czwartek, 26 grudnia 2013

Grzaniec herbaciany z Ballantinesem

Drugi dzień Świąt Bożego Narodzenia, a zwłaszcza leniwe popołudnie, to czas dla przyjaciół i dla siebie. Lubimy wieczorem usiąść na kanapie i spokojnie odpocząć od... świątecznego odpoczywania z rodziną. Zazwyczaj raczymy się wtedy nalewkami, którymi obdarowują nas mama M. i ciocia Zosia. W tym roku jednak stawiamy na grzańca z whisky. 
Wokół tego trunku narosło mnóstwo legend. Na przykład ostatnio pewna eksminister sportu skarżyła się, że przyczyną jej politycznej porażki był brak umiejętności picia whisky z facetami-politykami. W sumie to jednak ujawnia porażkę facetów-polityków, że nie przekonali swojej koleżanki do picia whisky... Gdyby rzeczywiście chodziło tylko o whisky, to pospieszylibyśmy z radą: nie trzeba od razu pić czystej whisky - można zamówić drinka. Na zimę doskonale pasuje eggnog, gorąca czekolada z prądem czy grzaniec z pomarańczą. A więc, panowie, jeśli chcecie przekonać kobiety do picia whisky, za zacznijcie od czegoś lżejszego. Kobiety, dajcie szansę whisky - nie musi od tego zależeć Wasza kariera, ale może po prostu Wam posmakuje...
Miłego świętowania!


Czas przygotowania: 10 minut

Składniki:
1 1/2 szklanki wody
1 pomarańcza
6 goździków
2 ziarenka ziela angielskiego
1 laska cynamonu (opcjonalnie)
1 torebka czarnej herbaty 
1/2 szklanki whisky
1 łyżka miodu

Pomarańczę myjemy i wraz ze skórą kroimy w plastry. Do rondla wlewamy 1,5 szklanki wody, dodajemy plastry pomarańczy, goździki, ziele angielskie, cynamon (opcjonalnie) i doprowadzamy do wrzenia. Dodajemy torebkę herbaty, zdejmujemy z ognia, przykrywamy i odstawiamy na 5 minut. Dodajemy miód, whisky, mieszamy i rozlewamy do szklanek (my wlewaliśmy już odcedzony płyn).

wtorek, 24 grudnia 2013

Wesołych Świąt!


Życzymy Wam radosnych, pogodnych, smakowitych Świąt Bożego Narodzenia!
Świętujcie prawdziwie i nie zapominajcie, że jedzenie
jest przede wszystkim okazją do spotkania drugiego człowieka.

Magda i Adam
Crust & Dust

niedziela, 22 grudnia 2013

Mieszanka do przygotowania pancakes
[Jadalne Prezenty #6]

Dziś pomysł na Bożonarodzeniowy prezent, który można przygotować jeszcze w ostatniej chwili i który nie wymaga wiele czasu i specjalnych umiejętności kulinarnych - mieszanka do samodzielnego przygotowania amerykańskich śniadaniowych placków. Do 1 szklanki takiego gotowego miksu wystarczy dodać jajko, 1/4 szklanki oleju, do tego 1 i 1/4 szklanki maślanki (w drodze wyjątku może być mleko - 1 szklanka - choć wtedy pancakes nie będą takie puszyste) i wszystko dokładnie wymieszać. Taką instrukcję dla obdarowanych też trzeba dołączyć.
Naszą mieszankę wsypaliśmy do litrowych plastikowych pojemników z IKEA, ale możecie użyć również słoików albo miseczek z zamknięciem. Tym razem użyliśmy mąki orkiszowej zwykłej i pełnoziarnistej, do tego dodaliśmy preparowanego amarantusa - żeby było bardziej odświętnie. Ale oczywiście sprawdzi się również mąka pszenna, a amarantus jest opcjonalny. W zależności od liczby osób, które chcecie obdarować trzeba odpowiednio zwiększyć ilość składników. Poniżej podajemy proporcje na 1 kg mąki.


Czas przygotowania: 10 minut

Składniki:
700 g mąki orkiszowej
300 g mąki orkiszowej pełnoziarnistej
50 g amarantusa ekspandowanego (opcjonalnie)
2 płaskie łyżeczki sody
3 łyżeczki proszku do pieczenia
3 łyżeczki cynamonu lub cukru waniliowego

Wszystkie składniki dokładnie mieszamy i przesypujemy do pojemnika (pojemników).

Kutia (również w wersji dla alergików)

Jest takie danie Bożonarodzeniowe, na które czekamy przez cały rok. I nie jest to karp w galarecie ani ryba po grecku. Bezapelacyjnie najświąteczniejszym ze świątecznych dań jest kutia. I bez kutii nie ma Świąt.
Są różne wersje tego makowego deseru - z pszenicą albo z pęczakiem. Mak z kluskami też trochę przypomina kutię, a wzorcowa jest zwykle taka, jaką się jadło w domu rodzinnym. Kutia mamy Magdy nigdy nie była wyłącznie słodkim makiem. Zawsze była pełna orzechów i suszonych owoców, rytualnie przygotowywana w wigilijny poranek. Pamietam, jak mama obierała orzechy włoskie z cienkich łupinek - mozolnie i dokładnie, po to, by kutia była jak najszlachetniejsza. Nam póki co orzechowe skórki nie przeszkadzają...
Robiąc kutię należy pamiętać o tym, żeby sprawdzić czy mak i orzechy nie są zjełczałe. Kilka gorzkich orzeszków może zepsuć smak kutii. Maku najlepiej spróbować jeszcze przed sparzeniem. My zawsze próbujemy razem (co dwa podniebienia to nie jedno).
W tym roku przygotowywaliśmy też po raz pierwszy specjalną wersję kutii dla naszego małego alergika. Jak?
- mak sparzyliśmy wrzątkiem,
- posłodziliśmy go samym cukrem, wyłączając miód,
- wyeliminowaliśmy wszystkie bakalie poza suszonymi morelami i śliwkami
- całość wymieszaliśmy z ugotowanym pęczakiem.


