wtorek, 31 marca 2015

Rosół z cytryną - bez soli

Rosół z cytryną to nasze odkrycie sprzed kilku lat. Idealnie sprawdza się w roli przednówkowej zupy, kiedy niestabilna pogoda może nam wszystkim dać w kość. Od wielu osób słyszeliśmy, że nie da się ugotować zupy bez soli, że będzie mdła, że będzie słodka, że niedobra. A jednak da się i jest to chyba najmniej skomplikowana zupa. Dodatek kwaskowatej cytryny świetnie podkreśla smak rosołu i sprawia, że staje się on świetnym dodatkiem, takim "gorącym kubkiem". Cytrynowy rosół może stanowić bazę do zupy z soczewicy czy ciecierzycy z pesto. 

Wpis powstał we współpracy z Cisowianką w ramach akcji "Gotujmy zdrowo - mniej soli". 


Czas przygotowania: 1 godzina

Składniki:
1 kurczak (najlepiej zagrodowy)
2 liście laurowe
1/2 łyżeczki ziela angielskiego
1/2 łyżeczki pieprzu czarnego ziarnistego
2 marchewki
1 cebula
2 pietruszki
1/2 korzenia selera
1 łyżka oliwy z oliwek
1 cytryna
ew. makaron, natka pietruszki

1. Do garnka wlewamy oliwę z oliwek.
2. Marchewki, pietruszki, selera i cebulę obieramy i kroimy w kawałki. 
3. Do garnka wkładamy warzywa i podsmażamy je na małym ogniu mieszając przez 5 minut.
4. Dodajemy przyprawy i kurczaka. Wszystko zalewamy wodą - tak, żeby przykryła mięso. 
5. Szumujemy rosół (zdejmujemy z niego szumowiny, które pojawią się na powierzchni).
6. Gotujemy na małym ogniu przez 1 godzinę. 
7. Rosół przelewamy przez sito tak, by otrzymać czysty wywar. 
8. Do wywaru dodajemy sok z cytryny. Podajemy z makaronem i natką pietruszki. 

wtorek, 24 marca 2015

Wontony Maszy i Niedźwiedzia

Masza i Niedźwiedź, a tak naprawdę Маша и Медведь, to najpiękniejsza kreskówka jaką ostatnio oglądaliśmy. Niesforna, przebojowa, nieustępliwa, a przy tym pełna uroku mała Masza jest przyjaciółką ogromnego, cierpliwego i spokojnego niedźwiedzia. Masza i Niedźwiedź często gotują, pieką, mają samowar i spiżarnię pełną przetworów. Tak naprawdę ma je Niedźwiedź, który pewnego dnia orientuje się, że ma gościa. Gościa, który przygotowuje... wontony.
Przygotowuje je z taką pasją i wprawą, że zaraża też nasze dzieci miłością do pierogów, których nigdy wcześniej nie jadły. Po obejrzeniu tego odcinka zarządziły wspólne lepienie. Miało być dokładnie tak, jak w bajce - porcje ciasta do wałkowania, surowe mięso nakładane pałeczkami lub łyżeczką, wszystko równo i pięknie zawijane i zakręcane. Oczywiście, byliśmy przekonani, że to taki pomysł impulsowy. Że zapomną przez noc.
Następnego dnia rano, bardzo rano, padło pytanie: czy na śniadanie są wontony? Na śniadanie nie było, ale były na obiad. Nieforemne, ale soczyste i dobrze przyprawione sosem sojowym, imbirem i czosnkiem. Przygotowane wspólnie z prostych składników. Nie pałeczkami, ale palcami.
To był chyba najlepszy wspólny obiad od bardzo dawna - bardzo prosty, ale bardzo wyczekany i absolutnie... bajeczny. 


