czwartek, 26 grudnia 2013

Grzaniec herbaciany z Ballantinesem

Drugi dzień Świąt Bożego Narodzenia, a zwłaszcza leniwe popołudnie, to czas dla przyjaciół i dla siebie. Lubimy wieczorem usiąść na kanapie i spokojnie odpocząć od... świątecznego odpoczywania z rodziną. Zazwyczaj raczymy się wtedy nalewkami, którymi obdarowują nas mama M. i ciocia Zosia. W tym roku jednak stawiamy na grzańca z whisky. 
Wokół tego trunku narosło mnóstwo legend. Na przykład ostatnio pewna eksminister sportu skarżyła się, że przyczyną jej politycznej porażki był brak umiejętności picia whisky z facetami-politykami. W sumie to jednak ujawnia porażkę facetów-polityków, że nie przekonali swojej koleżanki do picia whisky... Gdyby rzeczywiście chodziło tylko o whisky, to pospieszylibyśmy z radą: nie trzeba od razu pić czystej whisky - można zamówić drinka. Na zimę doskonale pasuje eggnog, gorąca czekolada z prądem czy grzaniec z pomarańczą. A więc, panowie, jeśli chcecie przekonać kobiety do picia whisky, za zacznijcie od czegoś lżejszego. Kobiety, dajcie szansę whisky - nie musi od tego zależeć Wasza kariera, ale może po prostu Wam posmakuje...
Miłego świętowania!


Czas przygotowania: 10 minut

Składniki:
1 1/2 szklanki wody
1 pomarańcza
6 goździków
2 ziarenka ziela angielskiego
1 laska cynamonu (opcjonalnie)
1 torebka czarnej herbaty 
1/2 szklanki whisky
1 łyżka miodu

Pomarańczę myjemy i wraz ze skórą kroimy w plastry. Do rondla wlewamy 1,5 szklanki wody, dodajemy plastry pomarańczy, goździki, ziele angielskie, cynamon (opcjonalnie) i doprowadzamy do wrzenia. Dodajemy torebkę herbaty, zdejmujemy z ognia, przykrywamy i odstawiamy na 5 minut. Dodajemy miód, whisky, mieszamy i rozlewamy do szklanek (my wlewaliśmy już odcedzony płyn).

wtorek, 24 grudnia 2013

Wesołych Świąt!


Życzymy Wam radosnych, pogodnych, smakowitych Świąt Bożego Narodzenia!
Świętujcie prawdziwie i nie zapominajcie, że jedzenie
jest przede wszystkim okazją do spotkania drugiego człowieka.

Magda i Adam
Crust & Dust

niedziela, 22 grudnia 2013

Mieszanka do przygotowania pancakes
[Jadalne Prezenty #6]

Dziś pomysł na Bożonarodzeniowy prezent, który można przygotować jeszcze w ostatniej chwili i który nie wymaga wiele czasu i specjalnych umiejętności kulinarnych - mieszanka do samodzielnego przygotowania amerykańskich śniadaniowych placków. Do 1 szklanki takiego gotowego miksu wystarczy dodać jajko, 1/4 szklanki oleju, do tego 1 i 1/4 szklanki maślanki (w drodze wyjątku może być mleko - 1 szklanka - choć wtedy pancakes nie będą takie puszyste) i wszystko dokładnie wymieszać. Taką instrukcję dla obdarowanych też trzeba dołączyć.
Naszą mieszankę wsypaliśmy do litrowych plastikowych pojemników z IKEA, ale możecie użyć również słoików albo miseczek z zamknięciem. Tym razem użyliśmy mąki orkiszowej zwykłej i pełnoziarnistej, do tego dodaliśmy preparowanego amarantusa - żeby było bardziej odświętnie. Ale oczywiście sprawdzi się również mąka pszenna, a amarantus jest opcjonalny. W zależności od liczby osób, które chcecie obdarować trzeba odpowiednio zwiększyć ilość składników. Poniżej podajemy proporcje na 1 kg mąki.


Czas przygotowania: 10 minut

Składniki:
700 g mąki orkiszowej
300 g mąki orkiszowej pełnoziarnistej
50 g amarantusa ekspandowanego (opcjonalnie)
2 płaskie łyżeczki sody
3 łyżeczki proszku do pieczenia
3 łyżeczki cynamonu lub cukru waniliowego

Wszystkie składniki dokładnie mieszamy i przesypujemy do pojemnika (pojemników).

Kutia (również w wersji dla alergików)

Jest takie danie Bożonarodzeniowe, na które czekamy przez cały rok. I nie jest to karp w galarecie ani ryba po grecku. Bezapelacyjnie najświąteczniejszym ze świątecznych dań jest kutia. I bez kutii nie ma Świąt.
Są różne wersje tego makowego deseru - z pszenicą albo z pęczakiem. Mak z kluskami też trochę przypomina kutię, a wzorcowa jest zwykle taka, jaką się jadło w domu rodzinnym. Kutia mamy Magdy nigdy nie była wyłącznie słodkim makiem. Zawsze była pełna orzechów i suszonych owoców, rytualnie przygotowywana w wigilijny poranek. Pamietam, jak mama obierała orzechy włoskie z cienkich łupinek - mozolnie i dokładnie, po to, by kutia była jak najszlachetniejsza. Nam póki co orzechowe skórki nie przeszkadzają...
Robiąc kutię należy pamiętać o tym, żeby sprawdzić czy mak i orzechy nie są zjełczałe. Kilka gorzkich orzeszków może zepsuć smak kutii. Maku najlepiej spróbować jeszcze przed sparzeniem. My zawsze próbujemy razem (co dwa podniebienia to nie jedno).
W tym roku przygotowywaliśmy też po raz pierwszy specjalną wersję kutii dla naszego małego alergika. Jak?
- mak sparzyliśmy wrzątkiem,
- posłodziliśmy go samym cukrem, wyłączając miód,
- wyeliminowaliśmy wszystkie bakalie poza suszonymi morelami i śliwkami
- całość wymieszaliśmy z ugotowanym pęczakiem.


Czas przygotowania: 2 godziny

Składniki:
1/2 kg pęczaku
1/2 kg maku
1/2 l mleka
6 łyżek miodu
100 g cukru
ok. 300-350 g różnych bakalii, np:
50 g drobnych rodzynek
50 g suszonych moreli
25g suszonych śliwek
25 g skórki pomarańczowej
25 g suszonych daktyli
25 g suszonych fig
50 g orzechów włoskich
50 g orzechów laskowych
50 g migdałów

Pęczak gotujemy zgodnie z instrukcją na opakowaniu. Odcedzamy i studzimy. Mak zalewamy sparzonym mlekiem, odstawiamy do wystygnięcia. Ostudzony mak mielimy maszynką 3 razy.  Można też skorzystać z maku zmielonego, który wystarczy zalać sparzonym mlekiem.
Zaparzamy i odcedzamy rodzynki. Migdały parzymy, zdejmujemy skórki i drobno siekamy. Orzechy włoskie i laskowe drobno siekamy. Wszystkie orzechy wrzucamy na patelnię i ciągle mieszając prażymy na średnim ogniu przez 2 minuty. Zdejmujemy z patelni.
Daktyle, morele i śliwki drobno siekamy. Wykrawamy szypułki z fig i również drobno je siekamy. Mielony mak słodzimy miodem i cukrem, dodajemy bakalie. Dokładnie mieszamy. Dodajemy ugotowany pęczak i mieszamy. Gotową kutię przykrywamy folią spożywczą i odstawiamy w chłodne miejsce na co najmniej 12 godzin. W tym czasie smaki się przegryzą. Przechowujemy w lodówce. 
Pęczaku możemy dodać mniej, jeśli chcemy więcej maku w kutii. Bakalie też można dobierać wg własnego uznania i dostępności na sklepowych półkach. Cukier i miód dodajemy pamiętając, że część słodyczy pochodzić będzie jeszcze od słodkich bakalii.


czwartek, 19 grudnia 2013

Niejadalne prezenty - czyli książki kucharskie

Co się dzieje, kiedy powiesz komuś, że lubisz gotować? Możesz się spodziewać, że pod choinką znajdziesz nie jedną, ale kilka książek kucharskich. Przecież wszyscy chcieli Ci sprawić radość. Z książkami kucharskimi jest trochę jak z ubraniami czy torebkami – niby fajnie mieć ich dużo, ale jest ryzyko, że części nigdy nie użyjesz...
Dlatego dzisiaj przedstawiamy Wam bardzo subiektywną listę książek, które polecamy na tegoroczne Boże Narodzenie różnym Czytelnikom/Użytkownikom.


1. Nie ma jak u mamy Ewa Aszkiewicz (Wydawnictwo Publicat)

Książka z przepisami kuchni polskiej. Oprócz standardowych pierogów czy pomidorowej, są też mniej standardowe receptury na kaszę gryczaną zapiekaną z twarogiem czy jajka zapiekane po wiejsku. W środku dużo starych fotografii (np. autobusu typu "ogórek", szyldu baru mlecznego czy kelnerów w restauracji), porad i anegdot. Początkowo, jako miłośnicy prostoty, jasnych zdjęć i minimalistycznych czcionek, nie byliśmy przekonani do tej pozycji. Ale kiedy książka wpadła w ręce naszych mam – były zachwycone, zaczęły spisywać przepisy (ręcznie!), komentować zdjęcia i anegdoty. Dlatego z czystym sercem możemy ją polecić na prezent dla mamy, cioci lub babci. Chyba że już zakochały się w kuchni Jamiego Olivera i na jakikolwiek "ratunek" już za późno...


