wtorek, 30 kwietnia 2013

Kocham Wino Fest - wygraj wejściówki!

Już 12 maja w Forcie Legionów w Warszawie odbędzie się Kocham Wino Fest - Festiwal Dobrego Smaku - impreza dla miłośników dobrego wina i dobrego jedzenia. Crust and Dust jest patronem medialnym tej imprezy i ma dla Was 5 podwójnych zaproszeń
Podczas Festiwalu każdy będzie mógł spróbować ponad 120 win produkowanych w różnych krajach i regionach winiarskich. Wszystkie wina będzie można kupić w specjalnej cenie. W strefie "dobrego smaku" czekać będzie wszystko, co idealnie łączy się z winem - sery korycińskie, ekologiczne bezy czy czekolady z Manufaktury Czekolady.
Podczas Kocham Wino Fest odbywać się będą również warsztaty winno-kulinarne i pokazy kulinarne. Poprowadzą je Jakub Budnik, szef kuchni wine baru Puławska Wine & Food, oraz Norbert Brzoza, jeden z najlepszych doradców ds. wina w Centrum Wina. Pokażą, na co zwracać uwagę przy dobieraniu wina do potraw, by osiągnąć wyjątkowy i niezapomniany smak. 
Informacja dla rodziców: na Festiwal można zabrać dzieci - animatorki i kącik zabaw gwarantowane. 


Informacje:
Kocham Wino Fest - Festiwal Dobrego Smaku
12 maja 2013, niedziela, godz. 12.00-20.00
Fort Legionów, ul. Zakroczymska 12, Warszawa
Bilet wstępu 10 zł (+ 10 zł kaucja zwrotna za kieliszek).
Klubowicze Kocham Wino - wstęp bezpłatny
Dzieci - wstęp bezpłatny
Bilety do kupienia już teraz w sieci sklepów Centrum Wina oraz w dniu imprezy przed wejściem. 

Mamy dla Was 5 podwójnych zaproszeń na Festiwal. Wystarczy, że w komentarzu napiszecie 10 słów, które kojarzą Wam się z winem. Autorzy najciekawszych komentarzy otrzymają wejściówki na Kocham Wino Fest. Na komentarze czekamy do soboty 4 maja (anonimowych prosimy o podanie adresu e-mail). W niedzielę opublikujemy listę najlepszych komentarzy, a w poniedziałek wyślemy zaproszenia. 

niedziela, 28 kwietnia 2013

Jak zrobić idealne hamburgery z grilla?

To nieprawda, że prawdziwe hamburgery można zjeść tylko w USA. To nieprawda, że najbardziej zbliżone do tych prawdziwych serwują w McDonald's i w Burger Kingu (jeśli już poszukiwać porządnych hamburgerów w sieciówkach, to tym z T.G.I. Friday's jest najbliżej do ideału...) Nieprawda, że grillować można tylko wtedy gdy świeci słońce (my wielkie grillowanie urządziliśmy, kiedy było 12 stopni i padał deszcz). Prawdziwe burgery można zjeść zawsze i wszędzie pod warunkiem, że się za nie odpowiednio zabierze.


Po pierwsze: mięso. Najlepiej użyć zmielonego antrykotu. Idealnie by było, gdyby był sezonowany, ale nie ukrywajmy - nawet w ojczyźnie hamburgera nie je się na co dzień sezonowanego mięsa, bo jest po prostu drogie. Poza tym, żeby docenić jego smak, nie powinno się go serwować z dodatkami odwracającymi uwagę od smaku - żegnacie cheddarze, musztardo, sosie bbq czy tabasco. Niewyobrażalne, prawda? Generalnie, mięso powinno zawierać około 20% tłuszczu, być świeże i oczywiście zmielone.


Po drugie: przygotowanie mięsa. Zmieloną wołowinę przyprawiamy solą i pieprzem, możemy dodać też drobno posiekany czosnek. Dla urozmaicenia mięso na burgery można wymieszać z drobno pokrojonym boczkiem lub kawałkami sera. Wołowinę wyrabiamy rękami około 3 minut, dzielimy na porcje ok. 150-gramowe. Z mięsa formujemy kulkę, spłaszczamy ją tak, by powstał kotlet o średnicy około 10 cm i wysokości ok. 2 centymetrów. Na środku każdego burgera robimy kciukiem 1-cm wgłębienie. Możemy do tego użyć też sprytnych prasek do przygotowania hamburgerów. Dzięki temu podczas grillowania kotlety się nie wybrzuszają, a pozostają idealnie płaskie. 