Czas przygotowania:  1 godzina

Składniki na 20 pierożków:
350 g mąki pszennej pierogowej
1 szklanka ciepłej wody 
300 g mielonej wołowiny
2 ząbki czosnku
1/2 cm posiekanego imbiru
5 łyżek sosu sojowego
1/2 łyżeczki chilli
2 łyżki posiekanej kolendry


1. Czosnek i imbir drobno siekamy. Przekładamy do miseczki razem z wołowiną, sosem sojowym, chilli i posiekaną kolendrą.
2. Mieszamy ręką, aż składniki się połączą, a masa będzie delikatnie kleista - około 3 minut.
3. W oddzielnej misce przygotowujemy ciasto na wontony. Do miski wsypujemy mąkę i wolno dolewamy ciepłą wodę. Wyrabiamy ciasto, aż będzie elastyczne i będzie odchodziło od rąk. Jeśli ciasto będzie miało konsytencję błota, dodajemy mąkę. Jeśli pod palcami będziecie czuć grudki, dodajemy wody. Uwaga! Po dodaniu wody przez pierwsze 2 minuty wyrabiania ciasto może mieć zbyt luźną konsystencję, ale dopiero po dokładnym wyrobieniu możemy stwierdzić czy dosypujemy mąkę czy nie. Jeśli ktoś posiada mikser planetarny, ciasto wyrabiamy końcówką hakiem.
4. Ciasto wałkujemy na placek grubości 3 mm i szklanką wykrawamy kółka o średnicy około 7 cm. 5. Na środek dajemy 1 łyżeczkę farszu i chwytając ciasto od spodu zawijamy boki ku górze. Zobaczcie, jak to robili w bajce. 
6. Gotowe wontony wrzucamy do delikatnie osolonej, wrzącej wody.
7. Gotujemy na małym ogniu, aż pierożki wypłyną. Jeśli ktoś ma obawy czy mięso będzie ścięte, można je pogotować kolejne 2 minuty. 
8. Wyciągamy z wody i podajemy. 


poniedziałek, 23 marca 2015

Jemy i czytamy #7

Dziś jest poniedziałek 23 marca. Co gotował Internet? W tym tygodniu Wojciech Modest Amaro opowiada o polskiej gastronomii, Washington Post ostrzega przed oglądaniem zbyt dużej ilości programów kulinarnych, a guru większości blogerów, Ottolenghi, próbuje wskrzesić własne przepisy sprzed... czterech dekad. 


1. "Polskiej gastronomii brakuje po pierwsze, autentyczności, po drugie, wykwalifikowanej kadry młodych kucharzy i po trzecie (być może najważniejsze), dystansu i cierpliwości," pisze Wojciech Modest Amaro na łamach Magazynu Gazety Wyborczej. Zdobywca pierwszej i jedynej polskiej gwiazdki Michelin próbuje odpowiedzieć na nurtujące wszystkich pytanie - dlaczego Michelin nie docenił żadnego innego polskiego szefa kuchni.

2. O tym dlaczego pikle są składnikiem absolutnie każdej amerykańskiej kanapki, o tym skąd się wzięła ta moda i o Festiwalu Pikla przeczytacie na Mental Floss.

3. Yotam Ottolenghi jest londyńskim restauratorem, autorem świetnych książek kucharskich i miłośnikiem prostoty. Na łamach The Guardian próbuje wskrzesić przepis z lat siedemdziesiątych. Przepis z czasów, kiedy królowała nouvelle cuisine - kuchnia formy, kiedy to nie smak był najważniejszy, ale forma. 

4. Nasz ulubiony artykuł, który zdaje się być najbardziej na czasie. Rośnie liczba programów telewizyjnych o gotowaniu, rośnie liczba miłośników tych programów, rośnie też ich BMI (body mass index). Badania pokazują, że osoby oglądające programy kulinarne są bardziej skłonne do gotowania niezdrowych dań i chętniej/częściej jedzą. Problemem nie jest oczywiście to, że gotują tak kalorycznie jak szefowie kuchni, których oglądają na ekranie.  Problemem jest to, że gotują te dania za często. Więcej na stronie Washington Post

5. O pięknych polskich nożach, które są wykonane z niebywałą dbałością i jakością. O tym, jak się robi noże, czym jest nóż idealny. O Kłosach, bo tak się nazywają i o ich twórczy przeczytacie na stronie Metro Warszawa

czwartek, 19 marca 2015

Pierwszy piknik z Somersby Elderflower Lime

Nareszcie jest cieplej! Można wyjść do parku i wytrzymać tam kilka chwil. Z okazji premiery nowego smaku Somersby - kwiat bzu i limonka - postanowiliśmy sprawdzić, czy smak lata (bo limonka i bez kojarzą nam się z ciepłymi czerwcowymi wieczorami) można poczuć w marcu. W parku. W dużym mieście.