Czas przygotowania: 2 godziny

Składniki:
1/2 kg pęczaku
1/2 kg maku
1/2 l mleka
6 łyżek miodu
100 g cukru
ok. 300-350 g różnych bakalii, np:
50 g drobnych rodzynek
50 g suszonych moreli
25g suszonych śliwek
25 g skórki pomarańczowej
25 g suszonych daktyli
25 g suszonych fig
50 g orzechów włoskich
50 g orzechów laskowych
50 g migdałów

Pęczak gotujemy zgodnie z instrukcją na opakowaniu. Odcedzamy i studzimy. Mak zalewamy sparzonym mlekiem, odstawiamy do wystygnięcia. Ostudzony mak mielimy maszynką 3 razy.  Można też skorzystać z maku zmielonego, który wystarczy zalać sparzonym mlekiem.
Zaparzamy i odcedzamy rodzynki. Migdały parzymy, zdejmujemy skórki i drobno siekamy. Orzechy włoskie i laskowe drobno siekamy. Wszystkie orzechy wrzucamy na patelnię i ciągle mieszając prażymy na średnim ogniu przez 2 minuty. Zdejmujemy z patelni.
Daktyle, morele i śliwki drobno siekamy. Wykrawamy szypułki z fig i również drobno je siekamy. Mielony mak słodzimy miodem i cukrem, dodajemy bakalie. Dokładnie mieszamy. Dodajemy ugotowany pęczak i mieszamy. Gotową kutię przykrywamy folią spożywczą i odstawiamy w chłodne miejsce na co najmniej 12 godzin. W tym czasie smaki się przegryzą. Przechowujemy w lodówce. 
Pęczaku możemy dodać mniej, jeśli chcemy więcej maku w kutii. Bakalie też można dobierać wg własnego uznania i dostępności na sklepowych półkach. Cukier i miód dodajemy pamiętając, że część słodyczy pochodzić będzie jeszcze od słodkich bakalii.


czwartek, 19 grudnia 2013

Niejadalne prezenty - czyli książki kucharskie

Co się dzieje, kiedy powiesz komuś, że lubisz gotować? Możesz się spodziewać, że pod choinką znajdziesz nie jedną, ale kilka książek kucharskich. Przecież wszyscy chcieli Ci sprawić radość. Z książkami kucharskimi jest trochę jak z ubraniami czy torebkami – niby fajnie mieć ich dużo, ale jest ryzyko, że części nigdy nie użyjesz...
Dlatego dzisiaj przedstawiamy Wam bardzo subiektywną listę książek, które polecamy na tegoroczne Boże Narodzenie różnym Czytelnikom/Użytkownikom.


1. Nie ma jak u mamy Ewa Aszkiewicz (Wydawnictwo Publicat)

Książka z przepisami kuchni polskiej. Oprócz standardowych pierogów czy pomidorowej, są też mniej standardowe receptury na kaszę gryczaną zapiekaną z twarogiem czy jajka zapiekane po wiejsku. W środku dużo starych fotografii (np. autobusu typu "ogórek", szyldu baru mlecznego czy kelnerów w restauracji), porad i anegdot. Początkowo, jako miłośnicy prostoty, jasnych zdjęć i minimalistycznych czcionek, nie byliśmy przekonani do tej pozycji. Ale kiedy książka wpadła w ręce naszych mam – były zachwycone, zaczęły spisywać przepisy (ręcznie!), komentować zdjęcia i anegdoty. Dlatego z czystym sercem możemy ją polecić na prezent dla mamy, cioci lub babci. Chyba że już zakochały się w kuchni Jamiego Olivera i na jakikolwiek "ratunek" już za późno...


2. Fika. Przepisy na 30 klasycznych wypieków. Od małych ciasteczek po świąteczne ciasta (IKEA)

Tania (jak wiele rzeczy w niebiesko-żółtym sklepie) i świetnie wydana książka z przepisami na słodkości do kawy (fika to po szwedzku przerwa na kawę i ciastko). Każdy przepis zajmuje 4 strony. Na pierwszej rozkładówce widzimy fotografię składników, które są zaaranżowane... inaczej niż w innych książkach, tworząc barwne geometryczne kompozycje (piramidki z mąki, kopczyki z kakao, kałuże z mleka, skrupulatnie ułożone w rządek orzeszki). Na kolejnej rozkładówce widać, co z tych składników wyjść powinno. Oczywiście, tekst na marginesie pomaga zrozumieć, jak we własnej kuchni przejść od składników do efektu końcowego (choć w polskim tłumaczeniu jest kilka lapsusów językowych - spostrzegawczym polecamy poszukiwanie "piklowanej skórki pomarańczowej"). Przepisy są absolutnie szwedzkie (vivat kardamon i marcepan!), dość proste i spokojnie można je wykonać w zaciszu własnej kuchni. Dla miłośników wszystkiego, co szwedzkie prezent idealny.


