środa, 22 grudnia 2010

Konfitura cytrusowa z whisky

Kochani Czytelnicy!
Zbliżają się Święta, a z nimi makowce, pierniki, keksy, pierniczki i wiele innych pyszności. Chcemy Wam z tej okazji życzyć wszystkiego najlepszego - żeby Wasze święta były spokojne i radosne, żebyście odpoczęli, żeby wszystko, co będziecie jeść przyniosło Waszym podniebieniom prawdziwie świąteczną rozkosz.
Dziękujemy za odwiedziny, komentarze, dobre słowa i konstruktywną krytykę. Do zobaczenia po Bożym Narodzeniu!


Kto powiedział, że przetwory robi się tylko latem? Sezon na pomarańcze i inne cytrusy jest właśnie w pełni! Zima - to nie tylko potrawy świąteczne i karnawałowe. Można w tym czasie uzupełnić spiżarnię!
A. jest wielkim miłośnikiem pomarańczy - smakują mu chyba pod każdą postacią. Konfitura pomarańczowa, biały ser na świeżej bułce albo ciepłym toście - rewelacja! W zeszłym roku zrobiliśmy kilkanaście słoików konfitury pomarańczowej, a w tym roku postanowiliśmy trochę poeksperymentować. Inspiracją był... pusty słoik po konfiturze, w którym dostaliśmy jakiś czas temu kawę od naszych przyjaciół, Ani i Krzysia. Irlandzka ponoć konfitura miała w składzie różne cytrusy z dodatkiem whisky - i to był dla nas punkt wyjścia.
Podajemy poniżej przepis w najbardziej rozbudowanej wersji - ale miejcie na uwadze, że można go maksymalnie uprościć (konfitura z samych pomarańczy wymaga pomarańczy, wody i cukru - nic więcej). Proporcje również są "na oko" - a właściwie "na język" - trzeba próbować, doprawiać, próbować itd. - aż osiągniecie stan optymalny.


Składniki:
3 kg pomarańczy (ze skórką)
4 cytryny (ze skórką)
2 grapefruity (bez skórki)
ok. 1 kg cukru
1/2 szklanki miodu
1 łyżeczka cynamonu
1 łyżeczka imbiru
1 łyżeczka mielonej gałki muszkatołowej
1/2 szklanki whisky

Czas przygotowania: 1 godzina
Czas gotowania: ok. 3-4 godzin

Przygotowujemy spory garnek i wlewamy na dno ok. pół litra wody. Wszystkie owoce dokładnie myjemy. Skórki cytryn i pomarańczy trzeba dobrze wyszorować, można ewentualnie sparzyć je wrzątkiem. Grapefruita obieramy ze skóry i z białego miąższu (albedo). Pomarańcze i cytryny pozbawiamy skórki - za pomocą tarki o grubych oczkach. Jeśli pomarańcze i cytryny mają gruby miąższ, można go (przynajmniej w części owoców) wyciąć i wyrzucić - zwykle dostarcza zbyt dużo goryczy. Startą skórkę wrzucamy do garnka. Gdy cytrusy są już "nagie" kroimy je w kostkę - o bokach ok. 0,5 -0,7 cm i wrzucamy do garnka.  Uwaga na pestki! Cytrynę zamiast kroić można wycisnąć. A grapefruita lepiej dobrze obrać, tzn. pozbawić go białych błonek i wrzucać do garnka sam miąższ.
I zaczynamy wielkie gotowanie. Po kilku minutach, gdy owoce puszczą więcej soku, dolewamy miód i wsypujemy 3/4 kg cukru. Mieszamy, zmniejszamy ogień do minimum i czekamy cierpliwie, mieszając konfiturę co jakiś czas. Składniki powinny stopniowo mięknąć, woda będzie odparowywać, a konfitura będzie stawać się coraz słodsza. Pozostała 1/4 kg cukru to rezerwa na dosypywanie w trakcie gotowania, gdyby okazało się, że konfitura jest za mało słodka. Jeśli za bardzo zgęstnieje, a mimo to skórki pomarańczowe będą ciągle twarde, trzeba dolać trochę wody i gotować jeszcze dłużej - aż staną się miękkie.
Po ok. godzinie gotowania dodajemy przyprawy korzenne i pół szklanki whisky. Dokładnie mieszamy i gotujemy dalej.
Jak sprawdzić, czy konfitura jest gotowa? Najlepiej odłożyć trochę na mały zimny talerzyk i sprawdzić czy zgęstnieje do odpowiedniej konsystencji. Jeśli tak, to można ją nakładać (gorącą) do wyparzonych słoików. I gotowe!

