sobota, 22 grudnia 2018

Świąteczny koszyk ciastkowych rozkoszy

O tym, że jadalne prezenty to moja słabość wiadomo nie od dziś. W tym roku zainspirowana restauracją Water and Wine postanowiłam przygotować Rozkoszyk.

W Water&Wine nic nie może być zwyczajne. Kiedy na stole pojawił się drewniany koszyk na nici (taki z półeczkami na różnych poziomach, które się rozjeżdzają na dwie strony) nie miałam pojęcia czemu on służyć miałby. Okazało się, że jest to rozkoszyk - koszyk pełen rozkoszy. Były w nim cudowne pralinki - chlebowe, śliwki nałęczowskie, winne. Pralinki nie są moją mocną stroną i czasem źle znoszą loty. Dlatego w tym roku zrobiłam rozkoszne pudełka pełne ciasteczek. 

Podam Wam przepisy na wszystkie - ciastka owsiane z suszoną wiśnią, czekoladą, skórką i migdałami; rogaliki rugelachy na serku philadelphia z orzechami włoskimi i wiśniami; maślane ciastka z tahini i pomarańczą; szybkie pierniczki. Upieczenie tych ciastek zajęło mi 3 godziny - są ich cztery rodzaje. Warto przygotować wcześniej masło, żeby było miękkie; papier do pieczenia i naprawdę robić jedną masę za drugą. Bez popijania winka, gadania przez głośno-mówiący i oglądania serialu. Poza tym, kiedy jedna porcja ciastek jest w piecu trzeba porcjować lub przygotować kolejną porcję. Taka solidna praca bardzo się opłaca, bo wszystko załatwiacie w jednym czasie. Jeśli chcecie do pracy włączyć dzieci to spokojnie zajmie Wam to cały dzień. Dlatego z ręką na sercu - nie radzę robić z dziećmi tak dużo. Za to miłośniczkom pieczenia naprawdę polecam taki maraton z piekarnikiem - to była moja najlepsza część urodzin. 

Ważna jest też kolejność przygotowania ciastek: przygotowujemy masę na rugelachy, robimy ciastka owsiane, wałkujemy masę na rugelachy, przygotowujemy ciastka z tahini, robimy rugelachy, a na końcu pierniczki. Powodzenia! 



Rugelachy z orzechami włoskim i wiśniami 

Duńskie Boże Narodzenie

Dania to jest jedynak fascynujący kraj: od połowy listopada oficjalnie zaczyna się świętowanie Bożego Narodzenia. Nie tylko wszędzie wiszą świąteczne dekoracje, ale na wszystkich stołach pojawiają się typowe świąteczne dania. 



Po czym poznać, że to już?

Po pierwsze, po piwie. Duńczycy od niedawna mają niezwykły sposób na uroczyste rozpoczęcie sezonu świątecznego. Jest to J-Dag (dzień J). W pierwszy piątek listopada o godzinie 20:59 browar Tuborg wypuszcza świąteczne piwo – Jullebryg, stąd nazwa dzień bożonarodzeniowego piwa. Tradycja narodziła się w 1990 roku po tym jak o 20:59 w telewizji poleciała pierwsza reklama obwieszająca światu – świąteczny Tuborg oznacza Święta. Tego dnia dokładnie o 20:59 wielkie ciężarówki Tuborga otwierają swoje bagażniki i pod najważniejszymi barami w największych miastach Danii zupełnie za darmo rozdają świąteczne piwo. W sklepach sprzedaż zaczyna się o 20:59. Można więc uznać, że w pierwszy piątek listopada o godzinie 20:59 zaczyna się świąteczny sezon.

Po drugie, na wszystkich kostkach masła Lurpak i na każdym kartonie mleka Arla widnieje napis God Jul. W sklepach, w zoo, muzeach, szkołach wiszą piękne czerwono-białe serduszka – papierowe wycinanki, które podobno wymyślił sam Andersen (tak, ten od bajek dla dorosłych). Z każdego rogu wyglądają małe skrzaty – nisse, które dobrze znacie z produktów m.in. ikea. Mają długie brody, kartoflane noski i szpiczaste czapeczki. Wszyscy od połowy listopada zajmują się też kupowaniem kalendarzy adwentowych (o których pisałam tutaj) lub kolekcjonowaniem podarków do kalendarzy. Nisse przynosi prezenty codziennie, ale tylko jeśli zostawi mu się odrobinę ryżu. Mikołajek zatem się zupełnie nie obchodzi.

Po trzecie, święta zaczynają się wraz z odpaleniem choinki na głównym placu miasta i otwarciu uroczych jarmarków bożonarodzeniowych. Wszystko dzieje się w drugiej połowie listopada.


Adwent, czyli hygge

czwartek, 29 listopada 2018

Hummus z brukselką w miodzie i granatami

Brukselka - dla jednych zmora, bo zabiedzona rozciapciana mała kapustka nie wnosiła do zupy nic prócz goryczy. Dla innych - wielka miłość. Dla mnie - nowe odkrycie. 


Nie będę oryginalna pisząc, że nie lubiłam brukselki. Owszem była piękna i fascynująca. Lubiłam obierać listek po listku i sprawdzać jak natura pięknie wymyśliła tę roślinę. Jednak na samą myśl o gorzkiej dziwnie rozłażącej się pod językiem kulce, która skutecznie psuła smak jarzynowej dostawałam dreszczy. Jakieś 6 lat temu Adam oglądając jakiś program kulinarny zarządził zblanszowanie brukselki, a potem przesmażenie jej z boczkiem. Jakie to było cudowne, odkrywcze i dobre. Jednak dla mnie zawsze takimi testerami smaku są dzieci. Upiekłam więc im brukselkę z octem balsamicznym, ziemniakami i winogronami zgodnie z przepisem z książki "Miska Smaku". Podałam im to kiedy wrócili wygłodniali do domu. Ziemniaki i winogrona zjedli chętnie, brukselkę trochę mniej, ale nie pluli nią! To dobry znak.

Dla dorosłych brukselka z hummusem to po prostu świetny pomysł na lunch i dodatkowe witaminy. Upieczona z dodatkiem miodu jest niesamowicie dobra i pięknie gra ze smakiem sezamu. Dla nas było to kolejne bruselkowe odkrycie.

Jeśli macie więcej czasu i ochoty na kuchenne zabawy to możecie hummus przykryć pojedynczymi listkami brukselki. Pamiętam jak kiedyś Marek Flisiński, szef kuchni Water&Wine, poprosił mnie, żeby obierała brukselkę. Nie wiedziałam o co mu chodzi. Potem pokazał im, że potrzebuje dużej miski listków. Do miski wlał lodowatą wodę, a ja pieczołowicie obierałam listek po listku. Potem te listki wpadły do wrzątku na 20 sekund, a potem znowu do lodowatej wody. Ich kolor był nieziemsko zielony, były chrupiące i piękne. Hummus obsypany brukselkowymi liśćmi jest piękny. Zajmuje to wszystko jednak trochę więcej niż pół godziny. Tyle właśnie czasu przeznaczamy na przygotowanie śniadaniówek. Możecie jednak spróbować tego tricku prosto z serca jednej z najlepszych restauracji w Polsce.


Składniki:
1 puszka ciecierzycy
2 łyżki tahini
szczypta soli
1/2 łyżeczki kminu rzymskiego
1 ząbek czosnku
1 łyżeczka soku z cytryny

100 g brukselki
1 łyżka oliwy
1 łyżeczka octu balsamicznego
1 łyżeczka miodu
2 łyżki granatu
orzechy laskowe


1. Ciecierzycę miksujemy z tahini, solą, mielonym kminem, czosnkiem i sokiem z cytryny. Masa musi być gładka.

2. Brukselkę mieszamy z oliwą i octem balsamicznym. Wstawiamy do pieca na 180 stopni na 20 minut lub przesmażamy na patelni 10 minut.

3. Wyciągamy warzywa z pieca. Skrapiamy miodem.

4. Hummus wkładamy do pojemnika, dodajemy brukselkę, posypujemy ziarnami granatu i orzechami. 

Grzaniec dla małych i dużych

Gløgg, Glühwein czyli grzane wino to kwintesencja przedświątecznych wieczorów i bożonarodzeniowych festynów. Dzisiaj napój zarezerwowany dla dorosłych przedstawiamy w dwóch wersjach - czerwonej i białej (bo dzieciom też się coś należy!)


Czerwony gløgg to grzane czerwone wino z dodatkiem kardamonu, cynamonu i goździków, dużej ilości rodzynek, migdałów, jabłek i ... odrobiny rozmarynu. Ten rozmaryn to jest po prostu cudowny w tym gloggu. Naprawdę podkreśla smak korzennych przypraw i tak cudownie pachnie. Najlepiej jak trochę go podpalicie przed samym włożeniem do kubka (ale nie musicie tego robić - i tak będzie cudowny). Biały gløgg to podgrzany sok jabłkowy z przyprawami korzennymi, odrobiną soku z czarnego bzu i rozmarynem. A jakże! Bardzo nam się podobało przygotowanie dwóch grzańców na raz - mogliśmy się cieszyć czymś wyjątkowym zupełnie rodzinnie.