Po trzecie: grillowanie. Grill dobrze nagrzewamy i nie grillujemy na otwartym ogniu. Przed grillowaniem kratkę dokładnie myjemy, natłuszczamy olejem roślinnym, kładziemy burgery (wybrzuszeniem do góry) i grillujemy  do momentu w którym łatwo będą odchodziły od kratki, a na ich powierzchni pojawią się kropelki płynu. Uwaga! W trakcie grillowania pod żadnym pozorem nie przyciskajmy kotletów, bo pozbawimy ich drogocennych soków, a mięso wyschnie i zrobi się twarde. Burgery przewracamy i grillujemy na drugiej stronie (trzeba przewidzieć około 5 minut na każdą stronę, choć to zależy od grilla). Prosta zasada mówi, że najlepiej zdjąć hambergery z grilla, kiedy mięso na środku burgerów nie jest jeszcze całkowicie zapieczone i sprężyste. Problem pojawia się wtedy, kiedy z wrodzonego lenistwa nie czyścimy porządnie kratki i mięso się do niej po prostu przykleja, przypala i nie chce oderwać. Jeśli jesteście bardzo leniwi, zaopatrzcie się w tacki do grillowania i posmarujcie je olejem. Na pewno będzie łatwiej. Gotowe burgery zdejmujemy z grilla, odstawiamy na 2-3 minuty i pozwalamy im okrzepnąć. Dzięki temu prostemu zabiegowi będą równie soczyste w każdym miejscu (podobnie robimy z każdym grillowanym mięsem).


Po czwarte: dodatki. Oczywiście, wszyscy lubimy cheeseburgery. Żeby z hamburgera zrobić cheeseburgera, wystarczy plasterek sera położyć na kotlecie, który jest już zapieczony, ale ciągle leży na grillu. Wtedy będziemy mieli pewność, że ser idealnie się rozpuści. Zamiast cheddara możemy czasem pokusić się o dodanie do burgera fety, a nawet ricotty. Zamiast lub obok sałaty wrzućmy rukolę lub kiełki. Idealne hamburgery nie muszą bazować na bułce z sezamem. Możemy użyć kajzerki, ciabatty, a nawet brioszki. Pamiętajmy, żeby bułki grillować około 1-2 minut przed podaniem - będą ciepłe i chrupkie. My nasze hamburgery serwowaliśmy z konserwową okrą (dostępną w Kuchniach Świata), pomidorami, rukolą, sałatą lodową, musztardą i keczupem. A do tego w folii aluminiowej zgrillowaliśmy grube plastry cukinii. Wiele zależy tu od Waszej inwencji. Bawmy się smakami do woli - tylko wtedy odkryjemy, co znaczy grillowanie.


Najważniejsza w grillowaniu jest przyjemność przyrządzania niezobowiązującego, weekendowego jedzenia. Najlepiej robić to wspólnotowo, bez tradycyjnych podziałów na aktywnych gospodarzy i pasywnych gości. Wskazane jest popijanie przy tym schłodzonego piwa, cydru czy domowej lemoniady.

Za udostępnienie grilla Spirit dziękujemy firmie Weber-Stephen.

Tarta Bounty

Jeśli lubicie batoniki bounty albo ich amerykańskich krewniaków - almond joy, ta tarta jest stworzona dla Was. Na kruchym spodzie leży słodka masa z nieprawdopodobną ilością kokosa, czekoladowa polewa i... mała niespodzianka w postaci uprażonych migdałów. Wszystko robi się szybko i łatwo. Spód można upiec dzień wcześniej,  a potem przygotować białą masę i polewę. Migdały najlepiej kupić posiekane w słupki i je uprażyć na patelni, ale jeśli Wam się nie chce, to możecie użyć również nieprażonych. Tarta najlepiej smakuje delikatnie schłodzona. Polecamy wszystkim miłośnikom kokosa i czekolady (uwaga: potrzeba aż czterech jej tabliczek!).


Czas przygotowania: 1 godzina

Składniki:
1 1/4 szklanki mąki pszennej
1/4 szklanki zmielonych migdałów (można zastąpić mąką)
100 g zimnego masła
2 łyżki cukru
4-6 łyżek lodowatej wody
2 tabliczki białej czekolady
150 g wiórków kokosowych
50 g migdałów posiekanych w słupki
1 tabliczka gorzkiej czekolady
1 tabliczka mlecznej czekolady
200 ml śmietanki 30% lub 36%
1 łyżeczka masła

