poniedziałek, 30 września 2013

Spaghetti z dyniowym sosem Alfredo

Bardzo prosty przepis na sos do makaronu na bazie dyni. Jeśli macie gotowe puree dyniowe, jego zrobienie zajmie Wam 5 minut. O tym, jak zrobić puree z dyni pisaliśmy tutaj. Efekt? Nam przypomina trochę mac&cheese, który czasem jedliśmy na obczyźnie - jest równie żółty i serowy. Nasze dzieci zakochały się w nim bez pamięci, chociaż dla nich zamiast spaghetti gotowaliśmy makaron o bardziej fikuśnych kształtach. Z podanej proporcji wyjdą 3-4 porcje sosu. 
Inspiracją do przygotowania dania był program The Pioneer Woman, w którym Ree Drummond pokazywała jak przygotowuje domowe Halloween. 


Czas przygotowania: 15 minut

Składniki:
300 g spaghetti (lub innego makaronu)
8 liści laurowych
2 łyżki masła
1 szklanki puree z dyni piżmowej 
3 czubate łyżki śmietany
1 łyżeczka gałki muszkatołowej
sól do smaku
40 g tartego parmezanu

Makaron gotujemy według instrukcji na opakowaniu. Do rondelka wkładamy liście laurowe i masło, podgrzewamy, aż masło mocno się spieni, dodajemy puree dyniowe, śmietanę, gałkę muszkatołową. Cały czas mieszając doprowadzamy do wrzenia. Doprawiamy do smaku solą. Wyjmujemy z sosu liście laurowe. Odcedzony makaron mieszamy z sosem. Przekładamy do miseczek, posypujemy tartym parmezanem. 

piątek, 27 września 2013

Zupa krem dyniowy z jabłkami i boczkiem

Zdobyliśmy za oceanem spore doświadczenie w oglądaniu, dotykaniu i próbowaniu różnych gatunków dyń. Zwłaszcza w pobliżu Haloween pojawiały się masowo na targach i w sklepach. Wszystkie były stosownie opisane, każdy gatunek miał swoją nazwę (choć czasem trzeba było się dobrze przypatrzeć żeby zobaczyć różnice między zawartością dwóch koszy). Zresztą, zobaczcie sami na zdjęciu poniżej.
Kiedy ostatnio M. trafiła na Halę Mirowską, poczuła się oszołomiona ilością dyń i faktem, że wszystkie były... po prostu dyniami. Żadnych gatunków, żadnych dodatkowych wyjaśnień na piśmie. U niektórych sprzedawców można by pewnie jakieś uzyskać w mowie - ale dla wielu "dynia to dynia". Dynia, 4 złote za kilogram. Koniec. M. sięgnęła po swoją ulubienicę, dynię piżmową, której niestety odmówiono jej własnego imienia. Wyszło z niej doskonałe dyniowe puree, a z tego puree w naszej kuchni powstało kilka smakowitych dań. Dziś - zupa.


Ale najpierw o tym jak zrobić puree z dyni piżmowej. Wystarczy ją umyć, przeciąć wzdłuż na pół, pozbyć się pestek, pokroić w grube plastry i wstawić do piekarnika nagrzanego do 180 stopni Celsjusza na około 30 minut. Pieczemy dynię aż zmięknie (nie należy przejmować się tym, że się nieco zrumieni). Potem wystarczy ją wyjąć z piekarnika, obrać (chociaż nie jest to konieczne, bo skórka jest bardzo miękka i jadalna), wrzucić do misy blendera i blendować do uzyskania jednolitej masy. Uwaga! W trakcie blendowania trzeba będzie do niej dodać odrobinę wody, by puree było jednolite. Z 2-kilogramowej dyni otrzymaliśmy 4 1/2 szklanki puree.
Dzisiejsza zupa jest niesamowita w smaku. Delikatny smak dyni i jej nudną przecierowatą konsystencję idealnie przełamują kwaskowate kawałki jabłek i chrupiący boczek -  trio nieoczywiste, przyznacie, ale bardzo udane. Oczywiście, proponujemy skorzystać z prawdziwego bulionu warzywnego (nasz przepis podawaliśmy kiedyś tu) lub drobiowego, a nie kostki rosołowej.
Przepis na zupę pochodzi z nowego numeru Food Network Magazine.