2. Fika. Przepisy na 30 klasycznych wypieków. Od małych ciasteczek po świąteczne ciasta (IKEA)

Tania (jak wiele rzeczy w niebiesko-żółtym sklepie) i świetnie wydana książka z przepisami na słodkości do kawy (fika to po szwedzku przerwa na kawę i ciastko). Każdy przepis zajmuje 4 strony. Na pierwszej rozkładówce widzimy fotografię składników, które są zaaranżowane... inaczej niż w innych książkach, tworząc barwne geometryczne kompozycje (piramidki z mąki, kopczyki z kakao, kałuże z mleka, skrupulatnie ułożone w rządek orzeszki). Na kolejnej rozkładówce widać, co z tych składników wyjść powinno. Oczywiście, tekst na marginesie pomaga zrozumieć, jak we własnej kuchni przejść od składników do efektu końcowego (choć w polskim tłumaczeniu jest kilka lapsusów językowych - spostrzegawczym polecamy poszukiwanie "piklowanej skórki pomarańczowej"). Przepisy są absolutnie szwedzkie (vivat kardamon i marcepan!), dość proste i spokojnie można je wykonać w zaciszu własnej kuchni. Dla miłośników wszystkiego, co szwedzkie prezent idealny.


3. Z działki, z lasu i takie tam Agata Królak (Wydawnictwo Dwie Siostry)

Narysowana i odręcznie napisana książka z przepisami na przetwory, konserwy, kompoty, koktajle i nalewki. Czyli wszystko to, co można robić z owoców, warzyw i grzybów. Oryginalna forma graficzna - wygląda trochę jak stary brulion z przepisami mamy Magdy: pożółkłe kartki, wszystko napisane ręcznie, trochę nierówno. Dokładnie jak w zeszycie bez linii. Wszystkie przepisy wychodzą (sprawdzone!), a do tego potrzebujemy do nich wyłącznie tego, co spokojnie można dostać w każdym warzywniaku, jeśli nie mamy działki lub lasu pod bokiem. Świetna książka nie tylko dla dorosłych, ale też dzieci (no dobra, oprócz tej części z nalewkami…)



4. Kulinarne Wyprawy Jamiego Jamie Oliver (Insygnis Wydawnictwo)

Szukacie książki ze szlagierami kuchni marokańskiej, szwedzkiej lub hiszpańskiej? Chcecie przygotować klopsiki, prawdziwy tagine lub paellę, a nie macie pojęcia jak to zrobić? Zaufajcie przepisom Jamiego. W naszej kolekcji mamy już chyba 6 czy 7 jego książek, ale z tej korzystamy zdecydowanie najczęściej. Nie jest to najnowsza pozycja z przepisami Jamiego, ale właśnie tę typujemy na najlepszy prezent Bożonarodzeniowy. Nie dość, ze jest wydana na eleganckim, grubym, matowym (rzadkość w książkach kucharskich!) papierze, to jeszcze ma piękne zdjęcia, do bólu proste i do bólu apetyczne. Przepisy? Wszystko da się przygotować w domowej kuchni. Dania sprawdzone, smakują świetnie, instrukcje są jasne. To prezent idealny dla kuchennych podróżników. Trzeba tylko pamiętać, że czasem receptury wymagają oryginalnych składników, które nie są dostępne w każdym sklepie - cheddar, świeża kolendra, ryż do paelli. Do tej książki można zaglądać, żeby przypomnieć sobie co jada się w różnych krajach, żeby obejrzeć zdjęcia, poszukać inspiracji na kolację dla przyjaciół. To dzięki tej książce zaczęliśmy do pulpetów dodawać posiekaną natkę pietruszki, szczypior i koperek. Są przecież zupełnie powszednimi dodatkami, występują zwykle oddzielnie - a połączone razem gwarantują niepowtarzalny smak.


5. Dom Pełen Smaku Basia Ritz (Wydawnictwo Pascal)
Nie mamy telewizora, więc o tym, kim jest Basia Ritz dowiedzieliśmy się z okładki jej pierwszej książki. Tamta pozycja nas nie zachwyciła (zresztą, to że Basia Ritz jest jej autorką nie było wcale najważniejszą informacją na okładce) - tym razem było inaczej. Zacznijmy od części autobiograficznej. Można w niej przeczytać o pierwszych krokach Basi w kuchni, o podróżach i biesiadowaniu z rodziną i przyjaciółmi. Fragmenty odnoszące się do Masterchefa są dla niewtajemniczonych trochę niejasne - z komentarzy autorki można się domyślać, że konkretna potrawa w telewizji była przyrządzona lub podana troszeczkę inaczej, głównie ze względu na ograniczenia czasowe. Wspomnienia Basi dotyczące produkcji i scenariusza samego programu przekonały nas, że jest to show, którego nie chcielibyśmy oglądać: nie interesuje nas wyścig po trupach do spiżarni, wzbudzanie niezdrowych emocji czy ubarwianie na siłę rzeczywistości, w jakiej znaleźli się uczestnicy - w istocie mniej spektakularnej, bardziej ludzkiej i empatycznej niż to, co było widać w telewizji.
Jednak ta książka ma być książką kucharską - i jako książka kucharska bardzo nam się podoba. Propozycje potraw są pozytywnie zaskakujące, każda ma w sobie jakiś bigiel. Wszystkie można wykonać samodzielnie, chociaż niektóre wymagają wprawnej ręki. Receptury świetnie łączą smaki charakterystyczne dla różnych kuchni, co jest dowodem na to, że autorka rzeczywiście lubi podróże. W książce znajdują się zdjęcia potraw wykonane przez autorkę - nie porywają, gdy porównujemy je ze zdjęciami z książek które lubimy najbardziej - ale porywa przede wszystkim to, że książka jest uwieńczeniem blogowania Basi Ritz. Więc namawiamy na to, żeby zwrócić na nią uwagę.

wtorek, 17 grudnia 2013

Piernikowa babka z marcepanem i jabłkami

Babka jest dobra nie tylko na Wielkanoc. Dzisiaj przepis na całkiem prostą babkę o smaku piernika, pełną marcepanu i kawałków jabłek.
Przepis wpadł nam do głowy w sobotni poranek, kiedy zorientowaliśmy się, że mamy przygotować coś słodkiego na spotkanie z przyjaciółmi. Chcieliśmy zrobić tort makowy, ale nie da się zrobić tortu w 2 godziny jednocześnie sprzątając ze stołu, podnosząc okruchy, angażując dzieci do pomocy, próbując zapobiec katastrofie oparzeniowej z rozgrzanym piekarnikiem w roli głównej. A musieliśmy coś przygotować, bo Pani Domu, do którego byliśmy zaproszeni, wysłała takiego pięknego smsa: "Przynieście coś słodkiego. Uwielbiam Wasze wypieki".
Pożegnałam się z pomysłem na tort makowy i zaczęłam kombinować - w końcu wypieki to moja działka. Na Mikołajki dostałam wymarzoną formę do "bundt cake", czyli taką nieco spłaszczoną formę do babki z kominem. Blaszka wylądowała na blacie, więc trzeba było pomyśleć czym ją wypełnić. Składniki miały być Świąteczne i zaskakujące. Najbardziej zaskakująca była przyprawa do piernika, potem marcepan - wiem, wiem, moja kreatywność nie zna granic! Jabłka dodałam, bo leżały sobie i czekały na poranną jaglankę. Dałam im nowe perspektywy!
Takim oto sposobem powstała babka z marcepanem, kawałkami jabłek i przyprawą do piernika. Okazała się rewelacyjna. Jabłka w towarzystwie marcepanu smakowały trochę jak rodzynki - wszyscy pytali skąd takie dziwne rodzynki, więc domyślam się, że chodziło im raczej o jabłka niż marcepan... Przyprawa do piernika dodała babce smaku polskich Świąt, bo ten marcepan to jednak nie do końca polski pomysł na Boże Narodzenie...
W każdym razie, naszą spontaniczną babkę robimy na Święta ponownie. Jest pyszna, szybka i może spokojnie konkurować z innymi szybkimi ciastami - zebrą czy murzynkiem. Można ją oczywiście piec w klasycznej tortownicy z kominem.



Czas przygotowania: 15 minut
Czas pieczenia: 40-50 minut

Składniki:
150 g miękkiego masła
1/2 szklanki cukru
2 jajka
1/4 szklanki mleka
2 1/2 szklanki mąki
1 łyżka proszku do pieczenia
1 czubata łyżka sklepowej przyprawy do piernika lub 1 czubata łyżeczka domowej
2 jabłka 
200 g marcepanu
2 łyżki oleju
5 łyżek cukru pudru



Piekarnik nagrzewamy do 180 stopni. Blaszkę smarujemy 2 łyżkami oleju. Jabłka obieramy i kroimy w kostkę o boku 1 cm. Marcepan kroimy tak samo jak jabłka. Mikserem na wysokich obrotach ubijamy na puszystą masę masło z cukrem - około 3 minut, dodajemy jajka, mleko i ubijamy do połączenia składników. W oddzielnym naczyniu mieszamy mąkę z proszkiem do pieczenia i przyprawą do piernika. Dodajemy marcepan i delikatnie mieszamy (po to, żeby marcepan był otoczony w mące i od razu nie stworzył marcepanowej kulki w środku ciasta). Do masy maślano-jajeczno-cukrowo-mlecznej dodajemy mąkę z marcepanem i jabłka. Mieszamy łyżką do połączenia składników. Masa będzie gęsta. Wykładamy ją na blaszkę. Wstawiamy do piekarnika i pieczemy 40-50 minut, aż patyczek włożony w ciasto po wyjęciu będzie czysty. Jeszcze gorącą przekładamy na talerz. Studzimy i obsypujemy cukrem pudrem.

