wtorek, 21 sierpnia 2018

Jak smakuje Dania?

Na hasło "wyjeżdżamy na rok do Danii" niektórzy reagowali entuzjastycznym "zazdroszczę!", a inni pukali się w głowę zastawiając się jaki czort podkusił nas do tak ogromnej zmiany. Spakowaliśmy jednak nasze życie w kartony, część z nich wpakowaliśmy do auta i ruszyliśmy w podróż.



W Danii jesteśmy od trzech tygodni. To bardzo mało, żeby poczuć się chociaż odrobinkę jak u siebie. Są jednak rzeczy, które zauważamy i którymi chcielibyśmy się z Wami podzielić "na gorąco". Niektórych z naszych obserwacji nie moglibyśmy dokonać, gdyby niezbyt fortunne obroty spraw. Na potrzeby napisania tego tekstu nie stwarzaliśmy sytuacji niebezpiecznych dla zdrowia celowo. Po prostu, kiedy jesteś gdzieś z dziećmi musisz brać pod uwagę różne scenariusze.

1. Jaki dobry chleb

Podróżując lubimy sobie poutyskiwać na jakość pieczywa w różnych krajach. Zwykle nie szukamy jakoś specjalnych miejsc. Tutaj nie musisz niczego szukać - wystarczy wejść do piekarni. Rozkochaliśmy się w ciężkim żytnim pełnoziarnistym chlebie, który ma w sobie młotkowane ziarna żyta. Jedna kromka naprawdę syci głód. Nie jest tylko dobrym podkładem do tego, co ma być na górze. Ona jest pyszna sama w sobie. Z solonym masłem jest rewelacyjna!

2. Przepraszam, gdzie znajdę niesolone masło?

Pamiętam jak wygraliśmy konkurs na Kulinarnego Bloga Roku, który organizowała duńska firma Arla. Kiedy te kilka lat temu zobaczyliśmy w polskim sklepie solone masło Lurpak od razu zakupiliśmy kostkę. To było takie małe objawienie - masło, które od razu jest delikatnie słone. Uwielbiamy solone masło! Zawsze w lodówce mieliśmy kostkę "na wszelki wypadek". Przecież na co dzień kupowaliśmy masło zwykłe, bo pasuje i do kanapki i do wypieków. Tutaj w markecie obok naszego domu nie było niesolonego masła przez kilka dni.

Solone masło jest po prostu domyślną formą masła. Chcąc upiec tradycyjne duńskie ciasto drożdżowe zawahałam się czy użyć tego solonego masła. Jeden telefon do duńskiej znajomej rozwiał moje wąptliowości - "użyj tego masła tylko już nie dodawaj soli do ciasta. Dzięki temu wyrośnie i będzie miało lepszą strukturę". Także niesolone tu luksus.

3. Nutella? My jemy kanapki z czekoladą

Cieniutkie płatki czekolady gorzkiej lub mlecznej leżą na półce obok dżemów, nutelli i masła orzechowego. Jeśli myślicie, że taka czekolada lubi się z białą bułką to znak, że kochacie nutellę. Tutaj taką czekoladę je się na kwaskowatym żytnim chlebie. To niesamowite doświadczenie dla podniebienia - nuty mocno kakaowe mocno "wyłażą" w połączeniu z intensywnym smakiem chleba. Raj!

4. Kanapki jemy sztućcami

Pierwszy brunch w duńskim domu był dla nas delikatnym szokiem. Otóż obok talerzy pojawiły się sztućce. Niby to normalne, ale na stole stały kanapki. Zupełnie nie rozumiejąc o co chodzi zaczęłam jeść rękami ku wielkiej uciesze naszych znajomych. Bardzo szybko uświadomili mi, że dania lunchowe je się sztućcami. Kanapka to właśnie danie samo w sobie. Widelec i nóż są zatem niezbędne.

5. Mleko 3,5 lub 1,5

Pierwsza wizyta w sklepie spożywczym uświadomiła mi dwie rzeczy. Arla jest niekwestionowaną królową nabiału. Lodówki uginają się od ich mleka, serów, jogurtów i produktów, których nie ma w Polsce. Samo mleko to nie 3,2% i 2% tylko 3,5% (sod) i 1,5% (let). Nasze tłuste serduszka oczywiście wolą to pełne.


6. Bardzo lubimy nabiał

Zawsze myślałam, że to Polacy są mistrzami w produkcji produktów mlecznych. Mamy świetne sery (nawet tutaj można kupić polski Bursztyn i Rubin), dobre mleko i eksportujemy ogromne ilości mleka w proszku. Dopiero w Danii zobaczyłam jak mało przykładamy wagi do produktów nabiałowych z półki jogurtów i napój. Naprawdę nigdzie nie widziałam takiego wyboru tak różnorodnych produktów - maślanki, kefiry, skyr do jedzenia i picia, ymer (coś w stylu kefiro-zsiadłego mleka), A-38 (sama nazwa mnie rozwala), koldskol (czyli lokalny chłodnik na bazie zsiadłego mleka, maślanki, żółtek i cukru). Wszystko pakowane w litrowe kartony. Są też mniejsze opakowania, ale nie robią takiego wrażenia.