Pamiętajcie, żeby przygotowując grzańca nie zagotować wina. Grzaniec to zupełnie niskoalkoholowy napój, ale jednak alkoholowy. Najlepiej smakuje pity na ulicy w zimny jesienno-zimowy wieczór. Dobrze wchodzi przy ognisku albo chociaż podczas wieczornego hasania na podwórku. W wersji kominkowo-kanapowo-pokojowej też jest zacny.


W przyszłym tygodniu jadę do Drzewiec do restauracji Water&Wine. Tam właśnie podpatrzyłam jak wspaniale można dodać aromatu napojom. Latem do gazowanej wody szef kuchni Marek Flisiński dodawał syrop z płatków róży i same płatki róży. Do lemoniady dodawał odrobinę jabłek i syropu z bzu. To właśnie to połączenie zainspirowało nas do stworzenia grzańca dla dzieci. Marek zdecydowanie wie, co robi. W tym roku został wyróżniony tytułem Szef Roku przez Żółty Przewodnik Gault&Millau. Serdecznie mu gratulujemy, a nasze podniebienia mówią że zasłużył jak nikt inny!

Czerwony Gløgg
1/4 szklanki soku z pomarańczy, najlepiej świeżo wyciśniętego
100 ml wody 
skórka z pomarańczy
1 laska cynamonu
1 łyżka ziela angielskiego 
1 łyżka ziaren kardamonu
1/2 łyżeczki pieprzu
1 gwiazdka anyżu
1/2 łyżeczki goździków
3 gałązki rozmarynu (plus do dekoracji)
1 litr czerwonego wina stołowego
1/2 pomarańczy, w plastrach
1/2 jabłka, w plastrach 

100 g rodzynek
50 g migdałów w słupkach

1. Do rondelka wlewamy sok pomarańczowy i wodę. Dodajemy skórkę pomarańczową, cynamon, ziele angielskie, kardamon, pieprz, anyż, goździki i rozmaryn. 
2. Na wolnym ogniu doprowadzamy do wrzenia. Przykrywamy i zdejmujemy z ognia. Dodajemy rodzynki i migdały. Zostawiamy pod przykryciem 30 minut.
3. Do dużego garnka wlewamy grzane wino i zawartość rondelka (można odcedzić ją). Dodajemy plastry pomarańczy i jabłka. Podgrzewamy. 
4. Podajemy w szklankach z rozmarynem, rodzynami i migdałami.

Biały Gløgg
1 litr soku jabłkowego, najlepiej tłoczonego
4 łyżki syropu z kwiatów czarnego bzu
skórka z pomarańczy
1 laska cynamonu
1 łyżka ziela angielskiego 
1 łyżka ziaren kardamonu
1/2 łyżeczki pieprzu
1 gwiazdka anyżu
1/2 łyżeczki goździków
3 gałązki rozmarynu (plus do dekoracji)
1/2 pomarańczy, w plastrach
1/2 jabłka, w plastrach 
100 g rodzynek
50 g migdałów w słupkach

1. Do garnka wkładamy wszystkie składniki. Zagotowujemy. Zdejmujemy z ognia, przykrywamy i zostawiamy do ostygnięcia.
2. Podajemy w szklankach z rozmarynem, rodzynami i migdałami.




poniedziałek, 26 listopada 2018

Zrób sobie kalendarz adwentowy - kilka inspiracji

Kalendarze adwentowe do tej pory kojarzyły mi się jedynie z czekoladkami. Jednak Duńczycy uświadomili mi, że w kalendarzu może być wszystko.


W Danii nie da się nie zauważyć, że grudzień zbliża się wielkimi krokami. W zasadzie od początku listopada można zaopatrzeć się w kalendarz grudniowy (bo jednak to nie jest kalendarz adwentowy, ale to temat na inne rozważania). Opcja z m&m's i Milką była dla mnie czymś naturalnym. Kalendarz z półnagimi kobietami i mężczyznami był opcją najtańszą (w środku podobno są czekoladki, ale sądząc po cenie to muszą być jakiejś koszmarnej jakości). Kalendarz z batonikami raw trochę mnie zdziwił, bo jednak to opcja bardzo zdrowa. Najbardziej jednak zaskoczyły mnie kalendarze z herbatami, kawami, naparami ziołowymi, lukrecją, winem i piwem. Codziennie możesz napić się innego naparu, zjeść lukrecję o innym smaku lub napić się innego piwa. Zobacz!

środa, 31 października 2018

Hummus z pieczoną dynią, burakiem i pistacjami

Nie ma lepszej pory roku na dynię niż listopad. Dynia to nie tylko witaminy, ale też zniewający kolor.  Tak potrzebny w jesienne dni pracy.


Czy można zrobić hummus z dynią i burakiem w pół godziny? Widziałam to powątpiewające spojrzenie Adama, któremu zakomunikowałam co zamierzam zrobić mu na lunch do pracy. Hummus to oczywiste, ale dynia z burakiem. To przecież zajmuje tak dużo czasu. Jest jednak sposób na dynię. Jest też sposób na pieczonego buraka. Dynię hokkaido (lub piżmową) obieramy i kroimy w małe kawałki. Oprószamy solą i pakujemy w folię aluminiową. Podobnie postępujemy z burakiem - obieramy go, kroimy w małe kawałki, zawijamy w folię. Wszystkie warzywne paczuszki wkładamy do piekarnika na pół godziny. Jeśli burak będzie pokrojony w małą kostkę spokojnie się upiecze.

W pół godziny, niestety, nie da się namoczyć, ugotować i zmiksować ciecierzycy. Dlatego dzisiaj hummus zrobiłam z ciecierzycy z puszki. Żeby zmniejszyć wyrzuty sumienia kupiłam tę ekologiczną. Czy robię aquafabę z wody po ciecierzycy? Sama nigdy nie robię ani bezików ani wegańskiego majonezu. Próbowałam ich i są naprawdę dobre, więc jeśli macie ochotę ich spróbować to nie wylewajcie płynu z puszki do zlewu!

Pieczona dynia i pieczony burak to nie wszystko. Potrzeba jeszcze miodu, odrobiny octu jabłkowego, kuminu i kapkę rozmarynu. Oraz kilka pistacji. Wtedy hummus będzie po prostu zniewalający!

Przepis powstał we współpracy z restauracją Water and Wine


Czas przygotowania: 30 minut

Składniki:
1 puszka ciecierzycy
2 łyżki tahini
szczypta soli
1/2 łyżeczki kminu rzymskiego
1 ząbek czosnku
1 łyżeczka soku z cytryny

plaster dyni (ok. 100 g)
1/4 łyżeczki rozmarynu
1 mały burak
1 łyżeczka miodu
1 łyżeczka octu jabłkowego

1. Ciecierzycę miksujemy z tahini, solą, mielonym kminem, czosnkiem i sokiem z cytryny. Masa musi być gładka.

2. Dynię obieramy, kroimy w kosteczkę, oprószamy odrobiną soli i zawijamy szczelnie w folię alumioniową. To samo robimy z burakiem. Warzywa wstawiamy do pieca na 180 stopni na 30 minut.

3. Wyciągamy warzywa z pieca. Dynię oprószamy rozmarynem. Buraka mieszamy z miodem i octem.

4. Hummus wkładamy do pojemnika, dodajemy warzywa, posypujemy obranymi pistacjami.

Risalamande - duński deser bożonarodzeniowy

Risalamane to ryżowy pudding z migdałami podany z ciepłym wiśniowym sosem. Duńczycy jedzą go w Wigilię. My od pewnego czasu jemy go prawie codziennie.


Risalamande ma bardzo francusko brzmiącą nazwę. Dokładnie oznacza ryż z migdałami. Duńczycy wypierają z całej siły myśl, że to danie mogłoby być popularne gdzie indziej. Nie będziemy wnikać w to skąd na duńskich stołach pojawił się ryż, bo nie ma to sensu. Ryż z wanilią, mlekiem, śmietanką i sosem wiśniowym jest cudownym jedzeniem na pocieszenie. Tradycyjnie do wielkiej porcji ryżu wkłada się jeden cały migdał. Osoba, która go znajdzie zostaje obdarowana małym prezencikiem "mandelgave", który zwykle przyjmuje postać małej marcepanowej świnki. 

Duńczycy, podobnie jak Polacy, spotykają się na świętowanie 24.12. Jedzą kolację, wymieniają się prezentami i napełaniają żołądki ryżowym puddingiem. Jedzą go dopóki ktoś nie znajdzie migdała, który zwykle jest gdzieś na dnie miski. 