Nie zapomnij zjeść śniadania!

[WPIS SPONSOROWANY]

Poniedziałek 5:30. Budzik od 5 minut dzwoni jak oszalały, nie dam rady podnieść się z łóżka, a wiem, że o 6:10 mam autobus na dworzec i muszę zdążyć na pociąg.
Środa. O 9:00 muszę być w centrum, ale wstałam o 8:20. Wbiegając do łazienki nastawiam kawę w kawiarce. Wybiegam i pędzę.
Sobota. Nareszcie mogę się wyspać. Niespiesznie snuję się po domu, ustawiam na stole talerze, wyciągam z lodówki konfitury. Zamykam drzwi od lodówki, widzę kalendarz który na nich wisi... i już wiem - za niecałą godzinę zaczynam ostatnie zajęcia na kursie dla tłumaczy. Hej, Przygodo!

Pewnie każdemu z Wam zdarzyło się wstać za późno, biec na oślep nerwowo łapiąc za coś do picia. Czy nie zapominacie o śniadaniu? Jest kilka patentów na taką okoliczność.


Patent nr 1: poproś współlokatora o kanapkę. Świetnie się sprawdza, ale tylko wtedy, kiedy druga osoba jest wystarczająco przytomna, żeby wiedzieć, gdzie w tym domu jest pieczywo. Jeśli w ogóle gdzieś ta osoba jest.

Patent nr 2: nie jedz niczego. Potem przecież to sobie wynagrodzisz sytym obiadem - zupa, drugie danie, suróweczka i podwójny deser, który należy Ci się, bo przecież nie było śniadania.

Patent nr 3: chwyć jogurt, jabłko, a kawę kupisz po drodze. Lubimy tę opcję bardzo. Tylko bardzo szybko po niej głodniejemy. Tak mniej więcej w czasie, gdy kupujemy tę kawę to już chcemy jeść...

Patent nr 4: ciastka belVita, jogurt, ewentualnie naturalny serek, jabłko, mandarynki i kawa. W opcji zimowej, zamiast jabłka czasem występują rodzynki lub orzechy.

Ostatnia opcja, którą ostatnio testowaliśmy, najlepiej wychodzi nam na zdrowie. Takie składniki - produkt zbożowy, mleczny, owoc i ciepły napój tworzą nam zbilansowane śniadanie. Ma ono tę zaletę, że jest lekkie a jednocześnie pozwala nie zaprzątać sobie głowy burczeniem w brzuchu przez co najmniej 4 godziny. belVita to ciastka, których wyjątkowa receptura została opracowana tak, by jako składnik zbilansowanego śniadania stopniowo uwalniały węglowodany przez cały poranek. Z naszej perspektywy, komplet "ciastko - jogurt - owoce - kawa" doskonale sprawdza się, gdy czasu jest jak na lekarstwo: to pomysł na bardzo szybkie i wygodne śniadanie. Jakieś owoce zawsze mamy w domu, podobnie bakalie. Całość można skompletować szybko i zjeść jeszcze w domu przed wyjściem albo w drodze do pracy.


Oczywiście, każde z nas ma swoje ulubione sposoby na zbilansowane śniadanie. Ja uwielbiam kruche ciasteczka belVita Musli z owocami, serek naturalny z garścią migdałów i oczywiście rozgrzewającą kawę. Nie jest tak, że nie mogę bez niej żyć. Ja po prostu ją lubię.
Adam preferuje ciasteczka przekładane kremem orzechowo-czekoladowym. Świetnie pasują do jogurtu naturalnego z kawałkami pomarańczy. Nie muszę wspominać o kawie, którą - zupełnie niespodziewanie - też pija rano.
Zdradzimy Wam jednak małą tajemnicę - czasami rano pijemy kawę zbożową. Jeszcze z dzieciństwa pamiętamy smak inki, a teraz jest ona dla nas oparciem, które pozwala wypić kilka(naście) filiżanek kawy w ciągu dnia...
Ponieważ jest już coraz bardziej zimno, ciemno, srogo i ponuro, powtórzymy za Waszymi mamami/babciami/ciociami/opiekunkami - nie wychodźcie z domu bez śniadania! Albo wychodźcie zabierając ze sobą to, co pozwoli Wam zdrowo przetrwać dzień. Czy jest coś przyjemniejszego niż ciasteczko na dzień dobry?

sobota, 14 grudnia 2013

Maślane ciasteczka ze stemplem
[Jadalne Prezenty #5]

Wracamy do pomysłów na jadalne prezenty. Ciągle jeszcze macie okazję je zrobić dla najbliższych na Boże Narodzenie. Doskonale zastąpią zalewającą półki sklepowe chińszczyznę.
Jakiś czas temu kupiliśmy sobie stempel do ciastek - okrągły, silikonowy, w drewnianej oprawie. Oczywiście, ciastek nie stempluje się atramentem! Nasz stempel służy jedynie do wyciskania w ciastku (przed upieczeniem) napisu "Home Made". Stempel sam w sobie jest fajnym pomysłem na upominek, ale przyda się również w przygotowaniu "homemade-owych" ciastek, które można zapakować do ozdobnej puszki i sprezentować jako załącznik do Świątecznych życzeń.
Tym razem sięgnęliśmy po nasze ulubione ciastka maślane. Są kruche, pod zębami rozsypują się na drobne kawałki. I smakują prawdziwym śmietankowym masłem, podkręconym delikatnie drobniutkimi ziarenkami wanilii. Szczerze mówiąc, doskonale sprawdzą się również bez stempli - więc jeśli stempla nie macie w domu, ani nigdzie w okolicy, to nie jest to wystarczający powód, żeby nie robić tych ciastek!
Tylko uważajcie, żeby nie zjeść komuś prezentu! Albo zróbcie podwójną porcję, tak na wszelki wypadek...


Czas przygotowania: 10 minut
Czas oczekiwania: 1 godzina
Czas pieczenia: 16-18 minut

Składniki:
2 szklanki mąki pszennej
200 g miękkiego masła
3/4 szklanki cukru pudru
1 laska wanilii

Wanilię przekrawamy na pół i wyciągamy ze środka nożem drobniutkie czarne ziarenka. Dodajemy je do masła, które ucieramy z cukrem pudrem (mikserem przez ok. 2 minuty). Dodajemy mąkę i mieszamy do uzyskania jednolitej masy. Z masy formujemy wałek, zawijamy w folię spożywczą i wkładamy do lodówki na godzinę. 
Piekarnik nagrzewamy do temperatury 180 stopni. Ciasto wyjmujemy z lodówki, między 2 arkuszami papieru do pieczenia wałkujemy je na grubość 3-5 mm. W razie potrzeby - gdyby się zbyt mocno kleiło - podsypujemy mąką. Wykrawamy kółka (na przykład szklanką) i odciskamy na nich stemple (opcjonalnie). Przekładamy na blaszkę i wstawiamy do piekarnika. Pieczemy do zezłocenia około 15-18 minut. Wyciągamy z piekarnika, ostrożnie przekładamy na kratkę. Przechowujemy w metalowej puszce. 


wtorek, 10 grudnia 2013

Jak Wedel robi czekoladę?

Przez wszystkie lata studiów, pięć dni w tygodniu przejeżdżałam obok fabryki czekolady Wedla. Uwielbiałam ten moment, kiedy drzwi tramwaju otwierały się na przystanku Lubelska i do środka wlatywał kojący zapach czekolady. Nawet tym, którzy tępo gapili się w okna, delikatnie drżały kąciki ust i podjeżdżały w kierunku oczu. Nie znam innego tak zniewalającego zapachu. Zapachu, który kojarzy się z Mikołajkami i łakociami leżącymi pod poduszką, z niespiesznymi spacerami z dziadkami, którzy w kieszeni chowali czekoladę Deserową "na posilenie się", ze Staroświeckim Sklepikiem na Szpitalnej, do którego lubimy z A. wchodzić po moją największą słabość - czekoladki z Grand Marnier. Zapachu, który czuję otwierając kolejny torcik Wedlowski, krojąc go na drobne kawałki które podjadam ukradkiem.
Zapach z Lubelskiej przywodził też na myśl 100 sposobów jedzenia Ptasiego Mleczka, które bezskutecznie próbowaliśmy spisać z przyjaciółmi przez całe studia śmiejąc się z frakcji "pożeraczy w całości" i "grupy systematycznie obłupującej polewę".
W Mikołajki znowu poczułam ten zapach. Tym razem nieprzerwanie przez 3 godziny. Korzystając z zaproszenia Wedla  zwiedziłam Fabrykę Przyjemności.




