wtorek, 29 lipca 2014

Caprese z nektarynkami

Bazylia to takie piękne zioło. Kojarzy nam się z kuchnią włoską, więc jeśli tylko nam nie zwiędnie pakujemy ją do makaronów, pizzy i pomidorów. Zwykle na wytrawnie. Dzisiaj do klasycznego trio caprese - pomidorów, mozzarelli i bazylii - dodaliśmy nektarynkę.
Nektarynka to niedoceniana kuzynka moreli, którą chętnie dodajemy do deserów, ale rzadko pasuje nam do mięs czy tart. Czas to zmienić! Nektarynka doskonale wydobywa słodycz pomidorów i świeżość sera i bazylii. Teraz nie wyobrażamy sobie letniej caprese bez nektarynek. Jest radośnie i beztrosko, czyli tak jak powinno być w gorące dni.
Podane składniki wystarczą na 2-4 porcje.


Czas przygotowania: 15 minut

Składniki:
1 1/2 nektarynki
200 g pomidorków koktajlowych (w różnych kolorach)
1 pomidor malinowy
3 łyżki posiekanych liści bazylii
1 kula mozzarelli
1 ząbek czosnku
1 łyżka miodu
3 łyżki octu winnego
5 łyżek oliwy z oliwek
1/4 łyżeczki soli

Czosnek przeciskamy przez praskę lub drobno siekamy. W miseczce lub misie blendera energicznie mieszamy czosnek, miód, ocet, oliwę i sól. Pomidory i nektarynki dokładnie myjemy. Pomidorki przekrawamy na pół, a pomidora malinowego kroimy w kostkę. Nektarynki kroimy w ósemki. Ser szarpiemy na mniejsze kawałki. W misce dokładnie mieszamy wszystkie składniki z sosem. Podajemy schłodzoną. 

sobota, 26 lipca 2014

Kilka inspiracji z nowego katalogu IKEA 2015

Wczoraj IKEA opublikowała amerykańską wersję katalogu na rok 2015. Miłośnicy IKEA nie zawiodą się ilością nowych rozwiązań (popatrzcie na te ściereczki zszyte tak, by stworzyły kieszenie na kuchenne przybory) i pomysłów, które nie wymagają ani wielkiej sprawności manualnej, ani ogromnych nakładów finansowych. Chcemy podzielić się z Wami tym, co nas zachwyciło. Polski katalog będzie dostępy pod koniec sierpnia, ale z doświadczenia wiemy, że nie będzie wiele różnił się od amerykańskiej wersji. 
Cały katalog do obejrzenia TUTAJ.


Świetna półka do przechowywania różnych rzeczy nie tylko kuchennych. Podoba nam się jej kolor i te dolne wysuwane plastikowe pudła. Po prawej, stelaż z kieszeniami uszytymi z najtańszych ściereczek. Świetne rozwiązanie dla miłośników serwetek, scrapbookingu i... zabawek z jajek niespodzianek, które zwykle plączą się po całym domu. 


Chyba wszyscy, którzy kochają gotować marzą o doniczkach z prawdziwymi ziołami panoszącymi się na kuchennych parapetach. Ci, którzy mają za małe kuchnie (lub za małe mieszkania) mogą sobie sprawić mini szklarnię, którą można powiesić na ścianie albo tymczasowo zaaranżować szklarnię wykorzystując wazon. Genialne w swojej prostocie! 


Kolekcja Stockholm nie przestaje nas zachwycać. Ten brązowy kredens idealnie sprawdziłby się jako nowy dom dla naszych licznych talerzy, talerzyków, miseczek, ramekinów, salaterek, butelek, szklanek i foremek do ciasta. Jest piękny! 