3. Z działki, z lasu i takie tam Agata Królak (Wydawnictwo Dwie Siostry)

Narysowana i odręcznie napisana książka z przepisami na przetwory, konserwy, kompoty, koktajle i nalewki. Czyli wszystko to, co można robić z owoców, warzyw i grzybów. Oryginalna forma graficzna - wygląda trochę jak stary brulion z przepisami mamy Magdy: pożółkłe kartki, wszystko napisane ręcznie, trochę nierówno. Dokładnie jak w zeszycie bez linii. Wszystkie przepisy wychodzą (sprawdzone!), a do tego potrzebujemy do nich wyłącznie tego, co spokojnie można dostać w każdym warzywniaku, jeśli nie mamy działki lub lasu pod bokiem. Świetna książka nie tylko dla dorosłych, ale też dzieci (no dobra, oprócz tej części z nalewkami…)



4. Kulinarne Wyprawy Jamiego Jamie Oliver (Insygnis Wydawnictwo)

Szukacie książki ze szlagierami kuchni marokańskiej, szwedzkiej lub hiszpańskiej? Chcecie przygotować klopsiki, prawdziwy tagine lub paellę, a nie macie pojęcia jak to zrobić? Zaufajcie przepisom Jamiego. W naszej kolekcji mamy już chyba 6 czy 7 jego książek, ale z tej korzystamy zdecydowanie najczęściej. Nie jest to najnowsza pozycja z przepisami Jamiego, ale właśnie tę typujemy na najlepszy prezent Bożonarodzeniowy. Nie dość, ze jest wydana na eleganckim, grubym, matowym (rzadkość w książkach kucharskich!) papierze, to jeszcze ma piękne zdjęcia, do bólu proste i do bólu apetyczne. Przepisy? Wszystko da się przygotować w domowej kuchni. Dania sprawdzone, smakują świetnie, instrukcje są jasne. To prezent idealny dla kuchennych podróżników. Trzeba tylko pamiętać, że czasem receptury wymagają oryginalnych składników, które nie są dostępne w każdym sklepie - cheddar, świeża kolendra, ryż do paelli. Do tej książki można zaglądać, żeby przypomnieć sobie co jada się w różnych krajach, żeby obejrzeć zdjęcia, poszukać inspiracji na kolację dla przyjaciół. To dzięki tej książce zaczęliśmy do pulpetów dodawać posiekaną natkę pietruszki, szczypior i koperek. Są przecież zupełnie powszednimi dodatkami, występują zwykle oddzielnie - a połączone razem gwarantują niepowtarzalny smak.


5. Dom Pełen Smaku Basia Ritz (Wydawnictwo Pascal)
Nie mamy telewizora, więc o tym, kim jest Basia Ritz dowiedzieliśmy się z okładki jej pierwszej książki. Tamta pozycja nas nie zachwyciła (zresztą, to że Basia Ritz jest jej autorką nie było wcale najważniejszą informacją na okładce) - tym razem było inaczej. Zacznijmy od części autobiograficznej. Można w niej przeczytać o pierwszych krokach Basi w kuchni, o podróżach i biesiadowaniu z rodziną i przyjaciółmi. Fragmenty odnoszące się do Masterchefa są dla niewtajemniczonych trochę niejasne - z komentarzy autorki można się domyślać, że konkretna potrawa w telewizji była przyrządzona lub podana troszeczkę inaczej, głównie ze względu na ograniczenia czasowe. Wspomnienia Basi dotyczące produkcji i scenariusza samego programu przekonały nas, że jest to show, którego nie chcielibyśmy oglądać: nie interesuje nas wyścig po trupach do spiżarni, wzbudzanie niezdrowych emocji czy ubarwianie na siłę rzeczywistości, w jakiej znaleźli się uczestnicy - w istocie mniej spektakularnej, bardziej ludzkiej i empatycznej niż to, co było widać w telewizji.
Jednak ta książka ma być książką kucharską - i jako książka kucharska bardzo nam się podoba. Propozycje potraw są pozytywnie zaskakujące, każda ma w sobie jakiś bigiel. Wszystkie można wykonać samodzielnie, chociaż niektóre wymagają wprawnej ręki. Receptury świetnie łączą smaki charakterystyczne dla różnych kuchni, co jest dowodem na to, że autorka rzeczywiście lubi podróże. W książce znajdują się zdjęcia potraw wykonane przez autorkę - nie porywają, gdy porównujemy je ze zdjęciami z książek które lubimy najbardziej - ale porywa przede wszystkim to, że książka jest uwieńczeniem blogowania Basi Ritz. Więc namawiamy na to, żeby zwrócić na nią uwagę.

wtorek, 17 grudnia 2013

Piernikowa babka z marcepanem i jabłkami

Babka jest dobra nie tylko na Wielkanoc. Dzisiaj przepis na całkiem prostą babkę o smaku piernika, pełną marcepanu i kawałków jabłek.
Przepis wpadł nam do głowy w sobotni poranek, kiedy zorientowaliśmy się, że mamy przygotować coś słodkiego na spotkanie z przyjaciółmi. Chcieliśmy zrobić tort makowy, ale nie da się zrobić tortu w 2 godziny jednocześnie sprzątając ze stołu, podnosząc okruchy, angażując dzieci do pomocy, próbując zapobiec katastrofie oparzeniowej z rozgrzanym piekarnikiem w roli głównej. A musieliśmy coś przygotować, bo Pani Domu, do którego byliśmy zaproszeni, wysłała takiego pięknego smsa: "Przynieście coś słodkiego. Uwielbiam Wasze wypieki".
Pożegnałam się z pomysłem na tort makowy i zaczęłam kombinować - w końcu wypieki to moja działka. Na Mikołajki dostałam wymarzoną formę do "bundt cake", czyli taką nieco spłaszczoną formę do babki z kominem. Blaszka wylądowała na blacie, więc trzeba było pomyśleć czym ją wypełnić. Składniki miały być Świąteczne i zaskakujące. Najbardziej zaskakująca była przyprawa do piernika, potem marcepan - wiem, wiem, moja kreatywność nie zna granic! Jabłka dodałam, bo leżały sobie i czekały na poranną jaglankę. Dałam im nowe perspektywy!
Takim oto sposobem powstała babka z marcepanem, kawałkami jabłek i przyprawą do piernika. Okazała się rewelacyjna. Jabłka w towarzystwie marcepanu smakowały trochę jak rodzynki - wszyscy pytali skąd takie dziwne rodzynki, więc domyślam się, że chodziło im raczej o jabłka niż marcepan... Przyprawa do piernika dodała babce smaku polskich Świąt, bo ten marcepan to jednak nie do końca polski pomysł na Boże Narodzenie...
W każdym razie, naszą spontaniczną babkę robimy na Święta ponownie. Jest pyszna, szybka i może spokojnie konkurować z innymi szybkimi ciastami - zebrą czy murzynkiem. Można ją oczywiście piec w klasycznej tortownicy z kominem.