poniedziałek, 20 grudnia 2010

Trufle czekoladowe

Pomarańcze, o których pisaliśmy ostatnio są naprawdę wymagające. Dlatego dzisiaj przedstawiamy Wam przepis na coś prostszego, a równie efektownego. Własnoręcznie zrobione trufelki nie równają się z tymi kupionymi - są nieco nierówne, czasami niesfornie odmawiają równego "obtoczenia się" się w kakao czy innej posypce, ale podane w papilotkach wyglądają niesamowicie elegancko. Praca przy nich jest samą przyjemnością - najpierw 3 minuty mieszania, a potem zabawa jak w przedszkolu, bo trufle pod wpływem ciepła rąk delikatnie się topią. Toczymy kulki z masy, żeby potem wrzucić je do miseczek z różnymi posypkami. W tym roku zdecydowaliśmy się na tradycyjne kakao, prażone i siekane migdały, a także fioletowy cukier, który znaleźliśmy w tym sklepie internetowym. Do trufli dodaliśmy alkohol w ilości nieco większej niż podana jest w przepisie z którego korzystaliśmy. Dzięki temu czekoladki są delikatniejsze i cudownie się rozpływają.


I jeszcze edukacyjna historyjka. Wykazując się zupełną ignorancją i zbytnią pewnością siebie w sprawach kulinarnych, przepis przeczytaliśmy pobieżnie zwracając uwagę jedynie na proporcje składników. Czekoladę rozpuściliśmy w kąpieli wodnej (niepotrzebnie!!!), dodaliśmy do niej wrzącą śmietankę, masło i... czekolada się nam zwarzyła. Mieszając składniki do uzyskania jednolitej masy (która z każdą chwilą coraz bardziej się rozwarstwiała) czuliśmy wzbierającą falę wściekłości. Ponieważ z natury jesteśmy uparci, stwierdziliśmy, że w najgorszym wypadku zbierzemy ten tłuszcz z zastygniętej masy niczym oka z rosołu. Wlaliśmy jednak do środka alkohol i - stał się cud. Nasz rum pomógł masie wchłonąć cały tłuszcz i nadzieje na trufle odżyły. Tak, nie uważaliśmy na lekcjach chemii, ale teraz już będziemy wiedzieli co zrobić, jak się nam zwarzy czekolada.
Tą wstydliwą historią kończymy dzisiejszy wpis życząc nam wszystkim dużo cierpliwości w czytaniu przepisów do końca i ze zrozumieniem.


Czas przygotowania: 1 godzina
Czas oczekiwania: 1 noc

Składniki:
230 g gorzkiej czekolady (użyliśmy Wedla)
180 ml śmietanki kremówki
30 g masła
4 łyżki rumu lub nalewki owocowej
7 łyżek przesianego kakao, posiekanych orzechów lub kolorowego cukru itp.

Czekoladę łamiemy na kawałki i wrzucamy do miseczki. Śmietankę zagotowujemy i wlewamy do miseczki z czekoladą, dodajemy masło i mieszamy do uzyskania jednolitej masy. Kiedy masa będzie robiła się gładka, dodajemy alkohol i mieszamy. Czekamy aż masa wystygnie, a potem wstawiamy ją na noc do lodówki. My masę podzieliliśmy na dwie części i do jednej wlaliśmy rum, a do drugiej nalewkę malinowo-wiśniową. Zastygniętą masę wyjmujemy z lodówki i formujemy trufle. My najpierw łyżeczką nabieraliśmy masę, a potem "toczyliśmy" z niej dłońmi kulki, które następnie obtaczaliśmy w przesianym kakao albo w posiekanych i prażonych migdałach albo w fioletowym cukrze. Oczywiście, ile posypek - tyle różnych gatunków trufli. Gotowe trufle wkładaliśmy do papilotek i przechowywaliśmy w lodówce.

niedziela, 19 grudnia 2010

Kandyzowane pomarańcze w czekoladzie [Jadalne prezenty #11]

Pomysł na robienie własnych czekoladowych słodyczy wniósł do naszego gospodarstwa domowego A. - chyba po lekturze artykułu w Kuchni sprzed trzech lat, gdzie opisana była manufaktura czekoladek i podane były przepisy na proste domowe trufle i pralinki. W robieniu własnych czekoladek jest jakaś magia - są takie małe, a wymagają tak dużo pracy, cierpliwości i precyzji. Tym większa satysfakcja, kiedy uda się skomponować z nich pierwszą własną bombonierkę... W sklepach internetowych można kupić specjalne silikonowe foremki do pralinek i akcesoria do podgrzewania i temperowania czekolady. Ale zanim zdecydujecie się na pełen profesjonalizm, można spróbować swoich sił w czymś, co nie wymaga specjalnych akcesoriów. My zaczęliśmy od kandyzowanych pomarańczy w czekoladzie. I okazały się rewelacyjne. Wielokrotnie je powtarzaliśmy - zna je duża część naszych przyjaciół i rodziny. Są świetnym prezentem, bo oprócz tego że smakują po prostu rewelacyjnie, ma się to miłe poczucie, że ofiarowuje się komuś swój cenny czas spędzony na zrobieniu tego smakołyku. Jest w nich coś luksusowego, coś intensywnego w smaku, co skłania do jedzenia ich powoli i oszczędnie.