1. Znajdź nasłonecznione miejsce
Niby nic takiego, ale odrobina cienia w marcu może zupełnie pokrzyżować plany piknikowe. W słońcu można spokojnie usiąść na kocu, zjeść i pogadać. W cieniu już nie. 

2. Zabierz ze sobą dobre jedzenie
Na pikniku najlepiej sprawdzają się wszelkie pasty i mało brudzące dodatki. Takie, które można zjeść w mało skomplikowany sposób, choćby chwytając w rękę. Dlatego w naszym piknikowym koszyku zawsze ląduje hummus, pita i oliwki. Do tego dorzucamy jakieś sery, które łatwo się kroi.


3. Nie zapominaj o dobrym pieczywie
Pikniki kojarzą nam się z jakąś niesamowitą radością i różnorodnością. Kosz piknikowy nie może być nudny, więc nie godzi się włożyć do niego zwykłej bułki. Rogale francuskie, pieczywo pełnoziarniste, rogale z dodatkami są świetnymi alternatywami do nudnych bułek (i pasują do hummusu i serów).

4. Zrób sobie oryginalny deser
My postanowiliśmy zabrać ze sobą dużo owoców i... galaretkę agarową z nowego Somersby. Wystarczyło 1 łyżeczkę agaru rozpuścić w zimnym Somerbsy Elderflower Lime i pogotować całość przez 3 minuty, cały czas mieszając. Uwaga, bo piana się podnosi i trzeba to robić w dużym garnku. Takie podgrzane Somersby wlaliśmy do słoiczków i po 20 minutach mieliśmy już galaretkę o smaku bzu i limonki. Z żelatyną też by się udało, ale trzeba by więcej czasu. No i wegetarian ominąłby deser.

5. Zabierz przyjaciół 
Piknik w parku, niezależnie od pogody, może się udać tylko w doborowym towarzystwie. Kilkoro dobrych przyjaciół, dobre jedzenie, kosz piknikowy lub zwykła duża torba, nowe Somersby i zaklinamy lato. 

Wpis powstał we współpracy z #Somersby #ElderflowerLime


środa, 18 marca 2015

Czy szef kuchni dwugwiazdkowej restauracji czyta książki kucharskie?

O ulubionych smakach, poszukiwaniu dobrych dostawców, o wymyślaniu nowych dań, które zadowolą podniebienia gurmandzistów i o tym, jak się zdobywa drugą gwiazdkę Michelina rozmawiamy z szefem Olivierem Nasti.


C&D: W Polsce mamy póki co jedną restaurację z jedną gwiazdką Michelina, a Pan ma na swoim koncie dwie gwiazdki. Jaka jest właściwie różnica między restauracją jednogwiazdkową a dwugwiazdkową?
O.N.: Dobrze wiecie, że nie umiem tego powiedzieć. Tak naprawdę sam do końca tego nie wiem. Najważniejsza nie jest gwiazdka, ale gość w restauracji. O każdej porze, niezależnie od dnia tygodnia, gość musi być na piedestale. Jeśli z czułością i cierpliwością codziennie pamiętasz o tym, że to gość ma być najważniejszy, to gwiazdka sama przyjdzie.

C&D: Ale gwiazdek nie daje się przecież za traktowanie gościa, ale za perfekcyjne dania. To jest nagroda gurmandzistów. Co takiego specjalnego trzeba mieć w menu, żeby zasłużyć na drugą gwiazdkę?
O.N.: Musisz codziennie przygotowywać niepowtarzalne dania, które są po prostu Twoje, które mówią z jakiej kuchni wyszły, kiedy z łatwością można powiedzieć, kto je przygotował. To nie mogą być dania, które znajdzie się gdziekolwiek. Moje dania, moja kuchnia – to jestem ja. Mogę godzinami opowiadać historię składników, których używam i ten talerz, który stawiam przed gościem też ma te historie opowiedzieć. 