Czas przygotowania: 15 minut
Czas pieczenia: 40-50 minut

Składniki:
150 g miękkiego masła
1/2 szklanki cukru
2 jajka
1/4 szklanki mleka
2 1/2 szklanki mąki
1 łyżka proszku do pieczenia
1 czubata łyżka sklepowej przyprawy do piernika lub 1 czubata łyżeczka domowej
2 jabłka 
200 g marcepanu
2 łyżki oleju
5 łyżek cukru pudru



Piekarnik nagrzewamy do 180 stopni. Blaszkę smarujemy 2 łyżkami oleju. Jabłka obieramy i kroimy w kostkę o boku 1 cm. Marcepan kroimy tak samo jak jabłka. Mikserem na wysokich obrotach ubijamy na puszystą masę masło z cukrem - około 3 minut, dodajemy jajka, mleko i ubijamy do połączenia składników. W oddzielnym naczyniu mieszamy mąkę z proszkiem do pieczenia i przyprawą do piernika. Dodajemy marcepan i delikatnie mieszamy (po to, żeby marcepan był otoczony w mące i od razu nie stworzył marcepanowej kulki w środku ciasta). Do masy maślano-jajeczno-cukrowo-mlecznej dodajemy mąkę z marcepanem i jabłka. Mieszamy łyżką do połączenia składników. Masa będzie gęsta. Wykładamy ją na blaszkę. Wstawiamy do piekarnika i pieczemy 40-50 minut, aż patyczek włożony w ciasto po wyjęciu będzie czysty. Jeszcze gorącą przekładamy na talerz. Studzimy i obsypujemy cukrem pudrem.

Nie zapomnij zjeść śniadania!

[WPIS SPONSOROWANY]

Poniedziałek 5:30. Budzik od 5 minut dzwoni jak oszalały, nie dam rady podnieść się z łóżka, a wiem, że o 6:10 mam autobus na dworzec i muszę zdążyć na pociąg.
Środa. O 9:00 muszę być w centrum, ale wstałam o 8:20. Wbiegając do łazienki nastawiam kawę w kawiarce. Wybiegam i pędzę.
Sobota. Nareszcie mogę się wyspać. Niespiesznie snuję się po domu, ustawiam na stole talerze, wyciągam z lodówki konfitury. Zamykam drzwi od lodówki, widzę kalendarz który na nich wisi... i już wiem - za niecałą godzinę zaczynam ostatnie zajęcia na kursie dla tłumaczy. Hej, Przygodo!

Pewnie każdemu z Wam zdarzyło się wstać za późno, biec na oślep nerwowo łapiąc za coś do picia. Czy nie zapominacie o śniadaniu? Jest kilka patentów na taką okoliczność.


Patent nr 1: poproś współlokatora o kanapkę. Świetnie się sprawdza, ale tylko wtedy, kiedy druga osoba jest wystarczająco przytomna, żeby wiedzieć, gdzie w tym domu jest pieczywo. Jeśli w ogóle gdzieś ta osoba jest.

Patent nr 2: nie jedz niczego. Potem przecież to sobie wynagrodzisz sytym obiadem - zupa, drugie danie, suróweczka i podwójny deser, który należy Ci się, bo przecież nie było śniadania.

Patent nr 3: chwyć jogurt, jabłko, a kawę kupisz po drodze. Lubimy tę opcję bardzo. Tylko bardzo szybko po niej głodniejemy. Tak mniej więcej w czasie, gdy kupujemy tę kawę to już chcemy jeść...

Patent nr 4: ciastka belVita, jogurt, ewentualnie naturalny serek, jabłko, mandarynki i kawa. W opcji zimowej, zamiast jabłka czasem występują rodzynki lub orzechy.

Ostatnia opcja, którą ostatnio testowaliśmy, najlepiej wychodzi nam na zdrowie. Takie składniki - produkt zbożowy, mleczny, owoc i ciepły napój tworzą nam zbilansowane śniadanie. Ma ono tę zaletę, że jest lekkie a jednocześnie pozwala nie zaprzątać sobie głowy burczeniem w brzuchu przez co najmniej 4 godziny. belVita to ciastka, których wyjątkowa receptura została opracowana tak, by jako składnik zbilansowanego śniadania stopniowo uwalniały węglowodany przez cały poranek. Z naszej perspektywy, komplet "ciastko - jogurt - owoce - kawa" doskonale sprawdza się, gdy czasu jest jak na lekarstwo: to pomysł na bardzo szybkie i wygodne śniadanie. Jakieś owoce zawsze mamy w domu, podobnie bakalie. Całość można skompletować szybko i zjeść jeszcze w domu przed wyjściem albo w drodze do pracy.


