niedziela, 30 stycznia 2011

Donut muffins

Miały być muffiny, które smakują jak angielskie pączki. Być może tak właśnie jest - niestety, żadne z nas nie próbowało angielskiego pączka. W każdym razie te są przepyszne, cynamonowe, delikatniutkie i zupełnie nie potwierdzają niechlubnej opinii o kuchni Wyspiarzy. Robi je się naprawdę szybko. Przepis mówi, żeby jeszcze ciepłe muffiny obtaczać w maśle i cukrze. Naprawdę powinny być wtedy ciepłe - tylko wtedy cukier na ich powierzchni ładnie się rozpuści. Tym razem muffiny pieczemy w foremkach silikonowych lub wysmarowanych masłem i wysypanych kaszą manną foremkach metalowych. W każdym razie, papilotki zupełnie odpadają, bo bardzo trudno się je zdejmuje z ciepłych babeczek. Jeszcze jedna uwaga: te muffiny są troszeczkę twardsze niż tradycyjne - nie należy się tym przejmować, bo dzięki temu można je a) łatwo wyjąć z formy, b) obtoczyć w maśle i cukrze bez przykrych konsekwencji. Warto masło rozpuścić na początku przygotowań - zdąży sobie ostygnąć, a my unikniemy poparzeń. 
Dobra informacja na koniec: te muffiny smakują równie dobrze następnego dnia! Znalezione zostały tutaj. Z podanych proporcji wyszło nam 12 muffinów standardowych rozmiarów.


Czas przygotowania: 15 minut
Czas pieczenia: 20-25 minut

Składniki: 
1 3/4 mąki pszennej
1 1/2 łyżeczki proszku do pieczenia
1/2 łyżeczki soli
1/2 łyżeczki cynamonu
1/2 łyżeczki gałki muszkatołowej
3/4 szklanki cukru
1/3 szklanki oleju
3/4 szklanki mleka
1 jajko
60 g masła
1/3 szklanki drobnego cukru (lub pudru)
1 łyżka cynamonu

Piekarnik nagrzewamy do 180 stopni. Przygotowujemy foremki muffinkowe. 
Masło rozpuszczamy i studzimy. W miseczce mieszamy 1/3 szklanki drobnego cukru z 1 łyżką cynamonu. W jeszcze innej misce mieszamy dokładnie mąkę, sól, proszek do pieczenia, cynamon, gałkę muszkatołową i cukier. W oddzielnym naczyniu roztrzepujemy jajko, dodajemy mleko, olej i mieszamy. Zawartość obu miseczek (ze składnikami mokrymi i suchymi) łączymy na jednolitą masę, ale mieszamy tylko do połączenia składników. Napełniamy foremki do 3/4 wysokości i wstawiamy do piekarnika na 20-25 minut. Upieczone babeczki ostrożnie wyjmujemy z foremek, jeszcze ciepłe obtaczamy w maśle, a potem w cukrze cynamonowym.

czwartek, 27 stycznia 2011

Cottage Pie

Cottage pie robiliśmy już kilka razy. Pomysł na to danie jest prosty i ma w sobie coś z idei potraw jednogarnkowych. W dużym uproszczeniu: mięso mielone przykryte ziemniaczanym puree. Jest jednak w tym daniu sporo smakowych niuansów, które decydują o tym, że ma oryginalny smak, w niczym niepodobny do smaku np. kotletów mielonych z ziemniakami... Trochę pomidorowej nuty w mięsie mielonym - niby jak w sosie bolońskim, ale nie do końca. Trochę pietruszki i chrzanu w puree - trochę jak w sałatce ziemniaczanej, ale nie do końca...
To danie sycące, jak większość potraw z przymiotnikiem "wiejski", z powodzeniem można nim nakarmić głodomorów. Cottage pie jest również praktyczny, bo jak większość zapiekanek można go odgrzać następnego dnia na patelni lub w piekarniku. Świetnie się więc nadaje na obiad w zapracowany dzień. Uwaga! To danie  podczas przekładania na talerze przestaje być fotogeniczne. Rozpada się trochę, zwłaszcza jego dolna, mięsna warstwa, dlatego najlepiej chwilę odczekać przed podaniem. Następnego dnia  po upieczeniu, gdy stężeje, problem jest zdecydowanie mniejszy. A najlepiej - nie przejmować się  tym i skupić się na smaku!
Przepis pochodzi z magazynu Kuchnia nr 10/2009.