C&D: A co Pan chce opowiedzieć?
O.N.: Moja kuchnia jest prosta. A przynajmniej staram się, żeby była prosta. Lubię pory roku, sezonowość, naturę. Jak stawiasz na pierwszym miejscu prostotę, to nie możesz popełnić błędu. Żeby wszystko zagrało, musisz być bardzo precyzyjny. Jakość kluczowego produktu jest najważniejsza, rolą kucharza jest znalezienie najlepszego produktu. Z najlepszych produktów zrobisz najlepsze rzeczy. Ale też najłatwiej możesz je zniszczyć swoim działaniem w kuchni.
Codziennie szukam nowych producentów, zdolnych ludzi, którzy produkują dobre rzeczy gdzieś w okolicy. Kiedy się poznamy, ja ich, oni – mnie, wtedy możemy współpracować.

C&D: Ilu dostawców pracuje dla Pana restauracji?
O.N.: W mojej kuchni pracuje 20 do 23 szefów na produktach dostarczanych przez… nie wiem… około 50 dostawców. To bardzo trudno zliczyć. Na przykład od kwietnia do końca października ser dostarcza mi lokalny rolnik, a potem on w zimowym sezonie przestaje robić ser i muszę szukać kogoś nowego.

C&D: Jaki jest Pana ulubiony składnik?
O.N.: Jajko. Pokochałem jajka i używam w swojej kuchni ogromnej ilości jajek. Na przykład, biorę małe jajka przepiórcze i wędzę je drewnem i górską trawą, którą zbieramy latem w okolicy. Drewno, trawa i jajko – proste. Układamy to na talerzu trochę jak gniazdko, przykrywamy i odkrywamy dopiero przy gościu tak żeby poczuł ten wędzony aromat. Wędzone jajka są pyszne, dają mnóstwo radości naszym gościom. 

C&D: A ser? Jaki jest Pański ulubiony ser?
O.N.: We Francji mamy ponad 350 typów sera, więc jest tego naprawdę dużo. Gdy mieszkasz w miasteczku, w którym jest produkowany jakiś ser, to możesz być pewien, że 20 kilometrów dalej już go nie uświadczysz. Ja używam lokalnego munstera, który jest bardzo mocny i ma silny zapach. W kuchni nie mogę go używać za dużo, ale chętnie podajemy go w naszej winiarni. W kuchni chyba najczęściej używamy parmezanu.

C&D: Ma Pan całkiem spory zespół. Jak opowiada Pan o swojej wizji gotowania zespołowi?

poniedziałek, 16 marca 2015

Czerwony makaron w sosie serowym w 10 minut

Czy w dziesięć minut można zrobić coś niebanalnego? Oczywiście, jeśli masz pomysł i potrzebne składniki. To jest przepis na nasz ulubiony makaron "last minute". Wszystko w nim jednak zależy od składników, bo niby można użyć zwykłego spaghetti w miejsce ostrego tagliolini i zwykłego brie w miejsce sera Neufchatel, ale wtedy będzie mniej wykwintny i mniej wyrazisty. A przecież im mniej składników, tym bardziej liczy się ich charakter. Uprzedzając pytania, piszemy że świeże czerwone tagliolini i ser kupiliśmy w Lidlu, a pistacje - na bazarku.


Czas przygotowania: 10 minut

Składniki: 
100 g sera coeur de Neufchatel
250 g makaronu tagliolini z peperoncino
1 łyżka oliwy z oliwek
1 ząbek czosnku
2 łyżki pistacji 



1. Makaron gotujemy zgodnie z instrukcją na opakowaniu.
2. W międzyczasie przygotowujemy nadzienie.
3. Ząbek czosnku siekamy.
4. Na patelni rozgrzewamy oliwę z oliwek, dodajemy czosnek, pokrojony w plastry ser.
5. Na bardzo małym ogniu rozpuszczamy ser.
6. Odcedzamy makaron.
7. Makaron przekładamy na patelnię i całość dokładnie mieszamy.
8. Pistacje siekamy i oprószamy nimi makaron.


niedziela, 15 marca 2015

Portobello z serem korycińskim i pęczakiem - bez soli

Portobello to duże pieczarki. Podczas, gdy zwykła pieczarka ma raczej wyjątkowo delikatny smak, portobello smaku ma więcej. Nie dlatego, że sama w sobie jest bardzo aromatyczna. Po prostu, jest na tyle duża i gąbczasta, że z wdziękiem chłonie wszystko to, co zastanie w towarzystwie. Dlatego świetnie sprawdza się w zupach, smażona w panierce czy w roli "łódeczki", którą można dowolnie nadziewać. 
My tę niecodzienną pieczarkę nadzialiśmy dojrzałym serem korycińskim, który ma intensywny i delikatnie kwaskowaty smak i ugotowanym pęczakiem. Całość stanowi świetną ciepłą przystawkę w stylu polski fusion.

