środa, 22 grudnia 2010

Konfitura cytrusowa z whisky

Kochani Czytelnicy!
Zbliżają się Święta, a z nimi makowce, pierniki, keksy, pierniczki i wiele innych pyszności. Chcemy Wam z tej okazji życzyć wszystkiego najlepszego - żeby Wasze święta były spokojne i radosne, żebyście odpoczęli, żeby wszystko, co będziecie jeść przyniosło Waszym podniebieniom prawdziwie świąteczną rozkosz.
Dziękujemy za odwiedziny, komentarze, dobre słowa i konstruktywną krytykę. Do zobaczenia po Bożym Narodzeniu!


Kto powiedział, że przetwory robi się tylko latem? Sezon na pomarańcze i inne cytrusy jest właśnie w pełni! Zima - to nie tylko potrawy świąteczne i karnawałowe. Można w tym czasie uzupełnić spiżarnię!
A. jest wielkim miłośnikiem pomarańczy - smakują mu chyba pod każdą postacią. Konfitura pomarańczowa, biały ser na świeżej bułce albo ciepłym toście - rewelacja! W zeszłym roku zrobiliśmy kilkanaście słoików konfitury pomarańczowej, a w tym roku postanowiliśmy trochę poeksperymentować. Inspiracją był... pusty słoik po konfiturze, w którym dostaliśmy jakiś czas temu kawę od naszych przyjaciół, Ani i Krzysia. Irlandzka ponoć konfitura miała w składzie różne cytrusy z dodatkiem whisky - i to był dla nas punkt wyjścia.
Podajemy poniżej przepis w najbardziej rozbudowanej wersji - ale miejcie na uwadze, że można go maksymalnie uprościć (konfitura z samych pomarańczy wymaga pomarańczy, wody i cukru - nic więcej). Proporcje również są "na oko" - a właściwie "na język" - trzeba próbować, doprawiać, próbować itd. - aż osiągniecie stan optymalny.


Składniki:
3 kg pomarańczy (ze skórką)
4 cytryny (ze skórką)
2 grapefruity (bez skórki)
ok. 1 kg cukru
1/2 szklanki miodu
1 łyżeczka cynamonu
1 łyżeczka imbiru
1 łyżeczka mielonej gałki muszkatołowej
1/2 szklanki whisky

Czas przygotowania: 1 godzina
Czas gotowania: ok. 3-4 godzin

Przygotowujemy spory garnek i wlewamy na dno ok. pół litra wody. Wszystkie owoce dokładnie myjemy. Skórki cytryn i pomarańczy trzeba dobrze wyszorować, można ewentualnie sparzyć je wrzątkiem. Grapefruita obieramy ze skóry i z białego miąższu (albedo). Pomarańcze i cytryny pozbawiamy skórki - za pomocą tarki o grubych oczkach. Jeśli pomarańcze i cytryny mają gruby miąższ, można go (przynajmniej w części owoców) wyciąć i wyrzucić - zwykle dostarcza zbyt dużo goryczy. Startą skórkę wrzucamy do garnka. Gdy cytrusy są już "nagie" kroimy je w kostkę - o bokach ok. 0,5 -0,7 cm i wrzucamy do garnka.  Uwaga na pestki! Cytrynę zamiast kroić można wycisnąć. A grapefruita lepiej dobrze obrać, tzn. pozbawić go białych błonek i wrzucać do garnka sam miąższ.
I zaczynamy wielkie gotowanie. Po kilku minutach, gdy owoce puszczą więcej soku, dolewamy miód i wsypujemy 3/4 kg cukru. Mieszamy, zmniejszamy ogień do minimum i czekamy cierpliwie, mieszając konfiturę co jakiś czas. Składniki powinny stopniowo mięknąć, woda będzie odparowywać, a konfitura będzie stawać się coraz słodsza. Pozostała 1/4 kg cukru to rezerwa na dosypywanie w trakcie gotowania, gdyby okazało się, że konfitura jest za mało słodka. Jeśli za bardzo zgęstnieje, a mimo to skórki pomarańczowe będą ciągle twarde, trzeba dolać trochę wody i gotować jeszcze dłużej - aż staną się miękkie.
Po ok. godzinie gotowania dodajemy przyprawy korzenne i pół szklanki whisky. Dokładnie mieszamy i gotujemy dalej.
Jak sprawdzić, czy konfitura jest gotowa? Najlepiej odłożyć trochę na mały zimny talerzyk i sprawdzić czy zgęstnieje do odpowiedniej konsystencji. Jeśli tak, to można ją nakładać (gorącą) do wyparzonych słoików. I gotowe!

poniedziałek, 20 grudnia 2010

Trufle czekoladowe

Pomarańcze, o których pisaliśmy ostatnio są naprawdę wymagające. Dlatego dzisiaj przedstawiamy Wam przepis na coś prostszego, a równie efektownego. Własnoręcznie zrobione trufelki nie równają się z tymi kupionymi - są nieco nierówne, czasami niesfornie odmawiają równego "obtoczenia się" się w kakao czy innej posypce, ale podane w papilotkach wyglądają niesamowicie elegancko. Praca przy nich jest samą przyjemnością - najpierw 3 minuty mieszania, a potem zabawa jak w przedszkolu, bo trufle pod wpływem ciepła rąk delikatnie się topią. Toczymy kulki z masy, żeby potem wrzucić je do miseczek z różnymi posypkami. W tym roku zdecydowaliśmy się na tradycyjne kakao, prażone i siekane migdały, a także fioletowy cukier, który znaleźliśmy w tym sklepie internetowym. Do trufli dodaliśmy alkohol w ilości nieco większej niż podana jest w przepisie z którego korzystaliśmy. Dzięki temu czekoladki są delikatniejsze i cudownie się rozpływają.


I jeszcze edukacyjna historyjka. Wykazując się zupełną ignorancją i zbytnią pewnością siebie w sprawach kulinarnych, przepis przeczytaliśmy pobieżnie zwracając uwagę jedynie na proporcje składników. Czekoladę rozpuściliśmy w kąpieli wodnej (niepotrzebnie!!!), dodaliśmy do niej wrzącą śmietankę, masło i... czekolada się nam zwarzyła. Mieszając składniki do uzyskania jednolitej masy (która z każdą chwilą coraz bardziej się rozwarstwiała) czuliśmy wzbierającą falę wściekłości. Ponieważ z natury jesteśmy uparci, stwierdziliśmy, że w najgorszym wypadku zbierzemy ten tłuszcz z zastygniętej masy niczym oka z rosołu. Wlaliśmy jednak do środka alkohol i - stał się cud. Nasz rum pomógł masie wchłonąć cały tłuszcz i nadzieje na trufle odżyły. Tak, nie uważaliśmy na lekcjach chemii, ale teraz już będziemy wiedzieli co zrobić, jak się nam zwarzy czekolada.
Tą wstydliwą historią kończymy dzisiejszy wpis życząc nam wszystkim dużo cierpliwości w czytaniu przepisów do końca i ze zrozumieniem.


Czas przygotowania: 1 godzina
Czas oczekiwania: 1 noc

Składniki:
230 g gorzkiej czekolady (użyliśmy Wedla)
180 ml śmietanki kremówki
30 g masła
4 łyżki rumu lub nalewki owocowej
7 łyżek przesianego kakao, posiekanych orzechów lub kolorowego cukru itp.

Czekoladę łamiemy na kawałki i wrzucamy do miseczki. Śmietankę zagotowujemy i wlewamy do miseczki z czekoladą, dodajemy masło i mieszamy do uzyskania jednolitej masy. Kiedy masa będzie robiła się gładka, dodajemy alkohol i mieszamy. Czekamy aż masa wystygnie, a potem wstawiamy ją na noc do lodówki. My masę podzieliliśmy na dwie części i do jednej wlaliśmy rum, a do drugiej nalewkę malinowo-wiśniową. Zastygniętą masę wyjmujemy z lodówki i formujemy trufle. My najpierw łyżeczką nabieraliśmy masę, a potem "toczyliśmy" z niej dłońmi kulki, które następnie obtaczaliśmy w przesianym kakao albo w posiekanych i prażonych migdałach albo w fioletowym cukrze. Oczywiście, ile posypek - tyle różnych gatunków trufli. Gotowe trufle wkładaliśmy do papilotek i przechowywaliśmy w lodówce.

niedziela, 19 grudnia 2010

Kandyzowane pomarańcze w czekoladzie [Jadalne prezenty #11]

Pomysł na robienie własnych czekoladowych słodyczy wniósł do naszego gospodarstwa domowego A. - chyba po lekturze artykułu w Kuchni sprzed trzech lat, gdzie opisana była manufaktura czekoladek i podane były przepisy na proste domowe trufle i pralinki. W robieniu własnych czekoladek jest jakaś magia - są takie małe, a wymagają tak dużo pracy, cierpliwości i precyzji. Tym większa satysfakcja, kiedy uda się skomponować z nich pierwszą własną bombonierkę... W sklepach internetowych można kupić specjalne silikonowe foremki do pralinek i akcesoria do podgrzewania i temperowania czekolady. Ale zanim zdecydujecie się na pełen profesjonalizm, można spróbować swoich sił w czymś, co nie wymaga specjalnych akcesoriów. My zaczęliśmy od kandyzowanych pomarańczy w czekoladzie. I okazały się rewelacyjne. Wielokrotnie je powtarzaliśmy - zna je duża część naszych przyjaciół i rodziny. Są świetnym prezentem, bo oprócz tego że smakują po prostu rewelacyjnie, ma się to miłe poczucie, że ofiarowuje się komuś swój cenny czas spędzony na zrobieniu tego smakołyku. Jest w nich coś luksusowego, coś intensywnego w smaku, co skłania do jedzenia ich powoli i oszczędnie.


A propos oszczędności - podpatrzyliśmy takie pomarańcze dwa lata temu na targu w Barcelonie - jeden plaster sprzedawano tam za 1 euro... Nie musimy chyba pisać, że zrobienie ich w domu jest wielokrotnie tańsze... A. w ramach eksperymentowania próbował też zastąpić pomarańcze innymi cytrusami. Cytryny i limonki są niestety gorzkawe (choć być może to kwestia wybrania właściwego gatunku), bardzo dobrze wypada kumkwat (o ile uda się Wam go dostać). Ale pomarańczy nic nie przebije!
W tym roku nasza domowa fabryka czekoladowych słodyczy wypuściła pomarańcze w czekoladzie i trufle - na te drugie przepis podamy wkrótce.