Oczywiście, każde z nas ma swoje ulubione sposoby na zbilansowane śniadanie. Ja uwielbiam kruche ciasteczka belVita Musli z owocami, serek naturalny z garścią migdałów i oczywiście rozgrzewającą kawę. Nie jest tak, że nie mogę bez niej żyć. Ja po prostu ją lubię.
Adam preferuje ciasteczka przekładane kremem orzechowo-czekoladowym. Świetnie pasują do jogurtu naturalnego z kawałkami pomarańczy. Nie muszę wspominać o kawie, którą - zupełnie niespodziewanie - też pija rano.
Zdradzimy Wam jednak małą tajemnicę - czasami rano pijemy kawę zbożową. Jeszcze z dzieciństwa pamiętamy smak inki, a teraz jest ona dla nas oparciem, które pozwala wypić kilka(naście) filiżanek kawy w ciągu dnia...
Ponieważ jest już coraz bardziej zimno, ciemno, srogo i ponuro, powtórzymy za Waszymi mamami/babciami/ciociami/opiekunkami - nie wychodźcie z domu bez śniadania! Albo wychodźcie zabierając ze sobą to, co pozwoli Wam zdrowo przetrwać dzień. Czy jest coś przyjemniejszego niż ciasteczko na dzień dobry?

sobota, 14 grudnia 2013

Maślane ciasteczka ze stemplem
[Jadalne Prezenty #5]

Wracamy do pomysłów na jadalne prezenty. Ciągle jeszcze macie okazję je zrobić dla najbliższych na Boże Narodzenie. Doskonale zastąpią zalewającą półki sklepowe chińszczyznę.
Jakiś czas temu kupiliśmy sobie stempel do ciastek - okrągły, silikonowy, w drewnianej oprawie. Oczywiście, ciastek nie stempluje się atramentem! Nasz stempel służy jedynie do wyciskania w ciastku (przed upieczeniem) napisu "Home Made". Stempel sam w sobie jest fajnym pomysłem na upominek, ale przyda się również w przygotowaniu "homemade-owych" ciastek, które można zapakować do ozdobnej puszki i sprezentować jako załącznik do Świątecznych życzeń.
Tym razem sięgnęliśmy po nasze ulubione ciastka maślane. Są kruche, pod zębami rozsypują się na drobne kawałki. I smakują prawdziwym śmietankowym masłem, podkręconym delikatnie drobniutkimi ziarenkami wanilii. Szczerze mówiąc, doskonale sprawdzą się również bez stempli - więc jeśli stempla nie macie w domu, ani nigdzie w okolicy, to nie jest to wystarczający powód, żeby nie robić tych ciastek!
Tylko uważajcie, żeby nie zjeść komuś prezentu! Albo zróbcie podwójną porcję, tak na wszelki wypadek...


Czas przygotowania: 10 minut
Czas oczekiwania: 1 godzina
Czas pieczenia: 16-18 minut

Składniki:
2 szklanki mąki pszennej
200 g miękkiego masła
3/4 szklanki cukru pudru
1 laska wanilii

Wanilię przekrawamy na pół i wyciągamy ze środka nożem drobniutkie czarne ziarenka. Dodajemy je do masła, które ucieramy z cukrem pudrem (mikserem przez ok. 2 minuty). Dodajemy mąkę i mieszamy do uzyskania jednolitej masy. Z masy formujemy wałek, zawijamy w folię spożywczą i wkładamy do lodówki na godzinę. 
Piekarnik nagrzewamy do temperatury 180 stopni. Ciasto wyjmujemy z lodówki, między 2 arkuszami papieru do pieczenia wałkujemy je na grubość 3-5 mm. W razie potrzeby - gdyby się zbyt mocno kleiło - podsypujemy mąką. Wykrawamy kółka (na przykład szklanką) i odciskamy na nich stemple (opcjonalnie). Przekładamy na blaszkę i wstawiamy do piekarnika. Pieczemy do zezłocenia około 15-18 minut. Wyciągamy z piekarnika, ostrożnie przekładamy na kratkę. Przechowujemy w metalowej puszce. 


wtorek, 10 grudnia 2013

Jak Wedel robi czekoladę?

Przez wszystkie lata studiów, pięć dni w tygodniu przejeżdżałam obok fabryki czekolady Wedla. Uwielbiałam ten moment, kiedy drzwi tramwaju otwierały się na przystanku Lubelska i do środka wlatywał kojący zapach czekolady. Nawet tym, którzy tępo gapili się w okna, delikatnie drżały kąciki ust i podjeżdżały w kierunku oczu. Nie znam innego tak zniewalającego zapachu. Zapachu, który kojarzy się z Mikołajkami i łakociami leżącymi pod poduszką, z niespiesznymi spacerami z dziadkami, którzy w kieszeni chowali czekoladę Deserową "na posilenie się", ze Staroświeckim Sklepikiem na Szpitalnej, do którego lubimy z A. wchodzić po moją największą słabość - czekoladki z Grand Marnier. Zapachu, który czuję otwierając kolejny torcik Wedlowski, krojąc go na drobne kawałki które podjadam ukradkiem.
Zapach z Lubelskiej przywodził też na myśl 100 sposobów jedzenia Ptasiego Mleczka, które bezskutecznie próbowaliśmy spisać z przyjaciółmi przez całe studia śmiejąc się z frakcji "pożeraczy w całości" i "grupy systematycznie obłupującej polewę".
W Mikołajki znowu poczułam ten zapach. Tym razem nieprzerwanie przez 3 godziny. Korzystając z zaproszenia Wedla  zwiedziłam Fabrykę Przyjemności.




Mogłam między innymi zobaczyć, jak produkuje się czekoladę nadziewaną i Ptasie Mleczko. Proces powstawania czekolady nadziewanej jest podobny do robienia nadziewanych pralinek. Na dno formy wlewa się czekoladę, forma przesuwa się na specjalny panel, który delikatnie nią potrząsa po to, by była jednolita i bez bąbelków (gdy robimy pralinki w domu w tej roli występują ręce). Następnie, czekoladki wypełnia się nadzieniem, znowu "trzęsie" i zalewa kolejną warstwą czekolady. Wszystko to robią specjalne maszyny, których fragmenty możecie zobaczyć na zdjęciach. Każda czekolada przechodzi kontrolę jakości. Te, które są pęknięte czy nierówne trafiają do specjalnych koszy. To chyba jedyne kosze na śmieci, z których mogłabym jeść, i jeść, i jeść. Czekolady są następnie pakowane w folie i jadą prosto do pań, które każdą tabliczkę wkładają ręcznie do pudełka.