Czas przygotowania: 15 minut

Składniki:
1 szklanka puree z dyni (jak je zrobić - opisujemy powyżej)
2 szklanki bulionu drobiowego lub wołowego
3 łyżki śmietany 18%
1 łyżeczka przyprawy dyniowej
sól
pieprz
1 twarde jabłko
1 łyżka masła
6 plasterków wędzonego boczku

Boczek kroimy w cienkie paski. Jabłko obieramy, kroimy w drobną kostkę. Na patelni rozgrzewamy masło, wrzucamy jabłko i prażymy, aż zmięknie (ale nie rozpadnie). Przekładamy na talerz.
W garnku mieszamy puree z dyni, bulion, śmietanę, przyprawę dyniową, sól. Mieszając, doprowadzamy do wrzenia. Doprawiamy do smaku solą i pieprzem. Na patelni smażymy boczek tak, by nabrał chrupkości. Do miseczek nalewamy zupę, wkładamy prażone jabłka, obsypujemy boczkiem. 

czwartek, 26 września 2013

Pumpkin spice czyli przyprawa dyniowa

Panie i Panowie! Na naszym blogu oficjalnie rozpoczęła się jesień, a co za tym idzie zaczynamy serię dyniowych przepisów. Żeby ułatwić wszystkim życie, proponujemy zacząć od przygotowania porcji przyprawy dyniowej, a dokładniej - przyprawy do dyni i dań z dynią. Przyda się nie tylko do dyniowych pączków czy scones, ale będzie też świetnym dodatkiem do jesiennej kawy. Przyprawa dyniowa to nie znana wszystkim przyprawa do pierników - składa się tylko z czterech składników (nie ma w niej ani kardamonu ani goździków), a przez to inaczej smakuje. My do jej przygotowania użyliśmy młynka do kawy, ale zachęcamy do ubijania jej w moździerzu. W sam raz na coraz dłuższe jesienne wieczory.


Czas przygotowania: 5 minut

Składniki:
4 łyżeczki cynamonu
2 łyżeczki imbiru
1 łyżeczka gałki muszkatołowej
8 dużych ziaren ziela angielskiego

Wszystkie składniki mielimy na proszek, przekładamy do słoiczka, zamykamy.

wtorek, 24 września 2013

Łosoś pieczony, frytki z polenty i galaretka ogórkowa

Łososia nie trzeba nikomu reklamować, bo łosoś to taka ryba, która z nie do końca wiadomych przyczyn uznana jest za przyczółek lepszego świata. Ale dzisiaj nie o łososia nam chodzi, ale o dodatki: frytki z kaszki kukurydzianej z dodatkiem parmezanu i ogórkową galaretkę.
Sama kaszka kukurydziana za rarytas nie uchodzi, a przynajmniej nie wśród naszych najbliższych. Ale jak się ją zmiesza z parmezanem (albo z tzw. miksem serów twardych, który kosztuje taniej), to od razu staje się czymś zacniejszym. Ser dodaje kaszce smaku i kremowości. Dlaczego więc podawać ją w formie frytek? Bo wtedy kaszka z serem się zapieka, skórka bajecznie chrupie - a to jest zawsze przyjemne, szczególnie kiedy ryba jest miękka i delikatna. Sprawdziliśmy: polentowe frytki można robić w piekarniku, bez potrzeby zanurzania ich w głębokim tłuszczu.
Galaretka z ogórka to efekt naszych eksperymentów z agarem. Zmiksowaliśmy ogórka i koperek, zakwasiliśmy lekko octem winnym i zaprzęgliśmy agar do tego, by zrobił z tej mikstury coś, co da się pokroić i pozwijać w fantazyjne ślimaki na talerzu. Ot, efekciarstwo. Świat się nie zawali, jak zamiast tego podacie jakąś sezonową sałatę.