Kuchnia DUKTIG zostaje na kolejny rok. Sami mamy taką w pokoju dziecięcym i wszyscy ją uwielbiamy. Nie dość, że pokrętła przy kranie  naprawdę się kręcą, to jeszcze świecą palniki. Dodatkowo, kuchnia jest dość przepastna i spokojnie można w niej schować wszystkie dziecięce przybory kuchenne, talerze, garnuszki, samochody, a na dolnej półce zrobić łóżeczko dla lalki. Sprawdzone!


Ten stolik to kompromisowe rozwiązanie dla tych, którzy lubią w łóżku jeść i czytać. Jest lampka, jest miejsce na książki i na kubek z kawą też.


To jest zupełnie niekuchenne lustro, ale nas zauroczyło. Inspiracja jest jasna. Lubimy takie odwołania do innych dziedzin życia. Znana forma w zupełnie nowej odsłonie. Lustra, podobnie jak ich prototypy, występują w różnych wersjach kolorystycznych.

wtorek, 22 lipca 2014

Pasta z bobu (a la hummus)

Pierwszą pastę z bobu, którą jadłam zrobił Michał (o którego super pracy możecie poczytać tutaj). Była cudna i taka... mało bobowa. Bób lubię, ale są tacy, którzy go nie znoszą. I skoro właśnie oni pokochali ten bobowy hummus, to chyba dobrze o nim świadczy, nie? Jest taki ślicznie zielony, aromatyczny i absolutnie sycący, że nie sposób się mu oprzeć. Dodajmy jeszcze, że bób jest bardzo dobrym źródłem białka i witamin.


Czas przygotowania: 40 minut
Liczba porcji: 6-10

Składniki:
400 g bobu
4 łyżki tahini
1 ząbek czosnku
1/2 łyżeczki pieprzu cayenne
1/3 szklanki oliwy z oliwek
2 łyżki posiekanej natki pietruszki
3 łyżki pestek słonecznika
sól

W dużym garnku zagotowujemy wodę, dodajemy sól i próbujemy. Woda powinna mieć smak wody morskiej. Wrzucamy bób i gotujemy 3 minuty. Przygotowujemy drugi garnek, do którego wlewamy lodowatą wodę. Ugotowany bób odcedzamy i wkładamy do zimnej wody na 5-10 minut. Po tym czasie obieramy bób z łupinek.
Do misy blendera wkładamy obrany bób. Dodajemy wyciśniety ząbek czosnku, tahini, cayenne, oliwę z oliwek. Blendujemy na jednolitą masę. Doprawiamy do smaku solą i pieprzem cayenne. Jeśli masa wydaje się zbyt sucha, dodajmy wody. Do gotowego hummusu z bobu dodajemy natkę pietruszki i pestki słonecznika. Podajemy od razu lub przechowujemy w lodówce.


piątek, 18 lipca 2014

Lekki tort śmietanowy z owocami leśnymi

Umiesz zrobić tort? Od początku do końca? I jeszcze żeby biszkopty były równe i krem równo rozsmarowany? Przez dłuższy czas też mi się wydawało, że takie cuda to tylko w cukierni albo u Twardego Szparaga. Na początku studiów popełniłam nawet jakiś tort z gotowych biszkoptów i kremów w proszku. Wtedy wydawało mi się, że jestem taka wspaniała i samodzielna, bo do kremu musiałam dolać mleka i bez przymusu wypisanego na torebce dodawałam do tortu owoce. Potem nauczyłam się czytać i przestałam kupować gotowce. Chwilę później odkryłam, że jestem przede wszystkim Drożdżową Babą i poradzę sobie bez idealnych ciast z kremem.