Ptasie Mleczko to wielka enigma produkcyjna. Mogliśmy zobaczyć taśmę produkcyjną, ale podskórnie czułam, że to takie "bezpieczne" miejsce, taki etap produkcji, który jest fascynujący, ale który jest tylko promilem tego, co dzieje się gdzieś w wielkich kadziach do których wsypuje się magiczne składniki.  Nie zapomnę kilometrów pianki z Ptasiego Mleczka, która niespiesznie sunęła się po linii produkcyjnej po to, by być pokrojoną w równe kosteczki i oblaną strumieniem czekolady (pod który chyba wszyscy mieli ochotę wskoczyć). Jako zagorzała miłośniczka czekolady deserowej, nie umiem przełamać się i pokochać Ptasiego Mleczka w białej czekoladzie czy tego kokosowego. Odmawiam. Po prostu nie. Ale takie klasyczne w ciemnej czekoladzie uwielbiam. Zawsze najpierw ogryzam te grubsze ścianki, potem czekoladę na spodzie - to jest zawsze trudne, żeby zębami zdjąć tylko czekoladę, a nie piankę. Na końcu, malutkimi gryzami zjadam tę delikatną, białą część. W ogóle, uważam, że Wedel mógłby zrobić taką akcję - a Ty, jak jesz Ptasie Mleczko? 


Po wycieczce czekoladowym szlakiem, mieliśmy możliwość dekorowania kolorowymi pisakami torcików wedlowskich i czekoladowych bombek (ważących niemało jak na bombkę, bo 350 gram). Torcika nie dekorowałam, bo chciałam go zostawić dzieciakom. Pamiętam, że już kiedyś dostały w prezencie zestaw Małego Maestro, czyli nieudekorowany torcik Wedlowski z czekoladowymi pisakami i obserwowałam szał tworzenia.
Na wycieczce w fabryce Wedla wszystko robiliśmy pod okiem Joanny i Janusza Profusów. Są mistrzami czekolady. Właściwie - artystami czekolady. Zawsze wydawało mi się, że Maestro Czekolady to taki pan, który codziennie sprawdza, czy czekolada dziś smakuje tak jak smakowała wczoraj, a potem wolnym krokiem idzie do pracowni i robi 1000 pralinek, które w końcu wylądują w w gablotach pijalni czekolady Wedla. Myliłam się bardzo. Państwo Profusowie to czekoladowi rzeźbiarze, a ich dzieła można podziwiać w Fabryce. Mnie zachwyciła czekoladowa baletnica - jest czekoladowym uosobieniem wszystkich moich skojarzeń z tancerką - lekką, wysoką, smukłą i piękną. Tancerka to nie wszystko. Z okazji Świąt Bożego Narodzenia mistrzowie i ich siedmiu zdolnych pracowników wykonało czekoladową choinkę ważąca 850 kg, którą można podziwiać idąc ulicą Zamojskiego. Wokół choinki jeździ oczywiście czekoladowy pociąg, a ściany witryny wyłożone są tapetą z... 400 tabliczek mlecznej czekolady. To taki sen Dyzia Marzyciela - pokój z czekoladowym stołem, czekoladowym krzesłem, czekoladową tapetą, czekoladowym zegarem, czekoladowymi książkami i czekoladową choinką na Święta.
W końcu byliśmy w Fabryce Przyjemności.


Pod koniec naszej wizyty kątem oka zobaczyłam otwartą paczkę wedlowskich Baryłek. Pewnie każdy kojarzy takie czekoladki wypełnione różnymi likierami. Pamiętam te baryłki z dzieciństwa. Czasem ktoś nieświadomie dawał mi je w prezencie, a mama konfiskowała je i przechowywała w swojej szafce nocnej. Przez jakiś czas zupełnie to akceptowałam, ale pamiętam, że kiedyś miałam dość (bo te Baryłki ciągle ktoś przynosił!) i po prostu zakradłam się do szafki i wyciągnęłam zakazaną czekoladkę. Miałam poczucie, że złapałam Pana Boga za nogi, że ta czekoladka to coś rozkosznego. Taki klasyczny syndrom zakazanego owocu… Pospiesznie zerwałam z baryłki niebieską folię, wpakowałam ją sobie całą do ust, przegryzłam i … wyplułam wszystko na podłogę. Jaki ten likier wydawał mi się ohydny! Jaka profanacja czekolady! Szybko posprzątałam, umyłam buzię i zrozumiałam, że mama mnie po prostu chroni przed takimi okropnościami. Nie jadłam baryłek od tamtego momentu. Sięgnęłam więc po jedną, ostrożnie ją przegryzłam pamiętając, jak mi nie smakowała ostatnim razem. Nagle poczułam delikatny smak likieru połączony z niespiesznie rozpuszczającą się czekoladą. Świetne! Mamo, teraz wiem dlaczego je chowałaś. Chciałaś mieć więcej przyjemności dla siebie! :) 


poniedziałek, 9 grudnia 2013

Przyprawa korzenna do grzańca dla dorosłych i dla dzieci
[Jadalne Prezenty #4]

Nie ma zimy bez grzańca. Niezależnie od tego, czy pijecie ciepłe wino, piwo czy cydr - wszystko musi pachnieć przyprawami korzennymi. Dziś przedstawiamy kolejny pomysł na jadalny prezent świąteczny - sakiewki z przyprawami korzennymi do grzańca. Rzecz prosta i jednocześnie niebanalna. Jeden woreczek wystarczy do przygotowania grzańca dla 4-5 osób.
Aby z przyprawy do grzańca zamkniętej w woreczkach z gazy uczynić prezent wystarczy kilka sakiewek ładnie opakować i dołączyć instrukcję, którą podajemy poniżej. Wersję grzańca dla dorosłych wszyscy znamy i pewnie obędzie się bez instrukcji. Ale co z dziećmi? Wcale nie namawiamy do serwowania grzanego wina niezależnie od wieku. My naszym dzieciom serwujemy ciepły sok jabłkowy z przyprawami korzennymi. Nalany do "dorosłych" szklanek. Mają swojego grzańca!


