wtorek, 27 czerwca 2017

Jak robić przetwory - recenzja "W słoiku"

Kiedy bazarki zapełniają się dojrzałymi truskawkami, na drzewach kwitną bzy, a w powietrzu unosi się zapach czerwieniejących się pomidorów trzeba wyciągnąć z szafki duży garnek, umyć słoiki i zabrać się za zamykanie smaków lata na zimę. Brzmi dobrze, ale czy da się to zrobić w każdej kuchni? Jeśli nigdy nie przygotowywaliście słoików, książka "W słoiku" na pewno Was ośmieli. 



Zacznijmy od tego, kim jest autorka. Kasia Marciniewicz od lat ma w internecie swój kąt wypełniony  dobrymi ludźmi, dźwiękami energetycznej muzyki i szlachetnymi smakami. Jej blog Chillibite to taka ogromna kuchenna wyspa - siedzisz na jednym jej krańcu, przed sobą masz najwyżej jakości składniki i perełki wynalezione na lokalnych targach i bazarkach, a obok Ciebie stoi filigranowa blondynka z wielkim uśmiechem, która stanowczym tonem mówi co masz robić, żeby było dobrze. Taka sama jest ta książka. Każdy przepis opatrzony jest ciepłą historią i konkretnymi wskazówkami - jak pasteryzować, jak sprawdzać jakość składników, skąd wziąć słodkie truskawki, dlaczego warto kupować śliwki produkowane w USA, jak wykorzystać wolnowar, jak szybko można robić nalewki w Thermomixie, jak rozmawiać z rolnikami i komu ufać. 


Na 240 stronach znajdziemy przepisy na frużeliny, dżemy, marmolady i soki, przetwory warzywne, chutneye, zakwasy, suszone owoce, 4 rodzaje pesto, 6 rodzajów granoli, przetwory mięsne, octy, dressingi i mieszanki przypraw. Obok znanej konfitury z czarnej porzeczki znajdziemy przepis na niecodzienne czereśnie w whisky, które idealnie pasują do pasztetów. Dżem morelowy to nie tylko klasyka gatunku, ale też wersja z migdałami, tymiankiem czy wiśniami. Recepturą na francuski winegret Kasia otwiera rozdział przepisów na sosy do sałatek. Ale winegret to solidna podstawa, która pozwala na eksperymentowanie z sardelami, mango, malinami czy cytrusami. Nudna zwykle granola tutaj pachnie przyprawami korzennymi, czekoladą, ale też aromatami Luizjany. Wszystkie przepisy opatrzone są zdjęciami Autorki i są niezbitym dowodem na to, że słoiki występują w każdym rozmiarze i kształcie. 

Książka "W słoiku" to idealny prezent - także dla samego siebie.  Niewiele jest przyjemniejszych śniadaniowych momentów od tych, w których słychać charakterystyczny dźwięk otwieranych konfitur. U nas w domu za większość słoików odpowiada Adam i raczej nie wchodzę mu w drogę. W zeszłym roku jednak sama smażyłam wiśnie i robiłam to tak, jak wcześniej robiła moja mama i mój brat. Gruszek w occie czy galaretki malinowej bez przepisu bym pewnie nie zrobiła. Bałabym się, że gruszki zmiękną, a galaretka będzie za luźna. W swojej książce Kasia dokładnie opisuje do jakiej konsystencji zmierzamy, opisuje wszystkie procesy, włącznie z myciem słoików i nakrętek. Co dla mnie ważne i ujmujące, uwzględnia informacje o tradycyjnych produktach, ich pochodzeniu,  sugeruje co z danym słoikiem można dalej zrobić - "posmaruj wytrawne gofry, podaj z serami, zrób zupę według mojego przepisu". Książkę zamyka lista sprawdzonych adresów (włącznie z małymi producentami olejów). Te wszystkie wskazówki sprawiają, że pasteryzowanie przestaje być takie trudne i niedostępne. Po przeczytaniu książki mam ochotę włożyć do słoika wszystkie letnie owoce, a na wakacyjną wyprawę zabrać kiełbasę w słoiku. 