A propos oszczędności - podpatrzyliśmy takie pomarańcze dwa lata temu na targu w Barcelonie - jeden plaster sprzedawano tam za 1 euro... Nie musimy chyba pisać, że zrobienie ich w domu jest wielokrotnie tańsze... A. w ramach eksperymentowania próbował też zastąpić pomarańcze innymi cytrusami. Cytryny i limonki są niestety gorzkawe (choć być może to kwestia wybrania właściwego gatunku), bardzo dobrze wypada kumkwat (o ile uda się Wam go dostać). Ale pomarańczy nic nie przebije!
W tym roku nasza domowa fabryka czekoladowych słodyczy wypuściła pomarańcze w czekoladzie i trufle - na te drugie przepis podamy wkrótce.



Czas przygotowania: ok. 4 godzin + 30 min. następnego dnia

Składniki:
1 kg niewielkich pomarańczy
3/4 kg cukru
2 tabliczki gorzkiej czekolady

W dużym garnku przygotowujemy syrop do kandyzowania: 3/4 kg cukru mieszamy z ok. 1,5 l wody. Proporcje są oczywiście orientacyjne - być może potrzeba będzie dolać więcej wody lub dosypać więcej cukru - najważniejsze żeby wszystkie plastry pomarańczy były przykryte syropem. My zwykle trzymamy się tej proporcji: dwa razy więcej wody niż cukru - czyli 1:2. Syrop niech się zagotuje, w tym czasie można zająć się pomarańczami. Należy je dokładnie wyszorować, dodatkowo można sparzyć je wrzątkiem, następnie - pokroić na plastry o grubości ok. 5 mm (ze skórką, oczywiście). Do krojenia polecamy noże z ząbkami (np. do pieczywa, do pomidorów itp.) - lepiej radzą sobie ze skórką.
Pokrojone plastry wrzucamy do syropu i gotujemy na bardzo wolnym ogniu około godziny. Znowu trudno jest podać dokładny czas - biała skórka pomarańczy (albedo) powinna być szklista. W trakcie gotowania co jakiś czas warto pomarańcze delikatnie poprzewracać, żeby równomiernie się ugotowały i nasyciły cukrem. Gdyby woda mocno odparowała, można jej dolać w trakcie gotowania.
Ugotowane pomarańcze wyciągamy i kładziemy jedna przy drugiej na blaszce wysłanej papierem do pieczenia. Blaszkę (lub nawet dwie) z pomarańczami trzeba będzie teraz wstawić do piekarnika nastawionego na ok. 100 stopni, najlepiej z włączonym termoobiegiem. Jeśli Wasz piekarnik pracuje w wyższych temperaturach, trzeba będzie bardziej pilnować suszenia, żeby nie zamieniło się w karmelizowanie. W wyższych temperaturach środki pomarańczy mogą zbrązowieć i zrobić się gorzkie. Suszymy pomarańcze po obu stronach aż przestaną być wilgotne przy dotknięciu - nam to zajmuje nawet niecałą godzinę - i odstawiamy do całkowitego wystygnięcia.
Za czekoladową skorupkę najlepiej zabrać się następnego dnia. Czekoladę rozpuszczamy w kąpieli wodnej i zanurzamy w niej do połowy każdy plaster pomarańczy. Odkładamy na papier do pieczenia - do zastygnięcia. Uwaga: po zanurzeniu plastra warto poczekać aż nadmiar czekolady spłynie z powrotem do naczynia. Najlepiej byłoby gdyby czekolada była stemperowana, choć jest to zadanie dla cierpliwych profesjonalistów. Gdy się tego nie zrobi, czekoladowe skorupki mogą zrobić się matowe niedługo po zastygnięciu. Ale nam to jakoś nie przeszkadza. Pomarańcze w czekoladzie są po prostu niezrównane w smaku!

