere. Każdy z nich uformowany został przez cztery pary rąk zawzięcie próbujących nadać im kształt prawie idealny. Każdy przypomina o tym, że dom jesienią ma zawsze zapach szarlotki z cynamonem. 
Kiedy nie mamy czasu na pieczenie bułeczek z jabłkami, przygotowujemy bułeczki z cynamonem, powidłami lub czekoladą. Podwajamy ilość składników, pieczemy dużo ślimaków i je mrozimy. Potem tylko wyciągamy z zamrażarki i odmrażamy w czystej ściereczce. To najszybszy i najlepszy sposób na słodkie bułki na drugie śniadanie. 


Składniki:
Czas przygotowania: 30 minut
Czas oczekiwania: 90 minut
Czas pieczenia: 12-15 minut

Składniki:
1/2 szklanki mleka
1/4 szklanki cukru
20 g świeżych drożdży
1 jajko
1 szklanka mąki pszennej pełnoziarnistej
1 szklanka mąki pszennej wrocławskiej
3 łyżki ciepłego, rozpuszczonego masła 
1 duże jabłko
1 łyżka cynamonu i 1 łyżka cukru
3 łyżki rodzynek
3 łyżki oleju (do posmarowania ciasta i blaszki)

Mleko podgrzewamy w garnuszku, aż będzie ciepłe, ale nie gorące (nie powinno parzyć). Do miski kruszymy drożdże, dodajemy cukier, mleko i mieszamy do rozpuszczenia drożdży. Przykrywamy czystą ściereczką i czekamy 10 minut, aż drożdże "ruszą". Do drożdży dodajemy mąkę, masło, jajko i wyrabiamy do otrzymania jednolitej masy (mikserem ok. 5 minut, ręką ok. 10 minut). Ręce smarujemy łyżką oleju i staramy się uformować z ciasta kulę (dzięki temu ciasto natłuści się i przestanie się kleić). Wkładamy je do miski, przykrywamy ściereczką i odstawiamy w ciepłe miejsce na 1 godzinę. 
Jabłko obieramy, kroimy w bardzo cienkie plasterki. Oprószamy cukrem i cynamonem.
Wyrośnięte ciasto uderzamy dłonią, na blacie wyłożonym papierem do pieczenia rozciągamy ciasto na prostokąt o wymiarach kartki A4. Rozkładamy na nim plasterki jabłek, posypujemy rodzynkami i zwijamy w rulon. Gotowy rulon kroimy nożem na 12 równych kawałków. Wszystkie bułeczki układamy na blaszce. Blaszkę przykrywamy czystą ściereczką i odstawiamy w ciepłe miejsce na kolejne 30 minut (żeby bułeczki się  napuszyły). Piekarnik nagrzewamy do temperatury 180 stopni Celsjusza. Do rozgrzanego piekarnika wstawiamy blaszkę i pieczemy bułeczki przez 12-15 minut (aż się zezłocą od góry). Blaszkę wyjmujemy z piekarnika. Bułeczki studzimy.



środa, 3 września 2014

Udka z kurczaka w marynacie teriyaki

Pieczone udka kurczaka to pomysł na ciepłą kolację w środku tygodnia. Nie wymagają wielu przygotowań. Wymagają jedynie dobrego planowania - kurczaka trzeba marynować, najlepiej kilka godzin. Wystarczy, że dokładnie wymieszamy wszystkie składniki marynaty, wlejemy do woreczka strunowego lub miski i włożymy do środka kurczaka starając się dobrze zanurzyć go w sosie. Po kilku godzinach kurczaka wstawiamy do piekarnika i pieczemy do zezłocenia. Możemy podać go z prostą sałatką warzywną i ryżem.

Co zrobić, żeby kurczak nie był suchy?

Dzięki marynacie kurczak pozostaje soczysty i nie wysycha w pieczeniu. Mięso jest sprężyste, nie rozpada się i ma mnóstwo smaku. Tego kurczaka marynowaliśmy w sosie teriyaki, sosie sojowym i miodzie. Dzięki obecności octu ryżowego w sosie teriyaki, część białka mięsa ścina się już przed pieczeniem. Skracając czas pieczenia sprawiamy, że z kurczaka odparowuje mniej wody, a im więcej w kurczaku naturalnych soków, tym bardziej soczyste mięso. 
Zamiast marynaty z nutą orientalną, możemy przygotować prostą marynatę na bazie maślanki. Wystarczy kurczaka włożyć do miski, posypać solą i pieprzem i zalać maślanką. Najważniejsze, by maślanka dobrze przykrywała mięso. Generalnie, 1 litr maślanki wystarczy do zamarynowania średniej wielkości kurczaka. 
Jeśli chcemy nadać mięsu więcej smaku możemy do maślanki dodać pokrojoną cytrynę, garść posiekanego koperku i 2 ząbki czosnku. Można też kurczaka obsypać curry. W ten sposób możemy marynować również piersi czy skrzydła. 


Czas przygotowania: 10 minut
Czas oczekiwania: min 4 godziny
Czas pieczenia: ok. 40 minut

Składniki:
8 udek z kurczaka ze skórą
4 łyżki oleju 
1/4 szklanki sosu sojowego
1/4 szklanki sosu teriyaki
1 łyżeczka chilli
1 łyżeczka czosnku granulowanego
1 łyżka miodu

W miseczce mieszamy wszystkie składniki oprócz kurczaka. Kurczaka wkładamy do woreczka strunowego lub miski. Zalewamy marynatą i "masujemy" uda tak, by całe pokryły się marynatą. Zamykamy woreczek/miskę przykrywamy folią spożywczą. Wstawiamy do lodówki na minimum 4 godziny. Jeśli możemy, warto raz na jakiś czas poruszać woreczkiem tak, by marynata równo pokryła wszystkie kawałki mięsa. 
Piekarnik nagrzewamy do temperatury 200 stopni Celsjusza. Kurczaka układamy w naczyniu żaroodpornym. Skrapiamy pozostałą marynatą. Wstawiamy do piekarnika i pieczemy do zezłocenia ok. 35-40 minut.