 

Czas przygotowania: 2 godziny

Składniki:

Łosoś:
4 filety z łososia ze skórą po 150 g każdy
4 łyżki oliwy z oliwek
8 plasterków cytryny

Frytki z polenty:
1 szklanka kaszki kukurydzianej
1 ¼ szklanki wody
1 szklanka mleka
1 liść laurowy
2 ziarenka ziela angielskiego
½ szklanki parmezanu
¼ łyżeczki chilli
2 łyżki oliwy z oliwek

Galaretka z ogórka
1 ogórek sałatkowy
¾ szklanki wody
1 łyżka octu z białego wina
1 czubata łyżeczka agaru
sól 
2 łyżki posiekanego koperku

Obieramy ogórka, kroimy w plastry, wrzucamy do misy blendera, wlewamy wodę, ocet winny, koperek i blendujemy do uzyskania jednolitej masy. Doprawiamy solą do smaku. Zawartość blendera przelewamy do garnka, dodajemy agar i cały czas mieszając doprowadzamy do wrzenia i gotujemy 2 minuty (uwaga! mikstura może wykipieć, więc warto to robić w większym garnku). Wylewamy do płaskiego naczynia o wielkości ok. 20 cm x 20 cm. Odstawiamy do zastygnięcia. 
Przygotowujemy polentę. Dno płaskiego naczynia o wymiarach 20 cm x 30 cm smarujemy oliwą z oliwek. Do garnka wlewamy wodę, mleko, dodajemy liść laurowy i ziele angielskie, doprowadzamy do wrzenia. Po chwili wyjmujemy liść laurowy i ziele angielskie, zmniejszamy ogień. Jedną ręką mieszamy wodę z mlekiem, a drugą wsypujemy kaszę. Nie przerywając mieszania doprowadzamy ją do wrzenia i mieszamy, aż kaszka wchłonie cały płyn. Zdejmujemy z ognia, dodajemy chilli, parmezan i dokładnie mieszamy. Gotową kaszę przekładamy do wysmarowanego oliwą naczynia, wygładzamy najpierw łyżką, a potem zwilżoną dłonią. Odstawiamy do wystygnięcia na 30 minut. 
W tym czasie myjemy i osuszamy filety z łososia. Cytrynę myjemy i kroimy w plasterki lub półplasterki. Łososia układamy na blaszce wysmarowanej wysmarowanej oliwą z oliwek. Oprószamy go pieprzem i solą. Na każdym filecie kładziemy plasterki cytryny.
Piekarnik nagrzewamy do temperatury 170 stopni Celsjusza. Polentę kroimy nożem na podłużne kawałki o wymiarach 5 cm x 1 cm. Blachę na której będziemy piec frytki wykładamy papierem do pieczenia, smarujemy oliwą z oliwek i układamy na niej frytki z polenty. Wstawiamy do piekarnika razem z łososiem. Po 10 minutach przewracamy frytki i pieczemy kolejne 5 minut. Sprawdzamy widelcem czy ryba się upiekła (mięso powinno się delikatnie rozdzielać na płatki, ale powinno pozostać miękkie i wilgotne). Jeśli tak, wyciągamy wszystko z piekarnika. Jeśli nie, czekamy kolejne 5  minut. 
W czasie, gdy frytki i polenta są w piekarniku, przygotowujemy do podania zastygniętą już galaretkę z ogórka. Kroimy ją nożem na cienkie i długie plastry (3 mm x 5 cm), zwijamy i kładziemy na talerzach. Obok wyląduje łosoś i frytki z polenty.

poniedziałek, 23 września 2013

Babeczki z brzoskwiniami i kremem z ricotty

Są takie desery na myśl o których wzdychamy do niebios, bo są prawdziwe, dobre i piękne. M. myśli tak na widok większości deserów, chyba że zawierają czarną porzeczkę (wtedy nie myśli o nich inaczej niż źle). Kruche babeczki prawie zawsze wyglądają pięknie, choć czasem to ich piękno jest niezłą pułapką, bo okazuje się, że pod owocami ukrywa się jakiś okropny ulepek z dużą ilością skrobi ziemniaczanej, który miał niby być kremem patisserie (szlachetnym kremem na bazie mleka i żółtek). Wtedy zazwyczaj M. czuje się oszukana i obiecuje sobie, że nigdy więcej nie kupi żadnej babeczki.
Babeczki, które dzisiaj proponujemy też zaskoczyłyby Was kremem. Choć mamy nadzieję, że pozytywnie. Zamiast kremu budyniowego, który króluje zwykle w domowych babeczkach pod owocami kryje się zwykła/niezwykła słodzona ricotta. Bez udziwnień - po prostu ser zmieszany z cukrem pudrem i odrobiną ekstraktu waniliowego. Z brzoskwiniami tworzą niezły duet. Bezpretensjonalny i świeży. Do codziennej kawy. Chociaż... jeśli ktoś by się postarał ładnie ułożyć brzoskwinie (robiąc zdjęcie też musieliśmy się podszkolić w stylizowaniu plastrów), to efekt babeczek może być nawet niecodzienny. 