Czas przygotowania: 10 minut

Składniki:
2 laski cynamonu
3 gwiazdki anyżu
1 łyżka całych ziaren kardamonu
2 łyżeczki ziaren ziela angielskiego
2 łyżeczki ziaren czarnego pieprzu
1 łyżeczka ziaren czerwonego pieprzu (opcjonalnie)
1 łyżeczka goździków

dodatkowo:
1 opakowanie gazy 
sznurek do wędlin lub mocna nitka

Z gazy wycinamy 3 kwadraty o boku 10 cm. Każdą laskę cynamonu dzielimy na mniejsze części (wystarczy uderzyć w nie tępą stroną noża). Kardamon delikatnie miażdżymy. W miseczce mieszamy wszystkie składniki przyprawy. Dzielimy je na 3 równie części. Każdą z nich kładziemy na środku kwadratu z gazy. Zawiązujemy je sznurkiem tak, by utworzyły woreczek. Voila!


Instrukcja przygotowania grzańca
Do garnka wlewamy 1 butelkę czerwonego półwytrawnego wina, dodajemy 2-3 łyżki miodu, 1 pomarańczę pokrojoną w plastry ze skórką (wcześniej warto ją sparzyć), 1/2 gruszki pokrojonej w półplastry lub kostkę i woreczek z przyprawami. Mieszając podgrzewamy, nie dopuszczając do zagotowania. Gorący grzaniec rozlewamy do kubków/szklanek. 

Wersja dla dzieci:
Do garnka wlewamy 3 szklanki soku jabłkowego, dodajemy 1 łyżeczkę miodu,  1 pomarańczę pokrojoną w plastry ze skórką (wcześniej warto ją sparzyć) i 1/2 gruszki pokrojonej w półplastry lub kostkę i woreczek z przyprawami. Podgrzewamy, aż będzie ciepłe i rozlewamy.


sobota, 7 grudnia 2013

Przyprawa do piernika domowej roboty
[Jadalne Prezenty #3]

Bez przyprawy do piernika nie ma Świąt. Nasze Boże Narodzenie pachnie przyprawami korzennymi. Tak właśnie pachnie świąteczny piernik i kruche pierniczki zamknięte w świątecznej biało-czerwonej puszce. Dziś podsuwamy Wam pomysł na to, żeby sobie oraz swoim najbliższym podarować niewielki słoiczek zawierający esencję Świąt - domową przyprawę korzenną. Wystarczy wieczko przykryć ładną serwetką lub kawałkiem materiału, przymocować gumką recepturką i obwiązać elegancką tasiemką.
Długo korzystaliśmy z gotowej przyprawy do piernika, nie przywiązując wagi do tego, co i w jakich proporcjach się na nią składa. Przyprawa do piernika to przecież dla większości z nas smak i zapach elementarny - kto by go rozkładał na części składowe? Zrobienie domowej przyprawy do piernika okazuje się jednak bajecznie proste - i pouczające. Wreszcie można zrozumieć, co znaczy "korzenny" - i jak wiele różnych aromatów korzennych można ze sobą wymieszać. Wystarczy młynek do kawy (a gdyby w Polsce sprzedawano powszechnie mielone ziele angielskie i mielone goździki, to nawet i młynka nie trzeba by było wykorzystywać). Nie obawiajcie się, przyprawy nic złego nie zrobią młynkowi (nie mielcie w młynku całej gałki muszkatołowej), a jak ich resztki pozostaną w dzieży, to Wasza najbliższa kawa będzie po prostu korzenna. Robiąc przyprawę w domu można też eksperymentować, zwiększając i zmniejszając proporcje różnych składników. Albo usuwając niektóre z listy.
Uwaga: zapewne zdziwicie się używając domowej przyprawy zamiast tej kupowanej. Ta domowa jest dużo bardziej intensywna i ma dużo bardziej złożony, szlachetny aromat. Odpowiedzią jest oczywiście ekonomia czy też - jak się mówi w branży gastronomicznej - "food cost". Sklepowa przyprawa ma w składzie zazwyczaj kakao albo mąkę pszenną - to nie są raczej przyprawy korzenne...


Czas przygotowania: 5 minut

Składniki:
50 g cynamonu (kora lub zmielony)
20 g imbiru (suszony lub zmielony)
20 g goździków
15 g kardamonu (ziarenka lub zmielony)
15 g gałki muszkatołowej
10 g ziela angielskiego
10 g czarnego pieprzu
5 g anyżu (ziarenka lub zmielony)


Przyprawy, które nie są zmielone mielimy w młynku do kawy i mieszamy dokładnie z tymi, które mamy w postaci zmielonej. Wkładamy do szczelnego pojemnika.

wtorek, 3 grudnia 2013

Masło jabłkowe Apple Butter
[Jadalne Prezenty #2]

Jadalnych prezentów część kolejna. Dzisiaj coś dla tych, którzy chcą dzielić się zdrową radością. Masło jabłkowe to takie zdrowe smarowidło kanapkowe, które pięknie pachnie przyprawami korzennymi, jest niskokaloryczne i - w zależności od gatunku jabłek - może nawet nie wymagać dosładzania. Masła nie zawiera - a nazwa stąd że jest bardzo gęste. Po prostu trzeba długo gotować jabłka. Można powiedzieć, że masło jabłkowe to półmetek w produkcji pastyły, o której już pisaliśmy i która - swoją drogą - też jest dobrym pomysłem na jadalny Świąteczny prezent.
Masła jabłkowego można użyć do kanapek, ciast i jako nadzienia do muffinów. Ponieważ jabłka mają dobrze odparowany sok, świetnie nadaje się jako dodatek do wypieków (nie odda za dużo wody). Polecamy zapakować do eleganckich słoiczków, zawekować, pasteryzując - jeśli mają przetrwać dłużej (o tym jak to zrobić piszemy tutaj).