Czas przygotowania: 1 1/2 godziny

Składniki:
1 łyżka oleju
1 cebula
2 duże marchewki
60 dkg mielonej wołowiny (wieprzowina też może być)
1 puszka pomidorów
1 łyżka koncentratu pomidorowego
300 ml bulionu wołowego
2 listki laurowe
1 gałązka tymianku
sól
pieprz
80 dkg ziemniaków
20 dkg korzenia pietruszki
5 łyżek masła
50 ml mleka
2 łyżeczki chrzanu
sól
pieprz

Ziemniaki i pietruszki obieramy i gotujemy do miękkości. Odcedzamy, dodajemy masło, mleko, chrzan i zgniatamy na puree (my robimy to blenderem). Doprawiamy do smaku solą i pieprzem.
Cebulę i marchewkę siekamy w drobną kostkę. Pomidory odcedzamy i kroimy w kostkę. W garnku rozgrzewamy olej i wrzucamy cebulę z marchewką. Smażymy przez 5 minut mieszając raz na jakiś czas. Dodajemy mięso i smażymy przez kolejne 3 minuty mieszając widelcem. Na koniec dodajemy pomidory, koncentrat, bulion, listki laurowe, tymianek, przykrywamy i dusimy na wolnym ogniu przez 30 minut. Pod koniec próbujemy i przyprawiamy solą i pieprzem.
Nagrzewamy piekarnik do 180 stopni. Na dno żaroodopornej formy wykładamy mięso z warzywami. Przykrywamy wszystko puree ziemniaczano-pietruszkowym, można zrobić na powierzchni regularne rowki widelcem. Cottage pie pieczemy około 30 minut, aż wierzch nabierze złotego koloru.

wtorek, 25 stycznia 2011

Powidła mandarynkowe z jabłkami

Ciąg dalszy łamania stereotypu, że przetwory robi się tylko latem i wczesną jesienią. I ciąg dalszy zamykania cytrusów w słoikach. Były pomarańcze i cytryny. Tym razem przyszła kolej na mandarynki. Inspiracją był przepis Macieja Kuronia na powidła mandarynkowe. Powidła - bo ich konsystencję miały gwarantować jabłka. Przepis ukazał się w książeczce z przetworami z owoców, która swego czasu była dołączona do Gazety Wyborczej. I może nawet nasz przepis byłby identyczny z przepisem Kuronia, gdyby nie to, że A. zarzucił w międzyczasie książeczkę swoimi papierami i nie mógł jej znaleźć. Improwizacja okazała się jednak bardzo udana. Mandarynki świetnie współgrają z jabłkami - powidła są delikatne w smaku, aromatyczne i mają jasny, słoneczny kolor. Miejmy nadzieję, że ten smak i aromat uda się przechować w słoikach przez kilka miesięcy... Swoją drogą, zadziwiające, że o tej porze roku w Polsce jabłka kosztują prawie tyle samo co mandarynki...



Czas przygotowania: 40 minut
Czas gotowania: ok. 3 godzin

Składniki:
3 kg mandarynek
1 kg jabłek, najlepiej winnych
3 cytryny
70 dag cukru
6 goździków
1 łyżeczka cynamonu

Mandarynki, jabłka i cytryny dokładnie myjemy. Pięciu mandarynkom dodatkowo szorujemy dokładnie skórki, kroimy je i wrzucamy do garnka razem z pokrojonym miąższem (myśmy kroili każdą mandarynkę na 3-4 półplastry). Jabłka i pozostałe mandarynki obieramy ze skórek, kroimy, wyrzucamy pestki i wrzucamy do garnka. Zalewamy wszystko sokiem wyciśniętym z cytryn, dwoma szklankami wody, dodajemy goździki (najlepiej drobno potłuczone) i rozgotowujemy. Gdy owoce puszczą sok, a jabłka zaczną się rozpadać, dosypujemy cynamon i cukier - początkowo pół kilograma, resztę pozostawmy w rezerwie gdyby powidła trzeba było dosłodzić. I gotujemy dalej. Po ok. pół godziny zawartość garnka trzeba przetrzeć przez sito albo zblendować (my wybraliśmy to drugie). Trzeba się bowiem w jakiś skuteczny sposób pozbyć mandarynkowych błonek. Przecierając powidła pozbywamy się ich definitywnie, blendując - pozwalamy im zostać, choć w zmienionej postaci...
Powidła gotujemy aż osiągną właściwą, gęstą konsystencję. Im dłużej gotujemy, tym częściej mieszamy, bo mogą przywierać do dna garnka. Gorące powidła pakujemy do wyparzonych słoików i szczelnie zamykamy. 
Prawie nigdy zawartość garnka nie wchodzi idealnie do przygotowanych słoików, zawsze zostaje choć trochę powideł, za mało żeby "rozpocząć" nowy słoik. Dla nas to zawsze porcja na pierwszą próbę -  w tym przypadku polecamy do towarzystwa świeżą bułkę z twarogiem. Smakuje wyśmienicie!