Czas przygotowania: 2 godziny

Składniki:
1/2 szklanki płatków migdałowych
3/4 szklanki mąki pszennej
1 łyżka cukru
100 g zimnego masła
250 g ricotty
1/4 szklanki cukru pudru
1/2 łyżeczki gałki muszkatołowej
4 brzoskwinie

Płatki migdałowe, mąkę, cukier miksujemy w blenderze do uzyskania jednolitej masy, dodajemy masło i blendujemy, aż powstanie grudkowata masa. Wyciągamy ją z blendera, formujemy z niej kulę, zawijamy w folię spożywczą i wstawiamy do lodówki na pół godziny. Wyciągamy ciasto z lodówki, wałkujemy je na stolnicy delikatnie posypanej mąką na placek grubości 3 mm. Wykrawamy z niego kółka nieco większe niż nasze foremki na babeczki. Delikatnie wypełniamy ciastem każdą foremkę dociskając jej brzegi tak, by ładnie trzymały się formy. Wszystkie babeczki wstawiamy do lodówki na kolejne pół godziny. Piekarnik nagrzewamy do temperatury 180 stopni Celsjusza. Do piekarnika wstawiamy foremki i pieczemy ok. 10 minut, aż będą złote. Wyciągamy z piekarnika, delikatnie wyjmujemy z foremek (najlepiej położyć je na desce do góry nogami i delikatnie opukać ich spody i brzegi). W miseczce mieszamy ricottę, cukier puder i gałkę muszkatołową. Brzoskwinie kroimy w cienkie plasterki. Każdą babeczkę wypełniamy słodzonym serkiem, na wierzchu układamy brzoskwinie. Podajemy od razu.

wtorek, 17 września 2013

Berlin w 8 godzin

Relacja M. z krótkiej (częściowo kulinarnej) wycieczki do Berlina - niech posłuży za usprawiedliwienie naszej kilkudniowej nieobecności na blogu.

Miałam spędzić cudowny w piątek w Szczecinie. W czwartkowy wieczór stwierdziłam jednak, że mam ochotę na bajgle. Takie bajgle idealne - mięsiste, stawiające zębom opór, pięknie wyrośnięte, ze skórką chrupiącą na zewnątrz i miękkim środkiem. Ale nie takim okropnie miękkim jak zwykła "dmuchana" bułka z supermarketu, raczej jak nieco gęstsza drożdżówka. Nasze poszukiwanie bajgla idealnego trwa od ponad roku, od kiedy wróciliśmy z kraju Panera Bread i Einstein Bros. Bagles. Poszukiwanie jest bardzo trudne, bo polska mąka jest absolutnie inna niż amerykańska i wszystkie wypieki są zbyt szlachetne.
Pomyślałam więc, że skoro w Berlinie można znaleźć liczną mniejszość amerykańską, to można i znaleźć amerykańskie bajgle. Wujek Google w 0,31 sekundy pokazał mi, że całkiem niedawno pewna Amerykanka o pięknym nazwisku Kratochvila postanowiła dać Europie prawdziwie nowojorskie bajgle. Kupiłam bilet i w piątek o 6:11 rano wyruszyłam na podbój Berlina. Byłam tam po raz pierwszy i to tylko na 8 godzin, więc miałam bardzo napięty plan: bajgle w Books&Bagles, kawa i ciasto w The Barn, sklep z drewnianymi elementami do budowy pociągów. A po drodze wszystkie sztampowe atrakcje turystyczne. 
Wszystkie zdjęcia, które tu widzicie były robione komórką, stąd ich jakość. 