Spód blaszki na tartę wyściełamy papierem do pieczenia. W misce mieszamy mąkę, migdały, dodajemy posiekane zimne masło, cukier i delikatnie dolewamy wodę szybko wyrabiając masę. Kiedy wszystkie składniki się połączą, z ciasta formujemy kulę, zawijamy w folię spożywczą i wstawiamy do lodówki na 20 minut. Piekarnik nagrzewamy do temperatury 180 stopni Celsjusza.  Z lodówki wyjmujemy ciasto i  wyklejamy nim blaszkę. Ciasto nakłuwamy widelcem i wstawiamy do nagrzanego piekarnika na około 20 minut (aż spód nabierze złotego koloru). Wyjmujemy z piekarnika i studzimy. W czasie, gdy pieczemy spód możemy uprażyć migdały. Wrzucamy je na suchą patelnię i cały czas mieszając prażymy na małym ogniu, aż będą złote. Wtedy od razu przekładamy je na płaski talerz.
Wszystkie czekolady łamiemy na kawałki. W rondelku zagotowujemy 100 ml śmietanki kremówki, zdejmujemy z ognia, dodajemy białą czekoladę, mieszamy do rozpuszczenia (jeśli czekolada nie będzie chciała się rozpuścić, rondelek musimy włożyć do gorącej wody i dalej mieszać). Do rozpuszczonej czekolady dodajemy wiórki kokosowe, dokładnie mieszamy i wykładamy na upieczony spód. Obsypujemy uprażonymi migdałami. W kolejnym rondelku zagotowujemy resztę śmietanki, zdejmujemy z ognia, dodajemy czekoladę mleczną i gorzką i mieszamy do uzyskania jednolitej konsystencji. Dodajemy masło i mieszamy, aż się rozpuści. Gotową masę czekoladową wylewamy na wierzch tarty, wyrównujemy nożem i wstawiamy do lodówki na 20 minut.

piątek, 26 kwietnia 2013

Buraki z miodem i balsamico - najlepszy dodatek do sera

Czy jedliście kiedyś buraki inaczej? To znaczy inaczej niż utopione w barszczu albo ugotowane do towarzystwa dla kotleta mielonego? Ostatnio zostaliśmy poczęstowani wspaniałą konfiturą z buraków z octem balsamicznym. Jest niezrównanym dodatkiem do serów! Nie dostaliśmy co prawda przepisu, ale wrażenie pozostało - więc postanowiliśmy pokombinować z burakami na słodko. Wstyd się przyznać, ale buraków na słono (tzn. tych do kotleta) ani barszczu nie gotowaliśmy jeszcze w naszej kuchni. Piekliśmy buraki (np. do kruchych krążków z bryndzą), barszcz jemy od czasu do czasu u naszych rodziców, ale teraz zaczynamy poświęcać im więcej uwagi - i odkrywać.
Z gorliwością neofitów więc je ugotowaliśmy, dodaliśmy miód i ocet balsamiczny, trochę soli dla równowagi (i podkreślenia słodyczy) - i to jeszcze nie było to. Kluczem okazało się wstawienie wszystkiego na kwadrans do piekarnika. I to był strzał w dziesiątkę! Buraki zjedliśmy z serami, a najbardziej smakowały nam z kozią dojrzewającą roladą.


Czas przygotowania: 1 godzina

Składniki: 
2 średniej wielkości buraki
2 łyżki miodu
2 łyżki octu balsamicznego
3/4 łyżeczki soli morskiej (lub 1/4 łyżeczki soli kamiennej)

Buraki dokładnie myjemy, wkładamy do garnka, zalewamy wodą tak, by buraki były całkowicie przykryte i gotujemy na małym ogniu około 35 minut (trzeba je sprawdzić nożem; powinien spokojnie dać się wbić w buraki). Nie przejmujmy się, że wody w garnku ubywa. Piekarnik nagrzewamy do temperatury 180 stopni Celsjusza. Ugotowane buraki przelewamy zimną wodą i obieramy. Kroimy je w kostkę o boku 5 mm, wkładamy do naczynia żaroodpornego, dodajemy miód, sól, ocet balsamiczny, dokładnie mieszamy. Przykrywamy folią aluminiową i wstawiamy do piekarnika na kwadrans. Wyjmujemy, odkrywamy folię, delikatnie studzimy i podajemy. Najlepiej zjeść je w ciągu 2 dni i przechowywać w lodówce.