Mogłam między innymi zobaczyć, jak produkuje się czekoladę nadziewaną i Ptasie Mleczko. Proces powstawania czekolady nadziewanej jest podobny do robienia nadziewanych pralinek. Na dno formy wlewa się czekoladę, forma przesuwa się na specjalny panel, który delikatnie nią potrząsa po to, by była jednolita i bez bąbelków (gdy robimy pralinki w domu w tej roli występują ręce). Następnie, czekoladki wypełnia się nadzieniem, znowu "trzęsie" i zalewa kolejną warstwą czekolady. Wszystko to robią specjalne maszyny, których fragmenty możecie zobaczyć na zdjęciach. Każda czekolada przechodzi kontrolę jakości. Te, które są pęknięte czy nierówne trafiają do specjalnych koszy. To chyba jedyne kosze na śmieci, z których mogłabym jeść, i jeść, i jeść. Czekolady są następnie pakowane w folie i jadą prosto do pań, które każdą tabliczkę wkładają ręcznie do pudełka.


Ptasie Mleczko to wielka enigma produkcyjna. Mogliśmy zobaczyć taśmę produkcyjną, ale podskórnie czułam, że to takie "bezpieczne" miejsce, taki etap produkcji, który jest fascynujący, ale który jest tylko promilem tego, co dzieje się gdzieś w wielkich kadziach do których wsypuje się magiczne składniki.  Nie zapomnę kilometrów pianki z Ptasiego Mleczka, która niespiesznie sunęła się po linii produkcyjnej po to, by być pokrojoną w równe kosteczki i oblaną strumieniem czekolady (pod który chyba wszyscy mieli ochotę wskoczyć). Jako zagorzała miłośniczka czekolady deserowej, nie umiem przełamać się i pokochać Ptasiego Mleczka w białej czekoladzie czy tego kokosowego. Odmawiam. Po prostu nie. Ale takie klasyczne w ciemnej czekoladzie uwielbiam. Zawsze najpierw ogryzam te grubsze ścianki, potem czekoladę na spodzie - to jest zawsze trudne, żeby zębami zdjąć tylko czekoladę, a nie piankę. Na końcu, malutkimi gryzami zjadam tę delikatną, białą część. W ogóle, uważam, że Wedel mógłby zrobić taką akcję - a Ty, jak jesz Ptasie Mleczko? 


Po wycieczce czekoladowym szlakiem, mieliśmy możliwość dekorowania kolorowymi pisakami torcików wedlowskich i czekoladowych bombek (ważących niemało jak na bombkę, bo 350 gram). Torcika nie dekorowałam, bo chciałam go zostawić dzieciakom. Pamiętam, że już kiedyś dostały w prezencie zestaw Małego Maestro, czyli nieudekorowany torcik Wedlowski z czekoladowymi pisakami i obserwowałam szał tworzenia.
Na wycieczce w fabryce Wedla wszystko robiliśmy pod okiem Joanny i Janusza Profusów. Są mistrzami czekolady. Właściwie - artystami czekolady. Zawsze wydawało mi się, że Maestro Czekolady to taki pan, który codziennie sprawdza, czy czekolada dziś smakuje tak jak smakowała wczoraj, a potem wolnym krokiem idzie do pracowni i robi 1000 pralinek, które w końcu wylądują w w gablotach pijalni czekolady Wedla. Myliłam się bardzo. Państwo Profusowie to czekoladowi rzeźbiarze, a ich dzieła można podziwiać w Fabryce. Mnie zachwyciła czekoladowa baletnica - jest czekoladowym uosobieniem wszystkich moich skojarzeń z tancerką - lekką, wysoką, smukłą i piękną. Tancerka to nie wszystko. Z okazji Świąt Bożego Narodzenia mistrzowie i ich siedmiu zdolnych pracowników wykonało czekoladową choinkę ważąca 850 kg, którą można podziwiać idąc ulicą Zamojskiego. Wokół choinki jeździ oczywiście czekoladowy pociąg, a ściany witryny wyłożone są tapetą z... 400 tabliczek mlecznej czekolady. To taki sen Dyzia Marzyciela - pokój z czekoladowym stołem, czekoladowym krzesłem, czekoladową tapetą, czekoladowym zegarem, czekoladowymi książkami i czekoladową choinką na Święta.
W końcu byliśmy w Fabryce Przyjemności.


Pod koniec naszej wizyty kątem oka zobaczyłam otwartą paczkę wedlowskich Baryłek. Pewnie każdy kojarzy takie czekoladki wypełnione różnymi likierami. Pamiętam te baryłki z dzieciństwa. Czasem ktoś nieświadomie dawał mi je w prezencie, a mama konfiskowała je i przechowywała w swojej szafce nocnej. Przez jakiś czas zupełnie to akceptowałam, ale pamiętam, że kiedyś miałam dość (bo te Baryłki ciągle ktoś przynosił!) i po prostu zakradłam się do szafki i wyciągnęłam zakazaną czekoladkę. Miałam poczucie, że złapałam Pana Boga za nogi, że ta czekoladka to coś rozkosznego. Taki klasyczny syndrom zakazanego owocu… Pospiesznie zerwałam z baryłki niebieską folię, wpakowałam ją sobie całą do ust, przegryzłam i … wyplułam wszystko na podłogę. Jaki ten likier wydawał mi się ohydny! Jaka profanacja czekolady! Szybko posprzątałam, umyłam buzię i zrozumiałam, że mama mnie po prostu chroni przed takimi okropnościami. Nie jadłam baryłek od tamtego momentu. Sięgnęłam więc po jedną, ostrożnie ją przegryzłam pamiętając, jak mi nie smakowała ostatnim razem. Nagle poczułam delikatny smak likieru połączony z niespiesznie rozpuszczającą się czekoladą. Świetne! Mamo, teraz wiem dlaczego je chowałaś. Chciałaś mieć więcej przyjemności dla siebie! :) 


poniedziałek, 9 grudnia 2013

Przyprawa korzenna do grzańca dla dorosłych i dla dzieci
[Jadalne Prezenty #4]

Nie ma zimy bez grzańca. Niezależnie od tego, czy pijecie ciepłe wino, piwo czy cydr - wszystko musi pachnieć przyprawami korzennymi. Dziś przedstawiamy kolejny pomysł na jadalny prezent świąteczny - sakiewki z przyprawami korzennymi do grzańca. Rzecz prosta i jednocześnie niebanalna. Jeden woreczek wystarczy do przygotowania grzańca dla 4-5 osób.
Aby z przyprawy do grzańca zamkniętej w woreczkach z gazy uczynić prezent wystarczy kilka sakiewek ładnie opakować i dołączyć instrukcję, którą podajemy poniżej. Wersję grzańca dla dorosłych wszyscy znamy i pewnie obędzie się bez instrukcji. Ale co z dziećmi? Wcale nie namawiamy do serwowania grzanego wina niezależnie od wieku. My naszym dzieciom serwujemy ciepły sok jabłkowy z przyprawami korzennymi. Nalany do "dorosłych" szklanek. Mają swojego grzańca!


Czas przygotowania: 10 minut

Składniki:
2 laski cynamonu
3 gwiazdki anyżu
1 łyżka całych ziaren kardamonu
2 łyżeczki ziaren ziela angielskiego
2 łyżeczki ziaren czarnego pieprzu
1 łyżeczka ziaren czerwonego pieprzu (opcjonalnie)
1 łyżeczka goździków

dodatkowo:
1 opakowanie gazy 
sznurek do wędlin lub mocna nitka

Z gazy wycinamy 3 kwadraty o boku 10 cm. Każdą laskę cynamonu dzielimy na mniejsze części (wystarczy uderzyć w nie tępą stroną noża). Kardamon delikatnie miażdżymy. W miseczce mieszamy wszystkie składniki przyprawy. Dzielimy je na 3 równie części. Każdą z nich kładziemy na środku kwadratu z gazy. Zawiązujemy je sznurkiem tak, by utworzyły woreczek. Voila!


Instrukcja przygotowania grzańca
Do garnka wlewamy 1 butelkę czerwonego półwytrawnego wina, dodajemy 2-3 łyżki miodu, 1 pomarańczę pokrojoną w plastry ze skórką (wcześniej warto ją sparzyć), 1/2 gruszki pokrojonej w półplastry lub kostkę i woreczek z przyprawami. Mieszając podgrzewamy, nie dopuszczając do zagotowania. Gorący grzaniec rozlewamy do kubków/szklanek. 

Wersja dla dzieci:
Do garnka wlewamy 3 szklanki soku jabłkowego, dodajemy 1 łyżeczkę miodu,  1 pomarańczę pokrojoną w plastry ze skórką (wcześniej warto ją sparzyć) i 1/2 gruszki pokrojonej w półplastry lub kostkę i woreczek z przyprawami. Podgrzewamy, aż będzie ciepłe i rozlewamy.


sobota, 7 grudnia 2013

Przyprawa do piernika domowej roboty
[Jadalne Prezenty #3]

Bez przyprawy do piernika nie ma Świąt. Nasze Boże Narodzenie pachnie przyprawami korzennymi. Tak właśnie pachnie świąteczny piernik i kruche pierniczki zamknięte w świątecznej biało-czerwonej puszce. Dziś podsuwamy Wam pomysł na to, żeby sobie oraz swoim najbliższym podarować niewielki słoiczek zawierający esencję Świąt - domową przyprawę korzenną. Wystarczy wieczko przykryć ładną serwetką lub kawałkiem materiału, przymocować gumką recepturką i obwiązać elegancką tasiemką.
Długo korzystaliśmy z gotowej przyprawy do piernika, nie przywiązując wagi do tego, co i w jakich proporcjach się na nią składa. Przyprawa do piernika to przecież dla większości z nas smak i zapach elementarny - kto by go rozkładał na części składowe? Zrobienie domowej przyprawy do piernika okazuje się jednak bajecznie proste - i pouczające. Wreszcie można zrozumieć, co znaczy "korzenny" - i jak wiele różnych aromatów korzennych można ze sobą wymieszać. Wystarczy młynek do kawy (a gdyby w Polsce sprzedawano powszechnie mielone ziele angielskie i mielone goździki, to nawet i młynka nie trzeba by było wykorzystywać). Nie obawiajcie się, przyprawy nic złego nie zrobią młynkowi (nie mielcie w młynku całej gałki muszkatołowej), a jak ich resztki pozostaną w dzieży, to Wasza najbliższa kawa będzie po prostu korzenna. Robiąc przyprawę w domu można też eksperymentować, zwiększając i zmniejszając proporcje różnych składników. Albo usuwając niektóre z listy.
Uwaga: zapewne zdziwicie się używając domowej przyprawy zamiast tej kupowanej. Ta domowa jest dużo bardziej intensywna i ma dużo bardziej złożony, szlachetny aromat. Odpowiedzią jest oczywiście ekonomia czy też - jak się mówi w branży gastronomicznej - "food cost". Sklepowa przyprawa ma w składzie zazwyczaj kakao albo mąkę pszenną - to nie są raczej przyprawy korzenne...