Rozpoczęłam z przytupem - weszłam do 5 gwiazdkowego hotelu po mapę Berlina, potknęłam się, udało mi się wywołać uśmiechy na kilku twarzach, które wydawały się nieskore do uśmiechów. Wyszłam i zaczęłam szukać kawiarni. Zobaczyłam dobrze mi znane logo, które do tej pory było gwarancją niezłej jakości. Przejechałam się okropnie - jeśli ktoś twierdzi, że parzenie kawy w ekspresie ciśnieniowym to żadna filozofia, niech uwierzy, że są miejsca, gdzie za prawie 3 euro można dostać obrzydliwe cappuccino. Nawet super wiedeński wystrój tego nie rekompensuje. Na szczęście, mapa okazała się całkiem przejrzysta, znalazłam ulicę na której sprzedają bajgle, ruszyłam. 
Po drodze minęłam kilka dzieł street artu, niezłe hasło reklamowe (kein Bex, kein Latte, kein Bullshit), portrety Angeli Merkel i jej przeciwników politycznych (w tym kobiety o imieniu Beatrix, która raczej nie może liczyć na głosy fanów Harry'ego Pottera ze względu na swoje inicjały i ten wzrok...), a także ciężarówkę Michalskiego - będącą dowodem na to, że Polacy mają dobre mięso. I że za przystępną cenę pozwalają je nabyć sąsiadom. Zapomniałabym o idealnej reklamie berlińskiej drużyny hokejowej - tak, to była wielka góra topniejącego w słońcu śniegu. Dokładnie przed Bramą Brandenburską.









Po 45 minutach doszłam do księgarni Shakespeare and Sons Bookstore w której mieści się Fine Bagles. Jeśli ktoś z Was był w krakowskim Massolicie na Felicjanek, poczułby się tutaj jak w domu. Podobne tapety, zapach starych książek, fotele, nieco chyboczące się stoliki. Pełna entuzjazmu opowiadałam niemieckiemu właścicielowi, że przyjechałam do Berlina w zasadzie tylko na bajgle i że to cudowne, że im się chce je robić, tralalalala. Pan skwitował ten cały mój monolog jednym zdaniem po angielsku z ciężkim niemieckim akcentem "that's interesting". Oh, really?! 

Fine Bagles, Raumerstraße 36

Nie miałam ochoty ich jeść na miejscu, więc wzięłam cztery na wynos. Opłacało się. Były pyszne. Nadal nie idealne, ale naprawdę porządnie mięsiste, chrupiące, pachnące i świeże. Wróciłabym tam mając ochotę porozmawiać z panną Kratochvila, która z pewnością zrozumiałaby moje poszukiwania lepiej niż jej pracownik.


Kolejnym punktem programu był mega hipsterski The Barn. Kawa palona w okolicach Berlina, wszystko organiczne, ekologiczne i w ogóle - slow. Cortado przepyszne, ciasto cytrynowe z lukrem i makiem naprawdę cytrynowe, wilgotne i świeże. Goście zupełnie jakby importowani z  warszawskiej Charlotte czy SAMu. Posiedziałam sobie 10 minut (była to moja jedyna przerwa w chodzeniu w ciągu całego dnia), popatrzyłam dookoła i zauważyłam pewien paradoks: przed wszystkimi slow-foodowymi kawiarniami i knajpkami, które mijałam, przed eko-sklepami siedziały/stały tłumy ewidentnie stałych bywalców z papierosami. Ekologicznymi i wytwarzanymi z tytoniu rosnącego w okolicach Berlina?

The Barn, Auguststraße 58
A na końcu napiszę jeszcze o książce, od której właściwie powinnam zacząć. W Warszawie w jednej z kawiarni na Dworcu Centralnym zauważyłam książkę. Na jej okładce było dokładnie to, co widzicie na zdjęciu. "Celebrating Friends" została wysłana w podróż po świecie przez jedną z kanadyjskich bibliotek. Z Wrocławia do Warszawy przywiozła ją Anna, ja zostawiłam ją w Berlinie. Mam nadzieję, że nikt jej nie wyrzuci i pokona jeszcze wiele kilometrów. Tutaj możecie zobaczyć mapę, a na niej miejsca w których teraz znajdują się różne książki wysłane w świat przez tę bibliotekę. 