czwartek, 20 stycznia 2011

Chleb pszenno-razowy z kolendrą

Jakiś rok temu zaczęliśmy piec własny chleb - prawdziwy, razowy, na zakwasie. Piekliśmy, piekliśmy, aż w końcu M. stwierdziła, że ma go dosyć i zaczęliśmy znowu kupować chleb w piekarni. Niedawno M. znowu stwierdziła, że ma dość - tym razem tego kupowanego, dmuchanego i  słonego pieczywa. Coraz droższego, tak poza tym. A. wyhodował zakwas i mogliśmy znowu cieszyć się w domu pięknym zapachem własnego pieczywa. Przepis jest wynikiem buszowania po różnych blogach kulinarnych. Chleb, jak na własny wypiek przystało, jest odrobinę ciężki, długo świeży, niesłony, pachnący kolendrą i najpyszniejszy z masłem.


Czas przygotowania: 10 minut (+ czas potrzebny na wyhodowanie zakwasu)
Czas oczekiwania: 2-6 godzin

Składniki:
300 g żywego zakwasu
200 g mąki żytniej
200 g mąki pszennej
1/2 łyżeczki soli
1 łyżka miodu
1 1/2 łyżeczki kolendry
200 ml wody

O hodowli zakwasu można przeczytać w Pracowni wypieków - Liska wytłumaczy to na pewno lepiej niż my. Kolendrę miażdżymy w moździerzu. Dwa rodzaje mąki, zakwas, sól, miód, kolendrę i wodę mieszamy drewnianą łyżką do otrzymania jednolitej masy. Długą na około 30 cm. keksówkę smarujemy oliwą i wysypujemy otrębami lub wykładamy papierem do pieczenia. Surowe ciasto wkładamy do blaszki i wyrównujemy jego powierzchnię rękami zamoczonymi w wodzie. Możemy posypać chleb ziarnami kolendry. Blaszkę przykrywamy ściereczką i odstawiamy w ciepłe miejsce do wyrośnięcia. Ciasto powinno wypełnić keksówkę. Trzeba uzbroić się w cierpliwość - nasz chleb rósł 5 godzin. Wyrośnięty chleb wkładamy do zimnego piekarnika, pieczemy 60 minut w 200 stopniach. Warto po 30 minutach sprawdzić, czy chleb nie przypieka się od góry - wtedy przykrywamy go folią alumioniową i pieczemy dalej. My tego problemu nie mamy, bo jak stałym bywalcom naszego bloga wiadomo - nasz piekarnik nie zapieka góry. 
Smacznego!

poniedziałek, 17 stycznia 2011

Fish Pie z dorsza

Zainspirowani przepisem na blogu White Plate postanowiliśmy zrobić naszą własną wersję zapiekanki z rybą. Po pierwsze, chcieliśmy otrzymać porcję dla dwóch osób, po drugie postawiliśmy na opcję oszczędną. Zamiast kilku gatunków ryb, użyliśmy świeżego fileta z dorsza. Krewetki stanowiły raczej element ozdobno-aromatyczny, bo do każdego ramekina dołożyliśmy po jednej świeżo obranej krewetce. Wszystko przykryliśmy puree ziemniaczano-selerowym. Szybko, prosto i smacznie. Jest coś tajemniczego w potrawach podawanych w małych ramekinach - na początku widać tylko wierzchnią warstwę, skorupkę pod którą kryje się dobrze chroniona niespodzianka, gorąca i soczysta. Następnym razem dodamy jeszcze do środka  pomidory pokrojone w kostkę. Niestety, te do których mamy teraz dostęp nie mają zbyt wiele smaku, więc o tej porze roku ich obecność niewiele by zmieniła.