Czas przygotowania: ok. 4 godzin + 30 min. następnego dnia

Składniki:
1 kg niewielkich pomarańczy
3/4 kg cukru
2 tabliczki gorzkiej czekolady

W dużym garnku przygotowujemy syrop do kandyzowania: 3/4 kg cukru mieszamy z ok. 1,5 l wody. Proporcje są oczywiście orientacyjne - być może potrzeba będzie dolać więcej wody lub dosypać więcej cukru - najważniejsze żeby wszystkie plastry pomarańczy były przykryte syropem. My zwykle trzymamy się tej proporcji: dwa razy więcej wody niż cukru - czyli 1:2. Syrop niech się zagotuje, w tym czasie można zająć się pomarańczami. Należy je dokładnie wyszorować, dodatkowo można sparzyć je wrzątkiem, następnie - pokroić na plastry o grubości ok. 5 mm (ze skórką, oczywiście). Do krojenia polecamy noże z ząbkami (np. do pieczywa, do pomidorów itp.) - lepiej radzą sobie ze skórką.
Pokrojone plastry wrzucamy do syropu i gotujemy na bardzo wolnym ogniu około godziny. Znowu trudno jest podać dokładny czas - biała skórka pomarańczy (albedo) powinna być szklista. W trakcie gotowania co jakiś czas warto pomarańcze delikatnie poprzewracać, żeby równomiernie się ugotowały i nasyciły cukrem. Gdyby woda mocno odparowała, można jej dolać w trakcie gotowania.
Ugotowane pomarańcze wyciągamy i kładziemy jedna przy drugiej na blaszce wysłanej papierem do pieczenia. Blaszkę (lub nawet dwie) z pomarańczami trzeba będzie teraz wstawić do piekarnika nastawionego na ok. 100 stopni, najlepiej z włączonym termoobiegiem. Jeśli Wasz piekarnik pracuje w wyższych temperaturach, trzeba będzie bardziej pilnować suszenia, żeby nie zamieniło się w karmelizowanie. W wyższych temperaturach środki pomarańczy mogą zbrązowieć i zrobić się gorzkie. Suszymy pomarańcze po obu stronach aż przestaną być wilgotne przy dotknięciu - nam to zajmuje nawet niecałą godzinę - i odstawiamy do całkowitego wystygnięcia.
Za czekoladową skorupkę najlepiej zabrać się następnego dnia. Czekoladę rozpuszczamy w kąpieli wodnej i zanurzamy w niej do połowy każdy plaster pomarańczy. Odkładamy na papier do pieczenia - do zastygnięcia. Uwaga: po zanurzeniu plastra warto poczekać aż nadmiar czekolady spłynie z powrotem do naczynia. Najlepiej byłoby gdyby czekolada była stemperowana, choć jest to zadanie dla cierpliwych profesjonalistów. Gdy się tego nie zrobi, czekoladowe skorupki mogą zrobić się matowe niedługo po zastygnięciu. Ale nam to jakoś nie przeszkadza. Pomarańcze w czekoladzie są po prostu niezrównane w smaku!

sobota, 18 grudnia 2010

Galette z cukinią

Bardzo bardzo dawno nie publikowaliśmy żadnego przepisu. Nie znaczy to, że zarzuciliśmy wszelkie aktywności gastronomiczne. Wręcz przeciwnie! Przygotowania do  Świąt trwają pełną parą - pracujmy intensywnie, robimy zdjęcia, ale późno w nocy (kiedy kończymy) nie mamy już siły napisać blogowego posta. Ale wracamy!
Zanim świąteczne potrawy zakrólują na naszym blogu, zanim wyjadą na świąteczny stół, jesteśmy zmuszeni zaspakajać głód tymi bardziej konwencjonalnymi. Jedną z nich jest galette z przepisu znalezionego na Smitten Kitchen. Spód przypomina bardzo ciasto francuskie - też się rozwarstwia i zawiera nieprzyzwoitą ilość masła. Jego przygotowanie nie powinno sprawić trudności naszym zahartowanym polskim mrozem rękom, zwłaszcza zimą - wszystkie składniki są lodowate. Na szczęście, efekt końcowy rekompensuje całe poświęcenie.


Czas przygotowania: 1 godzina
Czas pieczenia: 30-40 minut

Składniki:
1 1/4 szklanki mąki
1/2 łyżeczki soli
100 g zimnego masła
1/4 szklanki kwaśnej śmietany
2 łyżeczki soku z cytryny
1/4 szklanki lodowatej wody
1 duża lub 2 małe cukinie
2 łyżeczki oliwy z oliwek
1 ząbek czosnku
1/2 szklanki ricotty
1/2 szklanki parmezanu
1/4 szklanki mozarelli
1 łyżka liści świeżej bazylii (użyliśmy suszonej)
1 żółtko

Mąkę wkładamy do zamrażarki na pół godziny. Masło siekamy i posiekane wstawiamy jeszcze raz do lodówki, żeby się ochłodziło. Wodę wstawiamy do zamrażalnika na 20 minut (mogą w niej być kryształki lodu). Przygotowujemy spód. Mąkę i sól mieszamy, dodajemy masło i mieszamy za pomocą robota kuchennego do momentu, kiedy masa nie będzie grudkowata. W małej miseczce mieszamy sok z cytryny, śmietanę i wodę, a następnie dodajemy do masy mączno-jajecznej. Ręką lub łyżką mieszamy bardzo szybko wszystkie składniki, aż masa składać się będzie z wielkich grudek. Zbieramy te grudki, zawijamy w folią spożywczą i wkładamy do lodówki na godzinę. Ciasta nie wolno mieszać zbyt długo i go nagrzewać, ponieważ zrobi się gliniaste. 
Przygotowujemy nadzienie. Cukinię myjemy dokładnie i całą (ze skórką) kroimy w plastry grubości 3 mm. Układamy je na ręczniku papierowym i posypujemy 1/2 łyżeczki soli. W ten sposób cukinia puści sok, który wchłonie ręcznik. Po 15 minutach przewracamy plasterki na drugą stronę i czekamy kolejny kwadrans. Mozzarellę kroimy bardzo drobno i mieszamy z ricottą, startym parmezanem, łyżeczką oliwy z oliwek i wyciśniętym ząbkiem czosnku. Doprawiamy solą i pieprzem (dodaliśmy po 1/2 łyżeczki).
Piekarnik nagrzewamy do temperatury 180 stopni. Na papierze do pieczenia wałkujemy ciasto tak, by otrzymać okrąg o średnicy 30 cm. My na papierze ołówkiem odrysowaliśmy kółko i staraliśmy się wałkować tak, by ciasto wypełniło okrąg. Ciasto smarujemy masą serową zostawiając 5 cm wolnego brzegu wokół zewnętrznej krawędzi. Zaczynając od zewnętrznej krawędzi, układamy plastry cukinii dookoła tak, by przypominały francuskie tarty (na stronie Smitten Kitchen jest dokładna instrukcja obrazkowa). Polewamy pozostałą łyżeczką oliwy z oliwek. Ciasto zawijamy do środka zakładając na siebie brzegi tak, by było równo. Ciasto smarujemy żółtkiem roztrzepanym z 1 łyżeczką wody. Galette wstawiamy do piekarnika na 30-40 minut. Ciasto ma być złote. Wyjmujemy z piekarnika, obsypujemy bazylią, czekamy 5 minut, kroimy i delektujemy się cudownym smakiem serów, czosnku i cukinii.

czwartek, 9 grudnia 2010

Tarta czekoladowa

No to dobiliśmy do setki! Nasz setny post! Cieszymy się, że nam towarzyszycie!

Nasza przyjaciółka przywiozła nam z Australii książeczkę Delicious Desserts by The Australian Women's Weekly. Okazuje się, że w magazynie dla australijskich gospodyń - mimo że to prawie antypody - promuje się smaki znane, europejskie, wymagające kosmopolitycznych, wszędzie dostępnych składników. Jednym z koronnych przepisów w naszej nowej książeczce jest właśnie ta tarta czekoladowa. Przepis jest długi i może skutecznie zniechęcać, ale  przygotowanie tarty naprawdę nie jest trudne. Jest za to czasochłonne. 


Kilka uwag do samego przepisu. Jak pewnie zauważyliście jest w nim mnóstwo masła. Pewnie dlatego boczki tarty trochę nam opadły. Na szczęście, opadły dokładnie na taką wysokość, by były równe z czekoladowym nadzieniem. Sama masa czekoladowa też jest bardzo maślana. Wydaje się nam więc, że można eksperymentować ze zmniejszaniem ilości masła jeśli ktoś się obawia o nadmierną kaloryczność.
Poza tym, zaraz po wyjęciu z lodówki tarta jest twarda dlatego należy ją przed podaniem z tej lodówki wyjąć na co najmniej godzinę. Choć i tak nie będzie delikatna tylko zwarta. Czekoladowe nadzienie nie jest słodkie, ale skutecznie obciążające - dlatego ta tarta spokojnie zaspokoi "głód deserowy" 10-12 osób, a nie jak sugeruje przepis - dla 8. Do masy czekoladowej dodaliśmy świeżo startą skórkę pomarańczową i był to strzał w dziesiątkę, ponieważ skórka nadała jej aromatu. Gdybyśmy mieli likier pomarańczowy, dodalibyśmy kilka łyżek.
Tarta jest bardzo ładna, wygląda apetycznie, jest smaczna i bardzo bardzo bardzo kaloryczna. Pewnie dlatego kusi... A z przepisów na pewno będziemy korzystać, bo ostatnio sernik z masłem orzechowym śni się M. po nocach.