Nie będę dzielić się z Wami w tym miejscu moimi przemyśleniami dotyczącymi a) robienia sobie zdjęć na Pomniku Pomordowanych Żydów Europy, b) robienia sobie zdjęć przy Checkpoint Charlie z facetami przebranymi za amerykańskich żołnierzy, c) sprzedawania koszulek Solidarności i czapek radzieckich żołnierzy na jednym stoisku, d) pikietowania pod hasłami ochrony niemieckich granic, kultury, etc. Wystarczy, że skomentuję to niczym właściciel Fine Bagles: "that's interesting..."

sobota, 7 września 2013

Ketchup domowy

Domowy ketchup to świetne wyzwanie - i prawdziwa gratka dla tych, którzy widzą w gotowaniu coś z alchemii... I lubią się bawić w kuchenne laboratorium. Można opracować swoją tajemną recepturę, dodawać składniki w różnych proporcjach, wymyślać dodatki, które sprawią że na produkt końcowy będziecie patrzeć jak na prawdziwy skarb. Sezon na pomidory jest jeszcze w pełni, więc korzystamy z tego, że można je kupić na targu za mniej niż 2 zł za kilogram - i robimy ketchup. Postanowiliśmy spróbować - i porównać go z naszym "codziennym" sklepowym ketchupem. To porównanie (wiemy, wiemy - po historii z tatarem od Sokołowa - całkowicie nieuprawnione) wypada niestety niezbyt pocieszająco. Powiedzmy powściągliwie, że ketchup domowej roboty jest bardzo konkurencyjny smakowo.
Najważniejsze chyba jest to, co czyni ketchup gęstym - różnica polega na tym, czy gęstym czyni go skrobia lub inny przemysłowy zagęstnik czy też długie gotowanie. Przecier z pomidorów sam gęstnieje jak się go długo pogotuje. A razem z tym gęstnieniem koncentruje się smak - intensywny, pomidorowo-warzywny, ziołowy.
Nasz ketchup jest wariacją na temat kilku różnych przepisów dostępnych w internecie i książkach kucharskich. Zdecydowaliśmy się na wersję bardziej warzywną, w której obok pomidorów jest całkiem sporo cebuli i selera naciowego. Dodaliśmy też kopru włoskiego i kolendry. A dosłodziliśmy ciemnym cukrem, który daje głęboki melasowy posmak. Pewnie da się to zrobić jeszcze lepiej - następnym razem będziemy dalej modyfikować naszą recepturę i sprawdzać różne wersje. Ale uznajemy, że w tym wydaniu możemy Wam go polecić.
Choć już kilka razy przygotowywaliśmy pomidorowe sosy, wywary, nawet niesamowicie gęstą musztardę pomidorową, to zawsze jest dla nas zaskoczeniem, jak wielu pomidorów potrzeba na niewielki słoiczek ich koncentratu... Mamy więc sporą rezerwę do przekazów reklamowych, które nam mówią, że w słoiczku 500 ml jest zamkniętych 10 pomidorów. Zróbcie ketchup, a też nie będzie to na Was robić wrażenia.


Czas przygotowania: łącznie ok. 7 godzin

Składniki:
4 kg pomidorów
2 czerwone cebule
3 łodygi selera naciowego
1 mała czerwona papryka
2 papryczki chilli
kilka gałązek świeżej bazylii (lub 1 łyżka suszonej)
4 łyżki oliwy z oliwek

2 łyżeczki ziaren kolendry
1 łyżeczka imbiru
1 łyżeczka kopru włoskiego
15 ziaren pieprzu
5 ziaren ziela angielskiego
5 liści laurowych
3 goździki
1 łyżka soli