Czas przygotowania: 15 minut
Czas pieczenia: 30 minut

Składniki:
4 średnie ziemniaki
1/2 średniego selera
2 łyżki masła
2 łyżki mleka
300 g fileta z dorsza bez skóry
5 krewetek świeżych
sok z 1/2 cytryny
2 łyżeczki świeżo zmielonego pieprzu
2 łyżeczki soli morskiej
1 łyżeczka gałki muszkatołowej
1/2 łyżeczki imbiru
1 łyżeczka ostrej papryki
5 łyżeczek oliwy z oliwek
ew. świeża natka pietruszki

Piekarnik nagrzewamy do temperatury 180 stopni. Ziemniaki i seler gotujemy w osolonej wodzie do miękkości. Ugotowane przepuszczamy przez praskę do ziemniaków. My dusiliśmy je widelcem. Dodajemy masło i mleko i mieszamy (lub blendujemy) do uzyskania jednolitego puree.
Na dno każdego ramekina (my użyliśmy pięciu) wlewamy 1 łyżeczkę oliwy z oliwek. Dorsza siekamy w kostkę 2cmx2cm. Rybę przyprawiamy solą, pieprzem, gałką muszkatołową, papryką, imbirem ( ewentualnie świeżą pietruszką). Skrapiamy sokiem z 1/2 cytryny i dobrze mieszamy tak, by cała ryba była równomiernie przyprawiona. Krewetki obieramy. Do ramekinów wrzucamy rybę, na górę kładziemy krewetkę i przykrywamy puree ziemniaczano-selerowym. Ramekiny wstawiamy do piekarnika na 30 minut. Puree powinno nabrać złotego koloru. Smacznego!

sobota, 15 stycznia 2011

Rogaliki drożdżowe z rachatłukum

Czy wszyscy wiedzą co to jest rachatłukum? Miłośnicy Opowieści z Narnii nie mają problemu z rozpoznaniem nazwy ulubionych łakoci Edmunda. Jeśli ktoś jednak nigdy się z tym dziwnym słowem nie spotkał, spróbujemy wyjaśnić. Rachatłukum wygląda jak bardzo bardzo bardzo gęsta galaretka, smakuje przede wszystkim... słodko. My próbowaliśmy rachatłukum różanego i orzechowego przywiezionego z Bośni i Hercegowiny, a także różanego kupionego w Marks and Spencer. Różnica między nimi była dość spora - bałkański wyrób był twardy i miał delikatniejszy aromat, natomiast angielski batonik Turkish Delight ma delikatniejszą konsystencję, mocniejszy zapach aromatu różanego i do tego oblany jest czekoladą. 
Skąd więc pomysł na włożenie rachatłukum do drożdżowego rogalika? Odpowiedź jest prosta: bośniackie rachatłukum było tak słodkie, że nie daliśmy rady go jeść. Poza tym, kiedyś w magazynie Kuchnia widzieliśmy zdjęcie rogalików z rachatłukum (bez przepisu, niestety). Wcześniej już robiliśmy rogaliki z przepisu z Kwestii Smaku i byliśmy pewni, że ciasto wyjdzie rewelacyjne. Mieliśmy obawy co do reakcji rachatłukum na wysoką temperaturę. Na szczęście rachatłukum jest idealne do wypieków - słodycz rozkłada się równomiernie na cały rogalik, więc nie jest tak dotkliwa. Twarda galaretka w pieczeniu mięknie i nabiera delikatności. Rewelacja! Ponieważ wykończyliśmy nasze zapasy rachatłukum, następne rogaliki zrobimy z batonikami Turkish Delight z Marks and Spencer. Wydaje nam się, że rachatłukum w czekoladzie będzie godnie pełniło rolę nadzienia. 

P.S. Publikujemy poniżej zdjęcie rogalików po upieczeniu. Powtarzamy: PO upieczeniu. Gdyby nasz piekarnik zapiekał górę, prawdopodobnie miałyby złoty kolor.


Czas wykonania: 25 minut
Czas pieczenia: 25 minut

Składniki:
100 g rachatłukum
250 g mąki pszennej tortowej
1/2 kostki masła
1/4 szklanki ciepłego mleka
25 g świeżych drożdży
1 jajko
2 łyżki cukru pudru
1 łyżeczka ekstraktu z wanilii
2 łyżki oleju