Czas przygotowania: 60 minut
Czas oczekiwania: co najmniej 2 godziny

Składniki:
225 g mąki pszennej
165 g cukru pudru
340 g zimnego masła
3 jajka
2 żółtka
1/2 tabliczki białej czekolady
250 g czekolady gorzkiej
skórka otarta z jednej pomarańczy

Zaczynamy od przygotowania spodu tarty. 140 g masła siekamy razem z mąką i 110 g cukru, żeby utworzyły okruchy. Dodajemy jedno całe jajko i wyrabiamy ciasto, aż będzie gładkie i jednolite. Przykrywamy je folią spożywczą i wkładamy do lodówki na 30 minut.
Po upływie tego czasu, ciasto wkładamy między dwa kawałki papieru do pieczenia i wałkujemy. Mamy otrzymać z niego placek wystarczający do wyłożenia blaszki. Teraz najtrudniejsza część (tzn. my mieliśmy pewne trudności z tym.). Ciasto wkładamy do foremki delikatnie odrywając papier (my musieliśmy mu pomagać się odkleić, a potem palcami przyklejać oderwane części), dobrze dociskamy boki, dno wielokrotnie nakłuwamy widelcem i wkładamy do lodówki na kolejne 30 minut. Piekarnik nagrzewamy do 200 stopni.
Przygotowujemy masę czekoladową. Czekoladę siekamy na kawałki i rozpuszczamy w kąpieli wodnej razem z 200 g masła. Studzimy, aż masa osiągnie temperaturę w której palec włożony do środka wyjdzie z  niej cały, zdrowy,  maślano-czekoladowy. Do garnka wlewamy nieco wody, na nim stawiamy miskę tak, żeby gotująca się woda nie dotykała dna i ubijamy dwa całe jajka z dwoma żółtkami i 55g cukru. Przepis mówi, żeby to robić albo przez kwadrans albo do momentu, kiedy masa będzie puszysta. A. ubijał masę 5 minut. Do masy dodajemy ostudzoną masę czekoladowo-maślaną i delikatnie mieszamy. Dodajemy startą skórkę pomarańczową.
Z lodówki wyjmujemy naszą formę, przykrywamy papierem do pieczenia i obciążamy grochem (nie obciążaliśmy, bo mocno nakłuliśmy ciasto, a piekarnik góry i tak nie piecze...). Pieczemy przez 10 minut po czym delikatnie zdejmujemy groch i papier i dopiekamy kolejne 5 minut. Wyjmujemy z piekarnika i studzimy 10 minut. 
Temperaturę piekarnika redukujemy do 180 stopni. 
Na ostudzony spód wylewamy masę czekoladową. Wstawiamy do piekarnika na 10 minut. Wyjmujemy, studzimy, wstawiamy do lodówki na minimum godzinę. Potem wyjmujemy i dekorujemy albo sypkim kakao (1 łyżeczka) albo białą czekoladą rozpuszczoną w kąpieli wodnej. 

poniedziałek, 6 grudnia 2010

Kokosowa panna cotta

Panna cotta już gościła na naszym blogu. Tym razem jest to wariacja na jej temat, ponieważ część śmietanki zastąpiliśmy mlekiem kokosowym. Dzięki niemu deser nabrał zupełnie innego smaku, był delikatniejszy i mniej zwarty. Jest to dobry pomysł na urozmaicenie tego prostego deseru. Lepiej wybrać normalne, gęstsze mleko kokosowe - a nie mleko light. Tę panna cottę podawaliśmy z musem z pomarańczy i persymony, ale można też podawać ją bez żadnych dodatków. Jeśli koniecznie chcecie ją urozmaicić bardziej, spróbujcie zblendować Wasze ulubione owoce. Do białego koloru pasują wszystkie kolory owoców... Niezależnie od tego, jakich użyjecie, na pewno będzie pyszne. W końcu jako dzieci wszyscy uwielbialiśmy musy owocowe! 


Czas przygotowania: 15 minut
Czas oczekiwania: minimum 3 godziny

Składniki:
100 ml śmietanki 30% lub 36%
200 ml mleczka kokosowego
100 ml mleka
70 g cukru
2 łyżeczki żelatyny
1/2 szklanki wody

Żelatynę wsypujemy do kubka z wodą i dokładnie rozpuszczamy. Odstawiamy. Przygotowujemy dwa rondelki. W jednym doprowadzamy do wrzenia śmietankę i mleko kokosowe, a w drugim mleko z cukrem. W trakcie podgrzewania mleka należy je mieszać, żeby nam się nie przypaliło. Zagotowane śmietankę z mlekiem kokosowym i mleko łączymy z żelatyną. Mieszamy energicznie przez około minutę po to, żeby żelatyna się dobrze rozpuściła. Studzimy i jeszcze ciepły płyn wlewamy do salaterek lub lampek do wina. Wstawiamy do lodówki, żeby deser stężał. Przed podaniem sugerujemy wyjęcie go na kilka minut z lodówki, żeby panna cotta się delikatnie ogrzała i nabrała delikatności.

niedziela, 5 grudnia 2010

Bardzo czekoladowe wafle z migdałami

Co zrobić, kiedy w zimowe śnieżne popołudnie uczymy się i czujemy, że nasz mózg potrzebuje czegoś słodkiego? I że tym słodkim czymś muszą być wafelki? Można pójść do sklepu i je kupić, ale można też w myśl zasady "zrób to sam", pójść do sklepu po składniki, wrócić i zabrać się do roboty. To nic, że jest mróz, że każdy normalny człowiek zostałby w domu. Jednocześnie, odracza się moment ich konsumpcji, co każdy normalny człowiek nazwałby masochizmem, ale czego nie robi się dla czekoladowych wafelków i kawy z pianką. Masą można przełożyć oczywiście duże, standardowe wafle. My wybraliśmy te mniejsze ze względu na ich walory estetyczne :) są  po prostu bardzo ładne, szczególnie obtoczone migdałami. Polecamy dodanie do masy wiśniówki, likieru Cointreau lub rumu. Wtedy wafelki będą miały delikatny owocowy finisz, czy - jak kto woli - posmak.


A propos finiszu... Dla rozweselenia czytających - cytat z pana Łukasza Klesyka. Pan Klesyk co miesiąc w Kuchni recenzuje alkohole. Wczoraj przyszedł do nas nowy grudniowy numer. Tym razem w "Ocenie subiektywnej" padło na pewien koniak o smaku gruszkowym:

Gruszkówka na koniaku. Przykład tego, co szacowny wytwórca potrafi wyprawiać, żeby wyjść poza niszowy rynek. W nosie wielka chemiczna grucha, usta sponsorowane przez cukrownię. Smak wżera się w język i trwa na nim 100 lat.

Mamy nadzieję, że ktoś, kto przygotowuje nasze desery nigdy nie żałuje, że wżerający się smak trwa na jego języku sto lat. Dobrej niedzieli!





Czas przygotowania: 1 godzina
Czas oczekiwania: minimum 1 godzina

Składniki:
1 opakowanie małych okrągłych wafli
200 g gorzkiej czekolady
100 ml śmietanki 30% lub 36%
1 łyżeczka masła
4 łyżki cukru pudru
1 łyżka wiśniówki
100 g płatków migdałowych

Płatki migdałowe siekamy i prażymy na patelni do momentu w którym poczujemy ich aromat. Zdejmujemy patelnię z ognia pozostawiając na niej migdały.
Czekoladę łamiemy na kawałki i wrzucamy do miseczki razem z cukrem pudrem. Śmietankę zagotowujemy (musimy ją zagotować, w przeciwnym razie czekolada się nie rozpuści, a masa nie zastygnie). Gorącą śmietanką zalewamy zawartość miseczki i energicznie mieszamy do połączenia składników. Dodajemy masło i wiśniówkę, mieszamy do rozpuszczenia. Przez chwilę studzimy masę (musi być ciepła, a nie gorąca).
Wafle smarujemy masą i posmarowane bardzo szybko obtaczamy w prażonych migdałach. Po wykorzystaniu wszystkich składników wafle układamy na blacie, przykrywamy deską i obciążamy. Po minimum godzinie uwalniamy je i konsumujemy. Najlepiej jednak wstawić je do lodówki na kilka godzin i dopiero wtedy jeść.

sobota, 4 grudnia 2010

Czekoladowe muffiny z twarogiem

Kolejna odsłona muffinków. Tym razem babeczki wyglądają jak łaciate krowy - czekoladowe ciasto, a na nim łaty z sera. Przestrzegamy przed nadmiernym mieszaniem masy muffinkowej - naprawdę robi się twarda. Jeśli chodzi o ser, używaliśmy sera do serników Dr.Oetkera, ale do tego celu jest on zbyt rzadki i muffiny piekły się dłużej niż zwykle. Jeśli więc macie do niego dostęp, kupujcie twaróg Piątnicy - ma idealną konsystencję. 
Z podanej porcji wychodzi 20 małych muffinów. 



Czas przygotowania: 15 minut
Czas pieczenia: 25 minut

Składniki:
1 3/4 szklanki mąki pszennej
1/4 szklanki kakao
3/4 szklanki cukru
2 łyżeczki proszku do pieczenia
1/4 łyżeczki soli
1 szklanka mleka
2 jajka
1/2 szklanki oleju
200 g sera twarogowego

Blaszkę do muffinów wyłożyć papilotkami, a piekarnik nagrzać do temperatury 170 stopni.
Ser mieszamy z 1/4 szklanki cukru i jednym żółtkiem. Białko wyląduje w masie czekoladowej.
Mąkę, kakao, 1/2 szklanki cukru, proszek do pieczenia i sól mieszamy w jednej misce. W drugiej miseczce mieszamy mleko, jedno jajko, jedno białko i olej. Teraz delikatnie łączymy zawartość obydwu naczyń, ale tylko do momentu połączenia składników. Teraz wypełniamy blaszkę masą czekoladową i twarogiem. My najpierw dawaliśmy łyżkę masy czekoladowej, łyżeczkę twarogu i znowu masę czekoladową, ale tylko do 3/4 wysokości babeczek. Nasza obserwacja jest taka: lepiej, żeby na górze wylądowała masa czekoladowa, bo wtedy babeczka urośnie. Po napełnieniu wszystkich papilotek, blaszkę wstawiamy do piekarnika i pieczemy 25 minut.

czwartek, 2 grudnia 2010

Macaroni and Cheese

Kolejna odsłona American Journey. Dzisiaj przystanek Mac and Cheese, czyli kolejny klasyk. Nie, nie jest to gotowa wersja z pudełka zrobiona w jednej z fabryk Krafta tylko domowy makaron z serem z przepisu Marty Stewart. Najważniejszy w tym daniu jest oczywiście ser. Nie warto więc na nim oszczędzać i zastępować cheddara i gruyere tanimi substytutami, bo bardzo zaszkodzimy daniu. Używaliśmy makaronu firmy Primo Gusto w kształcie malutkich kolanek. Makaron należy przed pieczeniem gotować 3 minuty krócej niż sugeruje producent - makaron al dente podczas pieczenia zmięknie, a ten miękki zacznie się rozpadać. Zredukowaliśmy składniki o połowę i otrzymaliśmy całe naczynie żaroodporne makaronu - to mniej więcej osiem porcji, bo makaron z serem jest bardzo sycący. Można go podgrzewać w piekarniku lub mikrofalówce. Jeśli dbacie o linię, to danie zdecydowanie jest dla Was - mąka, masło, ser... czyli wszystko, czego na diecie jeść nie wolno. 