Czas przygotowania: 3-4 godziny

Składniki:
1 1/2 kg jabłek
1/2 l cydru
1 łyżka cynamonu
4 goździki
1 łyżka przyprawy do piernika
2 łyżki syropu klonowego lub miodu (opcjonalnie)

Jabłka obieramy, wycinamy gniazda nasienne, kroimy w ósemki. Wkładamy do garnka, zalewamy cydrem, dodajemy goździki i gotujemy na średnim ogniu do momentu, kiedy jabłka znacznie nie zgęstnieją. Potem dodajemy cynamon, przyprawę do piernika i często mieszając odparowujemy jabłka (trzeba dojść do momentu, w którym drewniana łyżka przeciągnięta po masie jabłkowej zostawia ślad, który bardzo wolno znika). Jeśli masa wydaje nam się niewystarczająco słodka, dodajemy syropu klonowego lub miodu. Słoiki wyparzamy, do każdego nakładamy gorące masło jabłkowe, zamykamy i wekujemy.


niedziela, 1 grudnia 2013

Pierniczkowy krem na kanapki
[Jadalne Prezenty #1]

Coraz bliżej Święta Bożego Narodzenia, więc coraz więcej radości przed nami. Co roku staramy się przygotować komuś z naszej rodziny i przyjaciołom jakiś własnoręcznie wykonany smakołyk. Albo przynajmniej zestaw do samodzielnego wykonania takiegoż. W zeszłym roku np. obdarowywaliśmy przyjaciół gotową mieszanką do wypieku ciastek owsianych i czekoladowych - do zawartości ozdobnego słoika wystarczyło dodać masło i jajka, uformować ciastka i upiec.
Dlaczego to robimy? Dlatego, że zauważyliśmy, że nam samym największą radość sprawiają samodzielnie zrobione prezenty. Nie jakieś tam cuda-wianki wymagające kilku tygodni pracy, ale proste prezenty, które można wykorzystać (zjeść) na co dzień. Chyba nigdy nie zapomnimy mazurka kajmakowego, udekorowanego naszymi podobiznami z migdałowych słupków, rodzynek i żurawiny. Ani florentynek, na myśl o których do dzisiaj mamy nogi z waty... Poza tym, ponieważ brat Magdy też nie przepada za "kupnymi" prezentami, to przez kilka lat pod rząd dostawał od nas... pijany angielski keks, czyli ciasto, które po upieczeniu przez 3 tygodnie trzyma się w metalowym pudełku i regularnie poi brandy. I mieliśmy czasem wrażenie, że ten keks sprawia mu więcej radości niż kolejna książka z serii "Nieznane historie II Wojny Światowej".
Pomyśleliśmy, że w najbliższych dniach na blogu podrzucimy Wam kilka pomysłów na jadalne Bożonarodzeniowe prezenty.
Dzisiaj przepis na nieziemski, pachnący korzennymi przyprawami, prawdziwie świąteczny krem pierniczkowy. To taka alternatywna wersja nutelli lub masła orzechowego. Wyobraźcie sobie, że na świeżą chałkę kładziecie coś, co smakuje jak pierniczki, a ma przy tym konsystencję masła. Magda nie jest aż takim kuchennym wymiataczem, żeby samodzielnie wpaść na pomysł, aby z ciastek zrobić masło. O nie! Przeczytała, że w amerykańskiej sieci eko-spożywczaków najlepiej przed świętami sprzedaje się coś o nazwie Spekuloos Butter. Szybko sobie przypomniała tajemną recepturę na domową nutellę, drogą kupna nabyła kruche pierniczki (takie z Lidla) i z drżącymi rękami weszła do kuchni. Wiecie, jak nie ma się na coś przepisu, a tylko wyobrażenie tego, co się chce osiągnąć, to ma się po prostu tremę. Szczególnie, że chodziło o to, by ten krem pierniczkowy miał konsystencję masła, a nie kamienia lub lejącej się brei. Waga kuchenna na blat, kartka, długopis, ciastka, masło, mleko, mleko w proszku. Trochę dosypywałam, dolewałam, próbowałam - i już. Za drugim razem się udało. Tadam!
Zapraszamy na super masło pierniczkowe, które można zapakować w śliczny słoiczek i sprezentować komuś kogo lubimy (z zaznaczeniem, że przechowujemy w lodówce!).


Czas przygotowania: 5 minut

Składniki:
250 g kruchych pierniczków (spekuloos) 
30 g masła
75 g mleka w proszku pełnotłustego
200 ml mleka

Do misy blendera wrzucamy połamane herbatniki. W rondelku zagotowujemy mleko z masłem i mlekiem w proszku. Połową gorącego mleka zalewamy herbatniki, czekamy 1 minutę, aż nasiąkną i blendujemy wszystko do uzyskania jednolitej masy. Dodajemy resztę mleka i chwilę mieszamy do połączenia składników. Dzięki temu, że nie wlewamy całego mleka od razu, masa nie pryska. Gotowe masło przekładamy do czystych słoiczków i przechowujemy w lodówce. Z podanych składników otrzymamy trzy 200 ml słoiczki masła pierniczkowego.