W Słoiku. Przetwory przez cały rok
Kasia Maciniewicz
Wydawnictwo Publicat
Cena: 39,90 pln 


piątek, 23 czerwca 2017

Wakacje, sandały i restauracje

Leżysz na plaży i odpoczywasz, bo masz wakacje. Nagle jednak okazuje się, że nie potrafisz żywić się promieniami słońca i powiewem wiatru. Chcesz jeść, ale czy można pójść zjeść będąc niedostatecznie ubranym?

Kevin Curtis

Facebook nie przestaje dostarczać mi tematów do rozważań - a to źli ludzie nie rozróżniają między botwinką a boćwiną, a to numerki na jajkach jakieś oszukane, a to truskawki za drogie, względnie za tanie, bo tyle się przy nich trzeba narobić. Jednak jeden z tematów mocno zwrócił moją uwagę. Człowiek wrzucił do internetu zdjęcie mężczyzny w sile wieku siedzącego w restauracji w sandałach. Zawrzało. Sandały, restauracja, gdzie kultura osobista, szacunek dla "Chefa" znikomy i kilka innych argumentów. Wiadomo, w sandałach nie idziesz dobrze zjeść. Pewnie nie obeszło by mnie to jakoś szczególnie, gdyby nie okoliczności w których to czytałam. 

Siedziałam sobie akurat przy stoliku w znanej i lubianej warszawskiej piekarni. Siedziałam, co ostatnio zdarza mi się rzadko, bo raczej biegam za naszym najmłodszym. Siedziałam więc w ogródku mając obok siebie wózek ze śpiącym dzieckiem. Przede mną i za mną przegryzali listkujące się rogaliki francuskie sami piękni i dobrze ubrani ludzie. Ja też byłam piękna i dobrze ubrana o 9 rano. Była 13. Popołudniu miałam już spodnie w plamach po mące ziemniaczanej, stopy nie do końca wymyte z błota, a moja koszulka była całkowicie wymazana musem marchwiowym połączonym z nonszalancko wtartym bobem. Dziecię zaś miało błoto we włosach, na anielskich licach i nogawkach. Wcześniej świetnie się razem bawiliśmy na zajęciach dla młodocianych do osiemnastki (liczonej w miesiącach). Wracając jednak dziecko padło w objęcia Morfeusza, a mnie dopadł wilczy głód. Mogłam oczywiście wciągnąć bułkę z piekarni i pożreć ją w parkowych krzakach, ale miałam ochotę na coś innego. Usiadłam spokojnie w ogródku, zamówiłam co chciałam i nie czułam ani przez moment, że psuję decorum.

Czy naprawdę idąc zjeść musimy się pindrzyć i stroić? Nie możemy po prostu pójść i zjeść? Rozumiem, że są takie miejsca w których obowiązują jakieś standardy i zwykle na stronie internetowej restauracji można to wyczytać - menu degustacyjne, obco brzmiące nazwy przystawek i zdjęcia pięknych wnętrz sugerują, że powinniśmy przyjść ubrani oczko wyżej niż na zakończenie roku szkolnego w klasie maturalnej. Ale czy do ogródka zwykłego bistro możemy po prostu przyjść ubrani normalnie? I czy naprawdę siedząc w knajpie nudzimy się tak bardzo, że cichaczem musimy pstrykać obcym ludziom zdjęcia i wrzucać je do internetów wstawiając im jednorożce zamiast twarzy? Ja rozumiem, że można nie czuć radości z jedzenia, kiedy musimy patrzeć w czyjś nagi tors. Rozumiem, że trudno znieść ludzi jedzących głośno i nie panujących do końca nad swoimi zwieraczami po obu stronach układu pokarmowego. Ale czy naprawdę człowiek w sandałach/crocsach/niedobranych szortach do polówki to takie zło? 

Zaczęły się wakacje i nawet zaliczając najlepszą przygodę życia pewnie zechce nam się jeść. Restauracje to miejsca publiczne i dobrze, kiedy wszyscy starają się dostosowywać do norm tam panujących. Ale na miłość boską - niech to jedzenie będzie na tyle dobre, żeby nam się chciało oceniać tylko to, co na talerzu, a nie tych, którzy spokojnie jedzą dwa stoliki dalej.