5 łyżek cukru brązowego muscovado
1/4 szklanki czerwonego octu winnego

sól, pieprz i chilli do smaku



Pomidory myjemy i sparzamy zanurzając we wrzątku (wcześniej warto im naciąć skórkę robiąc "krzyżyk" na spodniej stronie). Obieramy pomidory ze skórki (po sparzeniu skórka łatwiej schodzi) i kroimy na ósemki. Wrzucamy do garnka i zaczynamy gotować. Do pomidorów dorzucamy pieprz, ziele angielskie, goździki i liście laurowe.
W międzyczasie siekamy cebulę, seler naciowy, papryki i czosnek. W drugim garnku lub na patelni rozgrzewamy oliwę i podsmażamy na niej przez ok. 4-5 minut pokrojone składniki. Na koniec przez 30 sekund podsmażamy również przyprawy: zmiażdżone w moździerzu ziarna kolendry i kopru włoskiego, bazylię i imbir. Zdejmujemy z ognia i dodajemy do gotujących się pomidorów.
Składniki rozgotowujemy na wolnym ogniu bez przykrycia przez ok. 2 godziny, mieszając od czasu do czasu. Wyłączamy gaz i po chwili - gdy rozgotowana ziołowo-warzywna masa trochę ostygnie, przecieramy ją przez sitko o niewielkich oczkach. Powinny na nim zostać wszystkie pomidorowe pestki, pieprz, ziele angielskie, itd. Przetarta masa będzie jeszcze zbyt rzadka, więc trzeba redukować ją jeszcze na wolnym ogniu - u nas przez kolejne 3 godziny (oczywiście, można to robić następnego dnia, można "na raty"). Do przetartej już masy dodajemy cukier, sól i ocet winny. Gdy ketchup będzie już coraz gęstszy (trzeba go mieszać w miarę często żeby nie przywierał do garnka), warto skorygować jego smak wedle własnych preferencji - do smaku należy doprawić go solą, pieprzem lub chilli (niewielka ilość przyda się nawet jeśli chcemy otrzymać ketchup łagodny). Można też dolać trochę octu - wszystko zależy od indywidualnych preferencji i użytych składników.
Butelki albo słoiki na ketchup oraz zakrętki warto wcześniej dokładnie wyparzyć - my gotujemy je przez 2-3 minuty we wrzątku. Do wyparzonych szklanych naczyń nalewamy ketchup. Jeśli korzystamy z lejka, też należy go wyparzyć. Dobrze zakonserwowany powinien wytrzymać nawet do następnego sezonu.

wtorek, 3 września 2013

Jarmuż z żurawiną i pestkami dyni w imbirowym winegrecie

- Dzień dobry, czy dostanę topinambur?
- Na topinambur jest za ciepło. Ale mam jarmuż.
Tak w skrócie wyglądała wizyta M. na Hali Mirowskiej u znanego bywalcom pana Darka (nazywanego też Wodzem, Hipisem lub Jezusem). Pan Marek jest najlepiej zaopatrzonym sprzedawcą warzyw jakiego znamy. Sprzedaje rzeczy świeże i porządne. Na przykład rukola wyciągnięta z czeluści lodówki pana Marka ma dużo więcej wyrazu niż sklepowa. Jest ostra jak należy, soczyście zielona i jędrna. W zakamarkach listków spotkać można ziarnka piasku, co świadczy o tym, że rosła w prawdziwej ziemi a nie na hydroponicznej uprawie.
Jarmuż też pokazał się od najlepszej strony. Niektórzy twierdzą, że najlepszy jest po pierwszych przymrozkach. Ale uznajemy, że nie warto czekać. Potraktowaliśmy go w prosty, "sałatkowy" sposób. Imbirowy winegret na occie ryżowym i słodziutka żurawina doskonale balansują kapuściano-kalarepowaty smak jarmużu. Spróbujcie sami. Z podanych składników wychodzą 3-4 porcje.

 

Czas przygotowania: 10 minut

Składniki:
200 g jarmużu
1/4 szklanki wody
1/3 szklanki suszonej żurawiny
1/3 szklanki prażonych pestek z dyni

imbirowy winegret:
1 cm korzenia imbiru
1 ząbek czosnku
1 łyżka miodu
3 łyżki octu ryżowego
1/4 szklanki oleju rzepakowego

Jarmuż myjemy, wykrawamy twarde części (łodygi), układamy na desce do krojenia jeden liść na drugim i kroimy w cienkie paski. Wrzucamy na patelnię, wlewamy wodę i dusimy na małym ogniu przez minutę, aż jarmuż nabierze intensywnie zielonej barwy i nieco zmięknie. Imbir i czosnek obieramy, drobno siekamy, wrzucamy do blendera. Dodajemy miód, ocet ryżowy, olej i blendujemy do powstania jednolitego, gęstego sosu. Gotowy sos mieszamy z jarmużem. Przekładamy na talerze, posypujemy żurawiną i pestkami z dyni.