Drożdże rozpuszczamy w mleku z cukrem. Ostawiamy na 10 minut. Miękkie masło przecieramy z mąką, dodajemy jajko, ekstrakt z wanilii i drożdże. Wyrabiamy 10 minut, aż ciasto będzie miękkie, elastyczne i będzie odchodziło od ręki. Nasze ciasto wymagało dodania garści mąki, bo po 10 minutach było nadal klejące. Jeśli dodamy dodatkową mąkę, to ciasto trzeba dokładnie wyrobić. Miskę w której będzie wyrastało ciasto smarujemy olejem. Z ciasta formujemy kulę, wkładamy do miski, przewracamy tak, by leżało natłuszczoną stroną do góry, przykrywamy czystą ściereczką i odstawiamy do wyrośnięcia na 1 godzinę. 
Piekarnik nagrzewamy do temperatury 200 stopni. Rachatłukum kroimy na 24 kawałki. 
Wyrośnięte ciasto wyjmujemy z miski, dzielimy na trzy części. Każdą część wałkujemy na okrągły placek o średnicy kartki A4. Dzielimy go na 8 trójkątnych części (na pół, na pół i jeszcze raz na pół). Na każdej szerszej części trójkąta kładziemy kawałek rachatłukum i zawijamy rogalik zaczynając od szerszej części. Rogaliki układamy na blasze wyścielonej papierem do pieczenia, zostawiając między nimi wolne przestrzenie (rosną w pieczeniu). Wstawiamy do piekarnika na 25 minut. Jeśli ktoś chce, by rogaliki ładnie błyszczały należy je przed pieczeniem posmarować żółtkiem rozmąconym z 1 łyżką wody.

środa, 12 stycznia 2011

Konfitura cytrynowa z kiwi

Przetwory w środku zimy? To musi być jakieś szaleństwo! Tak przynajmniej musiała pomyśleć sprzedawczyni w naszym osiedlowym sklepie, gdzie M. dokupowała kilka nowych słoików i pokrywek... A my się nie przejmujemy - i robimy przetwory również zimą, tzn. głównie A. robi - bo to jego kuchenna działka. Pisaliśmy już o konfiturze cytrusowej, a dziś pokazujemy Wam nasze słoiki z konfiturą z cytryn i kiwi. Brzmi egzotycznie, podobnie zresztą smakuje. Cytrusowe konfitury trzeba robić zimą, bo wtedy owoce są tańsze.
Przepis znaleźliśmy na blogu Moje Wypieki i trochę go zmodyfikowaliśmy. A. początkowo chciał zrobić konfiturę z samych cytryn, ale zrobienie przetworów z kiwi jest jednak kuszące, prawda? Cytryny z kiwi smakują oryginalnie - jest i kwaskowato, i słodko, i gorzko, a kiwi dodaje dodatkowej głębi i... czarnych drobnych pestek, które świetnie wyglądają w słoikach i na kanapce. Taka konfitura świetnie nada się nie tylko na śniadania, jako dodatek do białego sera, ale również do babeczek kajmakowych.
Przy okazji: gdy w jakimś przepisie każą Wam dokładnie wyszorować szczoteczką cytryny a potem sparzyć wrzątkiem, nie lekceważcie tego. A najlepiej szorujcie i parzcie wszystkie cytryny oprócz tych które sami wyhodujecie. Sądząc po tym, jak wyglądała woda po sparzeniu naszych cytryn, kupionych w hipermarkecie, można powiedzieć, że na każdej była warstwa różnych nabłyszczaczy, wosków, konserwantów itp. Naprawdę lepiej się jej pozbyć.



Czas przygotowania: 45 minut
Czas gotowania: ok. 3-4 godzin

Składniki:

1 kg cytryn
75 dag kiwi (6-7 sztuk)
75 dag cukru
2 szklanki wody

Cytryny dokładnie szorujemy i sparzamy wrzątkiem (można je przelać wrzątkiem albo - lepiej - wrzucić na minutę do garnka z gotującą się wodą). Skórkę z cytryn ścieramy na tarce (my starliśmy ze wszystkich cytryn, ale jeśli chcecie mniej goryczki w konfiturze, zetrzyjcie skórkę tylko z połowy cytryn). Pozbywamy się białego miąższu (albedo) i kroimy wnętrze cytryn na małe cząstki, pozbywając się przy okazji wszystkich pestek. W garnku zagotowujemy syrop z 2 szklanek wody i pół kilograma cukru (resztę cukru zostawiamy na później - żeby dosłodzić konfiturę wedle uznania), wrzucamy skórkę i kawałki cytryny. Zaczynamy gotować wszystko na wolnym ogniu. W międzyczasie obieramy kiwi, a następnie blendujemy albo kroimy w drobną kostkę. Wrzucamy do garnka i gotujemy dalej. Pewnie trzeba będzie dodać również cukru, być może więcej niż przepisowe 3/4 kg - wszystko zależy od kwasowości cytryn i od naszego gustu. Gdy konfitura będzie już gęsta, można pakować ją do słoików. Przypominamy test zimnego talerzyka: na talerzyk ochłodzony w lodówce wykładamy pół łyżeczki konfitury prosto z garnka; jeśli jest nadal rzadka, trzeba gotować dalej. Z podanej porcji wychodzi 4 lub 5 słoiczków.