czwartek, 25 kwietnia 2013

Owsianka bakaliowa

Dziś ciąg dalszy śniadaniowych inspiracji. Czy do bólu tradycyjna owsianka może być w ogóle inspirująca? Przez dłuższy czas płatków owsianych używaliśmy tylko jako składnika ciasteczek. Owsianka nie pojawiała się w naszym domu prawie w ogóle pewnie dlatego, że jakiś czas temu M. postanowiła odchudzać się jedząc kilka razy dziennie 2 łyżki płatków owsianych ugotowanych z połową startego jabłka. Monodieta skutecznie obrzydziła jej owsiankę na jakiś czas. Ostatnio jednak zobaczyliśmy owsiankę w menu jednego z super turbo bistro w cenie 15 złotych. Tak, 15 złotych. Jakoś nie mogliśmy zrozumieć tej kosmicznie wysokiej ceny, więc postanowiliśmy przygotować owsiankę w domu. Po 5 minutach mieliśmy na stole pięknie kolorowe, pachnące śniadanie. My płatki owsiane gotujemy rano, ale można też - jak rodzice M. - zalać płatki wodą i zostawić na noc. Rano płatki są miękkie i nadają się do natychmiastowego spożycia. Podobno to moczenie wpływa na lepsze wchłanianie mikroelementów ukrytych w płatkach. Nie znamy się na tym zupełnie. Wybór metody zależy więc od Was. 


Czas przygotowania: 10 minut

Składniki dla 2 osób:
4 łyżki płatków owsianych
1/2 szklanki wody 
4 suszone morele
1 łyżka rodzynek
1 łyżka suszonej żurawiny
1 łyżka suszonych wiśni
1 łyżka posiekanych orzechów włoskich
1 łyżka posiekanych migdałów
1 łyżka miodu
1 łyżka cynamonu

Płatki owsiane zalewamy wodą, gotujemy na małym ogniu do miękkości. Uwaga, żeby się nie przypaliły pod koniec gotowania. Morele siekamy. Do ugotowanej owsianki dodajemy miód, połowę suszonych owoców, dokładnie mieszamy. Rozkładamy do miseczek, posypujemy pozostałymi bakaliami i orzechami. Oprószamy cynamonem i serwujemy. 

środa, 24 kwietnia 2013

French toast czyli babka z recyklingu

Klasyczna historia ze Świąt Wielkanocnych: w sobotę nie pozwalają Ci jeść ciasta, a we wtorek okazuje się, że wszystkie babki są nieco czerstwe. Co wtedy? Wyrzucić, oddać zwierzętom, udać, że są świeże i z dziarską miną jeść kawałek po kawałku? My postanowiliśmy "odzyskać" naszą babkę i zapiec ją z cynamonem, kardamonem i suszonymi wiśniami. Jest to sposób idealny na babki i chałki. A jeśli zostanie Wam bagietka, a nie macie ochoty na słodkie śniadanie, do masy jajecznej wystarczy dodać pieprz, sól i ulubione zioła - wytrawne śniadanie gotowe.


 Czas przygotowania: 10 minut
Czas pieczenia: 30-40 minut

Składniki:
1 sczerstwiała babka piaskowa lub chałka
6 jaj
1 1/4 szklanki mleka (lub 1/2 szklanki śmietanki 30% i 3/4 szklanki mleka)
2 łyżeczki cynamonu
1 łyżeczka kardamonu
garść suszonych wiśni
2 łyżki cukru o grubej rafinadzie
2 łyżki masła

Piekarnik nagrzewamy do temperatury 180 stopni Celsjusza. Blaszkę lub formę smarujemy masłem. Babkę/chałkę kroimy w kromki szerokości 1 cm. Układamy na dnie naczynia. W misce rozkłócamy jajka z mlekiem, cynamonem i kardamonem. Dodajemy wiśnie. Gotową masą jajeczną zalewamy pieczywo, posypujemy grubym cukrem, wstawiamy do piekarnika na 30-40 minut (do ścięcia jajka). Wyjmujemy, czekamy około 3 minut, kroimy i podajemy. Najlepiej ze szklanką mleka lub świeżą kawą.

piątek, 19 kwietnia 2013

Ciasteczka lawendowe

Do tej pory lawenda kojarzyła nam się z reklamą najlepszej w Warszawie szkoły języka francuskiego (piszemy to z doświadczenia i nie jest to kryptoreklama). Potem, spróbowaliśmy lawendowego miodu, który z jednej strony był bardzo frapujący, a drugiej ciągle przywoływał na myśl zapach szafy babci. Jest to skojarzenie, którego trudno się pozbyć wąchając lawendę. Generalnie, zapomnieliśmy o lawendzie do momentu w którym kupując cynamon, sklep internetowy zasugerował nam właśnie ją. Nie była droga, więc postanowiliśmy dodać ją do koszyka. To była słuszna decyzja, ponieważ ciasteczka z lawendą są pyszne i oryginalne. Pachną cudnie (jakoś mniej "szafowo" niż miód), są idealnie maślane i rozpływają się w ustach. Przygotowaliśmy ich podwójną porcję i obdzieliliśmy nimi naszych najbliższych. Gwarantujemy Wam, że początkowy sceptycyzm szybko ustąpi miejsca niepohamowaniu w jedzeniu. 


