niedziela, 31 lipca 2016

Jak przekonać dzieci do koziego sera?

Kiedy dzieci są malutkie i poznają nowe smaki nie gardzą niczym. A potem idą do przedszkola i na niewinnie brzmiące nazwy składników reagują stanowczym i pełnym odrazy "bleeee". Są jednak sposoby na przekonanie ich, że warto próbować.


Ostatnio kupiliśmy kozi ser. Na ich pytanie "co to" odpowiedzieliśmy zgodnie z prawdą. Na nasze pytanie czy chcą spróbować odpowiedzieli, również zgodnie z prawdą, "kozi ser. Z Koziołka Matołka może." Nie wdaliśmy się w dyskusję na temat pochodzenia mleka i płci Matołka. Po prostu wciągnęliśmy kozi ser na dziecięcą czarną listę. 

Nie zmuszamy dzieci do jedzenia. Nie szantażujemy ich emocjonalnie mówiąc, że zrobiliśmy to specjalnie dla nich, a oni nie chcą jeść. Nie siadamy przy stole na długie godziny udając latające samolociki. Wiemy, że jedzą kiedy są głodne i szanujemy to. Za każdym razem jednak pytamy czy nie chcą spróbować tego, co akurat robimy. 

Kozi ser kupiliśmy specjalnie, żeby spróbować go w nowym połączeniu. Zwykle latem dodajemy go do sałatki z pomidorami i malinami, którą podpatrzyliśmy u Agaty Wojdy. Tym razem spróbowaliśmy go w połączeniu z brzoskwiniami, śliwkami i miodem mniszkowym, który dostaliśmy w Fundacji Pogranicze. Wszystko wyglądało na tyle interesująco, że dzieci spróbowały tego miksu i nagle polubiły kozi ser. Nie są jego wyznawcami, ale nie reagują tak zasadniczo. 

Nasze dzieci dają się przekonać do nowych smaków tylko wtedy, kiedy widzą coś dobrego i mogą same zdecydować czy chcą tego spróbować czy nie. I uprzedzając Wasze pytania - jeśli nie chcą spróbować to też nie zmuszamy. Jak byliśmy mali nie lubiliśmy śledzi, kaszanki, budyniu z sokiem. Dzisiaj nie tylko to tolerujemy, ale uwielbiamy! 

Wpis powstał we współpracy z Cisowianka - Gotujmy zdrowo.


Czas przygotowania: 10 minut
Liczba porcji: 2

Składniki:
1 brzoskiwnia
6 śliwek
50 g sera koziego 
2 łyżeczki miodu mniszkowego
garść liści mięty

1. Brzoskwinię i śliwki myjemy. Owoce przekrawamy na pół, usuwamy pestki i kroimy w ósemki.

2. Owoce układamy na talerzu, posypujemy pokruszonym kozim serem, skrapiamy miodem mniszkowym.

3. Posypujemy listkami mięty i serwujemy.


Tarta tatin inaczej

Tarta tatin to taki cudowny klasyk. Ciasto na opak w którym zwykle słodkie nadzienie znajduje się na spodzie blaszki. W naszej tarcie też wszystko jest na opak - nawet to, że wcale nie jest słodka. 


W tym roku pomidory koktajlowe na krzakach rodziców obrodziły, nie ma co. Są piękne, słodkie i pachną słońcem. Nawet te straganowe prosto z polskich krzaczków są cudownie aromatyczne i słodkie. Dlatego nie mogliśmy się powstrzymać i kupiliśmy ich trochę. Dorzuciliśmy winogrona i już wszystko wskazywało na to, że tarta będzie słodka. Wtem! Wpadł nam w ręce ser gruyere i wszystko potoczyło się zupełnie inaczej niż planowaliśmy. 

Tarta tatin z pomidorami jest najprostszą tartą. Naprawdę niewiele z nią pracy. Smakuje dobrze na ciepło i na zimno, więc to podwójny plus. Warto serwować ją ze świeżą bazylią albo miętą. 


Czas przygotowania: 10 minut
Czas pieczenia: 35 minut

Składniki:
130 g winogron bezpestkowych
370 g pomidorków koktajlowych 
1 dymka
1/2 łyżeczki chilli
1/2 łyżeczki pieprzu cytrynowego
2 łyżki oliwy z oliwek
50 g tartego sera gruyere (lub mozzarelli)
50 g tartej mozzarelli 
1 opakowanie ciasta francuskiego
garść liści bazylii lub mięty


1. Piekarnik nagrzewamy do 190 stopni Celsjusza. 

2. Winogrona i pomidorki myjemy i osuszamy. 

3. Dymkę drobno siekamy. 

4. Na patelnię wrzucamy pomidorki, winogrona, dymkę, chilli, pieprz cytrynowy, oliwę z oliwek. Smażymy na dużym ogniu przez minutę. 