wtorek, 11 stycznia 2011

Zupa krem marchwiowy z imbirem i cytryną

Nawet jeśli za oknem roztopy, to jakoś nie sposób zapomnieć że jeszcze trwa zima. A zimą chce się zjeść coś rozgrzewającego, coś co doda nam trochę energii na ponure popołudnia. Sycąca zupa krem z marchwi, którą pokazujemy Wam dzisiaj na blogu serwowana jest w angielskim hotelu Kinloch Lodge. Przepis wydał się nam bardzo interesujący - marchewka z imbirem i cytryną to rzadkie połączenie. Dzięki pomidorom i cebuli zupa traci swój wyłącznie marchewkowy charakter i zmienia się w krem jarzynowy z delikatną korzenną nutą imbiru. Nasza przetrwała trzy dni - za każdym razem smakowała wybornie!


Czas przygotowania: 1 godzina

Składniki:
1 kg marchwi
1 średnia cebula
5 dag korzenia imbiru
2 ząbki czosnku
1 puszka pomidorów
skórka otarta z 1 cytryny
sok z 1 cytryny
¾ l bulionu drobiowego lub warzywnego
2 łyżki masła
3 łyżeczki  soli morskiej

Marchew, cebulę, imbir, czosnek obieramy i kroimy na kawałki. Cytrynę sparzamy, ocieramy z niej skórkę i wyciskamy sok. W garnku rozgrzewamy masło, wrzucamy cebulę i podsmażamy przez 4 minuty mieszając. Dodajemy imbir, czosnek i podsmażamy przez 1 minutę. Dodajemy marchewkę, pomidory z puszki  i skórkę cytrynową i podsmażamy przez kolejną minutę. Dolewamy bulion, zagotowujemy i wszystko dusimy na małym ogniu przez około 30 minut (marchewka powinna być miękka). Zupę doprawiamy solą wedle uznania (my nie lubimy słonych potraw, więc użyliśmy niewielkiej ilości soli) i blendujemy. Na talerz wylewamy zupę, posypujemy świeżo zmielonym pieprzem lub tymiankiem, skrapiamy 1 łyżeczką soku z cytryny i serwujemy  z grzankami. Jeśli ktoś ma ochotę, można podawać krem z łyżką śmietany – śmietana nieco zagłuszy ostrą nutę imbiru.

poniedziałek, 10 stycznia 2011

Piernik staropolski

Kilka razy M. słyszała historię o staropolskiej tradycji zagniatania ciasta w dniu narodzin dziecka i pieczeniu go w dniu jego ślubu. Wyobraźnia podsuwała różne obrazki, którymi na blogu z dobrym jedzeniem lepiej się nie dzielić. Pod koniec października myśląc już o wypiekach bożonarodzeniowych (bo M. uwielbia te święta tak mocno, że czeka na nie co najmniej 4 miesiące), przeczesywała sieć w poszukiwaniu dobrego piernika. Takiego, który smakowałby jak pierniczki toruńskie, byłby miękki, aromatyczny, sycący i pięknie karmelowy. Na wielu blogach pojawiał się przepis na piernik staropolski, który podobno został opublikowany w jakiejś polskiej książce kucharskiej z XIX wieku. Podobno autor tego przepisu sugerował jak najdłuższe przechowywanie nieupieczonego ciasta. Legenda o "narodzinowym" cieście widocznie nie była wyssana z palca.
Teraz o samym pierniku. Jest boski, jak jeden wielki piernik toruński – miękki, aromatyczny, rozpływający się w ustach. Z podanych proporcji wychodzi piernik gigant, ale jakoś nie stanowiło to problemu dla nikogo – zniknął dość szybko. W przyszłym roku chcemy go powtórzyć, ale oprócz samego piernika zrobić małe pierniczki i po upieczeniu nadziać je konfiturą. Wtedy już będą zupełnie jak te toruńskie… A tymczasem publikujemy ostatni zaległy świąteczny przepis.