W duńskich sklepach można kupić już ugotowany ryż i gotowy sos wiśniowy. Gotowanie ryżu nie jest trudne, ale może być nieco upierdliwe. Ryż lubi się przypalać, więc możemy albo to zaakceptować albo przez 20 minut cierpliwie go mieszać. Ryż, którego używamy do przygotowania puddingu nazywa się "grodris" i jest to ryż krótkoziarnisty podobny do ryżu do risotto.
Wiśniowy sos to nic innego jak gęsty kisiel z kawałkami wiśni. 

Risalamande bardzo nam przypomina popularny deser belriso. Nasze dzieci uwielbiają zabierać ryżowy pudding z sosem do szkoły. Ugotowanie wszystkiego nie zajmie więcej niż 30 minut, a smak jest warty każdego poruszenia łyżką. 

Przygotowanie sosu wiśniowego przypomniało nam zdjęcie, które ostatnio widzieliśmy na fanpage'u restauracji Water&Wine. Tam zamykają jesień w słoikach. Zupełnie jak my zamykaliśmy w słoikach tegoroczne wiśnie robiąc z nich dżemy. Część z nich zamknęliśmy jednak w woreczkach i wrzuciliśmy do zamrażarki. Takie są najlepsze do sosów, kisieli i budyniu. 



Czas przygotowania: 30 minut
Liczba porcji: 5

Risalamande 
1 szklanka ryżu do risotto
1/2 szklanki wody
3 szklanki mleka
2 łyżki cukru waniliowego (lub 2 laski wanilii)
1 szklanka śmietanki 30%
1 cały migdał
1/2 szklanki posiekanych migdałów

Sos wiśniowy:
2 szklanki mrożonych wiśni 
3 szklanki wody
5 łyżek cukru
1 łyżeczka soku z cytryny
2 czubate łyżki mąki ziemniaczanej

1. Przygotowujemy pudding. Do garnka wsypujemy ryż, wlewamy wodę i doprowadzamy do wrzenia. Gotujemy 3 minuty. Wlewamy mleko, dodajemy cukier waniliowy (lub przekrojone laski wanilii). Ciągle mieszając gotujemy na małym ogniu przez 30 minut. W wersji dla leniwych: gotujemy na małym ogniu przez 20 minut, przykrywamy garnek pokrywką i zostawiamy na 15 minut.

2. W czasie kiedy gotuje się ryż przygotowujemy sos wiśniowy. Wydrylowane wiśnie, wodę, cukier i sok z cytryny przekładamy do garnka. Gotujemy na małym ogniu 3 minut po zagotowaniu. 

3. W szklance mieszamy mąkę ziemniaczaną z 1/4 szklanki wody. Owoce w garnku zaczynamy mieszać i powoli dolewamy zawiesinę z mąki ziemniaczanej. Nie przerywając mieszania doprowadzamy wszystko do wrzenia. Zdejmujemy z ognia. 

4. Śmietankę 30% delikatnie ubijamy i mieszamy z ostudzonym ryżem, posiekanymi migdałami i całym migdałem. Podajemy z ciepłym sosem. W wersji na drugie śniadanie do szkoły: ryż wkładamy do pudełeczka i polewamy sosem. 

poniedziałek, 29 października 2018

Marcepanowe ciasteczka z migdałami

Kiedy nie wiesz jak uratować świat - kup marcepan i upiecz ciastka. 


Historia marcepanowych ciasteczek jest prosta. Pewnego dnia piekłam klasyczne kruche ciasteczka. Pech chciał, że dodałam za dużo masła. Pierwsza partia ciasteczek zamiast przybrać pożądany kształt zaczęła w piekarniku żyć własnym życiem. Nie chciałam jednak, by reszta ciasta podzieliła ich los. Mieliśmy akurat w domu sporo marcepanu (o tym dlaczego dowiecie się w kolejnym akapicie), więc nie zważając na nic wzięłam 375 g kawałek i wrzuciłam do miski. Nie zapomnę nieco zaskoczonej i przerażonej miny Adama, która mówiła “co ona zrobiła z tą całą masą cudownego i delikatnego marcepanu”.

Skąd w domu marcepan? Mieszkamy chwilowo w Odense. To niezwykłe jak to miasto wcześniej przewijało się przez naszą kuchnię, ale tego nie zauważaliśmy. Kiedy wygraliśmy konkurs na Kulinarnego Bloga Roku pojechaliśmy do Szwecji i stamtąd przywieźliśmy sobie dwie rolki kolorowej masy marcepanowej  z Odense do zrobienia tortu księżniczki. Dwa lata później nasza droga przyjaciółka w prezencie podarowała nam kolorowy marcepan do robienia słodkich figurek (też był z Odense). Tuż przed wyjazdem do Danii ciocia Adama podarowała nam po raz kolejny rolkę różowego marcepanu, który kupiła on-line. Oczywiście, że był z Odense. Mamy tutaj w Odense niezwykłą fabrykę marcepanu. Marcepan to kwintesencja świąt Bożego Narodzenia i grudnia w Danii.
Produkuje się w niej nie tylko marcepan, ale też wspaniały nugat, kropelki czekoladowe, barwniki spożywcze i ogromne ilości fondantu do robienia tortów angielskich. My jesteśmy nudziarzami  i nas interesuje tylko marcepan. Dodajemy go do owsianki, do ciasteczek, do drożdżowych bułeczek i czekolady. Dzisiaj nasze dzieci zamówiły tartę jabłkową z marcepanem i tort bananowo-malinowy z marcepanem.

Wracając do ciasteczek – są po prostu cudowne. Mocno migdałowe, nieco miękkie w środku. Pachną niesamowicie i cudownie smakują z małym espresso, ze szklanką mleka i po tak po prostu. Nie wiem czy to marcepan czy coś innego, ale wszyscy dość nabożnie do nich podchodzimy i częstujemy się tylko jednym ciasteczkiem. Zbliża się grudzień, a w Danii to czas pieczenia ogromnych ilości ciasteczek. Będziemy mieli co robić!


Składniki:

125 g miękkiego masła
1/3 szklanki cukru pudru
1 jajko
1 łyżeczka proszku do pieczenia
1 łyżeczka cukru z prawdziwą wanilią
375 g miękkiego marcepanu
1 1/2 szklanki mąki pszennej
20 migdałów bez skórki



1. Masło ubijamy z cukrem na jednolitą masę przez 2 minuty.

2.  Dodajemy jajko i ubijamy chwilę (nie przejmujemy się, że się rozwarstwia).

3 Do miski dodajemy proszek do pieczenia, cukier waniliowy i mąkę. Miksujemy do uzyskania jednolitej masy.

4 Do masy dodajemy marcepan. Masę wstawiamy do lodówki.

5 Piekarnik nagrzewamy do 180 stopni Celsjusza – grzanie góra/dół. Blaszkę wyściełamy papierem do pieczenia.

6 Z lodówki wyciągamy masę.

7 Łyżką odmierzamy masę ciasteczkową. Formujemy kulki i delikatnie spłaszczamy dłonią. W środek każdego ciastka delikatnie wciskamy migdał.

8 Powtarzamy do wyczerpania składników.

9 Ciastka układamy na blaszce. Pieczemy do zezłocenia około 10 minut.

10 Wyciągamy z pieca, zostawiamy na blaszce przez 5 minut i zdejmujemy.

czwartek, 25 października 2018

Nowe Moje Wypieki - książka idealna na prezent

Z wielką radością przyjęłam wiadomość o nowej książce autorki bloga Moje Wypieki. Wcale nie! Jestem nałogową czytelniczką jej bloga dlatego pierwsze informacje na temat jej książki przyjęłam tak jak to się przyjmuje wiadomość o ciąży przyjaciółki. Z wielkim piskiem! 


Książka, zgodnie z zapowiedzią na okładce, przedstawia przepisy Doroty Świątkowskiej na wypieki zgodne z porami roku. Mamy smaki wiosny, lata, jesieni i zimy. Są zatem truskawki, mnogość śliwek czy fig. Każda pora roku jest idealną porą na ... sernik. Moje Wypieki to królestwo serników, ale ta książka to serniokowa bonanza. Występują we wszystkich możliwych formach, smakach i strukturach. Bardzo mnie to zachęciło do testowania różnych sernikowych opcji i odejścia od klasyki - cytryna, czekolada, masło orzechowe. 