Czas przygotowania: 5 minut

Składniki:
50 g cynamonu (kora lub zmielony)
20 g imbiru (suszony lub zmielony)
20 g goździków
15 g kardamonu (ziarenka lub zmielony)
15 g gałki muszkatołowej
10 g ziela angielskiego
10 g czarnego pieprzu
5 g anyżu (ziarenka lub zmielony)


Przyprawy, które nie są zmielone mielimy w młynku do kawy i mieszamy dokładnie z tymi, które mamy w postaci zmielonej. Wkładamy do szczelnego pojemnika.

wtorek, 3 grudnia 2013

Masło jabłkowe Apple Butter
[Jadalne Prezenty #2]

Jadalnych prezentów część kolejna. Dzisiaj coś dla tych, którzy chcą dzielić się zdrową radością. Masło jabłkowe to takie zdrowe smarowidło kanapkowe, które pięknie pachnie przyprawami korzennymi, jest niskokaloryczne i - w zależności od gatunku jabłek - może nawet nie wymagać dosładzania. Masła nie zawiera - a nazwa stąd że jest bardzo gęste. Po prostu trzeba długo gotować jabłka. Można powiedzieć, że masło jabłkowe to półmetek w produkcji pastyły, o której już pisaliśmy i która - swoją drogą - też jest dobrym pomysłem na jadalny Świąteczny prezent.
Masła jabłkowego można użyć do kanapek, ciast i jako nadzienia do muffinów. Ponieważ jabłka mają dobrze odparowany sok, świetnie nadaje się jako dodatek do wypieków (nie odda za dużo wody). Polecamy zapakować do eleganckich słoiczków, zawekować, pasteryzując - jeśli mają przetrwać dłużej (o tym jak to zrobić piszemy tutaj).


Czas przygotowania: 3-4 godziny

Składniki:
1 1/2 kg jabłek
1/2 l cydru
1 łyżka cynamonu
4 goździki
1 łyżka przyprawy do piernika
2 łyżki syropu klonowego lub miodu (opcjonalnie)

Jabłka obieramy, wycinamy gniazda nasienne, kroimy w ósemki. Wkładamy do garnka, zalewamy cydrem, dodajemy goździki i gotujemy na średnim ogniu do momentu, kiedy jabłka znacznie nie zgęstnieją. Potem dodajemy cynamon, przyprawę do piernika i często mieszając odparowujemy jabłka (trzeba dojść do momentu, w którym drewniana łyżka przeciągnięta po masie jabłkowej zostawia ślad, który bardzo wolno znika). Jeśli masa wydaje nam się niewystarczająco słodka, dodajemy syropu klonowego lub miodu. Słoiki wyparzamy, do każdego nakładamy gorące masło jabłkowe, zamykamy i wekujemy.


niedziela, 1 grudnia 2013

Pierniczkowy krem na kanapki
[Jadalne Prezenty #1]

Coraz bliżej Święta Bożego Narodzenia, więc coraz więcej radości przed nami. Co roku staramy się przygotować komuś z naszej rodziny i przyjaciołom jakiś własnoręcznie wykonany smakołyk. Albo przynajmniej zestaw do samodzielnego wykonania takiegoż. W zeszłym roku np. obdarowywaliśmy przyjaciół gotową mieszanką do wypieku ciastek owsianych i czekoladowych - do zawartości ozdobnego słoika wystarczyło dodać masło i jajka, uformować ciastka i upiec.
Dlaczego to robimy? Dlatego, że zauważyliśmy, że nam samym największą radość sprawiają samodzielnie zrobione prezenty. Nie jakieś tam cuda-wianki wymagające kilku tygodni pracy, ale proste prezenty, które można wykorzystać (zjeść) na co dzień. Chyba nigdy nie zapomnimy mazurka kajmakowego, udekorowanego naszymi podobiznami z migdałowych słupków, rodzynek i żurawiny. Ani florentynek, na myśl o których do dzisiaj mamy nogi z waty... Poza tym, ponieważ brat Magdy też nie przepada za "kupnymi" prezentami, to przez kilka lat pod rząd dostawał od nas... pijany angielski keks, czyli ciasto, które po upieczeniu przez 3 tygodnie trzyma się w metalowym pudełku i regularnie poi brandy. I mieliśmy czasem wrażenie, że ten keks sprawia mu więcej radości niż kolejna książka z serii "Nieznane historie II Wojny Światowej".
Pomyśleliśmy, że w najbliższych dniach na blogu podrzucimy Wam kilka pomysłów na jadalne Bożonarodzeniowe prezenty.
Dzisiaj przepis na nieziemski, pachnący korzennymi przyprawami, prawdziwie świąteczny krem pierniczkowy. To taka alternatywna wersja nutelli lub masła orzechowego. Wyobraźcie sobie, że na świeżą chałkę kładziecie coś, co smakuje jak pierniczki, a ma przy tym konsystencję masła. Magda nie jest aż takim kuchennym wymiataczem, żeby samodzielnie wpaść na pomysł, aby z ciastek zrobić masło. O nie! Przeczytała, że w amerykańskiej sieci eko-spożywczaków najlepiej przed świętami sprzedaje się coś o nazwie Spekuloos Butter. Szybko sobie przypomniała tajemną recepturę na domową nutellę, drogą kupna nabyła kruche pierniczki (takie z Lidla) i z drżącymi rękami weszła do kuchni. Wiecie, jak nie ma się na coś przepisu, a tylko wyobrażenie tego, co się chce osiągnąć, to ma się po prostu tremę. Szczególnie, że chodziło o to, by ten krem pierniczkowy miał konsystencję masła, a nie kamienia lub lejącej się brei. Waga kuchenna na blat, kartka, długopis, ciastka, masło, mleko, mleko w proszku. Trochę dosypywałam, dolewałam, próbowałam - i już. Za drugim razem się udało. Tadam!
Zapraszamy na super masło pierniczkowe, które można zapakować w śliczny słoiczek i sprezentować komuś kogo lubimy (z zaznaczeniem, że przechowujemy w lodówce!).


Czas przygotowania: 5 minut

Składniki:
250 g kruchych pierniczków (spekuloos) 
30 g masła
75 g mleka w proszku pełnotłustego
200 ml mleka

Do misy blendera wrzucamy połamane herbatniki. W rondelku zagotowujemy mleko z masłem i mlekiem w proszku. Połową gorącego mleka zalewamy herbatniki, czekamy 1 minutę, aż nasiąkną i blendujemy wszystko do uzyskania jednolitej masy. Dodajemy resztę mleka i chwilę mieszamy do połączenia składników. Dzięki temu, że nie wlewamy całego mleka od razu, masa nie pryska. Gotowe masło przekładamy do czystych słoiczków i przechowujemy w lodówce. Z podanych składników otrzymamy trzy 200 ml słoiczki masła pierniczkowego.


czwartek, 28 listopada 2013

Piernikowe makowce
Gingerbread buns with poppy seed filling

Kwestia celebracji Świąt Bożego Narodzenia jest w naszym domu nieco problematyczna. Jak ostatnio stwierdziła nasza najlepsza przyjaciółka "w Waszym domu Boże Narodzenie mogłoby się w zasadzie zaczynać razem z ostatnim Alleluja po Wielkiej Nocy". Coś w tym jest. M. tak lubi Bożonarodzeniowe dekoracje - włączając w to nawet kiczowate gipsowe figurki, ręczniczki kuchenne, metalowe saneczki do serwowania muffinów, nawet chodniczki łazienkowe ze świątecznym motywem - że już od początku listopada marzy o choince. Obiecała jednak wszystkim, że ze stawianiem choinki w domu poczeka do 1 grudnia.
Ale na robienie przyprawy do piernika i drożdżowych makowców nie trzeba czekać. Boże Narodzenie to przecież zapach korzennych pierniczków, smak makowca i kutii okraszonej na bogato bakaliami. Ogłaszamy więc czas świątecznych przygotowań na blogu!
M. pomyślała, że skoro tak bardzo lubi te dwa smaki - przyprawy do piernika i masy makowej - to musi je w końcu połączyć. Tak powstały bułeczki/ślimaczki z ciasta drożdżowego o smaku korzennym nadziane masą makową. Są rewelacyjne. Wyglądają jak krewniacy cinammon rolls, są miękkie, pachną Świętami i smakują jak kutia! Ach! M. od razu zjadła pięć, nie mając żadnych wyrzutów sumienia.
Atmosfera świąteczna nam się udzieliła i zaczęliśmy już robić jadalne prezenty pod choinkę. O tym już niebawem napiszemy.
Dziś dublujemy nasz wpis i publikujemy go również po angielsku, żeby o polskim sposobie na Święta mogło się dowiedzieć większe grono Czytelników.