Ale się zestarzałam, wróciły mi resztki cukierniczej ambicji i postanowiłam się porządnie wyedukować. Jasne, że przeczytałam przepisy na wszystkie standardowe torty i obejrzałam wszystkie odcinki "Cake Boss". Ciągle mi jednak czegoś brakowało. W końcu Adam się nade mną zlitował i kupił mi super prezent. Wylądowałam w 30-stopniowym upale w zupełnie nieklimatyzowanym studio Cook Up na warsztatach z moją tortową guru Joy.
Joy jest amerykańską cukierniczką i blogerką mieszkającą w Warszawie, którą możecie poznać czytając My Travelling Joys. Dzięki niej przestałam się bać, zaczęłam ze spokojnym sumieniem odkrawać niepotrzebne kawałki biszkoptu (ale przyznam się bez bicia, że do tej pory mam opory przed wyrzucaniem skrawków i po prostu je zjadam...). Nauczyłam się odpowiednio je nasączać i przekładać pamiętając, by spód biszkoptu przewracać do góry nogami i kłaść na wierzch (bo wtedy tort jest równy).


Dzisiejszy tort jest bardzo letni. Biszkopt szyfonowy (z delikatnymi pęcherzykami nadającymi tortowi lekkości) nasączyłam syropem cytrynowym, posmarowałam domową konfiturą z jagód i malin, przełożyłam bitą śmietaną i udekorowałam owocami. To mój pierwszy tort przypominający prawdziwy, porządny tort. Jestem z siebie taka dumna. Czekam na aplauz!


Czas przygotowania: 90 minut
Czas oczekiwania: 2 godziny

Składniki:
biszkopt:
80 ml oleju rzepakowego (plus 4 łyżki do smarowania tortownicy)
4 żółtka
2 cytryny (skórka i sok)
60 ml wody
1 1/2 łyżeczki ekstraktu waniliowego
200 g mąki tortowej 
75 g cukru drobnego
2 łyżeczki proszku do pieczenia
1/4 łyżeczki soli
4 białka
125 g drobnego cukru

do przekładania:
150 ml domowej konfitury z owoców leśnych
600 ml zimnej śmietanki 36%
3 płaskie łyżeczki żelatyny
40 ml wody
6 łyżek cukru pudru
100 ml wody
100 g cukru
2 łyżki likieru cytrynowego


Piekarnik nagrzewamy do temperatury 175 stopni Celsjusza. Dno i boki 2 tortownic o średnicy 24 cm smarujemy olejem. Dno przykrywamy krążkiem wyciętym z papieru do pieczenia, smarujemy olejem.
W misce mieszamy olej, żółtka, sok z cytryny, skórkę z cytryny, wodę i ekstrakt waniliowy. Miksujemy minutę. W drugiej misce dokładnie mieszamy mąkę, proszek do pieczenia, 75 g cukru, sól. Dodajemy do ubitych żółtek i ubijamy kolejną minutę. W misce ubijamy białka i 125 g cukru na sztywną pianę. Delikatnie dodajemy pianę do masy z mąką. Połowę masy wkładamy do jednej tortownicy, wyrównujemy powierzchnię, do drugiej wkładamy resztę masy. Ciasto pieczemy 20-25 minut do zezłocenia (patyczek włożony w środek ciasta powinien wyjść suchy).
W czasie, gdy ciasto jest w piekarniku przygotowujemy syrop cukrowy. W rondelku zagotowujemy wodę z cukrem, gotujemy minutę. Studzimy, dodajemy likier cytrynowy. Przelewamy do słoika i zakręcamy.
Gotowe ciasto wyciągamy z pieca i studzimy. Nożem z piłką przejeżdżamy wokół ciasta i ostrożnie wyciągamy z formy. Górę ciasta odcinamy tak, by było równe. Każdy biszkopt przekrawamy długim nożem z piłką na pół.
Do rondla wlewamy wodę, wsypujemy żelatynę i podgrzewając mieszamy do rozpuszczenia żelatyny. Nie można jej zagotować. Studzimy tak, by żelatyna była płynna, ale miała temperaturę zbliżoną do temperatury ciała. Mikserem na wysokich obrotach ubijamy śmietankę z cukrem. Po minucie dolewamy żelatynę i miksujemy do uzyskania sztywnej piany. Wkładamy ją do lodówki.
Na stojak do tortów lub płaski talerz kładziemy jeden blat biszkoptu. Smarujemy go syropem cukrowym, smarujemy 1/4 konfitury i 5 łyżkami bitej śmietany. Powtarzamy z kolejnymi blatami (syrop, konfitura, bita śmietana). Najlepiej, jeśli spodnią połówkę zostawimy na wierzch tortu i położymy ją do góry nogami. Tort będzie wtedy równy.
Wierzch i boki tortu smarujemy cienką warstwą ubitej śmietany. Wstawiamy tort i pozostałą śmietanę do lodówki na 30 minut. Po tym czasie wyciągamy tort i równo smarujemy boki (śmietana powinna być wtedy gęstsza i będzie się lepiej trzymać). Możemy odrywając co chwila szpatułę zrobić na torcie ozdobne "rogi". Przed podaniem tort dekorujemy świeżymi, umytymi owocami.