5. Okrągłą blaszkę o średnicy ok. 25 cm wyściełamy papierem do pieczenia. 

6. Na dno blaszki wysypujemy zawartość patelni (tj. pomidory z winogronami i przyprawami).

7. Pomidory posypujemy serami. 

8. Ciasto francuskie układamy na pomidorach i przycinamy nożykiem tak, by idealnie wypełniło blaszkę. 

9. Tartę wstawiamy do piekarnika i pieczemy do zezłocenia ciasta fracuskiego.

10. Gotową tartę wyciągamy z pieca. Studzimy w blaszce. Delikatnie wyciągamy. Jak? Brzegi ciasta delikatnie uwalniamy nożykiem. Na blaszkę kładziemy talerz do góry nogami. Sprawnym ruchem przekręcamy blaszkę i talerz do góry nogami. Tarta jest na talerzu. Zdejmujemy z niej papier i posypujemy bazylią. 

Wpis powstał we współpracy z Cisowianka - Gotujmy zdrowo.

poniedziałek, 18 lipca 2016

Chłodnik śledziowy z jabłkiem i ziemniakami

Graliśmy już różne chłodniki, ale żaden nie był tak zaskakujący.

Ogórkowy z kolendrą i szczypiorkiem, arbuzowy z fetą i bazylią, pomidorowo-arbuzowy, melonowo-ogórkowy z szynką parmeńską  to nasze chłodnikowe faworyty. Sprawdzają się zawsze, nie wymagają zbyt wiele pracy. Są pyszne i "bezpieczne", czyli smakują wszystkim. Ale marzyło nam się coś innego. 

Bardzo lubimy śledzie. Albo takie w korzennej zalewie albo klasyczne solone filety z odrobiną cebulki. Lubimy też ziemniaki, szczególnie takie młode. Młode ziemniaki są stworzone dla śledzi. Są parą idealną na którą warto czekać cały rok. Czasem jednak warto poeksperymentować. Mieliśmy akurat w lodówce resztkę młodych ziemniaków, śledzie i kefir. Szybko zmiksowaliśmy to wszystko tak, by mieć pyszny chłodnik. Z małą niespodzianką, takim nieoczywistym składnikiem, który możecie zobaczyć w przepisie. 


Czas przygotowania: 10 minut
Liczba porcji: 2

Składniki:
1 płat śledzia a'la matjas
4 ugotowane młode ziemniaki
1 małe jabłko
250 ml kefiru
250 ml jogurtu naturalnego 
koperek


1. Śledzia kroimy w kosteczkę. Połowę wrzucamy do misy blendera.

2. Ziemniaki kroimy w kosteczkę. Połowę wrzucamy do misy blendera.

3. Jabłko kroimy w kosteczkę wielkości ziemniaków. Połowę wrzucamy do misy blendera.

4. Do blendera wlewamy kefir i jogurt naturalny. Mieszamy do uzyskania jednolitej konsystencji.

5. Na dnie miseczek układamy pokrojone śledzie, ziemniaki i jabłka. Oprószamy posiekanym koperkiem. Wlewamy chłodnik. Podajemy natychmiast.


niedziela, 17 lipca 2016

Chłodnik rabarbarowy z różowym pieprzem

Chłodnik kojarzy nam się głównie z zimną zupą z botwinką, rzodkiewką, ogórkiem, jajkiem na twardo. A może dzisiaj spróbujesz przełamać swoje skojarzenia?

Są takie składniki dań, które kojarzą się z deserami. Najlepszym tego przykładem jest rabarbar, który świetnie smakuje w kompotach czy ciastach. Rabarbar, który jak się okazuje jest warzywem, może grać pierwsze skrzypce w wytrawnym chłodniku. Taki właśnie niecodzienny chłodnik zaserwowaliśmy naszym dzieciom. 

Wszystko to ze względu na kampanię „Owoce i warzywa w szkole”, której jesteśmy ambasadorami. Są takie warzywa i owoce, które uznajemy za „pewniaki” – dzieci je zjedzą zawsze. Ale chcieliśmy z nimi porozmawiać o tym, co naprawdę lubią. Okazało się, że w ścisłej czołówce ulubionych warzyw znajdują się marchewka, pomidory, fasolka szparagowa i … ogórki kiszone. Ulubionymi owocami są truskawki, jabłka, borówki i cytryny, bo dobrze smakują w herbacie. Nasz syn przypomniał nam też, że kiedyś nie lubił słodkich ziemniaków, ale ostatnio zrobił z nich frytki i już je lubi.

Jak to się stało? Nasza koleżanka napisała książkę z przepisami dla dzieci. Wpadł mu w oko przepis na kolorowe frytki z ziemniaków, słodkich ziemniaków, marchewki i pietruszki. Wszystkie warzywa kupiliśmy razem, a potem on je pokroił i przygotował zgodnie z ilustrowaną instrukcją. Zjadł absolutnie wszystkie i przekonał się do słodkich ziemniaków. To nam uświadomiło coś bardzo ważnego – nie warto ciągle dawać dzieciom tego, co tak bardzo lubią. Warto dać im poeksperymentować. My w czasie robienia frytek byliśmy pewni, że słodkie ziemniaki będą dla nas. Przecież oni nigdy nie chcieli ich jeść. A tu taka niespodzianka. 