Czas przygotowania: 20 minut + 10 minut
Czas oczekiwania: minimum 5 tygodni
Czas pieczenia: około 60 minut

Składniki:
1/2 kg miodu
1 1/2 szklanki cukru
25 dkg masła
1 kg mąki pszennej
3 jajka
3 płaskie łyżeczki sody oczyszczonej
1/2 szklanki mleka
1/2 łyżeczki soli
3 opakowania przyprawy do piernika
2 1/2 słoika powideł śliwkowych

Miód, cukier i masło wolno podgrzewamy prawie do wrzenia, mieszamy do uzyskania jednolitej masy i studzimy. Do ostudzonej masy dodajemy mąkę, jajka, sodę, mleko, sól, przyprawę do piernika i porządnie wyrabiamy. Gotową masę wkładamy do kamionkowego garnuszka (my użyliśmy naczynia żaroodpornego), przykrywamy czystą ściereczką i odstawiamy w chłodne miejsce na minimum 5 tygodni. My naczynie wstawiliśmy na dolną półkę lodówki. 
Tydzień przed Świętami wyjmujemy naszą masę. Dzielimy na 3 części, wałkujemy na placki o grubości 1/2 cm (ciasto bardzo ładnie rośnie) i każdy placek pieczemy w temperaturze 160-180 stopni przez 15-20 minut (sprawdzamy patyczkiem czy masa jest już upieczona). My placki wałkowaliśmy bezpośrednio w blaszce. Po wyjęciu z piekarnika jednego placka, powtarzaliśmy czynność z kolejnym tak, żeby ciasto było równe. Placki chłodzimy. Powidła śliwkowe podgrzewamy w garnuszku i smarujemy nimi placki - najpierw ten dolny, przykrywamy go kolejnym, potem ten drugi, który przykrywamy ostatnim plackiem. Ciasto przykrywamy pergaminem, obciążamy deską do krojenia i ciężkimi książkami (uwaga! ciężar książek musi się równo rozkładać, żeby jedna część piernika nie była znacznie niższa niż druga). Ostawiamy na kilka dni, aby ciasto zmiękło. W dniu wigilii możemy piernik polukrować (mieszając 1/2 szklanki cukru pudru z 3 łyżkami soku z cytryny) i udekorować. My postawiliśmy na dekorację z siekanych orzechów włoskich.

niedziela, 9 stycznia 2011

Makowiec bożonarodzeniowy

Obiecaliśmy nadrobić zaległości Bożonarodzeniowe, więc nadrabiamy. Dzisiaj pora na makowiec. Nigdy wcześniej żadne z nas nie robiło makowca, ale M. uwielbia makowce. Dlatego w tym roku robiliśmy je z podwójnej porcji. Na sześć sztuk pękły nam cztery, ale lukier idealnie przykrył pęknięcia. Zresztą, A. twierdzi, że pęknięte ciasta są piękniejsze, bo są domowo autentyczne. Jeden makowiec zamroziliśmy (bez lukru), bo podobno można je mrozić. Nie używaliśmy gotowej masy makowej (ma tylko 40% maku!), ale ponieważ nie mamy maszynki do mięsa kupiliśmy mak mielony. Jest nieco droższy od takiego niemielonego, ale był świetny - świeży, drobno zmielony i szczelnie zapakowany. W przepisie zmieniliśmy ilość cukru i miodu tzn. dodaliśmy więcej miodu i zmniejszyliśmy ilość cukru. Żeby było szlachetniej na Święta.
Przepis znaleźliśmy na blogu Dorotus. Tam też znajdziecie instrukcję obrazkową jak zawijać strucle.


Czas przygotowania: 1 godzina
Czas oczekiwania: 90 minut
Czas pieczenia: 30-40 minut

Składniki:

Ciasto drożdżowe:
3 szklanki mąki pszennej
180 ml letniego mleka
150 g roztopionego i schłodzonego masła
6 żółtek
45 g drożdży świeżych
6 łyżek cukru
1 1/2 łyżki oleju
1/2 łyżeczki soli
1 1/2 łyżki rumu
2 łyżki ekstraktu waniliowego lub 1 opakowanie cukru wanilinowego

Masa makowa:
1/2 kg maku
200 g cukru
100 g rodzynków
50 g posiekanych orzechów włoskich
2 łyżki miodu
1 łyżeczka olejku migdałowego
1 łyżka cynamonu
1 łyżka miękkiego masła
3 łyżki skórki pomarańczowej 
6 białek

Lukier:
1/2 szklanki cukru
3 łyżki soku z cytryny

Drożdże rozpuszczamy w ciepłym mleku wymieszanym z cukrem. Odstawiamy na około 10 minut. Do drożdży dodajemy mąkę, żółtka, sól, rum, ekstrakt waniliowy i wyrabiamy ciasto. Dodajemy rozpuszczone masło i olej, wyrabiamy ciasto do uzyskania jednolitej masy. Miskę w której ciasto będzie wyrastało smarujemy tłuszczem. Ciasto drożdżowe formujemy w kulę, wkładamy do miski, przewracamy na drugą stronę (strona tłusta będzie na górze). Miskę przykrywamy czystą ściereczką i odstawiamy w ciepłe miejsce na 90 minut.
Przygotowujemy masę makową. Jeśli używamy maku niemielonego mak zaparzamy w 500 ml wody, odstawiamy do wystygnięcia (mak wchłonie wodę) i mielimy dwukrotnie. Jeśli używamy maku już zmielonego, wystarczy zaparzyć go wodą i ostudzić. Do maku dodajemy wszystkie pozostałe składniki oprócz białek i dokładnie mieszamy. Białka ubijamy na sztywną pianę i dodajemy do masy makowej bardzo delikatnie mieszając.