sobota, 18 grudnia 2010

Galette z cukinią

Bardzo bardzo dawno nie publikowaliśmy żadnego przepisu. Nie znaczy to, że zarzuciliśmy wszelkie aktywności gastronomiczne. Wręcz przeciwnie! Przygotowania do  Świąt trwają pełną parą - pracujmy intensywnie, robimy zdjęcia, ale późno w nocy (kiedy kończymy) nie mamy już siły napisać blogowego posta. Ale wracamy!
Zanim świąteczne potrawy zakrólują na naszym blogu, zanim wyjadą na świąteczny stół, jesteśmy zmuszeni zaspakajać głód tymi bardziej konwencjonalnymi. Jedną z nich jest galette z przepisu znalezionego na Smitten Kitchen. Spód przypomina bardzo ciasto francuskie - też się rozwarstwia i zawiera nieprzyzwoitą ilość masła. Jego przygotowanie nie powinno sprawić trudności naszym zahartowanym polskim mrozem rękom, zwłaszcza zimą - wszystkie składniki są lodowate. Na szczęście, efekt końcowy rekompensuje całe poświęcenie.


Czas przygotowania: 1 godzina
Czas pieczenia: 30-40 minut

Składniki:
1 1/4 szklanki mąki
1/2 łyżeczki soli
100 g zimnego masła
1/4 szklanki kwaśnej śmietany
2 łyżeczki soku z cytryny
1/4 szklanki lodowatej wody
1 duża lub 2 małe cukinie
2 łyżeczki oliwy z oliwek
1 ząbek czosnku
1/2 szklanki ricotty
1/2 szklanki parmezanu
1/4 szklanki mozarelli
1 łyżka liści świeżej bazylii (użyliśmy suszonej)
1 żółtko

Mąkę wkładamy do zamrażarki na pół godziny. Masło siekamy i posiekane wstawiamy jeszcze raz do lodówki, żeby się ochłodziło. Wodę wstawiamy do zamrażalnika na 20 minut (mogą w niej być kryształki lodu). Przygotowujemy spód. Mąkę i sól mieszamy, dodajemy masło i mieszamy za pomocą robota kuchennego do momentu, kiedy masa nie będzie grudkowata. W małej miseczce mieszamy sok z cytryny, śmietanę i wodę, a następnie dodajemy do masy mączno-jajecznej. Ręką lub łyżką mieszamy bardzo szybko wszystkie składniki, aż masa składać się będzie z wielkich grudek. Zbieramy te grudki, zawijamy w folią spożywczą i wkładamy do lodówki na godzinę. Ciasta nie wolno mieszać zbyt długo i go nagrzewać, ponieważ zrobi się gliniaste. 
Przygotowujemy nadzienie. Cukinię myjemy dokładnie i całą (ze skórką) kroimy w plastry grubości 3 mm. Układamy je na ręczniku papierowym i posypujemy 1/2 łyżeczki soli. W ten sposób cukinia puści sok, który wchłonie ręcznik. Po 15 minutach przewracamy plasterki na drugą stronę i czekamy kolejny kwadrans. Mozzarellę kroimy bardzo drobno i mieszamy z ricottą, startym parmezanem, łyżeczką oliwy z oliwek i wyciśniętym ząbkiem czosnku. Doprawiamy solą i pieprzem (dodaliśmy po 1/2 łyżeczki).
Piekarnik nagrzewamy do temperatury 180 stopni. Na papierze do pieczenia wałkujemy ciasto tak, by otrzymać okrąg o średnicy 30 cm. My na papierze ołówkiem odrysowaliśmy kółko i staraliśmy się wałkować tak, by ciasto wypełniło okrąg. Ciasto smarujemy masą serową zostawiając 5 cm wolnego brzegu wokół zewnętrznej krawędzi. Zaczynając od zewnętrznej krawędzi, układamy plastry cukinii dookoła tak, by przypominały francuskie tarty (na stronie Smitten Kitchen jest dokładna instrukcja obrazkowa). Polewamy pozostałą łyżeczką oliwy z oliwek. Ciasto zawijamy do środka zakładając na siebie brzegi tak, by było równo. Ciasto smarujemy żółtkiem roztrzepanym z 1 łyżeczką wody. Galette wstawiamy do piekarnika na 30-40 minut. Ciasto ma być złote. Wyjmujemy z piekarnika, obsypujemy bazylią, czekamy 5 minut, kroimy i delektujemy się cudownym smakiem serów, czosnku i cukinii.

czwartek, 9 grudnia 2010

Tarta czekoladowa

No to dobiliśmy do setki! Nasz setny post! Cieszymy się, że nam towarzyszycie!

Nasza przyjaciółka przywiozła nam z Australii książeczkę Delicious Desserts by The Australian Women's Weekly. Okazuje się, że w magazynie dla australijskich gospodyń - mimo że to prawie antypody - promuje się smaki znane, europejskie, wymagające kosmopolitycznych, wszędzie dostępnych składników. Jednym z koronnych przepisów w naszej nowej książeczce jest właśnie ta tarta czekoladowa. Przepis jest długi i może skutecznie zniechęcać, ale  przygotowanie tarty naprawdę nie jest trudne. Jest za to czasochłonne. 