Czas przygotowania: 45 minut
Czas pieczenia: 30 minut

Składniki:
4 łyżki masła
3 kromki pieczywa tostowego
2 3/4 szklanki mleka
1/4 szklanki mąki pszennej
1 łyżeczka soli
1/4 łyżeczki gałki muszkatołowej
1/2 łyżeczki czarnego pieprzu
1/2 łyżeczki pieprzu cayenne
25 dkg sera cheddar
10 dkg sera Gruyere
1 opakowanie makaronu

Naczynie żaroodporne smarujemy masłem. Piekarnik nagrzewamy do temperatury 170 stopni. 
Chleb pozbawiamy skórki i kroimy w kostke o boku 1/2 cm. W rondelku rozpuszczamy jedną łyżkę masła, rozpuszczonym masłem polewamy kosteczki chleba i dokładnie mieszamy. Oba gatunki sera ścieramy na tarce.
Mleko podgrzewamy. W osobnym garnku rozpuszczamy pozostałe 3 łyżki masła, do rozpuszczonego masła dodajemy mąkę i nie przestając mieszać podsmażamy przez minutę. Do powstałej masy bardzo wolno dolewamy gorące mleko mieszając cały czas. Mieszamy i podgrzewamy, aż masa zgęstnieje, a na jej powierzchni pojawią się bąbelki. Zestawiamy z ognia, dodajemy przyprawy i sery, mieszamy do uzyskania jednolitej masy. Odstawiamy i zabieramy się za makaron.
Makaron gotujemy w osolonej wodzie 3 minuty krócej niż sugeruje producent. Brzegi makaronu muszą być ugotowane, a środek pozostać surowy. Makaron odcedzamy, przelewamy zimną wodą i dodajemy do masy serowej. Dokładnie mieszamy i wlewamy masę makaronowo-serową do naczynia żaroodpornego. Posypujemy chlebem, wstawiamy do piekarnika na 30 minut. W pieczeniu grzanki powinny nabrać złotego koloru. Wyjmujemy z piekarnika, odstawiamy na 5 minut i podajemy.
Enjoy!

środa, 1 grudnia 2010

Drożdżówki z serem

Drożdżówki z serem chodziły za M. od dłuższego czasu. Kiedyś kupiła jedną w pobliskiej piekarni, ale sztuczny aromat waniliowy skutecznie ją powstrzymał przed kolejnymi nieudanymi zakupami. Dzisiaj znowu sobie o nich przypomniała, więc zaczęła szukać przepisu. Znalazła jeden bardzo kuszący, ale wtedy przypomniała sobie, że mąki wystarczy jej na pół porcji. Osiem drożdżówek (bo tyle wyszło) zdecydowanie wystarczy. Używała sera do sernika Dr. Oetkera. Taki ser wymaga mniej pracy i jest delikatniejszy niż twaróg. Właśnie dlatego te drożdżówki wydają się szlachetniejsze niż takie kupowane w piekarni.
Jednocześnie M. uświadomiła sobie drożdżówkową różnicę kulturową między Białymstokiem a Warszawą. Otóż w Białymstoku drożdżówka to ciasto drożdżowe, takie duże - i nic więcej. Małe bułeczki drożdżowe ze słodkim nadzieniem to po prostu bułki słodkie. Mamy bułki słodkie z dżemem, makiem, serem. Jeśli więc będziecie w białostockim sklepie i poprosicie o drożdżówkę, nie zdziwcie się, kiedy Pani poda solidny kawał drożdżowego placka.
.



Czas przygotowania: 25 minut
Czas oczekiwania: 1 1/2 godziny
Czas pieczenia: 20 minut

Składniki:
250 g mąki pszennej
7 g drożdży suchych
10 g miodu
2 jajka
125 ml mleka
35 g miękkiego masła
1/8 łyżeczki soli
200 g sera twarogowego
1 żółtko
1/4 szklanki cukru pudru
1 łyżeczka cukru waniliowego

Mąkę, drożdże, sól mieszamy. Mleko podgrzewamy tak, żeby można było włożyć do niego palec i się nie poparzyć. Mleko, miód, jedno jajko ubijamy. Do sypkich składników dodajemy masło i składniki płynne. Zagniatamy ciasto do momentu, aż będzie elastyczne. Nam zajęło to 10 minut. Przekładamy do miseczki wysmarowanej olejem, przewracamy ciasto na drugą stronę tak, żeby całe było pokryte olejem, przykrywamy czystą ściereczką. Odstawiamy na godzinę w ciepłe miejsce do wyrośnięcia. Blaszkę wykładamy papierem do pieczenia. Wyrośnięte ciasto uderzamy pięścią i dzielimy na 8 równych części. Z każdej części formujemy kuleczkę. Wszystkie kuleczki kładziemy na blaszce zostawiając między nimi odstępy. Przykrywamy ściereczką i zostawiamy do wyrośnięcia na 20 minut. W tym czasie przygotowujemy masę serową ucierając ser, cukier puder, żółtko i cukier waniliowy na jednolitą masę. W wyrośniętych bułeczkach robimy spory dołek za pomocą szklanki, tzn. przykładamy szklankę na środek kulki, dobrze dociskamy uważając, żeby nie przerwać ciasta. Powstałe w ten sposób wgłębienie wypełniamy serem. Pozostałe jajko roztrzepujemy i smarujemy nim brzegi bułeczek. Bułeczki wstawiamy do piekarnika nagrzanego do 200 stopni na 20 minut.

wtorek, 30 listopada 2010

Pierniczki na choinkę

M. uwielbia Święta Bożego Narodzenia! Z tego powodu nie przestaje słuchać kolęd, zadręcza wszystkich opowieściami o prezentach, szuka i zapisuje przepisy na pierniki, makowce, serniki. Wszystko w ramach przygotowań świątecznych. W naszym domu wiszą już świąteczne dekoracje: czerwony łańcuch, bombki, stroik ze świeczkami adwentowymi... Tylko centra handlowe nas wyprzedziły ;) [ostatnie zdanie jest złośliwym komentarzem A.]
Dzisiaj M. na stronie Delicious Magazine znalazła przepis Nigelli na jadalne ozdoby choinkowe. Ponieważ sama nigdy nie robiła pierniczków, poprosiła o pomoc w wykrawaniu przyjaciółkę. We dwie zmieniły przepis stosownie do swoich wyobrażeń o pierniczkach i zaczęły wycinać z ciasta traktorki, lokomotywy, koniki, gwizdki, gitary i inne kształty. Pierwsza blaszka nam się nieco przypiekła, ale dwie kolejne miały odpowiednie kolory. A. stwierdził, że ciasto było co najmniej dwa razy za grube jak na pierniczki, które zna. Zdaniem kobiet były idealne! Były tak idealne, że zamiast dekorować je lukrem, pochłonęłyśmy połowę. A. też je jadł, mimo ich grubości. Pierniczki są smaczne, ale są mało brązowe. Nie przejmujcie się pieprzem, wśród składników - prawie wcale go nie czuć.



Czas przygotowania: około godziny
Czas pieczenia: 20 minut

Składniki:
300 g mąki
60 g białego cukru
40 g brązowego cukru
1 łyżeczka proszku do pieczenia
1/8 łyżeczki soli
1 łyżeczka cynamonu
1/2 łyżeczki mielonego czarnego pieprzu
1 łyżeczka przyprawy do piernika
100 g miękkiego masła
2 jajka
2 łyżki płynnego miodu
2 łyżki czarnej melassy

Mąkę, cukier biały i brązowy, proszek do pieczenia, sól i przyprawy mieszamy. Jajka ubijamy z miodem i melasą. Jeśli nie mamy melasy, możemy użyć miodu. Do składników sypkich dodajemy masło i zaczynamy zagniatamy ciasto powoli dodając mieszankę jajeczno-miodową. Kiedy składniki się połączą i da się z nich uformować kulę, przestajemy dolewać płyn. My użyłyśmy 2/3 zawartości kubeczka. Odrywamy kawałek masy, a resztę chowamy do lodówki. Ciasto wałkujemy na grubość 3 mm i wykrawamy ciasteczka. My wałkowałyśmy ciasto na papierze do pieczenia, wykrawałyśmy ciastka zostawiając między nimi przestrzenie. Potem po prostu oderwałyśmy resztę ciasta, schowałyśmy ją do lodówki, a blaszkę wstawiłyśmy do piekarnika na 20 minut. Tę czynność powtarzamy, aż skończy nam się masa pierniczkowa. Jeśli chcecie z ciastek zrobić ozdoby choinkowe, pamiętajcie o wycięciu w nich dziurki - przed pieczeniem, oczywiście.

niedziela, 28 listopada 2010

Piernik czekoladowy z melasą

Ostatnio w Marks and Spencer M. kupiła czarną melasę. Nie dlatego, że wiedziała co z nią zrobić, ale dlatego, że  podobał jej się słoiczek. Idealny powód do zakupu produktu żywnościowego, prawda? Tak samo pewnie reagują dzieci na watę cukrową zamkniętą w pudełku z Myszką Miki czy cukierki w papierkach z Toy Story. Nieważne... Melasa przyszła do domu i należało znaleźć powód jej pobytu. Wszechwiedzący wujek Google roztoczył przed M. wachlarz możliwości i wiedziała, że czarna melasa wyląduje w czekoladowym pierniku Nigelli. Święta się zbliżają, o czym jak co roku przypomina nam Last Christmas, więc pora idealna na piernik. 
Przepis jest łatwy. Dorotus idealnie pozmieniała proporcje tak, żeby ciasto nie było za słodkie. Czekolada dodana do ciasta częściowo się rozpuszcza, a reszta ląduje na dnie. Wygląda to całkiem interesująco, podobnie jak sam piernik zaraz po upieczeniu - jest idealnie wyrośnięty, a jego powierzchnia jest lekko lepka. W oryginalnym przepisie piernik przykrywa się polewą. My z niej zrezygnowaliśmy, a piernik i tak  pozostał świeży przez tydzień (tyle wytrzymał u nas, zanim go nie pochłonęliśmy). Przepis mówi, żeby do ciasta dodać mielone goździki - zmieliliśmy je w młynku do kawy (tak jest znacznie szybciej). Ciasto piekliśmy w keksówce, a tylko część masy wylądowała w formie muffinkowej. Ta część jednak dużo lepiej się prezentowała na zdjęciach :) Czarna melasa spisała się idealnie i dlatego będzie spędzała z nami Boże Narodzenie - w pierniku, a nie w słoiku.