czwartek, 17 lipca 2014

Stek z sosem z sera pleśniowego

Uwielbiamy kuchnię amerykańską. Jedno z nas lubi ją bardziej i wiadomo, że jest to ta, która przez kilka lat wszystkie wolne wtorkowe popołudnia spędzała w bibliotece uniwersyteckiej czytając po kolei Emily Dickinson, Emmersona, Kate Chopin, Pynchona i innych wspaniałych poetów i pisarzy z Kraju Wolności.
Prym wśród naszych najulubieńszych dań wiedzie Mac&Cheese, potem w kolejce ustawia się stary, dobry hamburger (najlepiej z karmelizowaną cebulą, wędzonym boczkiem i plastrem sera asiago), chicken pot pie i... whoppie pie. Dobrym stekiem jednak żadne z nas nie pogardzi. 
W Kuchennym Atelier Piotr i Paweł przygotowaliśmy steki z sosem z sera pleśniowego. Taki sos to tylko dodatek do dobrej jakości mięsa, więc kupując mięso na steki szczególnie zadbajcie o jego jakość. Oczywiście, wołowina sezonowana jest najlepsza, ale w sklepach można znaleźć również paczkowane steki niesezonowane, które dobrze przygotowane smakują wyśmienicie. 


Czas przygotowania: 40 minut

Składniki:
4 steki (ok. 100-150 g każdy)

marynata:
6 łyżek sosu sojowego
4 łyżki oliwy z oliwek
3 łyżki soku z limonki
1 łyżeczka pieprzu kajeńskiego
2 łyżki brązowego cukru

sos z sera pleśniowego:
100 g masła
1 cebula
1 szklanka śmietanki 36%
3 łyżki sosu Worcester (lub sojowego)
150 g sera pleśniowego typu lazur

Przygotowujemy marynatę z sosu sojowego, oliwy z oliwek, soku z limonki, pieprzu kajeńskiego i brązowego cukru. Nacieramy nią mięso, które wkładamy razem z marynatą do woreczka strunowego, zamykamy i wkładamy do lodówki na pół godziny. Wyjmujemy mięso z woreczka strunowego i suszymy ręcznikiem papierowym. Rozgrzewamy patelnię grillową tak, by zaczęła delikatnie dymić. Kładziemy mięso i grillujemy ok. 4 minut na każdej stronie (na filmiku smażymy na zwykłej patelni na oleju - też można). Zdejmujemy i kładziemy na talerz. Przykrywamy folią aluminiową i odstawiamy na 10 minut. W międzyczasie przygotowujemy sos. Siekamy cebulę. Rozgrzewamy masło na patelni, dodajemy cebulę i smażymy około 5 minut, aż będzie szklista. Dodajemy śmietanę, sos i ser pleśniowy. Mieszamy do rozpuszczenia sera. Stek podajemy z sosem.