Czas przygotowania: 20 minut
Czas oczekiwania: 75 minut

Składniki:
1/2 szklanki mleka
1/4 szklanki cukru
20 g świeżych drożdży
1 jajko
2 szklanki mąki pszennej
2 łyżki przyprawy do piernika
5 łyżek ciepłego, rozpuszczonego masła 
3 łyżki oleju (do posmarowania ciasta i blaszki)
1 szklanka masy makowej

Mleko podgrzewamy w garnuszku, aż będzie ciepłe, ale nie gorące (nie powinno parzyć). Do miski kruszymy drożdże, dodajemy cukier, mleko i mieszamy do rozpuszczenia drożdży. Przykrywamy czystą ściereczką i czekamy 10 minut, aż drożdże "ruszą". Do drożdży dodajemy mąkę, przyprawę do piernika, masło, jajko i wyrabiamy do otrzymania jednolitej masy (mikserem ok. 5 minut, ręką ok. 10 minut). Ręce smarujemy łyżką oleju i staramy się uformować z ciasta kulę (dzięki temu ciasto natłuści się i przestanie się kleić). Wkładamy je do miski, przykrywamy ściereczką i odstawiamy w ciepłe miejsce na 1 godzinę. 
Po tym czasie, ciasto wyjmujemy z miski. Rozwałkowujemy na blacie na prostokąt o wymiarach ok. 25 cm x 35 cm. Rozsmarowujemy na nim masę makową, zwijamy w rulon. Ostrym nożem kroimy go w poprzek w plastry o szerokości 3 cm. Okrągłą tortownicę smarujemy olejem. Układamy makowe ślimaczki jeden obok drugiego. Wierzch bułek możemy posmarować odrobiną rozpuszczonego masła. Piekarnik nagrzewamy do 180 stopni Celsjusza. Do rozgrzanego piekarnika wstawiamy blaszkę i pieczemy bułeczki przez 20 minut (aż się zezłocą od góry). Wyciągamy z pieca i pozwalamy im ostygnąć. Wyjmujemy z blaszki i serwujemy.


Gingerbread buns with poppy seed filling

This is a fusion of two major Christmas flavours in Poland: gingerbread (which smells and tastes just like pumpkin spice) and poppy seed with honey, dried fruits, and candied orange peel. If you ever come to Poland for Christmas, you will see a bunch of baked goods filled with poppy seed. Poppy seed is derived from a gorgeous red flower that cannot be grown without a permission (because it is used to make drugs). Raw poppy seed is ground 3 times, then seasoned with honey. Finally, finely chopped candied orange peel, chopped almonds, hazelnuts, walnuts, raisins and dried cranberries are added. It's just mouth watering...
Gingerbread is traditionally baked in the city of Toruń. We make gingerbread cookies for Christmas and adorn Christmas tree with these beauties. However, we also bake a special version of gingerbread, called "the old Polish maturing gingerbread". We make a cake batter and leave it to mature in a cold place for... at least 4 weeks. And yes, it contains raw eggs. The longer you keep it before baking, the better. The funny thing is that you can keep this cake (baked, of course) in a dark dry place forever. Once, we forgot about the Christmas leftovers and found them some time around Easter and it was still delicious.
Today, I suggest that you make something simpler that still embodies the flavors of Polish Christmas. Merry Christmas from Warsaw! Wesołych Świąt!


Active time: 20 minutes
Waiting time: 75 minutes

Ingredients:
1/2 cup milk
1/4 cup white sugar
20 g fresh yeast
1 egg
2 cups all purpose flour
2 Tbs pumpkin spice
5 Tbs melted butter
3 Tbs canola oil (to oil the pan)

Poppy seed filling
3/4 cup poppy seed
1 1/2 cup hot milk
3 Tbs honey
1 Tbs candied orange zest
1 Tbs raisins

Mix luke warm milk with sugar and yeast. Cover with a clean cloth and allow to foam (5 minutes). Add egg, flour, pumpkin spice and melted butter. With a hook attachment of your standing mixer, mix the dough for 5 minutes. Form into a ball, oil the surface, cover with a clean cloth. Leave it in a warm place for 1 hour allow to raise.
In the meantime, make the filling. Bring the milk to boil and pour over poppy seed. Wait 5 minutes for the seeds to absorb milk and grind them in a meat grinder 3 times. Then, add honey, orange zest and raising. Season with honey to taste.
Let's return to the dough. Take it of the bowl, put on a floured surface and roll to form a rectangle - 25 cm x 35 cm. Spread the filling evenly. Roll the dough along the longer side as you do with cinnamon rolls and cut them into 3 cm wide slices. Oil the pan with the remaining oil. Place the rolls in the pan. Heat oven to 180 degress C or 350 degress F. Place the tin in the oven and bake for 20 minutes, until golden brown. Remove from oven, allow to chill and remove from the pan. 

środa, 27 listopada 2013

Krakersy z gęsim smalcem do piwa

Co sobie wyobrażacie myśląc o ciastku? Okrągłe, słodkie, z dżemem, z kremem, czekoladą, lukrem, cukrem (nawet się rymuje!)... Generalnie, ciastko to coś, co idealnie pasuje do popołudniowej herbatki u cioci. Dzisiaj u nas ciastko, które pasuje raczej do wieczornego piwa i jest doskonałą alternatywą dla nudnych sklepowych krakersów. Jeśli więc i Wam znudził się wybór pomiędzy "solonymi", "serowymi" i "paprykowymi", to spróbujcie zrobić sami coś innego.
Wykombinowaliśmy, żeby upiec kruche ciasteczka z parmezanem, posypać je kminkiem lub utartą w moździerzu kolendrą, a część masła zastąpić gęsim smalcem. Ma on całkiem intensywny zapach, a do tego jest doskonałym nośnikiem smaku. Nie zdziwcie się, że wyjęty z lodówki bardzo szybko staje się płynny. Najlepiej byłoby użyć smalcu wytopionego przy pieczeniu domowej gęsiny, ale jeśli nie piekliście w tym roku gęsi - my też nie - to na stoiskach z drobiem zwykle można dostać małą rynienkę smalcu.
Nasze krakersy to propozycja do nowego piwa Książecego, które tym razem na długie zimowe wieczory zaproponowało Burgundowe Trzy Słody. Próbowaliśmy - i stanowią całkiem interesujący tandem.


Czas przygotowania: 15 minut
Czas oczekiwania: 30 minut 
Czas pieczenia: 15 minut

Składniki:
110 g mąki pszennej lub orkiszowe
50 g tartego parmezanu
25 g zimnego gęsiego smalcu
50 g zimnego masła
1 jajko
2 łyżki kolendry
2 łyżki kminku


Masło siekamy na kawałki. W misce mieszamy dokładnie mąkę z parmezanem, dodajemy masło i wyrabiamy palcami do uzyskania masy przypominającej ziarnka grochu. Dodajemy gęsi smalec, jajko i wyrabiamy ciasto, aż będzie dało się uformować z niego kulę. Gdyby ciągle się rozpadało, można dodać 1 łyżkę zimnej wody lub mleka i wyrabiać chwilę. Można też wszystkie składniki wrzucić do malaksera i metodą pulsacyjną wyrobić kruche ciasto. Z ciasta formujemy wałek o średnicy 3-4 cm, owijamy go w folię spożywczą i wkładamy do zamrażarki na kwadrans. W tym czasie w moździerzu ubijamy ziarna kolendry.
Ciasto wyciągamy z zamrażarki, wykrawamy z niego plasterki o grubości około 3 mm. Układamy na blaszce, połowę z nich posypujemy kolendrą, a połowę kminkiem. Jeśli chcemy, żeby ciasteczka były bardziej chrupiące, wstawiamy blaszkę jeszcze raz do zamrażarki na 15 minut. Ci, którzy nie mają w niej miejsca, mogą blaszkę dobrze przykryć folią aluminiową, ściereczką i wystawić na kwadrans na zimne podwórko lub balkon.
Piekarnik nagrzewamy do temperatury 180 stopni Celsjusza. Blaszkę wstawiamy do piekarnika i pieczemy ciasteczka do zrumienienia, około 15 minut. Uwaga! Tłuszcz zawarty w ciastkach będzie się trochę "pienił" na ich powierzchni. Nie przejmujcie się tym, tak ma być - piana zniknie po wyciągnięciu ciastek z piekarnika.
Upieczone krakersy zostawiamy na blaszce 3 minuty i przekładamy na kratkę do ostygnięcia.

wtorek, 26 listopada 2013

Sernik mocno czekoladowy z granatem

W kwestii sernika stoimy z Adamem po dwóch stronach barykady. Ja jestem miłośniczką ciężkich, gęstych serników, o których Adam mówi „gliniaste”. Nie lubię, gdy w środku jest za dużo rodzynek i skórki pomarańczowej, bo nie czuję wtedy smaku sera. Adam lubi serniki lekkie i puszyste. Ostatnio jedliśmy nawet taki, który był bliski ideału - cukier puder na wierzchu wydawał się ciężkim dodatkiem do lekkiej jak piórko masy serowej.
Od czasu do czasu próbujemy pogodzić nasze dwa odmienne sernikowe światy? Kompromisowym rozwiązaniem, które nam najbardziej smakuje jest sernik kremowy, bez bakalii - na przykład nowojorski. Ostatnio do naszego kompromisu dodaliśmy czekoladę.
Wyobraźcie sobie sernik niemal tak kremowy jak wnętrze pralinek. I niemal tak czekoladowy jak te pralinki. A do tego wyobraźcie sobie, że możecie to zrobić w 15 minut – bez ubijania oddzielnie śmietanki, oddzielnie białek, oddzielnie sera. Wystarczy, że zblendujecie kruche ciasteczka na spód, zrobicie ganache (czyli rozpuścicie czekoladę w śmietance) i zmiksujecie to wszystko z serem. Jeśli lubicie bardzo kremowe serniki, to najbardziej polecamy ricottę.
Tym razem sernik podaliśmy z granatem, który nie dość, że pięknie wygląda to jeszcze dodaje sernikowi owocowej świeżości. Ciasto idealne do kawy na ponure jesienne popołudnia.   