Wpis powstał we współpracy z Cisowianką w ramach akcji "Gotujmy zdrowo - mniej soli". 

 
Czas przygotowania: 40 minut

Składniki:

4 grzyby portobello
1 łyżka octu balsamicznego
1 ząbek czosnku
1 łyżka oliwy z oliwek
150 g sera korycińskiego z czosnkiem lub naturalnego
100 g ugotowanego pęczaku
2 łyżki płatków migdałowych
2 łyżki natki pietruszki


1. Pęczak wsypujemy do 200 ml wody. Przykrywamy i gotujemy na wolnym ogniu, aż kasza wchłonie wodę i będzie miękka.
2. W międzyczasie przygotowujemy grzyby i pozostałe składniki nadzienia.
3. Grzyby myjemy i usuwamy nóżki.
4. W miseczce mieszamy ocet balsamiczny, drobno siekany czosnek i oliwę z oliwek. Smarujemy każdą pieczarkę w środku i na zewnątrz. Odstawiamy na 5 minut.
5. Piekarnik nagrzewamy do 180 stopni Celsjusza.
6. Grzyby układamy na blaszce wysmarowanej oliwą z oliwek, przykrywamy folią i pieczemy 15 minut. Wyciągamy z pieca.
7. Ser koryciński kroimy w kostkę o boku 1/2 cm.
8. Na suchą patelnię wrzucamy płatki migdałowe i ciągle mieszając prażymy, aż nabiorą złotego koloru.
9. Pietruszkę siekamy.
10. Ser mieszamy z ugotowanym pęczakiem i nadziewamy nim upieczone pieczarki.
11. Oprószamy natką pietruszki i płatkami migdałowymi.

piątek, 13 marca 2015

Kasza jaglana na dwa sposoby

Za każdym razem, gdy wrzucimy na instagram lub facebooka zdjęcie jaglanki sypią się na nas lajki (niczym ziarenka prosta ze źle otwartej torebki).  Jaglanka to symbol dobrego życia. Z kimkolwiek byśmy nie rozmawiali, wszyscy jedzą jaglankę albo bardzo chcieliby móc jeść ją codziennie. Nawet jak ktoś nie bardzo lubi jej smak, to raczej nie od razu się przyznaje. W szeregach wojowników o codzienny dostęp do kaszy jaglanej przodują alergicy i rodzice alergików. Czyli my. 
Kasza jaglana, czyli staropolskie jagły, to jedna z najstarszych polskich kasz. Otrzymuje się ją z ziaren prosta, które są bogate w witaminy z grupy B, żelazo i łatwo przyswajalne białko. Jest lekkostrawna i zasadotwórcza. Co to oznacza? Pozwala utrzymać równowagę w organizmie. Ponad to, ma właściwości wysuszające. Mówiąc wprost: jest cudownym naturalnym lekiem na katar i niedokrwistość. Uwielbiają ją osoby chore na egzemę, bo jaglanka cudownie łagodzi wypryski na skórze. 
Przygotowanie jaglanki jest proste, ale trzeba dokładnie trzymać się pewnych zasad. Inaczej, kasza będzie gorzka i kleista. 



Jak ugotować jaglankę idealną?

Idealna jaglanka jest miękka, sypka i delikatnie słodka. 
Jak to osiągnąć? Można surową kaszę włożyć na sito, przelać wrzątkiem i wrzucić do gotującej się wody. Gotować na małym ogniu pod przykryciem, aż kasza wchłonie wodę - około 15-20 minut. Na szklankę kaszy zwykle potrzeba 2 szklanek wody. 

Można też kaszę uprażyć. W jednym garnku doprowadzamy do wrzenia 2 szklanki wody. Na patelnię wrzucamy 1 szklankę kaszy jaglanej i prażymy na małym ogniu ciągle mieszając przez 4 minuty. Gorącą kaszę wrzucamy do wrzątku (uwaga! będzie pryskać). Gotujemy na małym ogniu pod przykryciem do momentu, aż kasza wchłonie wodę, a na powierzchni pojawią się "kratery". Kaszy nie mieszamy! Po ugotowaniu podajemy od razu lub zawijamy garnek w kocyk/ręcznik i wkładamy pod kołdrę. Po 3-4 godzinach kasza będzie wyjątkowo sypka i ... wciąż ciepła.