Kilka uwag do samego przepisu. Jak pewnie zauważyliście jest w nim mnóstwo masła. Pewnie dlatego boczki tarty trochę nam opadły. Na szczęście, opadły dokładnie na taką wysokość, by były równe z czekoladowym nadzieniem. Sama masa czekoladowa też jest bardzo maślana. Wydaje się nam więc, że można eksperymentować ze zmniejszaniem ilości masła jeśli ktoś się obawia o nadmierną kaloryczność.
Poza tym, zaraz po wyjęciu z lodówki tarta jest twarda dlatego należy ją przed podaniem z tej lodówki wyjąć na co najmniej godzinę. Choć i tak nie będzie delikatna tylko zwarta. Czekoladowe nadzienie nie jest słodkie, ale skutecznie obciążające - dlatego ta tarta spokojnie zaspokoi "głód deserowy" 10-12 osób, a nie jak sugeruje przepis - dla 8. Do masy czekoladowej dodaliśmy świeżo startą skórkę pomarańczową i był to strzał w dziesiątkę, ponieważ skórka nadała jej aromatu. Gdybyśmy mieli likier pomarańczowy, dodalibyśmy kilka łyżek.
Tarta jest bardzo ładna, wygląda apetycznie, jest smaczna i bardzo bardzo bardzo kaloryczna. Pewnie dlatego kusi... A z przepisów na pewno będziemy korzystać, bo ostatnio sernik z masłem orzechowym śni się M. po nocach.




Czas przygotowania: 60 minut
Czas oczekiwania: co najmniej 2 godziny

Składniki:
225 g mąki pszennej
165 g cukru pudru
340 g zimnego masła
3 jajka
2 żółtka
1/2 tabliczki białej czekolady
250 g czekolady gorzkiej
skórka otarta z jednej pomarańczy

Zaczynamy od przygotowania spodu tarty. 140 g masła siekamy razem z mąką i 110 g cukru, żeby utworzyły okruchy. Dodajemy jedno całe jajko i wyrabiamy ciasto, aż będzie gładkie i jednolite. Przykrywamy je folią spożywczą i wkładamy do lodówki na 30 minut.
Po upływie tego czasu, ciasto wkładamy między dwa kawałki papieru do pieczenia i wałkujemy. Mamy otrzymać z niego placek wystarczający do wyłożenia blaszki. Teraz najtrudniejsza część (tzn. my mieliśmy pewne trudności z tym.). Ciasto wkładamy do foremki delikatnie odrywając papier (my musieliśmy mu pomagać się odkleić, a potem palcami przyklejać oderwane części), dobrze dociskamy boki, dno wielokrotnie nakłuwamy widelcem i wkładamy do lodówki na kolejne 30 minut. Piekarnik nagrzewamy do 200 stopni.
Przygotowujemy masę czekoladową. Czekoladę siekamy na kawałki i rozpuszczamy w kąpieli wodnej razem z 200 g masła. Studzimy, aż masa osiągnie temperaturę w której palec włożony do środka wyjdzie z  niej cały, zdrowy,  maślano-czekoladowy. Do garnka wlewamy nieco wody, na nim stawiamy miskę tak, żeby gotująca się woda nie dotykała dna i ubijamy dwa całe jajka z dwoma żółtkami i 55g cukru. Przepis mówi, żeby to robić albo przez kwadrans albo do momentu, kiedy masa będzie puszysta. A. ubijał masę 5 minut. Do masy dodajemy ostudzoną masę czekoladowo-maślaną i delikatnie mieszamy. Dodajemy startą skórkę pomarańczową.
Z lodówki wyjmujemy naszą formę, przykrywamy papierem do pieczenia i obciążamy grochem (nie obciążaliśmy, bo mocno nakłuliśmy ciasto, a piekarnik góry i tak nie piecze...). Pieczemy przez 10 minut po czym delikatnie zdejmujemy groch i papier i dopiekamy kolejne 5 minut. Wyjmujemy z piekarnika i studzimy 10 minut. 
Temperaturę piekarnika redukujemy do 180 stopni. 
Na ostudzony spód wylewamy masę czekoladową. Wstawiamy do piekarnika na 10 minut. Wyjmujemy, studzimy, wstawiamy do lodówki na minimum godzinę. Potem wyjmujemy i dekorujemy albo sypkim kakao (1 łyżeczka) albo białą czekoladą rozpuszczoną w kąpieli wodnej. 