Czas przygotowania: 20 minut
Czas pieczenia: 12-15 minut

Składniki:
1 kostka miękkiego masła
3/4 szklanki cukru
2 jajka w temperaturze pokojowej
3/4 łyżeczki proszku do pieczenia
2 1/4 szklanki mąki 
1 łyżeczka ekstraktu waniliowego
4 łyżeczki kwiatów lawendy 

Piekarnik nagrzewamy do 180 stopni Celsjusza. Blaszkę wyściełamy papierem do pieczenia.
Mikserem na średnich obrotach ubijamy masło z cukrem, aż powstanie jasna i puszysta masa - około 5 minut. Dodajemy jajka, ubijamy do uzyskania jednolitej masy. Dosypujemy mąkę, proszek do pieczenia, ekstrakt waniliowy i kwiaty lawendy. Miksujemy hakami lub mieszamy ręką do uzyskania jednolitej masy. Powstałą masę nabieramy łyżeczką do herbaty, formujemy w kulkę i delikatnie spłaszczamy. Układamy na blaszce pozostawiając ok. 5 cm odstępy między ciasteczkami, ponieważ  rosną. Pieczemy około 12-15 minut (do zezłocenia). Z podanych składników otrzymamy około 50 ciasteczek. 


wtorek, 16 kwietnia 2013

Pasztet z łososia w białym winie z różowym pieprzem

Wiosna, wiosna, wreszcie wiosna! Zapomnieliśmy już na dobre o tegorocznej śnieżnej Wielkanocy i zabraliśmy się za wiosenne porządki. Ma to swoje dwie konsekwencje:
Po pierwsze, przejrzeliśmy naszą kolekcję książek kucharskich i  oddaliśmy w dobre ręce niektóre z nich, oczywiście za darmo. Szczegóły na naszym profilu facebookowym (http://www.facebook.com/crustanddust).
Po drugie, na naszym przepastnym dysku znaleźliśmy nieopublikowany jeszcze przepis na pasztet z łososia (a dokładniej - z łososia i dorsza), który gościł w tym roku na naszym Wielkanocnym stole. Postanowiliśmy, że nie będziemy czekać do następnych świąt, bo w roli wykwintnej przystawki ten pasztet sprawdzi się także przy innych okazjach.
Uwaga: to jest potrawa dość droga (łosoś...) i dość pracochłonna (przecieranie przez sitko...). Usprawiedliwienie tych wydatków przychodzi dopiero po spróbowaniu dania, a na to też trzeba chwilę poczekać, bo najlepszy smakuje schłodzony. Przyznajemy, że pomysł na ten luksus nie zrodził się w naszej głowie. Inspiracją był przepis Tadeusza Pióro z "Kuchni" sprzed dwóch lat (nr 4/2011), trochę go zmieniliśmy - i tak raczej w kierunku wersji bardziej ekonomicznej. W tym samym numerze "Kuchni" Pióro z Markiem Bieńczykiem dyskutują o istocie pasztetu i jego pogmatwanej historii. Jeden z wniosków jest taki, że pasztet to danie szlachetniejsze niż nam by się mogło wydawać. Bieńczyk w uniesieniu stwierdza nawet, że "za dobry pasztet odda hiszpańską szynkę a nawet wołowinę z Kobe". Już teraz rozumiecie, skąd ten pomysł?


Czas przygotowania: 45 minut
Czas oczekiwania: 1 godzina
Czas pieczenia: 45 minut

Składniki:
1/2 kg fileta z łososia (bez skóry)
1/2 kg fileta z dorsza
1 szklanka wytrawnego białego wina (lub sherry manzanilla)
8 liści laurowych
1 czerstwa bułka kajzerka (lub kawałek chałki)
1/2 szklanki mleka
1 jajko
3 łyżki masła
3 łyżeczki pieprzu różowego
pieprz czarny
sól