Ugotowaną kaszę jaglaną bez dodatków można włożyć do miski, przykryć folią i wstawić do lodówki. U nas taka kasza stoi przez 3 dni. Rano nakładamy odpowiednią porcję do garnka, wlewamy odrobinę wody i ciągle mieszając podgrzewamy. Podajemy ze wszystkim: miodem, syropem z agawy, musami z jabłek, domowymi powidłami, bakaliami, twarogiem, burakami, serem kozim. Dodajemy ją do zup, placków. Blendujemy z mlekiem na "jaglany budyń". Generalnie, nadużywamy. 


Jaglanka na słodko 
 dla 2 osób:

1/2 szklanki kaszy jaglanej
1 szklanka wrzątku 
1 jabłko
1 łyżka suszonej żurawiny
1 łyżka rodzynek
4 morele suszone
4 śliwki suszone
2 łyżki orzechów
2 łyżki siemienia lnianego (opcjonalnie)
4 łyżki jogurtu naturalnego (opcjonalnie) 

1. Kaszę gotujemy według przepisu podanego powyżej.
2. W czasie, kiedy kasza jest w garnku przygotowujemy dodatki. Jabłko dokładnie myjemy i kroimy w kawałki, orzechy siekamy (możemy je też uprażyć na patelni), morele i śliwki kroimy w paseczki. 3. Ugotowaną kaszę mieszamy ze wszystkimi dodatkami. Przekładamy do miseczek i serwujemy. 


Jaglanka na słono
dla 2 osób:

1/2 szklanki kaszy jaglanej
1 szklanka wrzątku 
2 łyżki oleju lnianego 
1/2 łyżeczki czarnego pieprzu
szczypta soli
2 plastry twarogu 
1 ugotowany burak

1. Kaszę gotujemy według przepisu podanego powyżej.
2. Buraka kroimy w plasterki.
3. Ugotowaną kaszę mieszamy z olejem lnianym, solą i pieprzem. Przekładamy do misek.
4. Na kaszy układamy plastry buraka i twaróg (twaróg możemy również pokruszyć). 


niedziela, 8 marca 2015

Obwarzanek, który stał się bajglem

Dawno dawno temu w pewnym mieście można było kupić obwarzanki. Obwarzanki sprzedawali głównie Żydzi - prosto z koszyków rozstawionych na krakowskich chodnikach. Obwarzanek, obgotowany drożdżowy krążek, był przysmakiem sam w sobie. Zupełnie jak dzisiejsze drożdżówki. Można było go chwycić i zjeść w dowolnym momencie i dowolnym miejscu. 
Potem krakowscy Żydzi pojechali do Nowego Jorku. Próbowali sprzedawać obwarzanki Amerykanom. Ci jednak nie byli skłonni kupować zupełnie niepraktycznej bułki. Przecież ani to chleb, ani kajzerka. Co gorsza, nie można było z niej zrobić kanapki. Z czasem więc obwarzanek stawał się coraz obfitszy, a dziurka w środku coraz mniejsza. Technika wyrobu też się nieco zmieniła - długiego wałeczka ciasta nikt nie kręcił wokół własnej osi po to, żeby potem skleić jego końce. Uproszczono tę technikę - piekarz palcem robił dziurkę w środku surowej pękatej bułeczki. Tak narodził się nowojorski bagle (od słowa bejgl). Drożdżowa bułeczka z małą dziurką jest przed pieczeniem obgotowana w wodzie z sodą i miodem (lub cukrem), a potem otoczona sezamem, makiem, cynamonem - wszystkim, czego dusza zapragnie. Bagle stał się symbolem Nowego Jorku. 


Jak jeść bagles?