poniedziałek, 6 grudnia 2010

Kokosowa panna cotta

Panna cotta już gościła na naszym blogu. Tym razem jest to wariacja na jej temat, ponieważ część śmietanki zastąpiliśmy mlekiem kokosowym. Dzięki niemu deser nabrał zupełnie innego smaku, był delikatniejszy i mniej zwarty. Jest to dobry pomysł na urozmaicenie tego prostego deseru. Lepiej wybrać normalne, gęstsze mleko kokosowe - a nie mleko light. Tę panna cottę podawaliśmy z musem z pomarańczy i persymony, ale można też podawać ją bez żadnych dodatków. Jeśli koniecznie chcecie ją urozmaicić bardziej, spróbujcie zblendować Wasze ulubione owoce. Do białego koloru pasują wszystkie kolory owoców... Niezależnie od tego, jakich użyjecie, na pewno będzie pyszne. W końcu jako dzieci wszyscy uwielbialiśmy musy owocowe! 


Czas przygotowania: 15 minut
Czas oczekiwania: minimum 3 godziny

Składniki:
100 ml śmietanki 30% lub 36%
200 ml mleczka kokosowego
100 ml mleka
70 g cukru
2 łyżeczki żelatyny
1/2 szklanki wody

Żelatynę wsypujemy do kubka z wodą i dokładnie rozpuszczamy. Odstawiamy. Przygotowujemy dwa rondelki. W jednym doprowadzamy do wrzenia śmietankę i mleko kokosowe, a w drugim mleko z cukrem. W trakcie podgrzewania mleka należy je mieszać, żeby nam się nie przypaliło. Zagotowane śmietankę z mlekiem kokosowym i mleko łączymy z żelatyną. Mieszamy energicznie przez około minutę po to, żeby żelatyna się dobrze rozpuściła. Studzimy i jeszcze ciepły płyn wlewamy do salaterek lub lampek do wina. Wstawiamy do lodówki, żeby deser stężał. Przed podaniem sugerujemy wyjęcie go na kilka minut z lodówki, żeby panna cotta się delikatnie ogrzała i nabrała delikatności.

niedziela, 5 grudnia 2010

Bardzo czekoladowe wafle z migdałami

Co zrobić, kiedy w zimowe śnieżne popołudnie uczymy się i czujemy, że nasz mózg potrzebuje czegoś słodkiego? I że tym słodkim czymś muszą być wafelki? Można pójść do sklepu i je kupić, ale można też w myśl zasady "zrób to sam", pójść do sklepu po składniki, wrócić i zabrać się do roboty. To nic, że jest mróz, że każdy normalny człowiek zostałby w domu. Jednocześnie, odracza się moment ich konsumpcji, co każdy normalny człowiek nazwałby masochizmem, ale czego nie robi się dla czekoladowych wafelków i kawy z pianką. Masą można przełożyć oczywiście duże, standardowe wafle. My wybraliśmy te mniejsze ze względu na ich walory estetyczne :) są  po prostu bardzo ładne, szczególnie obtoczone migdałami. Polecamy dodanie do masy wiśniówki, likieru Cointreau lub rumu. Wtedy wafelki będą miały delikatny owocowy finisz, czy - jak kto woli - posmak.


A propos finiszu... Dla rozweselenia czytających - cytat z pana Łukasza Klesyka. Pan Klesyk co miesiąc w Kuchni recenzuje alkohole. Wczoraj przyszedł do nas nowy grudniowy numer. Tym razem w "Ocenie subiektywnej" padło na pewien koniak o smaku gruszkowym:

Gruszkówka na koniaku. Przykład tego, co szacowny wytwórca potrafi wyprawiać, żeby wyjść poza niszowy rynek. W nosie wielka chemiczna grucha, usta sponsorowane przez cukrownię. Smak wżera się w język i trwa na nim 100 lat.

Mamy nadzieję, że ktoś, kto przygotowuje nasze desery nigdy nie żałuje, że wżerający się smak trwa na jego języku sto lat. Dobrej niedzieli!





Czas przygotowania: 1 godzina
Czas oczekiwania: minimum 1 godzina

Składniki:
1 opakowanie małych okrągłych wafli
200 g gorzkiej czekolady
100 ml śmietanki 30% lub 36%
1 łyżeczka masła
4 łyżki cukru pudru
1 łyżka wiśniówki
100 g płatków migdałowych