Filety z łososia i z dorsza opłukujemy wodą i kroimy na niewielkie kawałki. Mniej więcej z połowy łososia wykrawamy podłużne, wąskie paski. Wszystkie kawałki ryby wkładamy do miski, przekładając liśćmi laurowymi i posypując nieco solą i czarnym pieprzem. Następnie zalewamy rybę winem i odstawiamy na co najmniej godzinę, aby się spokojnie marynowała. W międzyczasie podgrzewamy mleko i moczymy w nim czerstwą bułkę lub chałkę.
Odkładamy na bok podłużne paski łososia, a pozostałe kawałki łososia i dorsza wkładamy do pojemnika blendera razem z 1/3 objętości marynaty, namoczoną w mleku bułką, 2 łyżkami masła i jajkiem. Blendujemy dokładnie na gładką masę (jeśli pojemnik blendera okaże się za mały, trzeba zrobić to w dwóch rundach). Masę pasztetową trzeba jeszcze przetrzeć przez sito, żeby pozostały na nim resztki ości.
Nagrzewamy piekarnik do 160 stopni. Blaszkę lub formę ceramiczną smarujemy masłem. Układamy w blaszce warstwę masy rybnej (mniej więcej połowę przygotowanej), następnie paski łososia, odłożone wcześniej, ponownie masę rybną i paski łososia na wierzchu. Tak przygotowany pasztet posypujemy (najlepiej rozgniecionym nieco w moździerzu) różowym pieprzem. Blaszkę lub formę przykrywamy folią aluminiową i pieczemy ok. 45 minut. Pasztet podajemy na zimno. Powinno do niego pasować białe wino lub sherry, którego użyliście do marynowania.

piątek, 12 kwietnia 2013

Najlepsze tagine z kurczaka

To zdecydowanie najlepsze tagine z kurczaka, jakie robiliśmy. Jest niespotykaną grą smaków i aromatów. Słodkie morele, słone oliwki, kwaśne cytryny, ich gorzkie skórki, chrupiące migdały, delikatne, soczyste mięso kurczaka - na talerzu znajdziecie wszystko w idealnych proporcjach. Zachwycaliśmy się tym daniem bez końca. Nie tylko my, zresztą.
Nie przerażajcie się długą listą składników i opisem - to naprawdę jest proste danie i większość "gotowania" robi się sama. Trzeba trochę posiekać - ale czym byłoby gotowanie, gdyby polegało tylko na wlaniu zawartości słoika do garnka? Nie dałoby Wam nawet odrobiny satysfakcji.
Przepis znaleźliśmy w styczniowym Food Network Magazine. Zakochaliśmy się w nim od razu. Ale dopiero po zjedzeniu pierwszego kęsa dotarło do nas, że teraz może to być nasze danie popisowe.
P.S. Nigdy nie byliśmy w Maroko i teraz wiemy dlaczego musimy tam pojechać...



Składniki:
8 podudzi z kurczaka lub 6 ćwiartek
1 cytryna
4 łyżeczki soli morskiej 
3 łyżki oliwy z oliwek
2 łyżki masła
1 mała cebula
2 ząbki czosnku
2 szklanki wody
1 1/2 szklanki zielonych oliwek bez pestek

przyprawy
1/2 szklanki posiekanej natki pietruszki
1 łyżeczka imbiru
1 łyżeczka ziaren kolendry
1 łyżeczka ziaren czarnego pieprzu
1 łyżeczka słodkiej papryki
1/2 łyżeczki pieprzu cayenne
1/2 łyżeczki kuminu
1/2 łyżeczki cynamonu
1/4 łyżeczki nitek szafranu

syrop morelowy:
12 suszonych moreli
2 łyżki miodu
1 szklanka wody

prażone migdały:
1/2 szklanki migdałów bez skórki
1 łyżka oliwy z oliwek

Mięso kurczaka myjemy, dokładnie osuszamy ręcznikiem papierowym, oprószamy solą, kładziemy na talerzu i wstawiamy do lodówki nie przykrywając.
Cytrynę porządnie myjemy (czasem warto sparzyć), kroimy w bardzo cienkie plasterki (ze skórką), rozkładamy na talerzu, obsypujemy 2 łyżeczkami soli, odwracamy i oprószamy pozostałą solą. Plasterki cytryn układamy w stos, odstawiamy na min. 20 minut.
Na patelni rozgrzewamy 1 łyżkę oliwy z oliwek, wrzucamy migdały i prażymy, aż nabiorą złotego koloru - około 2 minut. Zdejmujemy z patelni i kładziemy na talerzu wyłożonym ręcznikiem papierowym.
Morele kroimy w poprzek na pół. Do garnuszka wlewamy 1 szklankę wody, dodajemy morele, 2 łyżki miodu, przykrywamy, doprowadzamy do wrzenia, gotujemy na małym ogniu pod przykryciem przez 2 minuty, odkrywamy i gotujemy na małym ogniu, aż syrop zredukuje się do 4 łyżek. Ściągamy z ognia.
Cytryny zamarynowane w soli drobno siekamy, a sok zachowujemy. Wszystkie przyprawy ucieramy w moździeżu lub mielimy w młynku do kawy.
Cebulę i czosnek obieramy i drobno siekamy. Na patelni rozgrzewamy 3 łyżki oliwy z oliwek i smażymy kurczaka, aż nabierze złotego koloru. Zdejmujemy z patelni, a na miejsce kurczaka wrzucamy masło, dodajemy cebulę i podsmażamy do miękkości na małym ogniu - około 5 minut, dodajemy mieszankę przypraw i posiekany czosnek, smażymy mieszając ok. 30 sekund. Na patelnię z powrotem kładziemy kurczaka, dodajemy 2 szklanki wody, posiekane cytryny i sok, zmniejszamy ogień i dusimy pod przykryciem ok. 30 minut. Dodajemy oliwki i dusimy jeszcze 10-15 minut, aż kurczak zmięknie. Na talerzach układamy kurczaka, podajemy z morelami z syropem i prażonymi migdałami. Tagine najlepiej smakuje w towarzystwie kus-kusu (jego przygotowanie zajmie kilka minut, zgodnie z instrukcją na opakowaniu).