Czas przygotowania: 15 minut
Czas pieczenia: 45 minut

Składniki:
250 g herbatników (użyliśmy Petit Beurre Jutrzenki)
150 g masła
1 czubata łyżka kakao
100 g gorzkiej czekolady
200 ml śmietanki 36%
½ kg ricotty
1/3 szklanki cukru pudru
2 jajka
1 granat


Piekarnik nagrzewamy do 150 stopni Celsjusza. Dno blaszki na tartę wykładamy papierem do pieczenia. Masło rozpuszczamy. Do blendera wrzucamy pokruszone herbatniki, wlewamy płynne masło, wsypujemy kakao i blendujemy do uzyskania masy z drobnymi okruszkami ciastek. Wysypujemy ją na dno blaszki i dnem szklanki wyrównujemy i przyklepujemy ciasto tak, by pokrywało też brzegi blaszki.
W rondelku zagotowujemy 100 ml śmietanki, zdejmujemy z ognia, wrzucamy czekoladę połamaną w kostki. Mieszamy do uzyskania jednolitej masy. Do miski wlewamy rozpuszczoną czekoladę, pozostałą śmietankę, dodajemy ricottę, cukier puder, jajka i miksujemy na najwyższych obrotach przez ok. 5 minut. Gotową masę wlewamy na ciasteczkowy spód. Wstawiamy do piekarnika i pieczemy około 45 minut, aż powierzchnia ciasta się zetnie (tzn. tak, aby po potrząśnięciu blaszką, masa serowa nie drżała). Wyłączamy piekarnik, uchylamy drzwiczki i studzimy w ten sposób sernik. Granat przekrajamy na pół, wyciągamy pestki. Ostudzony sernik posypujemy granatem. Przechowujemy w lodówce. 


poniedziałek, 25 listopada 2013

Tapenada figowo-oliwkowa

Na ten przepis trafiliśmy przypadkiem czytając długi tekst o historii tapenady i kuchni Prowansji. Receptura Davida Lebovitza była podana jako przykład bezczelnego i niepożądanego odstępstwa od normy tego, czym powinna być tapenada i z jakich składników powinna się składać. Sprawdziliśmy to karygodne odstępstwo - i okazało się, że ta wersja jest absolutnie nieziemska i warta łamania francuskich zasad. Nie mogliśmy się powstrzymać, żeby całej porcji nie zjeść od razu nic sobie nie robiąc z rady Lebovitza, żeby dać tapenadzie kilka godzin na „przegryzienie”. Zresztą, była wyśmienitą towarzyszką do Beaujolais Nouveau, na które już przyszła pora. Niechybnie kończy się rok - można już otwierać wino z rocznika 2013!
Ale oczywiście nie przesadzajmy - tapenada, którą proponujemy sprawdzi się również o innych porach roku i bez towarzystwa wyszukanych trunków. Można z nią zrobić kanapkę do pracy. 


Czas przygotowania: 10 minut 


Składniki:
8 suszonych fig
¾ szklanki wody
160 g czarnych oliwek bez pestek
2 łyżki kaparów
1 łyżka soku z cytryny
1 ½ łyżki musztardy francuskiej
1 ząbek czosnku
1/3 szklanki oliwy z oliwek
sól (opcjonalnie)

Figi kroimy w ósemki, wykrawamy ogonki, zalewamy wodą i gotujemy na wolnym ogniu, aż zmiękną. Odcedzamy. Czosnek drobno siekamy. Do misy blendera wrzucamy figi, czarne oliwki, kapary, sok z cytryny, musztardę francuską, czosnek (dobrze jest przecisnąć go przez praskę) i oliwę z oliwek. Metodą pulsacyjną (włączamy blender na 2 sekundy, wyłączamy, znowu włączamy na 2 sekundy, itd.) blendujemy do uzyskania drobno posiekanej masy (ale nie puree!). Wkładamy do miseczki lub słoiczka, przykrywamy i zostawiamy w lodówce na kilka godzin. Solimy do smaku, jeśli jest taka potrzeba. Podajemy ze świeżą bagietką, brioszką lub tostami. 


sobota, 23 listopada 2013

Mus gruszkowo-jabłkowy

Co roku robimy przetwory - głównie owocowe: powidła, konfitury, marmolady - ale jakoś rzadko się nimi chwalimy na blogu. Przecież to proste - myślimy sobie - owoce + cukier (czasem obywa się bez cukru), zapakowane do słoików i odstawione do spiżarni... Ale pomyśleliśmy sobie, że również o prostych i oczywistych rzeczach trzeba pisać, gdy mają dla nas znaczenie.
A mus gruszkowo-jabłkowy ma w naszej kuchni znaczenie ogromne. Gruszek jest w nim więcej niż jabłek - bo to one w pierwszej kolejności mają dawać smak. Jabłka pomagają zachować odpowiednią gęstość. Oczywiście, mus doskonale nadaje się do twarogu, można nim posmarować plaster drożdżówki, z nieco większej ilości można zrobić wyśmienitą szarlotkę. Ale najważniejsze, że mus pojawia się w naszym domu jako ostateczny argument przekonujący nasze dzieci, że warto jednak coś zjeść (po licznych odmowach, niezależnie od nastroju w ich jadłospisie zawsze pożądane są "naleśniki z gruszkami", "placki z gruszkami", "makaron z gruszkami", "owsianka z gruszkami"  itd.). Produkujemy więc ów mus w dużych ilościach, a i tak okazuje się, że się jakoś szybko kończy.


Czas przygotowania: ok. 3 godzin

Składniki:
3 kg gruszek
1 kg jabłek
1 łyżeczka cynamonu
cukier (opcjonalnie)

Gruszki i jabłka obieramy, wydrążamy gniazda nasienne, kroimy na kawałki i wrzucamy do garnka. Na dno wlewamy odrobinę wody i zagotowujemy. Zmniejszamy ogień i gotujemy (bez przykrycia) przez ok. godzinę, mieszając od czasu do czasu, aby nic nie przywarło. W czasie gotowania dodajemy cynamon. Gruszki i jabłka powinny się dokładnie rozgotować. Aby mus miał aksamitną konsystencję, można zawartość garnka dokładnie zblendować (blenderem ręcznym) albo przetrzeć przez sito. Można mus dosłodzić, jeśli okaże się że gruszki i jabłka miały za mało cukru (nam się to jeszcze nigdy nie zdarzyło). Jeśli uważacie że ma ciągle za rzadką konsystencję, trzeba gotować go jeszcze dłużej.
Gdy mus ma właściwą konsystencję (czyli można na drewnianej łyżce zrobić palcem wąwóz) można napełniać nim słoiki.
Myjemy dokładnie słoiki i pokrywki. Dobrze jest pomyśleć o ich wyparzeniu przed nałożeniem musu (to zabezpieczy go przed pleśnią). My wyparzamy słoiki i pokrywki w garnku z wrzącą wodą; do wyciągania słoików z garnka przydają się drewniane szczypce lub specjalne utensylia do wekowania (np. takie chwytaki). Tak przygotowane słoiki napełniamy gorącym musem. Jeśli chcecie, aby przetwory przetrwały dłużej, warto je pasteryzować: wstawiamy napełnione, zakręcone słoiki do garnka z wrzącą wodą tak aby poziom wody był 2-3 cm poniżej pokrywek; można środek wysłać bawełnianą/lnianą ścierką, żeby słoiki się nie stykały; gotujemy ok. 10-15 minut i wyjmujemy.


poniedziałek, 18 listopada 2013

Świąteczne prezenty dla małych smakoszy

Mikołajki i Święta Bożego Narodzenia coraz bliżej. Pewnie niektórzy z Was jeszcze o tym nie pomyśleli. A niektórzy całkiem świadomie odsuwają od siebie tę myśl na ostatnią chwilę, wyczuwając że oprócz radości oznacza to dodatkowe obowiązki. Obowiązki? Na prezent trzeba mieć po prostu jakiś pomysł... Dziś trochę o tym.