niedziela, 1 września 2013

Sernik nowojorski dwukolorowy

Jeśli lubicie kremowe, delikatnie serniki i nie wyobrażacie sobie życia bez czekolady, to jest sernik dla Was. Przepis jest wariacją na temat sernika nowojorskiego, o którym pisaliśmy ponad 3 lata temu. Jest tak dobry, tak bliski ideałowi śmietankowatości, że nie mamy motywacji do szukania innego przepisu na sernik. Pewnego dnia postanowiliśmy jednak conieco w nim zmienić. Wybór - dość oczywisty - padł na czekoladę. Pomyśleliśmy również o wariacjach na temat wariacji: do czekolady można dodać odrobinę kropli żołądkowych, żeby w ciemnej części buzowała miętowa nuta. Można również - ale raczej nie jednocześnie z "opcją miętową" - białą część wzbogacić świeżo startą skórką z pomarańczy. Jedna zasada pozostaje stała: trzeba pilnować, żeby sernika nie przesuszyć (czyli nie piec za długo i w zbyt wysokiej temperaturze). Niezmienne jest również to, że sernik lepiej jest schłodzić przed podaniem.


Czas przygotowania: 40 minut
Czas pieczenia: minimum 90 minut

Składniki:
140 g kakaowych herbatników Jutrzenki
70 g masła
1 kg sera twarogowego 
3 czubate łyżki mąki pszennej
200 ml śmietanki 30%
200 g gorzkiej czekolady
3 jaja
200 g cukru
1 łyżka ekstraktu waniliowego 
1 łyżeczka soku z cytryny

Dno tortownicy wykładamy papierem do pieczenia, a boki dokładnie smarujemy masłem. Masło rozpuszczamy, herbatniki kruszymy i wszystko blendujemy. Powstałą masą wykładamy dno tortownicy dobrze dociskając. Wstawiamy tortownicę na 30 minut do lodówki.
Nagrzewamy piekarnik do 180 stopni. Zagotowujemy tyle wody, aby wypełniła duże naczynie żaroodporne. Wstawiając do piekarnika nasz sernik, wstawimy naczynie z wodą na dolną półkę piekarnika - parująca woda zapewni równomierne ścinanie się serowej masy.
Ser, mąkę, 100 ml śmietanki, jaja, cukier, ekstrakt waniliowy, sok z cytryny miksujemy do połączenia składników. Nie miksujemy za długo, żeby nie wtłoczyć w masę zbyt dużej ilości powietrza, które może spowodować opadanie sernika podczas studzenia. Czekoladę łamiemy na kawałki. W rondelku zagotowujemy pozostałą śmietanką, zdejmujemy z ognia, dodajemy czekoladę i mieszamy do uzyskania jednolitej masy.
Z lodówki wyjmujemy tortownicę, wylewamy na nią połowę masy serowej i wyrównujemy. Do pozostałej masy serowej dodajemy czekoladę ze śmietanką i miksujemy do uzyskania jednolitej konsystencji. Wylewamy ją do tortownicy i wyrównujemy.
Do piekarnika (na wspomnianą już dolną półkę) wstawiamy naczynie żaroodporne z wrzątkiem. Na środkową półkę wstawiamy sernik. Zamykamy piekarnik i pieczemy 10 minut w temperaturze 180 stopni. Po tym czasie, zmniejszamy temperaturę do 150 stopni i pieczemy co najmniej 90 minut.
Jak sprawdzić czy sernik się upiekł? Należy delikatnie potrząsnąć tortownicą. Jeśli cały sernik jest ścięty, a tylko środek pozostaje delikatnie galaretowaty, możemy wyłączyć piekarnik. Można też delikatnie dotknąć do sernika patyczkiem i sprawdzić, czy jest sprężysty. Nie wkładamy patyczka do środka, bo sernik zawsze będzie na nim zostawał - chyba, że go przesuszymy, ale tego nie chcemy. Upieczony sernik zostawiamy w piekarniku uprzednio uchylając jego drzwiczki. Po godzinie wyjmujemy sernik z piekarnika, studzimy na kratce i ostudzony wstawiamy do lodówki. Schłodzony sernik nabiera kremowej konsystencji.