To pytanie może się wydawać absolutnie głupie. Też tak na początku myślałam, kiedy w jakieś  amerykańskiej sieciówce zobaczyłam instrukcję jedzenia bajgli. Obrazkową. Zupełnie ją zignorowałam czując, że to jakiś chwyt marketingowy. I trwałam w mojej błogiej ignorancji do czasu, kiedy w Warszawie (tak, tak w Polsce) nie zaczepił mnie pewien nowojorczyk. Siedziałam w kawiarni, jadłam sobie zimnego bajgla z masłem i popijałam kawą. Nagle podszedł do mnie jegomość i tonem nieznoszącym sprzeciwu oznajmił, że profanuję bajgle. Nowojorskie bagles mają być koniecznie przekrojone na pół, włożone do tostera, zrumienione i posmarowane schmear. Po naszemu serkiem typu Philadephia z dodatkami lub bez. Jakoś nie dawało mi to spokoju i napisałam do znajomej z San Francisco pytając jak oni jedzą bagles - większość przekrawa na pół, tostuje, a potem bajglem wyciąga serek z opakowania i ładuje sobie kęs do ust. Powtarza czynność do wyczerpania bajgla lub serka. Potem znalazłam tekst How Do You Eat Your Bagles i okazało się, że nie tylko ja mam wątpliwości co do tego jak należy jeść bajgle. 


Czas przygotowania: 1 godzina
Czas oczekiwania: 90 minut
Liczba porcji: 12 bajgli

Składniki:
500 g mąki chlebowej (typ 650)
2 łyżki cukru
15 g świeżych drożdży
300 ml wody
1 łyżeczka soli
1 łyżka oleju
1 jajko

do posypania
7 łyżek sezamu
lub 
3 łyżki czarnuszki i 4 łyżki sezamu
lub 
7 łyżek maku
lub 
1 łyżka maku + 1 łyżka sezamu +1 łyżka czarnego sezamu + 1 łyżeczka granulowanego czosnku + 1 łyżeczka granulowanej cebuli 

do gotowania
1 łyżka sody
1 łyżka miodu
1 litr wrzątku



1. W misce mieszamy pokruszone drożdże z cukrem do powstania płynnej masy. 
2. Dodajemy ciepłą wodę i odstawiamy na 10 minut. 
3. Do drożdży dodajemy mąkę i sól. Dokładnie w takiej kolejności, bo sól skutecznie zabija drożdże przy bezpośrednim kontakcie.
4. Ciasto wyrabiamy ręcznie lub mikserem planetarnym, aż zacznie odchodzić od rąk/ścianek miski. 
5. Wyrobione ciasto przekładamy do czystej miski, smarujemy 1 łyżką oleju, przykrywamy ściereczką. Odstawiamy w ciepłe miejsce na 1 godzinę. 
6. Wyrośnięte ciasto uderzamy pięścią. Dzielimy na 12 równych części.
7. Każdy kawałek ciasta formujemy w kształtną kuleczkę. 
8. Palec wskazujący otaczamy mąką i wkładamy w sam środek bułeczki tak, by utworzyć dziurkę. Dziurkę delikatnie poszerzamy tak, by powstał otworek o średnicy około 3 cm. 
9. Powtarzamy z resztą ciasta.
10. Bułeczki odkładamy na papier do pieczenia i przykrywamy wilgotną ściereczką. Odstawiamy do wyrośnięcia na 15 minut.
11. W międzyczasie piekarnik nagrzewamy do 220 stopni Celsjusza. Do dużego i płytkiego garnka wlewamy wodę i doprowadzamy do wrzenia. 
12. Przygotowujemy posypki wysypując je na talerz i ewentualnie mieszając.
13. Do wrzątku dodajemy sodę i miód. Mieszamy do rozpuszczenia.
14. Do wrzącej wody wkładamy kolejno bajgle tak, żeby się nie stykały. W naszym garnku na raz mieściły się trzy obwarzanki. Gotujemy po 90 sekund na każdej ze stron. Wyciągamy z garnka na papier do pieczenia.
15. Ugotowane bajgle smarujemy rozkłóconym jajkiem i posypujemy wybraną posypką. Jeśli chcemy mieć jej więcej, delikatnie wciskamy ją w powierzchnię bułeczki.
16. Gotowe bajgle wkładamy do pieca na ok. 20 minut - pieczemy do zezłocenia.
17. Wyciągamy z pieca i studzimy na kratce. 