Książka to zbiór przepisów, które są już na blogu. Są one jednak odświeżone i ułożne zgodnie z porami roku. Czy to źle? Powiem Wam szczerze: uwielbiam takie książki w których wszystko ma swoje miejsce i czas. To prawda, można sobie poszukać tych receptur na blogu. Książka to jednak coś zupełnie innego - książkę przeglądasz, jesz oczami, a potem paćkasz jajkami i masami. Książka żyje swoim życiem. Poza tym, książka bardzo porządkuje życie. Oczywiście, kiedy widzisz któreś tam ciasto z jabłkami możesz mieć poczucie, że to już było. Ale właśnie wtedy dochodzi do Ciebie ta myśl, że oto właśnie ktoś ułatwia ci życie - następnym razem zamiast wertować blog w poszukiwaniu pomysłu na zużycie tony niechcianych jabłek czy śliwek po prostu sięgniesz po Moje Wypieki.



Książki Doroty Świątkowskiej, wszystkie cztery, są chyba jedynymi książkami kucharskimi w naszym domu do których z radością zagląda mama Adama. Dlaczego? Jej książki są nie tylko piękne, ale niezwykle praktyczne. Przepisy są jasno napisane i wychodzą za każdym razem (a nie jest to oczywiste i miłośnicy książek z przepisami dobrze o tym wiedzą). Poza tym, książki pięknie wyglądają na półce. Każda książka zdaje się być kontynuacją poprzedniczki - jest podobnie zaprojektowana, ma takie same czcionki i zdjęcia w takim samym stylu. Myślę, że Moje Wypieki to wspaniały prezent!


Moje wypieki na cztery pory roku
Dorota Świątkowska
strona: www.mojewypieki.com

Wydawnictwo Egmont
Format: 200x250
Cena: 59,99

piątek, 12 października 2018

Duńskie bułeczki z ogniska, czyli snobrød w praktyce

Ognisko zwykle kojarzy nam się z kiełbaską, pieczeniem chleba czy ziemniaków. W Danii na ognisku piecze się pszenne bułki oplecione wokół patyka. 


Z zakręconymi na patyk bułeczkami spotkaliśmy się po raz pierwszy podczas festiwalu Kulinarnego w Odense. Wielkie plastikowe pudełko wypełnione było surowym drożdżowym ciastem. Każdy mógł sobie wziąć patyk, trochę ciasta i zawinąć je wokół rzeczonego patyka. Potem ostrożnie trzeba patyk umieścić nad żarem (a nie ogiem) i czekać.

Pieczenie snobrød jest niesamowitym doświadczeniem. Patyk nie może dotykać ognia, bo ciasto się przypali i będzie niejadalne. Zbyt mały żar nie przypiecze ciasta i nici z bułeczki. Jest o co się starać. Mocno chrupiące i zapieczone z zewnątrz bułeczki są niesamowicie miękkie w środku. Są po prostu pyszne i naprawdę warto się z nimi trochę pogimnastykować. Z doświadczenia napiszę, że lepiej patyk trzymać w pozycji poziomej. W przeciwnym razie bułka spada i trawi ją ogień. Trzymanie ciasta nad zbyt małym żarem może sprawić, że zacznie brzydko wysychać lub co gorsza spływać z patyka (bo będzie ciepło, ale niewystarczająco, żeby ciasto upiec).

Do tej pory nie zauważyliśmy żadnych większych dodatków do snorebrod niż ketchup. Większość ludzi po prostu jadła gorące bułki prosto z patyka bez żadnych dodatków. Wydaje nam się, że odrobina solonego masła z czosnkiem byłaby idealna.



Czas przygotowania: 5 minut

Składniki:
1 ¼ szklanki wody
25 g świeżych drożdży
1 łyżka cukru
1 łyżeczka soli
½ kg mąki pszennej

1. Do miski kruszymy drożdże, dodajemy cukier i ciepłą wodę. Mieszamy i czekamy, aż drożdże ruszą.
2. Do drożdży dodajemy mąkę i sól. Wyrabiamy ciasto, aż będzie odchodziło od ręki.
3. Zostawiamy do wyrośnięcia na minimum pół godziny.
4. Odkrywamy kawałek ciasta, formujemy z niego wałek i zawijamy wokół patyka. Ciasto musi przykleić się do patyka.
5. Pieczemy nad żarem, aż będzie z zewnątrz zapieczone, a w środku upieczone (trzeba to delikatnie sprawdzić).



niedziela, 30 września 2018

Pieczona pita i warzywa, czyli ulubiona śniadaniówka naszych dzieci

Nigdy nie przyszło nam do głowy, że w taki prosty sposób możemy zachęcić dzieci do jedzenia warzyw. Ręce to słowo klucz.


Pewnego dnia dostaliśmy ze szkoły wiadomość. Nauczyciele prosili, żeby rodzice przyjrzeli się śniadaniówkom dzieci. Delikatnie sugerowali, że niektóre dzieci dostają rzeczy, których nie lubią i są przez cały dzień głodne. Zachęcali do rozmowy z dziećmi, sporządzenia listy ulubionych smaków i przygotowania takiej śniadaniówki, którą spokojnie można zjeść palcami. Wśród pomysłów był hummus z warzywami i serek. Poszliśmy za tym tropem. Zapakowaliśmy im do szkoły hummus, pokroiliśmy warzywa i dorzuciliśmy kilka pełnoziarnistych krakersów. Do domu wrócił hummus, który ewidentnie był słabym ogniwem śniadaniówki. Kilka dni później nie mieliśmy w lodówce prawie niczego oprócz światła. Wieczorem lał deszcz, więc naprawdę nie mieliśmy ochoty wychodzić po zakupy. Wtedy też upiekliśmy kawałki pity, bo dzieci lubią chrupiące pieczywo. Pokroiliśmy w paski warzywa (potem dowiedzieliśmy się, że tylko czerwona papryka jest jadalna). Do małego pojemniczka daliśmy serek typu philadephia. Adam sugerował dodatnie masła orzechowego lub tahiny. Tak byłoby pewnie smaczniej. Jednak jedno dziecko w klasie ma koszmarną alergię na orzeszki ziemne i nikt nawet nie próbuje ich przynosić do szkoły.

Popołudniu zobaczyliśmy puste śniadaniówki. Usłyszeliśmy też, że to było najlepsze drugie śniadanie. Bo super kolorowe, bo chrupało, bo można było bezkarnie oblizywać palce. Warzywami można się też było podzielić i wymieniać (zielona papryka za czerwoną...)

Nam w tej śniadaniówce najbardziej jednak smakowała pita. Jest inna niż zwykłe krakersy czy pieczywo ryżowe. Upieczona, doskonale nadaje się do serków, past, hummusów i świeżych warzyw. Nie mięknie tak łatwo, a to ogromna zaleta kiedy trzeba ją przechowywać z marchewkami i ogórkami. Warzywa koniecznie krojcie w cienkie paski lub małe kawałki. Ładniej wyglądają i dzieciom smakują znacznie bardziej niż np. pół marchewki. Takie paseczki łatwiej też zanurzyć w serku. Ze względu na dobro otoczenia nie próbujcie do śniadaniówek wkładać pieczonych buraków (zwykle spadają na jakieś jasne spodnie kolegi).

Wpis powstał we współpracy z Cisowianką i restauracją Water&Wine


Czas przygotowania: 20 minut

Składniki na 1 porcję:

1 pita
1 łyżka oliwy z oliwek
1 marchewka
1/2 papryki
1/2 ogórka świeżego
2 łyżki serka typu philadephia 
ew. 1 łyżeczka masła orzechowego lub tahiny

1. Pitę kroimy w trójkąty, smarujemy oliwą z oliwek i pieczemy ok. 5 minut w 200 stopniach Celsjusza.

2. Pitę studzimy.

3. Warzywa myjemy i kroimy w paseczki.

4. Jeśli możemy i chcemy, serek mieszamy z masłem orzechowym lub tahiną i przekładamy do pojemnika.

czwartek, 20 września 2018

Sałatka z pieczonym burakiem w miodzie i twarogiem

To jedna z naszych ulubionych sałatek do pracy. Łączy w sobie bardzo polskie smaki i jest niezwykle piękna. 

Czasem do pracy zabieramy to, co akurat mamy pod ręką. Są też tacy, którzy pudełka lunchowe traktują z ogromną uważnością i wieczorem długo przygotowują posiłek. Wieczorny rytuał lunchowy bardzo nam się podoba i kusi. Szczególnie teraz, kiedy mieszkamy w Danii. Tutaj większość pracowników na lunch je sałatkę lub kanapkę. Zazwyczaj przynosi ją z domu i widać, że zazwyczaj są to przemyślane pudełka hojnie wypełnione warzywami. Ponieważ zwykle przygotowujemy trzy śniadaniówki próbujemy połączyć smaki, które lubią wszyscy. U nas, szczęśliwie, wszyscy lubią pieczone buraki i twaróg. 