Płatki migdałowe siekamy i prażymy na patelni do momentu w którym poczujemy ich aromat. Zdejmujemy patelnię z ognia pozostawiając na niej migdały.
Czekoladę łamiemy na kawałki i wrzucamy do miseczki razem z cukrem pudrem. Śmietankę zagotowujemy (musimy ją zagotować, w przeciwnym razie czekolada się nie rozpuści, a masa nie zastygnie). Gorącą śmietanką zalewamy zawartość miseczki i energicznie mieszamy do połączenia składników. Dodajemy masło i wiśniówkę, mieszamy do rozpuszczenia. Przez chwilę studzimy masę (musi być ciepła, a nie gorąca).
Wafle smarujemy masą i posmarowane bardzo szybko obtaczamy w prażonych migdałach. Po wykorzystaniu wszystkich składników wafle układamy na blacie, przykrywamy deską i obciążamy. Po minimum godzinie uwalniamy je i konsumujemy. Najlepiej jednak wstawić je do lodówki na kilka godzin i dopiero wtedy jeść.

sobota, 4 grudnia 2010

Czekoladowe muffiny z twarogiem

Kolejna odsłona muffinków. Tym razem babeczki wyglądają jak łaciate krowy - czekoladowe ciasto, a na nim łaty z sera. Przestrzegamy przed nadmiernym mieszaniem masy muffinkowej - naprawdę robi się twarda. Jeśli chodzi o ser, używaliśmy sera do serników Dr.Oetkera, ale do tego celu jest on zbyt rzadki i muffiny piekły się dłużej niż zwykle. Jeśli więc macie do niego dostęp, kupujcie twaróg Piątnicy - ma idealną konsystencję. 
Z podanej porcji wychodzi 20 małych muffinów. 



Czas przygotowania: 15 minut
Czas pieczenia: 25 minut

Składniki:
1 3/4 szklanki mąki pszennej
1/4 szklanki kakao
3/4 szklanki cukru
2 łyżeczki proszku do pieczenia
1/4 łyżeczki soli
1 szklanka mleka
2 jajka
1/2 szklanki oleju
200 g sera twarogowego

Blaszkę do muffinów wyłożyć papilotkami, a piekarnik nagrzać do temperatury 170 stopni.
Ser mieszamy z 1/4 szklanki cukru i jednym żółtkiem. Białko wyląduje w masie czekoladowej.
Mąkę, kakao, 1/2 szklanki cukru, proszek do pieczenia i sól mieszamy w jednej misce. W drugiej miseczce mieszamy mleko, jedno jajko, jedno białko i olej. Teraz delikatnie łączymy zawartość obydwu naczyń, ale tylko do momentu połączenia składników. Teraz wypełniamy blaszkę masą czekoladową i twarogiem. My najpierw dawaliśmy łyżkę masy czekoladowej, łyżeczkę twarogu i znowu masę czekoladową, ale tylko do 3/4 wysokości babeczek. Nasza obserwacja jest taka: lepiej, żeby na górze wylądowała masa czekoladowa, bo wtedy babeczka urośnie. Po napełnieniu wszystkich papilotek, blaszkę wstawiamy do piekarnika i pieczemy 25 minut.

czwartek, 2 grudnia 2010

Macaroni and Cheese

Kolejna odsłona American Journey. Dzisiaj przystanek Mac and Cheese, czyli kolejny klasyk. Nie, nie jest to gotowa wersja z pudełka zrobiona w jednej z fabryk Krafta tylko domowy makaron z serem z przepisu Marty Stewart. Najważniejszy w tym daniu jest oczywiście ser. Nie warto więc na nim oszczędzać i zastępować cheddara i gruyere tanimi substytutami, bo bardzo zaszkodzimy daniu. Używaliśmy makaronu firmy Primo Gusto w kształcie malutkich kolanek. Makaron należy przed pieczeniem gotować 3 minuty krócej niż sugeruje producent - makaron al dente podczas pieczenia zmięknie, a ten miękki zacznie się rozpadać. Zredukowaliśmy składniki o połowę i otrzymaliśmy całe naczynie żaroodporne makaronu - to mniej więcej osiem porcji, bo makaron z serem jest bardzo sycący. Można go podgrzewać w piekarniku lub mikrofalówce. Jeśli dbacie o linię, to danie zdecydowanie jest dla Was - mąka, masło, ser... czyli wszystko, czego na diecie jeść nie wolno. 


Czas przygotowania: 45 minut
Czas pieczenia: 30 minut

Składniki:
4 łyżki masła
3 kromki pieczywa tostowego
2 3/4 szklanki mleka
1/4 szklanki mąki pszennej
1 łyżeczka soli
1/4 łyżeczki gałki muszkatołowej
1/2 łyżeczki czarnego pieprzu
1/2 łyżeczki pieprzu cayenne
25 dkg sera cheddar
10 dkg sera Gruyere
1 opakowanie makaronu