wtorek, 9 kwietnia 2013

Zrób swój ser!

Warsztaty o serach i z serami prowadzone przez Kulinarnych Kuglarzy, czyli Giena Mientkiewicza i Aleksandra Barona z warszawskiej restauracji Solec 44, to zdecydowanie kulinarne wydarzenie marca. Przynajmniej w naszym blogowym życiu. Pisaliśmy już Wam o serach zagrodowych, o nadtwarogu Pana Pilcha i serniku. Dziś napiszemy o warsztatach.


 Po pierwsze SER

1,5 litra mleka prosto od krowy, a z braku tegoż mleka 3,2% pasteryzowanego w niskiej temperaturze, doprowadzamy do temperatury 28-34 stopni Celsjusza, mieszamy drewnianą łyżką, dodajemy 3 krople soli serowarskiej (chlorku wapnia), mieszamy, dodajemy 5 ml podpuszczki (tutaj dokładnie czytamy zalecenia producenta), nie mieszamy, przykrywamy czystą ściereczką i czekamy. Nie zaglądamy do garnka w poszukiwaniu szybkich emocji. Spokojnie odchodzimy i ufamy chemii. Po pół godziny podchodzimy do garnka, odkrywamy go, delikatnie przechylamy i co widzimy? Podpuszczka zadziałała, a mleko przypomina bardzo gęstą śmietanę. Skrzepy kroimy nożem w kostkę o boku 2 cm, podgrzewamy do 28 stopni Celsjusza, kroimy jeszcze drobniej, poruszamy garnkiem i ... czekamy. Tym razem kwadrans. Pochodzimy do garnka, odlewamy 1 szklankę serwatki, którą zastępujemy ciepłą wodą. Czekamy krótko. Po jakichś 5 minutach ruszamy skrzepy i odlewamy większość serwatki, a powstałe skrzepy przelewamy do pojemniczków z dziurkami wyłożonych płótnem (w wersji domowej do durszlaka wyścielonego gazą). Dociskamy drewienkiem (lub talerzem). Czekamy pół godziny. Delikatnie przewracamy ser. Dociskamy. Czekamy. Obsypujemy solą. Po godzinie dokładnie spłukujemy. Dojrzewamy w temperaturze 14-16 stopni i wilgotności ok.80%. Ta część jest dla nas absolutną teorią, ponieważ własny ser zaczęliśmy jeść już następnego dnia. 
Czy zrobienie własnego sera jest trudne? Nie, nie jest. Czy dojrzewanie własnego sera i nadawanie mu charakteru jest trudne? Nieziemsko! My nie mamy do tego cierpliwości. Przynajmniej na razie.


Po drugie KUCHNIA

Aleksander Baron jest uosobieniem prawdziwego szefa kuchni, który myśli smakiem. Niby to nie nowość, ale ilu z nas myśli smakiem, a nie składnikami? Kto zanim weźmie garnek zastanawia się jak to, co z niego wyjdzie ma smakować po 5 kęsie? No właśnie... To jest ta zasadnicza różnica między myśleniem smakiem i składnikiem.
Co robiliśmy? 
Odsłona pierwsza. Krem z pierwotnej marchwi jako baza do wydobywania głębi serowych smaków.  Lekcja na przyszłość: nie każda marchew jest pomarańczowa.
Odsłona druga. Leniwe jako pole do popisu serowego i nie tylko. M. nadziała swoje leniwe szałwią, a potem zatopiła je w roztopionym wędzonym smalcu, wędzonych gruszkach i uprażonych orzechach laskowych. Przy okazji spaliła porcję wędzonych gruszek nurzając je nazbyt wcześnie w smalcu. Jak się potem okazało, skwarki z wędzonej gruszki są obłędne i zostały odkryciem warsztatów. A. poszedł w swoją stronę smakową i leniwe wymieszał z czerwonym pieprzem. Podał je z wędzoną makrelą, orzechami i świeżymi ziołami. Generalnie, każdy uczestnik robił coś innego, a potem wszyscy jedliśmy sobie z talerzy i to było absolutnie obłędne. Masa kluskowa była wspólnym punktem wyjścia, a co było potem zależało tylko od kulinarnej wyobraźni. 
Odsłona trzecia: deser godny dwugwiazdkowej restauracji. Kogel-mogel, fontina, zredukowana nalewka wiśniowa, orzechy laskowe. W naszym wydaniu: kogel-mogel, kozia chałwa, zredukowana nalewka wiśniowa, konfitura z buraków i balsamico (która swoją drogą śni nam się po nocach...). Ten smak jest absolutnie obłędny - słodycz kogla-mogla, ostry, kwaśny smak chałwy, świeżość buraka, intensywność nalewki podkręcająca kontrast między koglem-moglem i serem.