Tę sałątkę można spokojnie nazwać polską. Nie dlatego, że jest tak wszechobecna jak sałatka jarzynowa, ale ze względu na składniki. Pęczak, twaróg i pieczone buraki to przecież na wskroś nasze lokalne produkty, które bardzo się lubią na talerzu. Twaróg, a nie feta, sprawia że całość jest niezwykle delikatna, słodkawa i lekka. 

Twaróg zasługuje na oddzielny wpis. Jest to ser tak niezwykły i tak lubiący towarzystwo. Raz jest słodki, raz występuje w wersji słonej. Dokładnie pamiętam smak i kremową konsystencję twarogu z Mlecznej Drogi, który zaserwował nam szef kuchni restauracji Water&Wine. Do tego momentu zawsze wydawało mi się, że twaróg to po prostu taki biały ser. Szef Marek Flisiński pokazał, że dobry twaróg nie jest kwaśny, za to cudownie kremowy, tłusty i aromatyczny. Właśnie takiego twarogu poszukaj do sałatki. Nie zapomnij też upiec kilku buraków więcej. 


Czas przygotowania: 30 minut
Czas oczekiwania: 2 godziny

Składniki dla 2 osób:
150 g umytych liści szpinaku
200 g twarogu tłustego 
2 buraki
1/2 szklanki ziaren pęczaku
2 łyżki pestek z dyni
1 łyżka miodu
2 łyżki octu jabłkowego
6 łyżek oleju rzepakowego


1. Buraki myjemy, zawijamy w folię i wstawiamy do piekarnika nagrzanego do 180 stopni. Pieczemy do miękkości, około godziny.

2. Pęczak wsypujemy do garnka, wlewamy 1 szklankę wody, dodajemy szczyptę soli i gotujemy na małym ogniu, aż kasza zmięknie. Pęczak studzimy.

3. Upieczone buraki obieramy, kroimy w kostkę.

4. W szklance mieszamy miód, ocet, olej, aż powstanie gęsty sos.

5. Sos mieszamy z burakami.

6. Do miski wrzucamy szpinak, pęczak, pokruszony twaróg, pestki z dyni. Dodajemy buraki w sosie. Wszystko delikatnie mieszamy.

piątek, 14 września 2018

Dlaczego na duńskich ulicach leży cynamon?

Pewnego dnia nasze dziecko wpadło rowerem na słup. Nie byłoby w tym niczego dziwnego, gdyby nie to że słup był cały w cynamonie. Pół chodnika wokół też. 


Cynamon widzieliśmy nie tylko wokół różnych słupów, ale też wokół ławek. O co chodzi? Czy cynamon jest aż tak tani, że trzeba go rozsypywać a może Duńczycy tak kochają jego zapach, że muszą go mieć wszędzie? Nie!

Wyobraż sobie, że masz 25 lat i nie masz żony albo męża. Spotykasz się z przyjaciółmi. Oni zamiast prezentów dzierżą w dłoniach torebki z cynamonem (w wersji delikatnej) lub białko jajka z cynamonem (w wersji hard). Przywiązują cię do słupa lub sadzają na ławce i zaczynają. Sypią na ciebie cynamon, a potem oblewają cię wodą. Wtedy lepiej się wciera we włosy, twarz i ubranie. Jeśli masz męża lub żonę to ta wonna tradycja zupełnie cię omija. Statystycznie jednak ożenisz się w wieku 34 lat, a za mąż wyjdziesz w wieku 32. Dlatego możesz się przygotowywać już do 30. urodzin kiedy to obsypią cię ... pieprzem.


Tradycja obsypywania jubilatów cynamonem nie jest duńską odpowiedzią na cinnamon challenge. Praktykowana jest mniej więcej od XVI wieku (pomyślcie ile ton cynamonu jest na duńskich ulicach!). Handlarze przyprawami zajęci prowadzeniem swoich biznesów i podróżami zapominali o sprawach sercowych. W ramach przypomnienia im o żeniaczce życzliwi przyjaciele i rodzina obsypywali ich przyprawami. Dzisiaj cynamon to po prostu symbol 25. urodzin i znak, że wszyscy się razem świetnie bawią.

Cynamonowe urodziny wydają się zupełnie beztroskie, ale w 2017 roku w Odense jubilat zajął się ogniem! Cynamon, jak się okazuje, jest substancją łatwopalną. Chłopak w trakcie urodzinowego rytuału po prostu zamienił się w kulę ognia. Na szczęście, jego znajomi przygotowani na polewanie go wodą (w celu utrwalenia cynamonowego efektu) byli w stanie go uratować. Koniec końców, miał tylko poparzone nogi.


piątek, 31 sierpnia 2018

Ziemniaki w soli i matias, czyli najlepszy lunch do pracy

Lunch do pracy nie musi być kanapką i zwykłą sałatką. Lunch do pracy powinien mówić "to jest twój czas na odpoczynek. Należy Ci się."



Przyznamy szczerze - lunch w pracy zawsze wydawał nam się jakimś mitem. Czy można porządnym posiłkiem nazwać jedzenie czegoś pośpiesznie przy biurku czy stoliku w trakcie przemieszczania się z jednego miejsca w drugie? O tym jak przyjemny może być lunch w pracy przekonaliśmy się w Danii. Punktualnie o 12:00 wszyscy pracownicy naukowi wydziału spotykają się w stołówce, żeby wspólnie zjeść i porozmawiać. Większość z nich ma pudełka przyniesione z domu. W nich jest zawsze mnóstwo warzyw, jakiś owoc, słynne kanapki z wieloma składnikami lub sałatki. W takich okolicznościach nie wypada po prostu na szybko czegoś w siebie wrzucić. W takich okolicznościach posiłek staje się prawdziwym rytuałem - momentem w którym nie tylko zaspakajasz swój głód, ale tworzysz jakąś wspólnotę. Trochę jak w domu kiedy wszyscy zasiadają do stołu i nareszcie mają czas porozmawiać (i się pokłócić, i powspierać, i pocieszyć). 

Dlatego też zawartość pudełka nie może być przypadkowa. W szkole naszych dzieci od pierwszego dnia proszono, by włożyć nieco wysiłku w przygotowywanie lunchu dla uczniów. Żeby to było coś urozmaiconego, zdrowego, pożywnego. Nasze dzieci uwielbiają śledzie, więc ziemniaki w soli z matjasem i jajkiem to dla nich prawdziwy rarytas. My ten przepis przygotowaliśmy z myślą o naszych nieco starszych pracujących Czytelnikach. Podajemy Wam recepturę na "szybkie i ekonomiczne ziemniaki". Dlaczego? Dlatego, że gotujemy je w mocno osolonej wodzie tylko przez 10 minut, a kolejny kwadrans ziemniaki sobie już tylko dochodzą w tym wrzątku. Idealnie by do tego pasowały ziemniaki z ogniska - takie jakie kiedyś przygotował szef Marek Flisiński w restauracji Water&Wine. Niestety, przygotowywanie ogniska nie jest w naszym zasięgu. Na szczęście, pozostaje sól i porządne matiasy - o tym jak wybrać te najlepsze przeczytajcie koniecznie tutaj! 

Przepis powstał we współpracy z restauracją Water&Wine. Jeśli szukacie miejsca na niezwykłą kolację to koniecznie musicie tam pojechać. Na naszym blogu znajdziecie kilka relacji z kolacji przygotowanych przez szefa Marka Flisińskiego, Kamila Raczyńskiego i ich zespół. Czytając je przekonacie się, że Water&Wine to coś więcej niż miejsce z dobrym jedzeniem. 


Czas przygotowania: 30 minut

Składniki na 2 porcje:
300 g drobnych ziemniaków
2 łyżki soli
250 g matiasa
1/2 czerwonej cebuli
2 jajka na twardo
3 łyżki śmietany 12%
świeży szczypior
pieprz


1. Do garnka wkładamy ziemniaki w skórce (porządnie umyte), wsypujemy sól. Zalewamy wodą tak, by przykryła ziemniaki. Doprowadzamy do wrzenia i gotujemy 10 minut. Przykrywamy i zostawiamy pod przykryciem na kwadrans. 

2. Jajka gotujemy na twardo. Obieramy. Kroimy. 

3. Matiasy kroimy w kostkę. Cebulę siekamy.

4. Ziemniaki ocedzamy, stawiamy na ogień i raz po raz je podrzucając odparowujemy wodę. Ziemniaki będą miały pomarszczoną skórkę. 

5. Gotowe ziemniaki studzimy. Delikatnie je kroimy na mniejsze kawałki. Dodajemy matiasy, jajka, śmietanę, posiekany szczypior. Doprawiamy do smaku pieprzem. 

czwartek, 30 sierpnia 2018

Smørkage - duńskie ciasto maślane

Czy jest coś lepszego niż ciasto drożdżowe? Ciasto drożdżowe z migdałami i nieprzyzwoitą ilością masła. 