wtorek, 15 lipca 2014

Halloumi z marynowanym arbuzem

Słodkie? Słone? Kwaśne? Wszystko na raz. Idealna przekąska na lato - halloumi z marynowanym arbuzem. Brzmi nieźle - tylko co to do licha jest halloumi? To taki cypryjski ser, trochę podobny konsystencją i smakiem do niewędzonego oscypka. Tradycyjny ser halloumi wytwarza się z mleka owczego i koziego, dodaje podpuszczkę i dojrzewa. Teraz, żeby było efektywniej (czytaj: taniej) większość serów wytwarza się z mleka krowiego i rzadko się je dojrzewa. Halloumi jest słony, sprężysty i świetnie nadaje się do smażenia i grillowania. Oto kolejna zaleta tej przystawki: ser jest ciepły, a arbuz chłodny. Ser jest słony, arbuz rześki i słodkawy. Gra kontrastów jest absolutnie fantastyczna!
Halloumi można kupić np. w sklepach z orientalną żywnością i Kuchniach Świata. Arbuzy są raczej wszędobylskie.
Przepis Michaela Symona pochodzi z letniego wydania Food Network Magazine. 


Czas przygotowania: 10 minut
Czas oczekiwania: 60 minut

Składniki na 4 porcje:
50 g halloumi
2 łyżki oliwy z oliwek
4 cienkie plasterki arbuza
2 łyżki płatków migdałowych
5 liści mięty
1 łyżka miodu
1 ząbek czosnku
3 łyżki octu winnego
1/3 szklanki oliwy z oliwek


Arbuza kroimy w trójkąty, pozbywając się pestek. Czosnek drobno siekamy lub przeciskamy przez praskę. Dodajemy do miski wraz z oliwą, octem i miodem. Energicznie mieszamy. Gotowym sosem smarujemy arbuza i wkładamy do lodówki na godzinę. W międzyczasie prażymy migdały: płatki migdałowe wrzucamy na suchą patelnię i mieszając podgrzewamy je do zezłocenia. Złote płatki szybko przekładamy na talerz.
Liście mięty siekamy. Ser kroimy w 4 plasterki. 
Na patelnię wlewamy oliwę, smażymy ser z dwóch stron do zezłocenia (ok. 2 minuty z każdej strony). Plasterki sera układamy na talerzu, na nim kładziemy plastry arbuza, oprószamy migdałami i miętą. Podajemy natychmiast. 

poniedziałek, 14 lipca 2014

Woda zdatna do picia

[RECENZJA]

Dziś trochę o wodzie i o tym, jak ją uczynić zdatną do picia. Będzie trochę o filtrze do wody, do którego się przekonaliśmy, a potem o filtrowanej wodzie, której prostym sposobem zafundowaliśmy upgrade.


Dwa lata temu nasi wujkowie sprawili sobie filtr do wody, który instaluje się pod zlewem. Byli absolutnie zachwyceni swoim nowym nabytkiem i bardzo nas namawiali na taki sam. Gotowali na tej cudownej wodzie zupy, używali jej do ekspresu do kawy, pili bezpośrednio z małego kranika, który był zainstalowany tuż obok dużego (normalnego) kranu z wodą wodociągową. Nawet sugerowali, że mógłby nam go przynieść Święty Mikołaj, ale jakoś nie byliśmy do niego przekonani. Kupowaliśmy wodę mineralną w 5-litrowych baniakach targając ją na trzecie piętro bez windy i nie mieliśmy z tym większych problemów.
Ostatnio jednak pod naszym zlewem pojawił się filtr Stella. Filtr działa na zasadzie odwróconej osmozy - filtrowanie wykorzystuje taki sam proces jak podczas uzdatniania wody słonej. Na zdjęciu widzicie informacje o eksponacie z centrum naukowego Experyment, gdzie można zobaczyć na własne oczy jak wygląda się taki proces. Pojemniki z filtrami wyglądają na duże, ale spokojnie zmieściły się w naszej szafce kuchennej.