środa, 4 marca 2015

7 ciekawostek na temat piwa

Wszyscy wiedzą, że dobre piwo musi mieć pianę na dwa palce i być schłodzone. Nie wszyscy jednak wiedzą jak piwo się produkuje i co składa się na jego smak. Podczas spotkania z Michałem Kopikiem  autorem bloga Piwny Garaż dowiedzieliśmy się, że: 


1. Piwo ma cztery podstawowe składniki: wodę, słód, chmiel i drożdże. Wody jest oczywiście najwięcej i nie jest wcale takim neutralnym składnikiem jak mogłoby się wydawać. Miękka woda łagodzi chmielową goryczkę, dlatego czeski pilsner jest „okrąglejszy” od angielskiego ale’a mimo że mają ten sam poziom nachmielenia.

2. Chmiel pojawił się w piwie około X wieku – eksperymentowano wtedy z różnymi ziołami, które miały zabezpieczyć piwo przed psuciem. Dodatek chmielu się rozpowszechnił, a chmielowy aromat i smak został uznany za piwny standard.


3. Aromatyczny chmiel, który można kupić w sklepach dla domowych browarników, można wymieszać z masłem – produkując doskonałe masło chmielowe, dodatek do steków.

4. Bezglutenowcy typowego piwa raczej pić nie mogą – ze względu na zawartość jęczmiennego lub pszenicznego słodu (czyli kiełkowanych i podsuszanych ziaren). Ale na przykład Czesi produkują piwo bezglutenowe o wdzięcznej nazwie Celia, uwarzone ze słodu gryczanego.


5. Krewniaczką piwa jest południowoamerykański napój chicha, który powstaje na bazie ziaren kukurydzy. Oryginalnie nie słodowało się ich, ale… przeżuwało – po to by skrobię z ziaren  zaczęła rozkładać amylaza ślinowa.

6. Na konkursach dla sensoryków, degustatorów i sędziów piwa, napój podaje się często w czarnych szklankach – tak, żeby nie sugerowali się zmysłem wzroku. Kolor piwa może powiedzieć wiele o rodzaju użytego słodu.

7. Sędziowie i recenzenci piwa – inaczej niż kiperzy zajmujący się winem – muszą swój trunek przełknąć. W piwie ocenia się goryczkę, którą najlepiej odczuwa się na tylnej części języka. Receptory w przełyku pomagają ocenić nasycenie piwa gazem. Sędziowie korzystają też z retronosowości – czyli zjawiska, które polega na tym, że bezpośrednio po przełknięciu łyka piwa, powietrze z aromatami wraca do jamy nosowej, pomagając odczuć „późne aromaty”.



poniedziałek, 2 marca 2015

Jemy i czytamy #6

Dziś jest poniedziałek 2 marca. Oto subiektywny przegląd najciekawszych tekstów o jedzeniu. O jabłkach, które nigdy nie stają się brązowe po przekrojeniu, o ojcu burbonu i najgorszych zapach z ust przeczytacie w tekstach, które znaleźliśmy w tym tygodniu. 


1. Amerykański rząd dopuścił do obrotu genetycznie modyfikowane jabłka, które po przekrojeniu nigdy nie stają się brązowe. Bo wiadomo, że lepsze jabłko modyfikowane niż naturalnie przebarwione. Cały tekst TUTAJ

2. Obrazowa instrukcja platingu, czyli sztuki aranżacji talerza. Co zrobić, żeby Twoje domowe obiady wyglądały jak z gwiazdkowych restauracji, jak zachwycić gości i teściów - krótki film dostępny TUTAJ

3. Historia ojca burbonu, amerykańskiego kuzyna szkockiej whisky. O tym kim jest Jimmy Russell, o sprzedaży alkoholu i zabawnych historii przeczytacie na stronach New York Times

4. Ranking najgorszych zapachów z ust na stronie Thrillist. Bardzo zabawny tekst pokazujący jak to przecudowna kawa zamienia się w śmiercionośną woń. Dodalibyśmy ranking rzeczy, które obrzydliwie pachną po otwarciu pojemnika w którym były (patrz: jajka i brokuły). 

5. Glutenowej epopei ciąg dalszy. Tym razem o tym, że gluten jest jednak dobry, a cała ta moda bezglutenowa to skuteczny marketing pisze Marcin Rotkiewicz na stronie Polityki. Ten sam autor pisze o eko-ściemach, zabawach w żywność organiczną. Bardzo polecamy przeczytanie wszystkiego!