Jeśli jest w Danii jakiś produkt, który wydaje się wszechobecny to jest to masło. Mam poczucie, że Duńczycy są zakochani w swoim solonym maśle. Trochę im się nie dziwię - 250 g kostka Lurpaka musi mieszkaćw naszej lodówce zawsze. Czasem jest ona wystarczającym powodem, żeby sobie zrobić małą kanapeczkę. Nie wiem w czym tkwi sekret tego masła, ale ono po prostu zawsze wydaje się cudownie świeże. Ten niewielki dodatek soli sprawia, że masło jest nie tylko neutralnym klejem pozwalajacym szynce i serowi zostać w miejscu, ale ono jest tutaj głównym bohaterem kanapki. Nic dziwnego, że masło stało się też głównym składnikiem popularnego tutaj ciasta. Duńskiego ciasta maślanego. W wolnym tłumaczeniu - jest to ciasto półfrancuskie przełożone masą marcepanową z odrobiną waniliowego crème pâtissière (o którym z przekąsem lubimy mówić "budyń"). Jeśli jest jakieś bardziej kaloryczne ciasto to możecie dać nam znać. To jest niesamowicie maślane i słodkie. Już w trakcie pieczenia część masła próbuje uciec z formy. Na szczęście, po ostudzeniu zostaje w cieście i masie. Sprawia, że wszystko jest takie ... sycące.

Myślę, że to ciasto maślane to jest właśnie duńska odpowiedź na jesienną słotę. Kiedy na dworze wieje i leje, Ty siedzisz w wygodnym fotelu, masz wokół siebie miliony świeczek, kubek mleka (albo kawy przelewowej) i kawałek absolutnie nieprzyzwoicie bogatego ciasta. Takiego ciasta, które sprawia że od razu czujesz się lepiej.

Marcepan w Danii to wszędobylski składnik. Jest w batonikach, malutkich słodyczach i większych wypiekach. Najlepszy marcepan produkowany jest w Odense, czyli naszej nowej małej ojczyźnie. Do tej pory raczej nie zwracałam na to uwagi, ale ten tutejszy marcepan zawiera ponad 60% migdałów. Dla porównania, popularne marcepanowe batoniki z dyskontu to tylko 40% migdałów. Różnica w smaku jest naprawdę zauważalna. Jeśli kochacie masło i migdały to jest to przepis dla Was.

Uwaga! Podczas pieczenia crème pâtissière ma dość luźną strukturę. Po upieczeniu w miejscu zetknięcia ciasta drożdżowego z kremem powstaje taka cienka warstwa... budyniu. Przypomina to trochę surowe ciasto, ale nie jest to surowe ciasto tylko ten krem. Jeśli boicie się takich "niespodzianek" to pomińcie dodawanie tego kremu. Będzie szybciej i prościej. Myślę też, że w smaku nie zmieni się zbyt wiele.


Czas przygotowania: 45 minut
Czas oczekiwania: 1 godzina 15 minut
Czas pieczenia: 40 minut

Składniki:

ciasto:
25 g drożdży świeżych
4 łyżki cukru
150 ml mleka ciepłego
450 g mąki 
1/2 łyżeczki kardamonu
szczypta soli
1 jajko
150 g masła pokrojonego w kostkę

crème pâtissière:
150 ml mleka
1 laska wanilii (lub 1 łyżeczka cukru waniliowego)
1 żółtko
3 łyżeczki mąki ziemniaczanej
2 łyżki cukru

masa marcepanowa:
100 g miękkiego masła
100 g marcepanu
50 g cukru białego
50 g cukru brązowego


1. Drożdże kruszymy do miski. Dodajemy cukier, ciepłe mleko. Mieszamy i zostawiamy na 5 minut.

2. Do drożdży dodajemy mąkę, kardamon, szczyptę soli i jajko. Wyrabiamy ciasto przez 2 minuty. Potem dodajemy masło i wyrabiamy tylko do połączenia składników. Uwaga! W cieście mają być grudki masła.

3. Ciasto przykrywamy czystą ściereczką i odstawiamy do wyrośnięcia na 40 minut. W tym czasie przygotowujemy crème pâtissière i masę marcepanową.

4. Jak zrobić krem? W rondlu zagotowujemy mleko z wanilią. W tym czasie do miski wbijamy żółtko, dodajemy cukier, mąkę ziemniaczaną i dokładnie mieszamy. Kiedy zagotuje się mleko wolnym strumieniem wlewamy mleko do miseczki z jajkiem i mąką CIĄGLE MIESZAJĄC. Wszystko przelewamy do rondelka i ciągle mieszając zagotowujemy. Zdejmujemy z ognia.

5. Jak zrobić masę marcepanową? Marcepan ścieramy na tarce. Dodajemy masło i dwa rodzaje cukru. Mieszamy ręką (tak jest najlepiej, ponieważ ciepłe dłonie rozpuszczą masło i pozwolą składnikom się połączyć).

6. Tortownicę o średnicy ok. 25 cm wykładamy papierem do pieczenia. To ważne!

7. Wyrośnięte ciasto drożdżowe dzielimy na 3 części. Jedną z nich wykładamy dno tortownicy o średnicy ok. 25 cm. Smarujemy 1/3 masy marcepanowej i kremem budyniowym. Pozostałe ciasto wałkujemy na prostokąt o wymiarach 30 cm x 10 cm. Smarujemy go pozostałą masą marcepanową, zwijamy w wałek. Wałek kroimy na 8 kawałków.

8. Na środku totownicy układamy największy "ślimak marcepanowy". Resztę ślimaków układamy wokół środka. Wszystko przykrywamy ściereczką i zostawiamy do napuszenia na 20 minut.

9. Piekarnik nagrzewamy do 180 stopni Celsjsza. Wyrośnięte ciasto wstawiamy do pieca i pieczemy 25 minut. Po tym czasie przykrywamy je od góry folią alumioniową i pieczemy kolejne 20 minut.

10. Upieczone ciasto wyciągamy z piekarnika i studzimy w blaszce. Tortownicę rozpinamy dopiero, kiedy ciasto będzie letnie. W przeciwnym razie wszystko się rozpadnie.




środa, 29 sierpnia 2018

Szafranowe bułki orkiszowe z migdałami i czekoladą

Zbliża się szkoła. Oznacza to jedno - znowu trzeba będzie przygotowywać pojemniczki, słoiczki i śniadaniówki. Mamy dla Was niesłodki pomysł na szlachetną bułeczkę maślaną. 


Drożdżówka to przez pewien czas był temat zupełnie polityczny. Dla nas ciasto drożdżowe od zawsze miało jakąś szczególną wartość. To pewnie przez ten cały proces, który jest potrzeby żeby z kilku prostych składników wyszło coś, co chrupie na zewnątrz a jest lekkie w środku. Drożdżówka to też niekoniecznie słodka bułka z dżemem, twarożkiem czy makiem. Może być przecież szafranową maślaną bułką z mielonymi migdałami i kilkoma kawałeczkami porządnej gorzkiej czekolady.

Zainspirowani restauracją Water&Wine w której część wypieków powstaje z mąk bezglutenowych próbowaliśmy piec różne bezglutenowe bułeczki z czekoladą. Próbowaliśmy na przykład mąki gryczanej. Jednak zdania na ich temat były bardzo podzielone - dzieciaki zupełnie się do nich nie przekonały. Nam, dorosłym, smakowały bardzo. Były takim mariażem blinów z porządną czekoladą. Chcąc jednak nieco uszlachetnić bułeczki i odjąć trochę mąki glutenowej dodaliśmy do nich szafran i mielone migdały. Dzięki temu są naturalnie słodsze (migdały są cudownie słodziutkie), bardziej sycące i piękniejsze. Szafran to jednak coś niesamowitego - kilka niteczek sprawia, że ciasto nabiera pięknej żółtej barwy. Kilka niteczek za dużo, a ciasto robi się nieapetycznie suche. Dlatego szczypta szafranu to naprawdę mała szczypta. Słoneczne bułeczki idealnie pasują do śniadaniówki. Nasze dzieciaki uwielbiają je ze świeżym masłem. 


Czas przygotowania: 15 minut
Czas oczekiwania: 90 minut
Czas pieczenia: 15-18 minut

Składniki:

25 g drożdży świeżych 
6 łyżek cukru 
250 ml mleka
szczypta szafranu
300 g mąki orkiszowej białej
200 g mąki migdałowej
50 g rozpuszczonego masła
szczypta soli
50 g gorzkiej czekolady
1 jajko

1. W rondelku zagotowujemy mleko z szafranem. Studzimy do około 36 stopni Celsjusza (po włożeniu palca do mleka nie powinno parzyć!)

2. Drożdże kruszymy do miski. Dodajemy cukier i mleko. Mieszamy i czekamy, aż drożdże "ruszą" - około 5 minut. W tym czasie kroimy czekoladę na drobne kawałki.