Początkowo do tego filtra też nie byliśmy przekonani. Przez pierwszych kilka dni używaliśmy go w zasadzie tylko do gotowania wody w czajniku. Rzeczywiście, kubki po herbacie nie miały tej okropnej rdzawej obwódki, ale herbata nie miała jakoś nadzwyczajnie innego smaku. Może była delikatniejsza i bardziej aromatyczna. Kilka razy próbowaliśmy ugotować zupę na tej wodzie i też nie odnotowaliśmy diametralnej różnicy w smaku. Wody bezpośrednio z kraniku też raczej nie piliśmy, bo nie umieliśmy pozbyć się tego skojarzenia kran=woda przepływająca przez 40-letnie rury w naszym bloku. 
Do czasu. Pod koniec czerwca A. wyjechał do Norwegii, a w Warszawie panował upał, który nie chciał zelżeć. Woda w baniakach szybko się kończyła, a ja nie miałam siły targać wózka i wody na trzecie piętro. Wtedy też zaczęłam pić wodę z filtra Stella. Smakowała porządnie, była chłodna i zaspokajała pragnienie. Okazało się też, że jest dużo tańsza niż woda, którą kupowaliśmy do tej pory. Roczny zapas filtrów do wody kosztuje około 75 PLN (dla porównania, od początku roku na wodę butelkowaną wydaliśmy ponad 200 PLN). Od tamtego czasu w zasadzie w ogóle nie kupujemy wody w butelkach do domu. I jak ze wszystkim co nowe, teraz nie wiemy jak przez tyle czasu mogliśmy ciągać te baniaki aż na trzecie piętro...
Woda filtrowana okazała się zatem wygodniejsza i dużo tańsza niż woda butelkowana.
Odkryliśmy jednak, że sama woda jest absolutnie nudna. Zaczęliśmy więc ją mieszać z różnymi owocami i tworzyć nasze własne "wody zdatne do picia". Dzisiaj chcemy Was namówić do wypróbowania wody żółtej i różowej. Ich bazą jest woda filtrowana i owoce. Nie dodajemy do nich żadnego dodatkowego cukru ani sztucznych aromatów - cały swój genialny smak zawdzięczają owocom. Taką wodę można przygotować dokładnie tak, jak się lubi. Co najważniejsze, dzieci są w niej absolutnie zakochane!
Informacje o produkcie:
Filtr Puricom Stella
Strona sprzedawcy: Kraina Wody i YouTube 
Kod rabatowy dla Czytelników [-10% do końca lipca] P2PGMT0B


Woda żółta
2 plastry melona
1/2 cytryny
garść świeżych liści mięty
1 litry wody

Melona obieramy, kroimy w kostkę. Cytrynę porządnie myjemy, kroimy w cienkie plasterki. Miętę myjemy. Do dzbanka wkładamy owoce i miętę, zalewamy wodą i wstawiamy do lodówki przynajmniej na godzinę.

Woda różowa
15 malin
1 plaster arbuza
1 litry wody

Arbuza obieramy, kroimy w kostkę i pozbywamy się pestek. Maliny myjemy. Do dzbanka wkładamy owoce, zalewamy wodę i wstawiamy do lodówki przynajmniej na 2 godziny. 

sobota, 12 lipca 2014

Sałatka z pomidorków, arbuza i czereśni

Czym pachnie lato? U moich rodziców pachnie pomidorami, u babci pachniało czereśniami, a u Adama zazwyczaj pachnie arbuzem. Właśnie arbuz to magiczny składnik tej urokliwej sałatki. Nie dajcie się zwieść - to nie jest sałatka owocowa, ale wytrawna sałatka z owocami w niecodziennej roli. I w towarzystwie czosnku! Arbuz świetnie podkreśla naturalną słodycz i świeżość pomidorów. Czereśnie ze swoim sokiem panoszą się nie tylko na talerzu, ale podniebieniu. Wszystko tutaj żyje! Sałatka świetnie smakuje z posiekanymi liśćmi mięty, ale nie załapały się już na nasze zdjęcie... 