7. I lego

Lego pochodzi oczywiście z Danii. Mogłoby się wydawać, że nie ma niczego dziwnego, że jest wszędzie. Ale ono naprawdę jest wszędzie - w domach, w urzędach, w szkole, w szpitalu i w poczekalni w przychodni, w kawiarni, w kąciku dla dzieci w piekarni i w fokarium. Trochę jak u nas papier i połamane kredki.

8. Lukrecja is the king

Jakiś czas temu na łamach Kultury Liberalnej spieraliśmy się z Adamem o lukrecję. Ja nie jestem wielką fanką, Adam lubi. Kiedy na potrzeby tego tekstu poszłam wczoraj do sklepu, żeby przekonać się ile tej lukrecji jest to poczułam się nieco onieśmielona. Prawie każda paczka żelków ma w sobie te z czarną tasiemką. Samej lukrecji jest rodzajów mnóstwo - solona, mocna, delikatnie lukrecjowa, czarna jak węgiel i taka ciut delikatniejsza w kolorze. Jest lukrecja w czekoladzie i czekolada z kawałkami lukrecji i orzeszkami. Są lukrecjowe gumy i cukierki na odświeżenie oddechu. Mam postanowienie, żeby lukrecję zacząć tolerować. Nie wiem czy uda nam się jakoś szczególnie polubić (bo by powiedziały na to fistaszki?). Na pewno dam jej szansę.

8. Lunch to rzecz kluczowa, a kolacja o 18:00 to rzecz święta

Frokost, czyli lunch, możnaby nieco zignorować. Skoro wszystkie restauracje i kawiarnie przygotowują z tej okazji zimne menu - sałatki, kanapki, tortille to nie może być to jakiś kluczowy posiłek. To prawda, nie jest posiłkiem najważniejszym. Jest jednak bardzo ważny społecznie. Lunchu raczej się nie je samemu przy biurku. Na uniwersytecie, w szkole, w szpitalu wszyscy siadają wspólnie przy stole, wyciągają pudełka z kanapkami lub sałatkami, biorą sztućce i wspólnie jedzą. W szpitalu lunch nakładasz sobie sam (jeśli jesteś w stanie). Na korytarzu stoi wózek z makaronem, nuggetsami, warzywami, pieczywem, jajkami, wędlinami, czekoladą w plasterkach, mlekiem, napojami. Bierzesz talerz i jesz to na co masz akurat ochotę. Nasze dziecko było zachwycone.

Wszystkie konflikty w Danii muszą zostać rozwiązane do godziny 18:00. Wtedy bowiem zaczyna się kolacja - ciepły posiłek jedzony wspólnie przy stole. Duńczycy lubią wieprzowinę, ziemniaki (ze skórką). Dzięki Clausowi Meyerowi (który jest autorem wielu książek, m.in. wydanej na polskim rynku Kuchni Skandynawii) duńska kuchnia przeszła rewolucję. Powrócono do jedzenia zapomnianych warzyw, posiłki są ciekawsze i lżejsze. W Danii Meyer wydał niesamowitą książkę "Almanac" w której zawarł przepisy na lunche i kolacje na każdy dzień tygodnia. Zgodnie z dostępnością składników, oczywiście. Niesamowite było dla mnie to, że kiedy po raz pierwszy otworzyłam tę książkę zobaczyłam tydzień 37. Pomyślałam "ok, 37 tydzień w roku". Dopiero kiedy dzieci rozpoczęły szkołę zrozumiałam, że Duńczycy w ten sposób komunikują upływ czasu. Dla przykładu - o wycieczce szkolnej powiedzieli nam "w czwartek w 35 tygodniu".

Jeśli macie jakieś własne obserwacje to koniecznie dajcie nam znać.


2 komentarze:

  1. ehhh cos czuję, że było by mi tam dobrze... kocham wspólnie jedzone lunche i ciepłe domowe kolacje :) i nabiał kocham!
    czekam na więcej ciekawostek!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. aaaa i KOCHAM lukrecje to mało powiedziane!
      kiedy pracowałam na studiach w Anglii pochłaniałam cukierki lukrecjowe całymi paczkami a jak wróciłam nie mogłam nigdzie jej kupić i było mi strasznie smuto, na szczęście teraz już są Tigery a i Ikea ma lukrecjowe słodkości w swoim asortymencie.

      Usuń

Dziękujemy za odwiedziny!
M+A