3. Do drożdży, mleka i cukru dodajemy mąkę orkiszową, mąkę migdałową, rozpuszczone masło i sól.

4. Wyrabiamy ciasto, aż będzie odstawać od ręki - około 5 minut. Pod koniec dodajemy czekoladę i szybko zagniatamy.

5. Ciasto przykrywamy ściereczką i odstawiamy do wyrośnięcia na godzinę.

6. Gotowe ciasto dzielimy na 10 części. Z każdej z nich formujemy kuleczkę. Kulki układamy na blaszce, przykrywamy ściereczką i zostawiamy do napuszenia na 30 minut.

7. Piekarnik nagrzewamy do 180 stopni Celsjusza. Jajko rozkłócamy. Smarujemy nim wierzch bułeczek.

8. Bułeczki pieczemy do zezłocenia - 15-18 minut.

poniedziałek, 27 sierpnia 2018

Brunsviger, czyli fiońskie ciasto urodzinowe

Ciasto drożdżowe z duża ilością karmelu jest po prostu cudowne i kuszące. Nic dziwnego, że Duńczycy serwują się w urodzinowe poranki.


Fionia uważa, że to wlasnie tu narodził się brunsviger i tylko tutejsze receptury są prawdziwe. Jutlandia też je wypieka. Ale oni podobno nie wymyślili dekorowania ciasta. O co w zasadzie chodzi i czym jest to ciasto, że walczą o nie Jutlandia i Fionia?

Drożdżowy placek oblany roztopionym masłem i brązowym cukrem to coś cudownego. Brązowy cukier to jednak nie jest cukier trzcinowy tylko biały cukier z dodatkiem melasy (w Polsce coś takiego robi cukier królewski). Żeby tej cukrowej pyszności w placku było więcej, przed dolaniem resztki masła w cieście robi się głębokie dziury. Upieczony placek dekoruje się posypką kolorową, posypką lukrecjową i obowiązkowymi duńskimi flagami. Dodatkowo, umieszcza się na nim rysunek jubilata (w wersji de luxe ludek zrobiony jest z białej czekolady). Jak czytaliście Dzieci z Bullerbyn to na prwno znacie ten rytuał. Obdarowywana lub obdarowywany budzą się rano, ale udają że śpią. Czekają aż przyjdą członkowie rodziny z ciepłym drożdżowym ciastem i prezentem. Potem wszyscy wspólnie jedzą śniadanie. Popołudniu serwowany jest klasyczny tort.

Nawet jeśli nie macie urodzin to brunsviger to pyszny drożdżowy placek do kawy, ktory można robić sobie bez okazji. Chociaż prawdę mówiąc na świecie codziennie tyle osób obchodzi urodziny ...


Czas przygotowania: 10 minut
Czas oczekiwania: 50 minut 
Czas pieczenia: 20 minut

Składniki:
50 g drożdży
1 szklanka ciepłego mleka
3 łyżki cukru
2 jajka
3 1/2 szklanki mąki pszennej 
80 g rozpuszczonego solonego masła (lub masła nieoslonego i 1/4 łyżeczki soli)
1 łyżeczka cynamonu lub kardamonu

Polewa:
200 g masła 
3/4 szklanki brązowego cukru
szczypta soli

1. Drożdże mieszamy z mlekiem i cukrem. Czekamy 5 minut, aż ruszą.

2. Dodajemy pozostałe składniki i wyrabiamy ciasto, aż będzie jednolite.

3. Ciasto przykrywamy ściereczką i pozostawiamy do wyrośnięcia na 30 minut.

4. Po tym czasie wyrośnięte ciasto przekładamy do formy (my użyliśmy prostokątnej blaszki 30 cm x 40 cm) i pozwalamy mu napuszyć się kolejne 20 minut. W tym czasie przygotujemy polewę.

5. W rondlu rozpuszczamy masło, dodajemy cukier i sól. Mieszamy tylko do rozpuszczenia cukru.

6. Piekarnik nagrzewamy do 200 stopni.

7.Gotowe ciasto oblewamy 3/4 zawartości rondelka. Robimy palcami głębokie dziury (nie przebijamy ciasta na wylot!). Wlewamy pozostałe masło z cukrem.

8. Wstawiamy do piekarnika i pieczemy 20 minut.

wtorek, 21 sierpnia 2018

Jak smakuje Dania?

Na hasło "wyjeżdżamy na rok do Danii" niektórzy reagowali entuzjastycznym "zazdroszczę!", a inni pukali się w głowę zastawiając się jaki czort podkusił nas do tak ogromnej zmiany. Spakowaliśmy jednak nasze życie w kartony, część z nich wpakowaliśmy do auta i ruszyliśmy w podróż.



W Danii jesteśmy od trzech tygodni. To bardzo mało, żeby poczuć się chociaż odrobinkę jak u siebie. Są jednak rzeczy, które zauważamy i którymi chcielibyśmy się z Wami podzielić "na gorąco". Niektórych z naszych obserwacji nie moglibyśmy dokonać, gdyby niezbyt fortunne obroty spraw. Na potrzeby napisania tego tekstu nie stwarzaliśmy sytuacji niebezpiecznych dla zdrowia celowo. Po prostu, kiedy jesteś gdzieś z dziećmi musisz brać pod uwagę różne scenariusze.

1. Jaki dobry chleb

Podróżując lubimy sobie poutyskiwać na jakość pieczywa w różnych krajach. Zwykle nie szukamy jakoś specjalnych miejsc. Tutaj nie musisz niczego szukać - wystarczy wejść do piekarni. Rozkochaliśmy się w ciężkim żytnim pełnoziarnistym chlebie, który ma w sobie młotkowane ziarna żyta. Jedna kromka naprawdę syci głód. Nie jest tylko dobrym podkładem do tego, co ma być na górze. Ona jest pyszna sama w sobie. Z solonym masłem jest rewelacyjna!

2. Przepraszam, gdzie znajdę niesolone masło?

Pamiętam jak wygraliśmy konkurs na Kulinarnego Bloga Roku, który organizowała duńska firma Arla. Kiedy te kilka lat temu zobaczyliśmy w polskim sklepie solone masło Lurpak od razu zakupiliśmy kostkę. To było takie małe objawienie - masło, które od razu jest delikatnie słone. Uwielbiamy solone masło! Zawsze w lodówce mieliśmy kostkę "na wszelki wypadek". Przecież na co dzień kupowaliśmy masło zwykłe, bo pasuje i do kanapki i do wypieków. Tutaj w markecie obok naszego domu nie było niesolonego masła przez kilka dni.

Solone masło jest po prostu domyślną formą masła. Chcąc upiec tradycyjne duńskie ciasto drożdżowe zawahałam się czy użyć tego solonego masła. Jeden telefon do duńskiej znajomej rozwiał moje wąptliowości - "użyj tego masła tylko już nie dodawaj soli do ciasta. Dzięki temu wyrośnie i będzie miało lepszą strukturę". Także niesolone tu luksus.

3. Nutella? My jemy kanapki z czekoladą

Cieniutkie płatki czekolady gorzkiej lub mlecznej leżą na półce obok dżemów, nutelli i masła orzechowego. Jeśli myślicie, że taka czekolada lubi się z białą bułką to znak, że kochacie nutellę. Tutaj taką czekoladę je się na kwaskowatym żytnim chlebie. To niesamowite doświadczenie dla podniebienia - nuty mocno kakaowe mocno "wyłażą" w połączeniu z intensywnym smakiem chleba. Raj!

4. Kanapki jemy sztućcami

Pierwszy brunch w duńskim domu był dla nas delikatnym szokiem. Otóż obok talerzy pojawiły się sztućce. Niby to normalne, ale na stole stały kanapki. Zupełnie nie rozumiejąc o co chodzi zaczęłam jeść rękami ku wielkiej uciesze naszych znajomych. Bardzo szybko uświadomili mi, że dania lunchowe je się sztućcami. Kanapka to właśnie danie samo w sobie. Widelec i nóż są zatem niezbędne.

5. Mleko 3,5 lub 1,5

Pierwsza wizyta w sklepie spożywczym uświadomiła mi dwie rzeczy. Arla jest niekwestionowaną królową nabiału. Lodówki uginają się od ich mleka, serów, jogurtów i produktów, których nie ma w Polsce. Samo mleko to nie 3,2% i 2% tylko 3,5% (sod) i 1,5% (let). Nasze tłuste serduszka oczywiście wolą to pełne.