Czas przygotowania: 20 minut
Czas pieczenia: 45 minut

Składniki:
175 g masła 
100 g ciemnego cukru muscovado 
150 g golden syrup'u 
150 g melasy 
¼ łyżeczki mielonych goździków 
1 łyżeczka mielonego cynamonu
2 łyżeczki mielonego imbiru 
1¼ łyżeczki sody oczyszczonej 
2 łyżki ciepłej wody 
2 jajka 
250 ml mleka
275 g mąki pszennej 
40 g kakao
100 g gorzkiej czekolady

Piekarnik nagrzewamy do temperatury 170 stopni. Formę wyścielamy papierem do pieczenia. Czekoladę siekamy na drobne kawałki. Masło, cukier, golden syrup, melasę, przyprawy podgrzewamy w garnku do połączenia składników i zdejmujemy z płytki. Sodę rozpuszczamy w ciepłej wodzie. Do garnka ze składnikami płynnymi dodajemy jajka, mleko, sodę, mąkę i czekoladę, mieszamy do połączenia składników i wlewamy do formy. Wstawiamy do piekarnika na 45 minut. Po upływie tego czasu sprawdzamy patyczkiem czy ciasto jest upieczone. Jeśli jest, to je wyjmujemy. Jeśli nie, zostawiamy na kolejne 5 minut. 

sobota, 27 listopada 2010

Tort OSA

Pomysł na tort jest inspirowany fragmentem biografii M., który muszę ujawnić zanim przejdziemy do przepisu. Dzisiejszy tort zrobiliśmy (wspólnie z A.) moim przyjaciółkom ze studiów. Pewnie wielu z Was zastanawia się, co ma osa do studiów? Bardzo dużo - wszystkie trzy skończyłyśmy OSA. Teraz pewnie zrozumiecie, skąd te wpisy o kuchni amerykańskiej i uwielbienie, jakim darzę masło orzechowe. Chociaż nie, A. nie skończył tych samych studiów, a masło orzechowe lubi tak samo jak ja. Tort, oprócz os z mmsów, nie ma nic wspólnego ze studiami.
Czekoladowy biszkopt nasączyliśmy miodem czwórniakiem Korzennym produkowanym przez apis (około 10 zł za 750 ml wybornego choć delikatnego trunku). Wzrasta nam spożycie i zużycie tego surowca, bo A. postanowił zostać propagatorem powrotu do polskich tradycji spożywania miodu pitnego. Krem to mascarpone, śmietanka, cukier i 1,5 szklanki orzechów zmielonych na proszek. Wszystko pokryte ganache z czekolady mlecznej i gorzkiej, który jest milion razy lepszy od jakiejkolwiek polewy kupionej w sklepie - przede wszystkim smakuje prawdziwą czekoladą, jest delikatny i idealnie komponuje się z kremem orzechowym. Tort warto zrobić dzień wcześniej, żeby wszystkie smaki się zasymilowały. Do biszkoptu wyjątkowo dodaliśmy proszek do pieczenia, bo białka odmawiały posłuszeństwa i wcale nie chciały się zamienić w pianę. Generalnie, wszystkim biszkoptowym nowicjuszom polecamy dodawanie proszku do pieczenia - wtedy mamy pewność, że ciasto urośnie. Pod warunkiem, że nie będziemy otwierać piekarnika... Deska nie jest fotogeniczna, ale nie mieliśmy patery :)




Czas przygotowania: 75 minut
Czas oczekiwania: co najmniej 6 godzin

Składniki:
4 jajka
200 g + 6 łyżeczek cukru pudru
2 czubate łyżki kakao
70 g mąki pszennej
70 g mąki ziemniaczanej 
3/4 łyżeczki proszku do pieczenia
250 g mascarpone
200 ml śmietanki 30% lub 36%
1 śmietan-fix
1,5 szklanki orzechów laskowych, włoskich i płatków migdałowych
20 łyżek miodu pitnego
1 tabliczka czekolady mlecznej
1/2 tabliczki czekolady gorzkiej
1 łyżeczka masła
kilka żółtych mmsów
2 razy więcej płatków migdałowych niż mmsów

Piernik nagrzewamy do 170 stopni, dno tortownicy wykładamy papierem do pieczenia, a boki smarujemy masłem. Przygotowujemy biszkopt. W jednej misce miksujemy przez 5 minut białka ze 100 g cukru pudru, a w drugiej przez kolejne 5 minut miksujemy żółtka z pozostałymi 100 g cukru pudru. Białka i cukier powinny połączyć się tworząc pianę, a żółtka powinny zblednąć. Mąkę pszenną, ziemniaczaną, kakao i proszek do pieczenia przesiewamy przez sitko. Żółtka i białka delikatne mieszamy, dodajemy składniki sypkie, mieszamy bardzo delikatnie łyżką do uzyskania jednolitej masy. Masę wlewamy do tortownicy i pieczemy 35 minut. Sprawdzamy patyczkiem, czy jest upieczona. Jeśli tak, patyczek włożony w środek ciasta pozostanie suchy. Jeśli suchy nie jest, pieczemy kolejne 5 minut i sprawdzamy ponownie. Gotowy biszkopt wyjmujemy z piekarnika i studzimy. 
Ostudzony biszkopt przekrawamy na pół i dolny krążek ciasta nasączamy 10 łyżkami miodu pitnego. Orzechy włoskie, orzechy laskowe i płatki migdałowe blendujemy do uzyskania drobnego proszku. Serek mascarpone miksujemy z 3 łyżeczkami cukru pudru do uzyskania puszystej masy. 150 ml śmietanki miksujemy z cukrem pudrem i śmietan-fixem do uzyskania bitej śmietany. Teraz łyżką mieszamy mascarpone z bitą śmietaną i zblendowanymi orzechami. Gotowym kremem smarujemy nasączony biszkopt. Przykrywamy drugim krażkiem i nasączamy kolejnymi 10 łyżkami miodu. 
Pora na ganache, czyli polewę. Czekolady: mleczną i gorzką łamiemy na kawałki. Pozostałe 50 ml śmietanki doprowadzamy do wrzenia, zdejmujemy z ognia i wsypujemy połamaną czekoladę. Zostawiamy na minutę. Po tym czasie energicznie mieszamy do uzyskania jednolitej masy. Dodajemy masło i mieszamy, aż się rozpuści. Masło sprawi, że polewa będzie błyszcząca. Gotową masą polewamy ciasto i równamy przy pomocy szerokiego noża. Polewa będzie spływała na boki ciasta. Na niezastygniętej polewie układamy mmsy, a po obu stronach każdej żółtej draży wtykamy po płatku migdałowym symulującym skrzydełka. Jeśli skrzydełka zaczną padać, nie przejmujcie się tylko podważcie je delikatnie wykałaczką i postawcie. Wykałaczkę zanurzamy w polewie czekoladowej, która została nam na ściankach rondelka i rysujemy nią paseczki i oczy os. Gotowy tort wstawiamy do lodówki i wyjmujemy 30 minut przed podaniem. Smacznego!

poniedziałek, 22 listopada 2010

Kokosowy ryż z musem z persymony i pomarańczy

Kokosowy ryż z musem owocowym jest idealną alternatywą dla tradycyjnego ryżu z jabłkami. Mleczko kokosowe dodaje mu delikatności i charakterystycznego smaku. Jeśli nigdy nie kupowaliście mleka kokosowego, to mamy dla Was kilka rad. Po pierwsze, niezależnie czy mleko będzie w puszce czy w kartonie, warto sprawdzić jego skład procentowy - im więcej czystego mleka, a mniej wody tym lepiej. Po drugie, unikajcie mleczka typu "light", ponieważ jest mniej aromatyczne. I pamiętajcie, żeby przed otwarciem puszki czy kartonu dobrze je wstrząsnąć. Jeśli tego nie zrobicie, to też nic się nie stanie. Otworzycie puszkę i zobaczycie bardzo gęstą białą masę - to jest właśnie mleczko, przebijecie ją łyżką, a ze środka zacznie wydobywać się woda. Przed użyciem mleka należy zatem wymieszać je dokładnie z tą wodą i zabrać się do pracy. Mleko można znaleźć w dużych marketach na dziale "kuchni międzynarodowych".

Przed gotowaniem ryżu musicie się jednak przygotować, bo trzeba będzie go mieszać. Dodatek cukru sprawia, że ryż się łatwo przypala. Dzięki temu, że cukier dodajemy na początku, ryż dobrze go wchłonie. Cukier dodany później osłodziłby tylko zewnętrzne części ziarenka ryżu.
Dodatkiem do tego ryżu jest prosty mus owocowy - polecamy pomarańczę, ponieważ nadaje świeżości i koloru temu prostemu daniu. My dodaliśmy do pomarańczy jeszcze persymonę - wypatrzyliśmy ją na promocji w supermarkecie - dodaje trochę egzotyki... Te czarne kropeczki to ziarenka wanilii. Bardzo proste i naprawdę pyszne.
Z podanych składników wyjdą trzy spore porcje.


Czas przygotowania: 35 minut

Składniki:
1 szklanka ryżu
1 szklanka mleczka kokosowego
2 szklanki mleka
6 łyżeczek cukru
1 laska wanilii
1 persymona
1 pomarańcza
1/2 owocu granatu

Z owocu granatu wydłubujemy cząstki miąższu. Najlepiej przekroić owoc na pół, położyć przekrojoną stroną do dołu i uderzać w jego powierzchnię. Część ziarenek powinna wyskoczyć. Resztę wydłubujemy ręką lub łyżeczką.
Laskę wanilii przekrawamy na pół. Do garnka wsypujemy ryż, dodajemy mleczko kokosowe, mleko, cukier i wanilię. Gotujemy na wolnym ogniu mieszając. Na początku, kiedy jest w garnku dużo płynu, wystarczy mieszać dwa razy na minutę. Potem, kiedy płyn zredukuje się, trzeba mieszać częściej, żeby ryż się nie przypalił. Cały ten proces zajmie nam około 20-25 minut. W czasie gotowania może się okazać, że ryż wchłonął cały płyn, a nadal jest twardy. W takim wypadku, dodajemy zwykłego mleka i kontynuujemy gotowanie. Kiedy ryż nabierze miękkości, zdejmujemy go z ognia i układamy na talerzach.
Persymonę i pomarańczę obieramy i blendujemy. Gotowym musem polewamy ryż. Dekorujemy granatem.

sobota, 20 listopada 2010

Bułeczki dyniowe

Sezon na dynię powoli dobiega końca, przynajmniej na okolicznych straganach. Nasi stali czytelnicy pewnie pamiętają tę 5-kilogramową dynię z której robiliśmy... prawie wszystko. Został jeszcze jeden zaległy przepis. Z wykorzystaniem dyniowego puree upiekliśmy bułeczki dyniowe. Jeśli chcecie dowiedzieć się jak zrobić, puree, przeczytajcie nasz przepis na muffiny. Przepis na dyniowe bułeczki pochodzi z bloga Gotowanie Cieszy. Tak się złożyło, że nie mieliśmy pieczywa, nieszczęsna dynia zalegała w lodówce...  Daliśmy się skusić. Słuszna to była decyzja, ponieważ lepienie bułek sprawiło nam mnóstwo frajdy. W oryginalnym przepisie z ciasta formuje się supełki - nasze bułki przybrały 12 różnych kształtów. Najładniejsze okazały się jednak gniazdka - dwa wałeczki ciasta splatamy ze sobą i łączymy końce tak, żeby powstała oponka. Jak to z bułeczkami własnej roboty bywa, najlepsze są zaraz po upieczeniu. Następnego dnia nie są złe, ale nie grzeszą już świeżością. My część zamroziliśmy i odmrożone są naprawdę przyzwoite. Z podanych składników wyjdzie 12 małych bułeczek



Czas przygotowania: 10 minut (+ czas na zrobienie puree)
Czas oczekiwania: 1 godzina 15 minut
Czas pieczenia: 15 minut