Piekarnik nagrzewamy do temperatury 190 stopni. Wycinamy 3 dość długie kawałki papieru do pieczenia (około 50 cm). Będziemy w niego zawijać ciasto i papieru nie należy oszczędzać, bo jeśli tuba będzie za mała, rozwinie się w pieczeniu i nasze makowce będą szerokie i niewyrośnięte. 
Wyrośnięte ciasto drożdżowe uderzamy tak, by wypuścić z niego nagromadzone powietrze. Dzielimy ciasto na 3 części. Każdy arkusz papieru smarujemy olejem (z jednej strony). Każdą część ciasta rozwałkowujemy na tłustej stronie papieru do pieczenia formując prostokątne placki o grubości 4-5 mm. Na placek wykładamy 1/3 masy makowej z każdej strony zostawiając 3 cm rantu. Makowiec zwijamy w rulon, końce podwijamy pod spód. Makowiec ściśle zawijamy w papier do pieczenia na którym był wałkowany. Końcówek papieru nie zwijamy - mają pozostać otwarte. Makowce układamy obok siebie na blasze do pieczenia i wstawiamy do piekarnika na 30-40 minut. Nawet w naszym piekarniku niezapiekającym góry makowce się zarumieniły.
Gotowe makowce wyjmujemy z piekarnika, studzimy, smarujemy lukrem i dekorujemy surowym (niemielonym tym razem) makiem, skórką pomarańczową lub posiekanymi drobno orzechami.

wtorek, 4 stycznia 2011

Gruszki w czerwonym syropie

Nowy Rok przywitaliśmy z naszymi cudownymi przyjaciółmi, którzy w tym dniu wspięli się na szczyty swoich możliwości kulinarnych. Wszystko po to, żeby ten rok był równie udany jak wszystkie nasze przystawki, dania i desery. 
Gruszki, które dzisiaj przedstawiamy zostały przygotowane przez Anię. Ten deser idealnie oddaje jej charakter - Ania lubi niebanalność. Gruszki podbiły nasze podniebienia - bardzo dawno nie jedliśmy czegoś tak oryginalnego, aromatycznego, wyważonego. Jeśli szukacie deseru, którym można nakarmić nawet najbardziej wymagającą osobę - polecamy z całego serca!
Smak tych gruszek jest wyjątkowy, do naszych kubków smakowych docierają kolejno jeden po drugim poszczególne smaki: wina, wermutu, goździków, płatków róży, wreszcie samych gruszek. Dlatego radzimy kupić do nich bardzo dobre lody waniliowe lub śmietankowe. Lody, w których przeważa sztuczny aromat skutecznie zabiją szlachetny smak. Nie warto więc oszczędzać na składnikach.
Przepis pochodzi z magazynu ELLE.


Czas przygotowania: 40 minut
Czas oczekiwania: 12 godzin

Składniki:
8 twardych gruszek podobnych rozmiarów
1,5-2 szklanki różowego wermutu, na przykład Martini Rosato
szklanka wytrawnego czerwonego wina
4 łyżki konfitury z płatków róż
4 łyżki brązowego cukru
4 potłuczone goździki
kawałek laski cynamonu
sok i skórka z cytryny

Gruszki obieramy zostawiając szypułkę i smarujemy sokiem z cytryny. Układamy obok siebie w garnuszku.
W oddzielnym garnuszku zagotowujemy wermut, wino, przyprawy, skórkę z cytryny i resztę soku z cytryny, cukier i konfiturę. Owoce zalewamy powstałym syropem, gotujemy na wolnym ogniu przez 25 minut, pilnując, żeby gruszki były zanurzone. Zestawiamy wszystko z ognia i zostawiamy gruszki w zalewie na 12 godzin. Przed podaniem przecedzamy syrop. Gruszki można serwować ciepłe lub schłodzone. Świetnie smakują ze śmietanką kremówką zagęszczoną sokiem z cytryny albo z lodami.