6. Bardzo lubimy nabiał

Zawsze myślałam, że to Polacy są mistrzami w produkcji produktów mlecznych. Mamy świetne sery (nawet tutaj można kupić polski Bursztyn i Rubin), dobre mleko i eksportujemy ogromne ilości mleka w proszku. Dopiero w Danii zobaczyłam jak mało przykładamy wagi do produktów nabiałowych z półki jogurtów i napój. Naprawdę nigdzie nie widziałam takiego wyboru tak różnorodnych produktów - maślanki, kefiry, skyr do jedzenia i picia, ymer (coś w stylu kefiro-zsiadłego mleka), A-38 (sama nazwa mnie rozwala), koldskol (czyli lokalny chłodnik na bazie zsiadłego mleka, maślanki, żółtek i cukru). Wszystko pakowane w litrowe kartony. Są też mniejsze opakowania, ale nie robią takiego wrażenia.


7. I lego

Lego pochodzi oczywiście z Danii. Mogłoby się wydawać, że nie ma niczego dziwnego, że jest wszędzie. Ale ono naprawdę jest wszędzie - w domach, w urzędach, w szkole, w szpitalu i w poczekalni w przychodni, w kawiarni, w kąciku dla dzieci w piekarni i w fokarium. Trochę jak u nas papier i połamane kredki.

8. Lukrecja is the king

Jakiś czas temu na łamach Kultury Liberalnej spieraliśmy się z Adamem o lukrecję. Ja nie jestem wielką fanką, Adam lubi. Kiedy na potrzeby tego tekstu poszłam wczoraj do sklepu, żeby przekonać się ile tej lukrecji jest to poczułam się nieco onieśmielona. Prawie każda paczka żelków ma w sobie te z czarną tasiemką. Samej lukrecji jest rodzajów mnóstwo - solona, mocna, delikatnie lukrecjowa, czarna jak węgiel i taka ciut delikatniejsza w kolorze. Jest lukrecja w czekoladzie i czekolada z kawałkami lukrecji i orzeszkami. Są lukrecjowe gumy i cukierki na odświeżenie oddechu. Mam postanowienie, żeby lukrecję zacząć tolerować. Nie wiem czy uda nam się jakoś szczególnie polubić (bo by powiedziały na to fistaszki?). Na pewno dam jej szansę.

8. Lunch to rzecz kluczowa, a kolacja o 18:00 to rzecz święta

Frokost, czyli lunch, możnaby nieco zignorować. Skoro wszystkie restauracje i kawiarnie przygotowują z tej okazji zimne menu - sałatki, kanapki, tortille to nie może być to jakiś kluczowy posiłek. To prawda, nie jest posiłkiem najważniejszym. Jest jednak bardzo ważny społecznie. Lunchu raczej się nie je samemu przy biurku. Na uniwersytecie, w szkole, w szpitalu wszyscy siadają wspólnie przy stole, wyciągają pudełka z kanapkami lub sałatkami, biorą sztućce i wspólnie jedzą. W szpitalu lunch nakładasz sobie sam (jeśli jesteś w stanie). Na korytarzu stoi wózek z makaronem, nuggetsami, warzywami, pieczywem, jajkami, wędlinami, czekoladą w plasterkach, mlekiem, napojami. Bierzesz talerz i jesz to na co masz akurat ochotę. Nasze dziecko było zachwycone.

Wszystkie konflikty w Danii muszą zostać rozwiązane do godziny 18:00. Wtedy bowiem zaczyna się kolacja - ciepły posiłek jedzony wspólnie przy stole. Duńczycy lubią wieprzowinę, ziemniaki (ze skórką). Dzięki Clausowi Meyerowi (który jest autorem wielu książek, m.in. wydanej na polskim rynku Kuchni Skandynawii) duńska kuchnia przeszła rewolucję. Powrócono do jedzenia zapomnianych warzyw, posiłki są ciekawsze i lżejsze. W Danii Meyer wydał niesamowitą książkę "Almanac" w której zawarł przepisy na lunche i kolacje na każdy dzień tygodnia. Zgodnie z dostępnością składników, oczywiście. Niesamowite było dla mnie to, że kiedy po raz pierwszy otworzyłam tę książkę zobaczyłam tydzień 37. Pomyślałam "ok, 37 tydzień w roku". Dopiero kiedy dzieci rozpoczęły szkołę zrozumiałam, że Duńczycy w ten sposób komunikują upływ czasu. Dla przykładu - o wycieczce szkolnej powiedzieli nam "w czwartek w 35 tygodniu".

Jeśli macie jakieś własne obserwacje to koniecznie dajcie nam znać.


wtorek, 31 lipca 2018

Jagody z boczkiem, czyli nasz nowy sposób na letnią sałatkę

Myślisz, że to kolejna nudna sałatka? Myślisz, że boczek z jagodami to jakaś pomyłka? Spróbuj!


Widok świeżych jagód przywołuje słodkie wspomnienia - letnich placków brudzących paluchy, makaronu ze śmietaną, który miał najpiękniejszy kolor dzięki jagodom. Jagody to też zupa owocowa, która spektakularnie plami ubrania właśnie po to, by pamiętać o niej w długie zimowe wieczory. Zupa, makaron, placek, pierogi - jagody kojarzą się wyłącznie ze słodkimi daniami. Skąd więc boczek?

Boczek to nasza mała słabość. Szczególnym afektem darzymy taki cienki, chrupiący boczek z miękkim środkiem (brzmi zupełnie jak dobra beza, prawda?) Jakieś 6 lat temu, kiedy mieszkaliśmy w USA, zapanowała tam nieuleczalna zupełnie empidemia klonowej boczkomanii. Gdzie się człowiek nie odwrócił tam widział boczek z syropem klonowym - w śniadaniu z jajkami, na lunchu w kanapce, w cukierni na cupcakes i w lodach. U nas na blogu boczek wylądował w ciateczkach. Skoro boczek tak cudowne smakuje z syropem klonowym (i miodem też) to pewnie dobrze smakuje z jagodami, pomyśleliśmy. Ponieważ działamy dość spontanicznie, szybciutko podsmażyliśmy boczek i spróbowaliśmy go ze świeżymi jagodami. Cudowność - jest troszeczkę słono, ale za chwile kwaśne zwykle jagody pękają i oblewają boczek swoim słodkim sokiem. Tak, proszę Państwa, działają przeciwieństwa smakowe. Coś, co wydaje nam się nieco kwaskowate dzięki ciupińce słonego nagle staje się słodyczą. Takie łączenie smaków podpatrzyliśmy w restauracji Water&Wine u szefa Marka Flisińskiego. Karmel z miso? Oczywiście. Lody z kwiatem soli? Naturalnie! Dzięki takim niezwykłym doświadczeniom smakowanym wiedzieliśmy, że jagody i boczek muszą się udać.  Tyle, że kto będzie jadł sam boczek z jagodami? 

Okazuje się, że skoro pomidory są stworzone wprost do łączenia ich na podniebiu z malinami (i kozim serem jak tutaj) czy czereśniami (jak tutaj) to i jagody są dla nich dobrym kompanem. Dla urozmaicenia dodaliśmy awokado i podaliśmy sałatkę w liściach sałaty. To nasz ukłon w stronę akcji No Waste (i jeszcze większy ukłon w stronę jedzenia palcami, które uwielbiamy). Uwierzcie, nikt do tej pory nie jadł czegoś takiego. Jagód w sałatce. Zachwytom nie ma końca - spróbujcie na gościach. 

P.S. W trakcie pisania tego przepisu wpadło mi do głowy, by następnym razem zrobić jagodowy sos do sałatek. Albo grillowanego mięsa...

Co zrobić żeby sałata była soczyście zielona i chrupiąca? 
Trzeba ją umyć w zimnej wodzie (wkładając liście), a następnie na 5 minut włożyć do miski wypełnionej kostkami lodu i lodowatą wodą. 


Czas przygotowania: 20 minut
Składniki na 4 porcje:

4 małe liście sałaty rzymskiej
100 g boczku wędzonego
1 małe dojrzałe awokado
8 pomarańczowych pomidorków
4 czerwone pomidorki
1/2 szklanki jagód

sos:
4 łyżki oleju rzepakowego tłoczonego na zimno
1 łyżka octu jabłkowego
1 łyżeczka miodu
1/2 łyżeczki musztardy

1. Sałatę myjemy w zimnej wodzie i na 5 minut wkładamy do miski z zimną wodą z lodem. W międzyczasie przygotowujemy boczek. 

2. Boczek kroimy w cienkie paseczki i na wolnym ogniu smażymy, aż stanie się chrupki - około 4 minut.

3. Sałatę wyciągamy z miski i osuszamy. 

4. Pomidorki kroimy w kosteczkę, podobnie awokado. 

5. Jagody myjemy i suszymy. 

6. Składniki sosu (oprócz oleju) wlewamy do miseczki. Ciągle mieszając wolno dolewamy olej, aż powstanie gęsty sos. 

7. Na liściach sałaty układamy boczek, awokado, pomidorki i jagody. Skrapiamy sosem.