Po trzecie ZRÓB TO SAM/A

Domowa manufaktura serowa jest bardzo przyjemnym pomysłem. W naszym wypadku pomysłem na dłuższe wakacje lub emeryturę. Klaudyna z Ziołowego Zakątka jest domową boginią serową, podziwiamy ją, ale sami chyba się za to nie zabierzemy. Na pewno powtórzymy eksperymenty z kluskami leniwymi, więc możecie spodziewać się na blogu różnych odsłon niby tego samego dania. Największą chrapkę mamy jednak na deser z kozią chałwą. Naprawdę był nieziemski.

Informacje na temat kolejnych warsztatów możecie znaleźć na stronie Organizatora


wtorek, 2 kwietnia 2013

Ciasteczka podwójnie sezamowe

Co robicie, kiedy macie ochotę na ciastka? My zazwyczaj od razu sprawdzamy, czy mamy w lodówce masło. Potem oglądamy zawartość szafek w poszukiwaniu dodatków - płatków owsianych, bakalii, wiórków kokosowych. Ostatnio wypróbowaliśmy ciastka z dwoma rodzajami sezamu: czarnym i białym. Czemu nie - pomyśleliśmy - i zaczęliśmy produkcję ciastek. Do maślanej masy dodaliśmy też odrobinę ekstraktu rumowego (takiego naturalnego, esencji smaku ciemnego rumu, a nie olejku rumowego, który ma petrochemiczny posmak). Ciastka są chrupiące i maślane. Mistrzem drugiego planu jest sezam, bo jego charakterystyczny smak czujemy dopiero przegryzając ziarenka zatopione w ciastkach.


Czas przygotowania: 20 minut
Czas pieczenia: 12-15 minut

Składniki:
200 g miękkiego masła
3/4 szklanki cukru
2 jajka w temperaturze pokojowej
1/2 łyżeczki proszku do pieczenia
2 1/4 szklanki mąki 
1/2 łyżeczki ekstraktu rumowego
2 łyżeczki ziaren białego sezamu
2 łyżeczki ziaren czarnego sezamu 

Piekarnik nagrzewamy do 180 stopni Celsjusza. Blaszkę wyściełamy papierem do pieczenia.
Mikserem na średnich obrotach ubijamy masło z cukrem, aż powstanie jasna i puszysta masa - około 5 minut. Dodajemy jajka, ubijamy do uzyskania jednolitej masy. Dosypujemy mąkę, proszek do pieczenia, ekstrakt rumowy i ziarna sezamu. Miksujemy hakami lub mieszamy ręką do uzyskania jednolitej masy. Powstałą masę nabieramy łyżeczką do herbaty, formujemy w kulkę i delikatnie spłaszczamy. Układamy na blaszce pozostawiając odstępy między ciasteczkami, ponieważ  rosną. Pieczemy około 12-15 minut (do zezłocenia). Z podanych składników otrzymamy około 50 ciasteczek. 


poniedziałek, 1 kwietnia 2013

Napój na Prima Aprilis

Nie, nie wydajemy książki kucharskiej.
Nie, nie rezygnujemy z blogowania.
Proponujemy Wam słodki sok ze słomką. Idealny na Prima Aprilis!


Czas przygotowania: 5 minut
Czas oczekiwania: około 5 godzin

Składniki:
1 opakowanie galaretki owocowej
300 ml wody
2 słomki

Galaretkę przygotowujemy według przepisu na opakowaniu zmniejszając ilość wody do 300 ml (300 ml zamiast 500 ml). Wlewamy do szklanek. Czekamy, aż płyn nabierze temperatury pokojowej i wkładamy słomki. Wstawiamy do lodówki i czekamy, aż stężeje.