Składniki: 
1/2 szklanki puree z dyni
1 paczka suchych drożdży
1/2 szklanki ciepłego mleka
2 łyżki masła
3/4 łyżeczki soli
1 płaska łyżeczka cukru
1 żółtko
3 szklanki mąki
1 jajko
2 łyżki wody

Drożdże, mąkę, sól i cukier mieszamy. W oddzielnym naczyniu mieszamy ciepłe mleko, z puree, masłem, i żółtkiem. Zawartość dwóch miseczek mieszamy ręką i przez 5 minut wyrabiamy ciasto. Powinno być elastyczne. Jeśli jednak klei się do rąk, dosypujemy mąki i dalej wyrabiamy. Gotowe ciasto przekładamy do miseczki wysmarowanej oliwą i przewracamy w miseczce tak, by było pokryte tłuszczem. Zapobiegnie to wysychaniu. Przykrywamy czystą ściereczką i odstawiamy w ciepłe miejsce do wyrośnięcia. Ciasto powinno rosnąć około 45 minut. Po tym czasie uderzamy w środek ciasta pięścią uwalniając nagromadzone w nim gazy. Dzielimy  je na 12 części (my formujemy z niego kulę i przekrajamy ją na pół tyle razy, ile trzeba - dzięki temu wszystkie części są równe) i formujemy bułeczki nadając im pożądane kształty. Bułeczki układamy na blaszce pokrytej papierem do pieczenia pamiętając o pozostawieniu odstępów między nimi (ślicznie rosną!). Jajko i wodę mieszamy. Bułeczki smarujemy jajkiem i odstawiamy do wyrośnięcia na kolejne 30 minut. Możemy darować sobie tę czynność i po prostu przykryć je ściereczką.
Piekarnik nagrzewamy do temperatury 200 stopni. Po 30 minutach bułki smarujemy ponownie jajkiem (lub ponownie darujemy sobie) i wstawiamy do piekarnika na kwadrans. Jeśli Wasz piekarnik nie zapieka dobrze góry, po upływie tego czasu trzeba bułeczki podważyć i zobaczyć czy są rumiane od spodu. Jeśli tak, można je wyciągnąć. A jeśli Wasz piekarnik działa normalnie, to zapamiętajcie, że bułeczki sprawdza się oglądając ich spód :)

piątek, 19 listopada 2010

Schab pieczony w marynacie miodowo-estragonowej

Wróćmy na chwilę do Polski z naszych kulinarnych podróży za ocean. Od czasu do czasu trzeba sobie odświeżać naszą tradycję i smaki z naszej części Starego Świata... Zdarza nam się od czasu do czasu - w ramach przygotowania niezbyt pracochłonnego obiadu na co najmniej 2 dni - piec mięso. Kawałek świeżego mięsa mamy zwykle od naszej ulubionej pani ze straganu z mięsem na Hali Mirowskiej. Zawsze doradzi, który kawałek do czego się nadaje, a A. zaimponowała już nie raz używaniem fachowych terminów na określenie różnych części mięsa. Tym razem jednak kilogramowy kawałek schabu bez kości trafił do nas z pobliskiego hipermarketu - ale również przyzwoity.
W zasadzie to powinniśmy napisać, że przygotowujemy "mięsiwo" albo "pieczyste", żeby było bardziej po staropolsku. Kiedyś już pisaliśmy, że nie korzystamy zwykle z żadnych dokładnych przepisów, marynujemy mięso według własnego uznania. A właściwie to A. marynuje - to jego specjalność. Tym razem miał chyba jakieś myśliwskie inspiracje, bo według opisów z opakowań, estragon i jałowiec są typowymi przyprawami do dziczyzny. Nie są zbyt popularne, co tylko wzbudziło naszą sympatię. Oczywiście dodaliśmy też trochę naszego ulubionego tymianku i - eksploatowany przez polską kuchnię przy różnych okazjach - majeranek. Poza tym dolaliśmy też do marynaty trochę miodu pitnego. A w pieczeniu kawałkowi schabu towarzyszyło kilka suszonych śliwek. Świetnie potem smakują z mięsem!
I tyle. Kiedy piszemy te słowa, po naszym pieczonym schabie nie ma śladu. Przetrwał u nas trzy dni. Można go też używać na zimno, na kanapki.



Składniki:
1 kg schabu bez kości
sól (ok. 1 łyżki)
pieprz
estragon
rozmaryn
majeranek
tymianek
kilka suszonych jagód jałowca
kilka śliwek suszonych
5 łyżek oliwy z oliwek
8 łyżek octu balsamicznego
50 ml miodu pitnego (trójniaka)

Marynowanie warto zaplanować co najmniej dzień wcześniej albo przynajmniej kilka godzin przed pieczeniem. Schab myjemy, nacieramy równomiernie solą, oprószamy pieprzem. W marynacie powinny się znaleźć: estragon (my daliśmy około 1,5 łyżeczki), rozmaryn (my daliśmy około pół łyżeczki), majeranek (my daliśmy około 3 łyżeczek), tymianek (my daliśmy około 1 łyżeczki), rozgniecione jagody jałowca (my daliśmy 6) i składniki płynne: oliwa, miód pitny i ocet balsamiczny. Można marynatę przyrządzić najpierw w oddzielnym naczyniu, a potem oblać nią dokładnie mięso, można też przygotowywać ją od razu w misce z kawałkiem schabu. Naczynie ze schabem przykrywamy folią spożywczą i wkładamy do lodówki - na kilka godzin, a najlepiej na całą dobę. Przydałoby się co najmniej raz odwrócić kawałek mięsa.
Nagrzewamy piekarnik do temp. 180 stopni. Zamarynowane mięso pieczemy w brytfannie, naczyniu żaroodpornym albo w foliowym rękawie do pieczenia. Koniecznie wlewamy do naczynia pozostałości marynaty. Warto dolać też trochę wody lub miodu pitnego, żeby na dnie była warstewka płynu, który pomoże utrzymać wilgoć w pieczeniu. Czas pieczenia zależy od wielkości kawałka mięsa - w naszym wypadku 1 godzina w 180 stopniach w zupełności wystarczyła. Razem z mięsem można również upiec podgotowane ziemniaki.

piątek, 12 listopada 2010

Ciasteczka z masła orzechowego

Skoro obiecywaliśmy przygodę po smakach Nowego Świata, to obietnicy dotrzymujemy. Dzisiaj przystanek Masło Orzechowe. Uwielbiamy masło orzechowe - A. takie gładkie, a M. takie z kawałkami orzeszków. Masło orzechowe kupujemy w Marks&Spencer i polecamy je bardzo, chociaż raz mieliśmy okazję pałaszowania masła firmy Sante i też było pyszne. Żadne z nich nie jest jednak chociaż delikatnie solone, a amerykańskie masło Jif  (tak, tak, klasyk!) zawiera drobinki solonych orzeszków ziemnych. Takie masło z dżemem truskawkowym to niezłe doświadczenie - niby słodko, a jednak nie do końca. 

Masło orzechowe podobno wymyślił George Washington Carver - ikona walki o równe traktowanie Afro-Amerykanów, malarz, i wynalazca różnych zastosowań orzeszków ziemnych i słodkich ziemniaków. Tak przynajmniej podaje książka American Journey. Niezależnie od tego, kto je wymyślił masło orzechowe jest pyszne i można z niego zrobić mnóstwo rzeczy. Oprócz dzisiejszych ciasteczek, można zrobić z niego sos do mięsa, ale o tym senegalskim daniu napiszemy później. Nie wiem jak Wy, ale M. do masła orzechowego podchodzi z łyżką. Wkłada ją do słoika i potem je pałaszuje. Dlatego trzeba je trzymać od niej z daleka. A. jest bardziej cywilizowany i uwielbia je z bułeczkami maślanymi i konfiturą pomarańczową. Niezależnie w jakiej formie je jemy, masło orzechowe ma zbawienny wpływ na nasz organizm - redukuje ryzyko zawałów serca, wspomaga pracę mózgu, dokarmia komórki tłuszczowe. Same dobro.

Dzisiaj jednak ciastka. Ich struktura jest podobna do chocolate chip cookies - z zewnątrz chrupiące, a w środku mięciutkie. Są idealne ze szklanką mleka. Jeśli macie wolną puszkę i silną wolę, możecie je schować na później. Napiszcie, jeśli się Wam uda nie zjeść ich w ciągu dwóch dni. Przepis znaleźliśmy na Smitten Kitchen i go zmodyfikowaliśmy. Po pierwsze, ilość cukru została zredukowana, a po drugie nie mieliśmy kropelek z masła orzechowego. Kropelek czekoladowych też nie mieliśmy, więc drobno posiekaliśmy gorzką czekoladę. Użyliśmy masła z kawałkami orzechów. Podajemy "nasz" przepis. Z podanych składników wyszło 20 ciastek. 



Czas przygotowania: 15 minut
Czas pieczenia: 12-15 minut

Składniki:
1 1/4 szklanki mąki pszennej
3/4 łyżeczki sody
1/2 łyżeczki proszku do pieczenia
1/4 łyżeczki soli
1/4 kostki masła
200 g masła orzechowego
1 jajko
3/4 szklanki cukru brązowego
1/2 szklanki cukru białego
1 łyżka mleka
1 łyżeczka ekstraktu waniliowego
1/2 tabliczki gorzkiej czekolady

Piekarnik nagrzewamy do 180 stopni, a blaszkę wykładamy papierem do pieczenia.
Czekoladę siekamy na drobne kawałki. W misce mieszamy mąkę, sól, sodę i proszek do pieczenia. Masło siekamy, wrzucamy do oddzielnego naczynia, dodajemy masło orzechowe i ubijamy mikserem do uzyskania jednolitej masy. Wsypujemy oba rodzaje cukru i dalej miksujemy przez dwie minuty. Dodajemy jajko, mleko, ekstrakt waniliowy i mieszamy. Do powstałej masy wsypujemy składniki sypkie i czekoladę. Mieszamy ręką do uzyskania jednolitej masy. Z ciasta formujemy kulki, układamy na blaszce w odstępach około 4 cm. Można je delikatnie spłaszczyć widelcem, ale nie za mocno, żeby nie zrobiły się bardzo chrupiące. Wstawiamy do piekarnika na 12 minut. My zostawiliśmy je na 15, wyjęliśmy, zostawiliśmy przez minutę na blaszce ( ciastka wyglądają na nieupieczone - z zewnątrz niby chrupiące, ale ciągle galaretowate - i właśnie tak mają wyglądać), a potem studziliśmy. Jemy, kiedy chcemy. Smacznego!