Czas przygotowania: 15 minut

Składniki na 2 porcje:
200 g pomidorków koktajlowych (najlepiej żółtych i czerwonych)
200 g arbuza
10 czereśni
1 łyżeczka posiekanej drobno cebuli
1 łyżeczka drobno posiekanego czosnku
1 łyżka miodu
3 łyżki czerwonego octu winnego
6 łyżek oliwy z oliwek
1 łyżka posiekanych liści mięty (opcjonalnie)

Zaczynamy od sosu vinagrette. Mieszamy w misce lub blendujemy w małej misie blendera cebulę, czosnek, miód, ocet winny i oliwę. Sos ma być gęsty. Doprawiamy do smaku solą i pieprzem.
Pomidorki myjemy, osuszamy i przekrawamy na pół. Arbuza myjemy, pozbywamy się skórki i pestek, kroimy w niewielką kostkę. Czereśnie myjemy, przekrawamy na pół i usuwamy pestki. Wszystkie owoce mieszamy z sosem. Gotową sałatkę można posypać świeżą miętą. 


piątek, 11 lipca 2014

Spaghetti z kurkami w białym winie

"Kochaj to, co gotujesz - a nigdy nie zostanie ci na następny dzień." Tak można streścić nasze wakacyjne gotowanie. Spaghetti z kurkami to był nasz obiad przygotowany z produktów zdobytych "w drodze". Przy trasie Warszawa-Gdańsk można doznać wielu przyjemności - są wśród nich także kurki ciasno upchane w plastikowe pojemniczki po nektarynkach uroczo utytłane w ziemi i igłach. Kurki kupowane z samochodu są zwykle droższe niż te kupowane na bazarku, ale mają w sobie ten urok "prosto od zbierającego". Po drodze, musieliśmy tylko zahaczyć o jakiś monopolowy, żeby kupić wytrawne białe wino. W końcu najlepiej gotuje się z winem. Ale jak byśmy go nie dodali, też byłoby dobrze. Po prostu, więcej byśmy wypili do obiadu.
Rozumiemy, że dla niektórych wakacje to czas bez gotowania i zmywania. Dla nas wakacje to czas na gotowanie i jedzenie tego, na co akurat mamy ochotę, a wtedy mieliśmy ochotę na kurki w sosie z białego wina ze spaghetti. Nie mieliśmy ochoty na robienie pięknych wystylizowanych zdjęć, więc wklejamy zdjęcie z Instagramu. Też jest piękne! 
Gotowe spaghetti można oprószyć posiekanym koperkiem albo natką pietruszki.


Czas przygotowania: 30 minut

Składniki na 2 porcje:
250 g spaghetti
300 g kurek
1 cebula
1 ząbek czosnku
3 łyżki masła
1/3 szklanki wytrawnego białego wina
4 łyżki śmietany 30%
sól
pieprz
ew. 1 łyżka posiekanego koperku lub natki pietruszki

Nastawiamy wodę na makaron. 
Kurki dokładnie myjemy, większe przekrawamy na pół. Cebulę i czosnek drobno siekamy. Na patelni rozgrzewamy masło, dodajemy cebulę i smażymy na wolnym ogniu mieszając przez ok. 2 minuty (aż cebula zmięknie). Dodajemy czosnek, a chwilę potem - kurki. Oprószamy solą. Mieszając smażymy kolejne 3 minuty.
Makaron wrzucamy do wrzącej osolonej wody i gotujemy zgodnie z instrukcją podaną na opakowaniu. 
Na patelnię z kurkami dolewamy białe wino i smażymy jeszcze około 5 minut. Pod koniec dodajemy śmietanę i mieszamy.
Makaron odcedzamy, mieszamy z kurkami i układamy na talerzach. Oprószamy koperkiem lub pietruszką. Serwujemy.