Naczynie żaroodporne smarujemy masłem. Piekarnik nagrzewamy do temperatury 170 stopni. 
Chleb pozbawiamy skórki i kroimy w kostke o boku 1/2 cm. W rondelku rozpuszczamy jedną łyżkę masła, rozpuszczonym masłem polewamy kosteczki chleba i dokładnie mieszamy. Oba gatunki sera ścieramy na tarce.
Mleko podgrzewamy. W osobnym garnku rozpuszczamy pozostałe 3 łyżki masła, do rozpuszczonego masła dodajemy mąkę i nie przestając mieszać podsmażamy przez minutę. Do powstałej masy bardzo wolno dolewamy gorące mleko mieszając cały czas. Mieszamy i podgrzewamy, aż masa zgęstnieje, a na jej powierzchni pojawią się bąbelki. Zestawiamy z ognia, dodajemy przyprawy i sery, mieszamy do uzyskania jednolitej masy. Odstawiamy i zabieramy się za makaron.
Makaron gotujemy w osolonej wodzie 3 minuty krócej niż sugeruje producent. Brzegi makaronu muszą być ugotowane, a środek pozostać surowy. Makaron odcedzamy, przelewamy zimną wodą i dodajemy do masy serowej. Dokładnie mieszamy i wlewamy masę makaronowo-serową do naczynia żaroodpornego. Posypujemy chlebem, wstawiamy do piekarnika na 30 minut. W pieczeniu grzanki powinny nabrać złotego koloru. Wyjmujemy z piekarnika, odstawiamy na 5 minut i podajemy.
Enjoy!

środa, 1 grudnia 2010

Drożdżówki z serem

Drożdżówki z serem chodziły za M. od dłuższego czasu. Kiedyś kupiła jedną w pobliskiej piekarni, ale sztuczny aromat waniliowy skutecznie ją powstrzymał przed kolejnymi nieudanymi zakupami. Dzisiaj znowu sobie o nich przypomniała, więc zaczęła szukać przepisu. Znalazła jeden bardzo kuszący, ale wtedy przypomniała sobie, że mąki wystarczy jej na pół porcji. Osiem drożdżówek (bo tyle wyszło) zdecydowanie wystarczy. Używała sera do sernika Dr. Oetkera. Taki ser wymaga mniej pracy i jest delikatniejszy niż twaróg. Właśnie dlatego te drożdżówki wydają się szlachetniejsze niż takie kupowane w piekarni.
Jednocześnie M. uświadomiła sobie drożdżówkową różnicę kulturową między Białymstokiem a Warszawą. Otóż w Białymstoku drożdżówka to ciasto drożdżowe, takie duże - i nic więcej. Małe bułeczki drożdżowe ze słodkim nadzieniem to po prostu bułki słodkie. Mamy bułki słodkie z dżemem, makiem, serem. Jeśli więc będziecie w białostockim sklepie i poprosicie o drożdżówkę, nie zdziwcie się, kiedy Pani poda solidny kawał drożdżowego placka.
.



Czas przygotowania: 25 minut
Czas oczekiwania: 1 1/2 godziny
Czas pieczenia: 20 minut

Składniki:
250 g mąki pszennej
7 g drożdży suchych
10 g miodu
2 jajka
125 ml mleka
35 g miękkiego masła
1/8 łyżeczki soli
200 g sera twarogowego
1 żółtko
1/4 szklanki cukru pudru
1 łyżeczka cukru waniliowego

Mąkę, drożdże, sól mieszamy. Mleko podgrzewamy tak, żeby można było włożyć do niego palec i się nie poparzyć. Mleko, miód, jedno jajko ubijamy. Do sypkich składników dodajemy masło i składniki płynne. Zagniatamy ciasto do momentu, aż będzie elastyczne. Nam zajęło to 10 minut. Przekładamy do miseczki wysmarowanej olejem, przewracamy ciasto na drugą stronę tak, żeby całe było pokryte olejem, przykrywamy czystą ściereczką. Odstawiamy na godzinę w ciepłe miejsce do wyrośnięcia. Blaszkę wykładamy papierem do pieczenia. Wyrośnięte ciasto uderzamy pięścią i dzielimy na 8 równych części. Z każdej części formujemy kuleczkę. Wszystkie kuleczki kładziemy na blaszce zostawiając między nimi odstępy. Przykrywamy ściereczką i zostawiamy do wyrośnięcia na 20 minut. W tym czasie przygotowujemy masę serową ucierając ser, cukier puder, żółtko i cukier waniliowy na jednolitą masę. W wyrośniętych bułeczkach robimy spory dołek za pomocą szklanki, tzn. przykładamy szklankę na środek kulki, dobrze dociskamy uważając, żeby nie przerwać ciasta. Powstałe w ten sposób wgłębienie wypełniamy serem. Pozostałe jajko roztrzepujemy i smarujemy nim brzegi bułeczek. Bułeczki wstawiamy do piekarnika nagrzanego do 200 stopni na 20 minut.