środa, 10 listopada 2010

Chicken Pot Pie

Z czym kojarzy Wam się kuchnia amerykańska? Z hamburgerami, hot-dogami, muffinami, pancakesami  i brownies? A może z czymś jeszcze?
Za każdym razem,  kiedy słyszę, że Amerykanie jedzą śmieci, strasznie się wkurzam. To prawda, mają mnóstwo barów szybkiej obsługi, w sklepowych zamrażarkach zamykają chyba wszystkie popularne potrawy gotowe do podgrzania, ich ciasta i ciastka ociekają kolorowym lukrem. Czy to znaczy, że nikt tam nie gotuje i absolutnie nie umie przygotować prawdziwej uczty? Czy to, że ludzie pracujący gotują mało znaczy, że nie gotuje tam nikt?
Jeśli sobie wyobrazimy rozmiar tego kraju, krajobraz etniczny i możliwości, jakie daje natura, zrozumiemy, że babcia gotująca wnukom obiad w Teksasie prawdopodobnie wyczaruje coś zupełnie innego niż babcia z Luizjany czy Nowego Jorku. I przypomnimy sobie, skąd pochodzi chili con carne, fajita, bagles, grillowane żeberka w pysznym sosie czy nachos. W przeddzień Święta Dziękczynienia, które Amerykanie obchodzą w czwarty czwartek listopada, postaramy się zaprezentować na naszym blogu dania kuchni amerykańskiej. Kuchni, która rzeczywiście bogata jest w dania ciężkostrawne, ale która łączy różne tradycje kulinarne - przede wszystkim angielską, francuską, hiszpańską, indyjską, niemiecką, duńską, żydowską. 

Zaczniemy od Chicken Pot Pie - amerykański klasyk idealny na jesień czy zimę. Jest to krem z kurczaka i warzyw przykryty warstwą ciasta. Masło i śmietana nadają mu delikatny smak. Można go przygotować z resztek pieczonego kurczaka, które akurat nam zostały i odpada nam obowiązek marynowania mięsa. Jeśli nie mamy takiego pieczonego kurczaka, możemy go po prostu ugotować w potrawce - jest to sposób, który prezentujemy my. Marchewka jest nieodłącznym składnikiem tego dania, ale zamiast groszku możemy użyć np. seler naciowy czy ziemniak.


Należy pamiętać, żeby ciasto przed nałożeniem na formę delikatnie naciąć. Czy zawartość formy może wypłynąć? Tak, jest to zupełnie naturalne. Czy można użyć ceramicznej formy do tarty lub naczynia żaroodpornego, jeśli nie mamy 9 ramekinów (bo tyle porcji wyjdzie z przepisu)? Oczywiście! Wtedy tylko trzeba będzie odkroić ciasto i każdemu łyżką wygrzebać nadzienie. Jeśli zostanie Wam trochę ciasta i będzie się Wam nudzić, możecie powykrawać z nich kształty i poprzyklejać. My na wierzch każdego chicken pot pie przykleiliśmy gwiazdkę. Chicken Pot Pie można odgrzewać - najlepiej w piekarniku. 
Przepis jest kompilacją różnych przepisów znalezionych w sieci. Ciasto zrobiliśmy wg. wskazówek Smitten Kitchen, proporcje rosołu i śmietanki są wypadkową sugestii zawartych w komentarzach, pomysł na użycie surowego kurczaka podsunął Gordon Ramsay w Kuchniach Świata.
Enjoy :) 


Czas przygotowania: 45 minut
Czas oczekiwania: minimum 1 godzina
Czas pieczenia: 40 minut

Składniki:
2 średnie piersi z kurczaka lub 1 większa
2 duże marchewki
1 średnia cebula
1/2 puszki groszku konserwowego
3 szklanki + 50 g mąki pszennej
1 kostka masła
2 szklanki bulionu drobiowego
1 szklanka śmietanki 30%
1 łyżeczka proszku do pieczenia
1/2 szklanki zimnej wody
1 jajko
sól
pieprz
2 łyżki oliwy z oliwek

Piersi z kurczaka myjemy, kroimy w kostkę o boku 2cm, posypujemy dwiema łyżeczkami soli, łyżeczką pieprzu, polewamy oliwą z oliwek, mieszamy, przykrywamy folią i wstawiamy do lodówki na minimum godzinę.

1/2 kostki masła siekamy na drobne kawałki. Trzy szklanki mąki mieszamy z łyżeczką soli i łyżeczką proszku do pieczenia. Dodajemy masło i wodę i szybko wyrabiamy. Wstawiamy do lodówki na minimum 30 minut. Kurczaka i ciasto możemy przygotować dzień wcześniej.

Marchewkę kroimy w drobną kosteczkę, cebulę siekamy, groszek odsączamy. Zagotowujemy bulion - najlepiej użyć swojego, ale jeśli nie mamy użyjmy kostki rosołowej (jedna kostka na dwie szklanki wody). Jajko roztrzepujemy z jedną łyżką wody.

W dużym garnku na małym ogniu rozpuszczamy masło, dodajemy cebulę i marchewkę. Mieszając raz na jakiś czas smażymy przez 10 minut, aż warzywa zmiękną. Po tym czasie wsypujemy mąkę i podsmażamy ją z warzywami przez dwie minuty cały czas mieszając. Po tych dwóch minutach zalewamy warzywa wrzącym rosołem, dodajemy śmietankę, przyprawiamy solą i pieprzem do smaku (nie podajemy konkretnych proporcji, bo M. nie lubi soli, a nadużywa pieprzu) i mieszając raz na jakiś czas (co około 30 sekund, żeby nam nie przystało) gotujemy kolejne 10 minut. W tym czasie nagrzewamy piekarnik do 180 stopni, a blaszkę wykładamy papierem do pieczenia - jeśli bardzo lubimy myć blaszkę, to nie musimy. Po upływie 10 minut, do "potrawki warzywnej" dodajemy kurczaka i groszek. Gotujemy kolejne 5 minut mieszając bardzo często. "Potrawka" będzie gęstniała, a więc ryzyko przypalenia będzie większe.

Zewnętrzny brzeg naczynia w którym będziemy robić pot pie (lub naczyń, jeśli używamy ramekinów) smarujemy roztrzepanym jajkiem. Dzięki temu w trakcie pieczenia ciasto będzie się przyklejało do ścianek. 
Z lodówki wyjmujemy ciasto i rozwałkowujemy na kształt koła o średnicy 3 cm większej niż średnica naczynia. Jeśli używamy ramekinów, wykrawamy pojedyncze kółka o średnicy 2 cm większej niż średnica ramekina. Środek każdego kółka delikatnie nacinamy - my zrobiliśmy trzy promieniste nacięcia.

Do naczynia wlewamy gorącą zawartość garnka wypełniając je po brzeg, przykrywamy je ciastem dobrze dociskając do ścianek i smarujemy roztrzepanym jajkiem. Nie przejmujcie się, jeśli ciasto pod wpływem temperatury naczynia będzie się topiło na jego brzegach - jeśli tylko są posmarowane jajkiem, na pewno się przykleją. Naczynia ustawiamy na blaszce, którą wstawiamy do nagrzanego piekarnika. Pieczemy około 40 minut - zawartość naczynek powinna bulgotać, a brzegi nabrać złotego koloru. 
Podajemy gorące!

poniedziałek, 8 listopada 2010

Tort gruszkowo-czekoladowy

Czy robiliście kiedyś urodzinową kolację dla profesjonalnego kucharza? My nie, a tak się składa, że właśnie dzisiaj stanęliśmy przed nie lada wyzwaniem. Co można zrobić komuś, kto - zdaje się - o kuchni wie prawie wszystko i potrafi wyczarować rzeczy o których nawet nie słyszeliśmy? Na szczęście, Kucharz jest też naszym przyjacielem, więc zna nasze możliwości i nie oczekuje frykasów rodem z Nomy. Taką przynajmniej mamy nadzieję...
Nie byłyby to urodziny, gdyby miało zabraknąć tortu. Postanowiliśmy zrobić torcik nie wymagający pieczenia - spód z biszkoptów nasączanych rumem i syropem, mus czekoladowy i bita śmietana, a do tego gruszki w syropie. Jest to połączenie idei tiramisu i deseru z pomarańczami. Taki torcik nie wymaga piekarnika, wymyślnych składników, czasu i siły na długie ucieranie kremu.

Bartek, jeszcze raz wszystkiego najlepszego z okazji urodzin! 



Czas przygotowania: 1 godzina
Czas oczekiwania: minimum godzina

Składniki:
2 opakowania długich biszkoptów
70 ml rumu
1 puszka gruszek w syropie (potrzebne będą i gruszki, i syrop)
2 tabliczki gorzkiej czekolady
400 ml śmietanki 30% lub 36%
3 łyżki masła
4 łyżki cukru pudru

Dno tortownicy wykładamy papierem do pieczenia, spinamy klamrę. Gruszki odsączamy zostawiając 1/2 szklanki syropu do nasączenia biszkoptów. Cztery połówki gruszek kroimy na plasterki o grubości 3 mm. Pozostałe połówki kroimy w kostkę. Rum i syrop mieszamy w szklance. Czekoladę łamiemy, 200 ml śmietanki zagotowujemy w rondlu, zdejmujemy z ognia, wrzucamy czekoladę i zostawiamy na minutę. Po tym czasie energicznie mieszamy czekoladę do rozpuszczenia, dodajemy masło, mieszamy i odstawiamy do ostygnięcia.
Biszkopty układamy w dnie tortownicy tak, by je jak najlepiej pokryły (niektóre trzeba będzie ponacinać lub porozłamywać) i nasączamy połową porcji rumu z syropem. Na biszkoptach układamy gruszki pokrojone w plasterki, zalewamy je ostudzoną masą czekoladową. Na masie czekoladowej układamy przepołowione biszkopty tak, by utworzyły płotek. "Płotek" zastygnie razem z masą czekoladową i nie będzie padał. Na masie czekoladowej układamy kolejną warstwę biszkoptów. Wstawiamy do lodówki na minimum 30 minut.
Przygotowujemy bitą śmietaną ubijając 200 ml śmietanki. Kiedy śmietana zacznie gęstnieć, dodajemy cukier (możemy też dodać Śmietan-fix, jeśli chcemy, żeby torcik stał na stole przez dłuższy czas). 
Wyjmujemy z lodówki tortownicę, drugą warstwę biszkoptów nasączamy pozostałym syropem, posypujemy gruszkami pokrojonymi w kostkę, przykrywamy bitą śmietaną. Wstawiamy do lodówki na minimum 30 minut.

czwartek, 4 listopada 2010

Deser bezowo-orzechowy

Niedzielne popołudnie spędziliśmy w towarzystwie naszych przyjaciół, Ireny i Pawła. Po wejściu do ich kuchni, naszym oczom ukazał się stos bezików. Nigdy wcześniej nie widzieliśmy bezików robionych w domu, które byłyby tak równe, chrupiące i idealne. Gospodyni wytłumaczyła nam, że jest to produkt uboczny po studzącym się  właśnie serniku, a bezy pieczołowicie produkował gospodarz. Małe beziki z 14 białek - już sobie pewnie wyobrażacie ich ilość! Oczywiście, dostaliśmy ich pokaźną porcję na wynos, za co jeszcze raz dziękujemy! Beziki idealnie komponowały się z naszą kawą, ale kusiło nas, żeby zrobić z nich jakiś deser. Pomyśleliśmy o kremie sułtańskim i ten oto miks jest wariacją na jego temat. Nie ma w nim rodzynek, bo M. ich nie lubi. Do śmietany nie dodaliśmy dużo cukru, bo słodycz deseru tkwi w bezikach. Można się pokusić o dodanie na dno salaterek np. wiśni z syropu czy jakiejś kwaskowatej konfitury. Deser jest bajecznie prosty i szybki. Z podanych składników wyjdą cztery porcje.