Czy chodziliście kiedykolwiek na tzw. "choinkę zakładową"? Albo dostaliście kiedykolwiek przydziałową "paczkę świąteczną"? To relikty z czasów, gdy jako dzieci korzystaliśmy z funduszu socjalnego w miejscach pracy naszych rodziców. Ostatnio z rozrzewnieniem wspominaliśmy galaretki makarena, wyroby czekoladopodobne, obowiązkowe gumy rozpuszczalne, delicje i ptasie mleczko. I lizaki z gwizdkiem. Ponieważ dziś sami jesteśmy dziadkami rodzicami, szczególnie bliskie stało się dla nas wyręczanie zapracowanego w tym czasie świętego Mikołaja. Ponieważ jesteśmy też nieco skrzywieni na punkcie kuchni, zdarza nam się szukać prezentów dla dzieci właśnie w sklepach z wyposażeniem kuchni. Mamy w domu już kilka takich gadżetów, które święty Mikołaj przyniósł naszym kuchcikom, więc możemy śmiało polecać.

1. FARTUSZEK KUCHENNY

Prawdziwy szanujący się kucharz czy cukiernik zawsze ma sobie fartuch. Żeby wyglądać profesjonalnie, a przy okazji się nie pobrudzić. Jeśli mama czy tata lubią fartuchy, to młody adept musi mieć oczywiście swój własny. Jeśli jednak mama adeptki jest miłośniczką fartuchów COOKie, to jej córka prawdopodobnie będzie chciała zostać kuchenną księżniczką. Fartuszki dla księżniczek są szyte na miarę i można je prać. 

zdjęcie: www.ikea.com
Fartuszek dziecięcy IKEA - cena 14,99 PLN.

www.looklikecookie.com
Fartuch Królewny Lukrecji COOKie - cena 90 PLN,

www.hm.com
Fartuszek świąteczny H&M Home - cena 9,90 PLN.


2. GRAWEROWANE SZTUĆCE

Każdy z nas lubi mieć coś tylko dla siebie. Coś, czego nikt nie dotknie bez pytania. Coś, co na zawsze będzie tylko nasze. Pewnego dnia wpadliśmy na pomysł, żeby naszemu dwulatkowi (wtedy dwulatkowi) z okazji Mikołajek sprezentować sztućce z wygrawerowanym inicjałem. Nie każde sztucće jednak się nadają do grawerowania. I nie każde, mimo swego cudnego wyglądu, pasują do ręki dziecka. Po kilku wizytach w różnych sklepach, zdecydowaliśmy się na sztućce Fiskars Functional Form dla dzieci. Są doskonale zaprojektowane, mają idealny rozmiar i wagę, dobrze wyważony środek ciężkości, więc można łatwo się nimi posługiwać. A co najważniejsze - są prawdziwe, tzn. nóż ma prawdziwe ząbki i można nim kroić wszystko, co się chce. Wyglądają też jak prawdziwie "dorosłe" sztućce, bo są zmniejszoną wersją serii dla dorosłych. 

Fiskars Functional Form dla dzieci - 69 PLN, grawer - około 10 PLN za literę


3. PODKŁADKA POD TALERZ


Podkładki to takie małe rzeczy, które cieszą. Dzieci - bo są ich własne i pokazują którą część stołu mają na wyłączność. Rodziców - bo zapewniają dłuższe życie czystych obrusów. My mamy podkładki ze starej kolekcji DUKA, które są w zasadzie małymi tablicami na którymi można rysować kredą. Niestety, są już niedostępne. Ale znaleźliśmy kilka podkładek, które świetnie się nadają!

www.home-you.com
podkładka pingwin  Home and You, cena - 9,50 PLN.

http://www.dadum.pl/podkladka-na-stol-muminki-petit-jour.html
 Dadum.pl, cena - 22, 30 PLN (na tej samej stronie jest też podkładka z Mysią)



4.  JEDZENIE DO ZABAWY

Jedzenie nie służy do zabawy! Przestań się bawić tylko jedz! Myślę, że każdy z nas kiedyś to słyszał. Ale jedzeniem można i trzeba się bawić. Można robić na przykład ulubione kanapki, zupy czy śniadania. To w wersji dla młodszych kucharzy. Wersja dla starszych jeszcze niżej.

www.tigershops.pl

Drewniane puzzle dzięki którym dowiesz się o jakiej kanapce marzy dziecko. Tiger - 15 PLN.


Pluszowe zestawy śniadaniowe, owocowe, warzywne, rybne IKEA - 19,99 PLN / sztuka.


5. ZABAWA DO ZJEDZENIA - CZYLI CAŁKIEM PRAWDZIWE PRZYBORY KUCHENNE

W wersji dla starszych (czyli od dwóch lat w górę, w zależności od tolerancji rodzica) proponujemy Wam coś, co dostały nasze dzieci i bardzo to lubią. Jest to zestaw do przygotowania muffinów. My dokupiliśmy więcej silikonowych foremek i wspólne robienie babeczek stało się sposobem na rodzinną zabawę.
Częścią zestawu do ciast i ciastek, który mają nasze dzieci jest chyba najbardziej przewrotny ze wszystkich świątecznych prezentów. W zeszłym roku ktoś powiedział F. przed Świętami, że Mikołaj niegrzecznym dzieciom przynosi rózgę. F. natychmiast pobiegł do szuflady, wyciągnął rózgę do ubijania białek i krzyknął: "taką?" I że w takim razie musi być niegrzeczny. Rózga w kuchni sprawdza się doskonale.
Innym prezentem, który jest nie tylko przydatny, ale też rozwijający jest tarka do przypraw. Dzięki niej, przyprawa do piernika przestanie być gotowym brązowym proszkiem, który bierze się z torebki, a nabierze w zamian realnych kształtów. Być może dzięki małej tarce dziecko pierwszy raz zobaczy jak wygląda laska cynamonu czy gałka muszkatołowa. Być może będzie to też pierwszy raz, kiedy jego pomoc w kuchni okaże się niezbędna również po Świętach (patrz: gałka muszkatołowa w pasztecie czy beszamelu). 

http://dukapolska.com/zestaw-dla-dzieci.html
Zestaw dla dzieci Bake It DUKA - 49,90 PLN.

http://www.galerialimonka.pl/tarka-do-przypraw-z-pojemnikiem-grate-shake-microplane,p13378
Tarka do przypraw, Galeria Limonka - 56 PLN


6. KSIĄŻKI KUCHARSKIE DLA DZIECI 

Rynek wydawniczy nie zapomina o najmłodszych i nawet do nich kieruje swoje propozycje książek kucharskich. Nasze dzieci są absolutnie zakochane w Cecylce Knedelek, a najbardziej w jej Smacznym Elementarzu. Każda literka do pretekst do upieczenia jej - np. "o" to kruche ciasto w kształcie litery "o" z oliwkami i oscypkiem. Oprócz przepisów na litery, znajdziemy tutaj także kompletnie zakręcone rymowane wierszyki. Jeden z nich brzmi: "Jest noc. To Leon, a to Leona. Leon tuli Leonę. Leona tuli Leona. Nuda!" Chociaż my wolimy wierszyk o panu Chrupce... 

www.jednosc.com.pl
Smaczny Elementarz Cecylki Knedelek, Wydawnictwo Jedność - 29,90 PLN

Kolejną książką, którą polecamy ze względu na formę są Rymowane przepisy na kuchenne popisy. Małgorzata Strzałkowska spisała wszystkie receptury zabawnym rymem częstochowskim. Nigdy nie robiliśmy ani pizzy ani galaretki z jej przepisu, ale samo czytanie sprawia nam frajdę. 

www.ceneo.pl
 Wydawnictwo Media Rodzina - cena 17 PLN. 


Ostatnią i chyba najważniejszą książką kucharską, którą polecamy jest nasza ukochana Kuchnia Pełna Cudów. Element doświadczenia pokoleniowego, które chce się sprzedać również własnym dzieciom. Kto nie pamięta, jak zrobić regaty na liściach sałaty czy rodzinę Kowalskich z jajek i pomidorów? Jeśli nie macie jej u siebie w domu, a chcecie ją mieć - śledźcie aukcje na Allegro. Kuchnia Pełna Cudów pojawia się tam raz na jakiś czas.

foto: pincake.blox.pl

Oczywiście, dobrym prezentem bywa też talerz z wizerunkiem ulubionego bohatera czy metalowy bidon z dzióbkiem (czasami przedszkolaki pękają z dumy niosąc w rączkach taki prawdziwy bidon). My czasem kupujemy dzieciakom jako słodkie upominki coś niecodziennego: krem z kasztanów, krem czekoladowy Wedla czy syrop klonowy do naleśników.
Niezależnie od tego, co wybierzecie, pamiętajcie, że większość z tych prezentów zawsze wiąże się z bonusem (o którym zwykle nie myślimy). Jeśli obdarowujecie dziecko fartuchem kuchennym, książką kucharską czy własnym zestawem do pieczenia muffinów, dajecie mu też promesę Waszego czasu, który jest potrzebny do skorzystania z tych prezentów.
Z naszego doświadczenia wynika, że w zabawie w kuchni nie chodzi o to, żeby te muffiny były pyszne i równe, a fartuszek czysty. Chodzi o to, żebyśmy jako dorośli przestali być panami sytuacji i zaufali dzieciom - nawet jeśli te babeczki nigdy nie wyjdą z piekarnika, najważniejszy jest czas, uwaga i zgoda na współdziałanie. To trudne, ale od czego są  Święta, jeśli nie od odnajdywania swojej lepszej strony?