Czas przygotowania: 15 minut

Składniki:
8 bezików
16 migdałów
16 orzechów włoskich
16 orzechów laskowych
250 ml śmietanki 30% lub 36%
2 łyżki kakao
1 płaska łyżka cukru pudru

Orzechy drobno siekamy, 4 beziki kruszymy. Schłodzoną kremówkę ubijamy mikserem na bitą śmietanę. Kiedy masa zacznie gęstnieć, dodajemy kakao i cukier. Kontynuujemy ubijanie do powstania bitej śmietany. Na dno salaterek lub lampek do wina kładziemy po jednym beziku, wsypujemy odpowiednią porcję (czyli 1/8) posiekanych orzechów, przykrywamy je bitą śmietaną, posypujemy kolejną porcją orzechów i pokruszonym bezikiem. Jeśli deser nie będzie konsumowany od razu, wstawiamy do lodówki.

środa, 3 listopada 2010

Domowe müsli

Bardzo lubimy müsli z mlekiem albo jogurtem naturalnym. Kiedyś kupowaliśmy w Albercie takie pyszne, chrupiące z dodatkiem suszonych truskawek i malin . Niestety, razem z Albertem zniknęło nasze ulubione müsli. Chcąc zrekompensować sobie tę stratę, pewnego dnia M. postanowiła zrobić własną granolę. Przepis znalazła na Joy of Baking i postanowiła zaadaptować go do własnych warunków domowych. Od tamtej pory każde müsli jest inne, bo jego skład zależy od zapasów, jakie mamy w domu. To dzisiejsze jest bardzo urozmaicone - orzechy włoskie, orzechy laskowe, migdały, rodzynki, suszona żurawina, daktyle, suszone kiwi, a dzięki temu bardzo kolorowe. Czasami miód zastępujemy syropem klonowym, które nadaje granoli delikatnego smaku, ale jest zdecydowanie za drogi, żeby go nadużywać. Jeśli chodzi o płatki, trzeba używać płatków owsianych zwykłych, a nie błyskawicznych czy górskich. Takie grubsze są bardziej chrupiące i ... ładniej wyglądają.
Müsli jest bardzo chrupiące, orzechowe i idealnie nadaje się do owoco-jogurtów ( na dnie miseczki lądują owoce lub konfitura, na nich płatki, jogurt naturalny, owoce itd. do wyczerpania zapasów lub pojemności miseczki). 
 



Czas przygotowania: 20 minut
Czas pieczenia: 35 minut

Składniki:
3 szklanki płatków owsianych zwykłych
1 1/2 szklanki różnych orzechów
1 szklanka suszonych lub kandyzowanych owoców
1/2 szklanki miodu
1/4 szklanki wody
1/4 szklanki oleju rzepakowego
2 łyżeczki cynamonu
2 łyżki cukru brązowego
1/4 łyżeczki soli
1 łyżka ekstraktu waniliowego

Piekarnik nagrzewamy do temperatury 180 stopni. Blachę wykładamy papierem do pieczenia. 
Orzechy siekamy niezbyt drobno. Migdały, jeśli ich używamy, parzymy wrzątkiem, obieramy ze skórki, siekamy i prażymy na rozgrzanej patelni przez minutę. Migdały pozbędą się wilgoci, a nabiorą smaku. Można też użyć płatków migdałowych - będzie prościej. Owoce kandyzowane również kroimy na małe kawałki. Płatki owsiane, bakalie, cynamon, cukier brązowy, sól mieszamy w sporej misce lub garnku. Dodajemy do nich miód, wodę i olej. Mieszamy ręką, aż wszystkie płatki będą pokryte miodem. Wysypujemy równomiernie na blaszkę i wstawiamy do piekarnika. W trakcie pieczenia mieszamy delikatnie müsli, żeby nam się równo podpiekało. Po upływie 30 minut sprawdzamy czy płatki nabrały złotego koloru. Jeśli tak, wyjmujemy blaszkę i odstawiamy do ostygnięcia.  Jeśli nie, zostawiamy je w piekarniku na kolejne 5 minut. Ostudzoną granolę łamiemy na kawałki ( wielkość bryłek zależy od indywidualnych preferencji), wsypujemy do metalowej puszki lub woreczka i przechowujemy w suchym miejscu.

poniedziałek, 1 listopada 2010

Panna cotta

Gdyby nas w dzieciństwie ktoś poprosił o wymienienie chłodnych deserów, jakie znamy, to lista pewnie ograniczyłaby się do lodów, budyniu, galaretki, bitej śmietany no i może schłodzonego kisielu... I w zasadzie każdy z nich można było zrobić z torebki... Ale dość szybko zrozumieliśmy, że kulinarna rzeczywistość jest bardziej skomplikowana, że istnieją jeszcze różne musy, kremy, puddingi. Naprawdę trudno zrozumieć, dlaczego przez długi czas panna cotta była w Polsce słabo znana. Składniki są przecież bajecznie proste: śmietanka, mleko, cukier, żelatyna. Żadnej egzotyki, w dodatku jeszcze pana cotta reprezentuje włoską kuchnię, lubianą w Polsce i w wielu zakątkach świata. A smakuje rewelacyjnie - konsystencja galaretki, smak bitej śmietany czy raczej intensywnie mlecznego kremu. W zależności od pory roku i posiadanych dodatków, można ten czysty, prostolinijny smak złamać jakimiś owocami, konfiturą, orzechami czy syropem klonowym.
Z podanych składników wychodzi 5 porcji deseru. Jesteśmy zwolennikami mniejszych porcji, bo zachłanność przy jedzeniu panna cotty nie popłaca. Po pewnym czasie deser wydaje się już za ciężki i mdły. A łasuchy zawsze mogą przecież pokusić się o kolejną porcję... 


Czas przygotowania: 15 minut
Czas oczekiwania: minimum 3 godziny

Składniki:
200 ml śmietanki 30% lub 36%
200 ml mleka
70 g cukru
2 łyżeczki ekstraktu waniliowego
2 łyżeczki rumu
2 łyżeczki żelatyny
1/2 szklanki wody

Żelatynę wsypujemy do kubka z wodą i dokładnie rozpuszczamy. Odstawiamy. Przygotowujemy dwa rondelki. W jednym doprowadzamy do wrzenia śmietankę, a w drugim mleko z cukrem. W trakcie podgrzewania mleka należy je mieszać, żeby nam się nic nie przypaliło. Zagotowane śmietankę i mleko mieszamy z żelatyną, ekstraktem waniliowym i rumem. Mieszamy energicznie przez około minutę po to, żeby żelatyna się dobrze rozpuściła. Studzimy i jeszcze ciepły płyn wlewamy do salaterek lub lampek do wina. Wstawiamy do lodówki, żeby stężały. Panna cottę możemy podać z konfiturą, musem ze świeżych owoców, siekanymi orzechami lub migdałami, syropem klonowym. Możemy jeść ją też bez żadnych dodatków, bo jest naprawdę pyszna. Przed podaniem sugerujemy wyjęcie jej na kilka minut z lodówki, żeby się delikatnie ogrzała i nabrała delikatności.

sobota, 30 października 2010

Muffiny dyniowe

Festiwal Dyni w pełni! Chcąc dobrze wykorzystać naszą 5-kilogramową dynię postanowiliśmy zrobić z niej potrawy dla nas nowe. W naszych domach dyni, podobnie jak bobu, raczej się nie jadało. Tylko A. pamięta z dzieciństwa marynowane kuleczki z dyni. Intensywnie nadrabiamy jesienne zaległości. Był już element śniadaniowy (konfitura), obiadowy (zupa i tarta), czas na deser. Z pomocą przyszła nam niezawodna Kwestia Smaku. Oryginalny przepis mówi, żeby wykorzystać surową dynię. My zrobiliśmy dyniowe puree, które występuje również w innych przepisach na ciasta dyniowe, ale poza tym trzymaliśmy się przepisu. Następnym razem dodamy zdecydowanie mniej miodu (1/4 szklanki  w zupełności wystarczy) i zredukujemy ilość rodzynek zastępując je innymi orzechami - ale poniżej opisujemy dokładnie to, co robiliśmy. Muffiny są wilgotne, mają miodowo-klejącą się górę i pięknie pachną. Z podanych składników wyjdzie ich 12.


Czas przygotowania: 15 minut
Czas przygotowania puree: 1 godzina
Czas pieczenia: 25 minut

Składniki:
3/4 szklanki surowej dyni
1 1/2 szklanki mąki razowej
1/3 szklanki brązowego cukru
1 łyżeczka soli
1 łyżeczka mieszanki cynamonu, imbiru i kardamonu
1/2 łyżeczki sody
3/4 łyżeczki proszku do pieczenia
1/2 szklanki orzechów włoskich
1/2 szklanki rodzynek
2 jaja
1/2 szklanki oleju
1/2 szklanki miodu płynnego

Piekarnik nagrzewamy do 175 stopni. Formę muffinową wykładamy papilotkami.
Orzechy siekamy, rodzynki parzymy i odcedzamy. 
Mąkę, cukier, sól, przyprawy, sodę, proszek do pieczenia mieszamy. W oddzielnej miseczce dokładnie mieszamy jaja, olej i miód. Dodajemy dynię startą na drobnej tarce (jak w oryginalnym przepisie) albo dyniowe puree (patrz niżej), bakalie i łączymy z mokrymi składnikami mieszając tylko do połączenia składników. Papilotki napełniamy powstałą masą do 3/4 wysokości.
Jak zrobić puree dyniowe?
Dynię pokroić na plastry o grubości 2 cm pozostawiając skórkę. Układamy je na delikatnie natłuszczonej blaszce i wkładamy do piekarnika nagrzanego do 180 stopni, Pieczemy około 15-20 minut i wbijając patyczek w dynię sprawdzamy czy jest miękka. Jeśli jedna strona jest miękka, a druga nie - przewracamy. Pieczemy do momentu, gdy dynia będzie miękka. Obieramy ją ze skórki i dusimy widelcem lub blendujemy.