Smaki, dania, preferencje są kreowane przez kulturę. Dajemy dzieciom to, co sami jedliśmy jako dzieci, to co wydaje nam się idealnie dziecięce, to co dzieciom dają inni. W Polsce rozszerzanie diety syna rozpoczęliśmy od marchewki i ziemniaków. W USA rozszerzanie diety córki rozpoczęliśmy od kukurydzy, słodkich ziemniaków i mango. Dzieci w Hiszpanii zajadają się cieciorką, w Meksyku fasolą, a w Indonezji kokosami. 
Zupełnie różne dania różne kultury serwują dzieciom w tym samym wieku. Czy to podniebienia dzieci tak diametralnie się różnią? Nie różnią się wcale! Różnią się tylko kręgi kulturowe w których dorastają. Dlatego nie warto ograniczać dzieci własnym strachem (nie, lepiej nie dawać mu szpinaku, bo nie zje) tylko pozwolić im decydować. Może się okaże, że coś zupełnie niedziecięcego stanie się ich najukochańszym składnikiem. 

W poście o sposobach na warzywnego niejadka wspominaliśmy o piosence promującej warzywa i owoce z muzyką Smolika (klik). Teraz możecie śpiewać razem z dziećmi – wejdźcie na owocowekaraoke.pl i zobaczcie jak świetnie można się bawić krzycząc, że „lepsza marchewka niż tablet”. 



Czas przygotowania: 20 minut
Liczba porcji: 2

Składniki:
1 łodyga rabarbaru
½ szklanki wody
1 łyżeczka tymianku
1 łyżeczka miodu
1 łyżeczka różowego pieprzu
400 ml jogurtu naturalnego


1. Rabarbar myjemy i siekamy.

2. Do rondelka wkładamy kawałki rabarbaru. Wlewamy wodę, dodajemy tymianek i miód. Doprowadzmy do wrzenia i gotujemy 2 minuty.

3. Rabarbar delikatnie studzimy.

4. Do misy blendera wlewamy jogurt, dodajemy rabarbar i miksujemy na jednolitą masę.

5. Gotowy chłodnik posypujemy pokruszonym w rękach różowym pieprzem.


piątek, 15 lipca 2016

Ja nie pytam o smak, ale o wrażenia [Rozmowa #9]

O pracy szefa kreatywnego, instagramie dla szefów kuchni i eksperytmentach w restauracyjnej kuchni rozmawiamy z Marcinem Przybyszem, szefem kreatywnym restauracji Belvedere i zwycięzcą 3. edycji Top Chef. 


Crust and Dust: Co robi szef kreatywny?

Marcin Przybysz: Kreuje. Jestem odpowiedzialny za menu a la carte i za odświeżenie marki Belvedere. Tworzę nowe menu, wdrażam receptury w kuchni. Mam swoją oddzielną kuchnię eksperymentalną i tam eksperymentuję z nowymi daniami. Jak coś wymyślę, to wtedy idę na główną kuchnię.
Zobaczyłem, co to znaczy „szef kreatywny” na stażu w Nomie. Tam jest oczywiście Rene Redzepi i on jest głównym szefem, ale kreatywnym jest Tom. On jest Niemcem, ciągle pracuje w kuchni testowej i eksperymentuje z produktami. Przerabia na przykład jarmuż na setki sposobów i właściwie to on odpowiada za tworzenie nowych dań. 

Czyli w Twojej pracy chodzi o szukanie nowych smaków?

Chodzi o testowanie produktów, kuchnia eksperymentalna to takie laboratorium – coś jak dział badań i rozwoju. 

Jakie właściwie prowadzisz eksperymenty?

Testuję produkty i miliony sposobów ich obróbki. Na przykład dwa tygodnie testowałem jagnięcinę, żeby znaleźć najlepszy sposób jej obróbki – tak żeby wychodziła nie za twarda i nie za miękka. Wyobraźcie sobie, że macie comber, który ma sześć kostek. I ja każdą poddaję innej obróbce termicznej: jedna idzie na sous-vide w określonej temperaturze, druga na sous-vide w innej temperaturze, trzecia – do pieca, czwarta – na patelnię, piąta jest marynowana, szósta jest poddana jeszcze innej obróbce. Potem zjadam po kolei każdą i próbuję, która jest najlepsza. 


Spisujesz to potem wszystko na kartce?

Nie, na komputerze! Choć właściwie najczęściej piszę w notatniku w telefonie, bo nie chce mi się otwierać komputera. 

Co tam zapisujesz?

Dużo rzeczy. Wypisuję to, co wyszło najlepiej – i potem zdarza się, że sięgam do notatek i łączę różne techniki. Muszę kombinować z różnymi technikami, bo zamawiam do restauracji całe zwierzęta: całe jagnięta, całe ptactwo. Na talerzach u naszych gości nie ma tylko combra – takie rzeczy to były w oldschoolowych knajpach, oni zamawiali kawałki comberka i kawałki przyjeżdżały mrożone. W Polsce nie ma w sprzedaży samych combrów, bo polscy hodowcy jak sprzedają to całe zwierzę. I coś musisz zrobić z tym całym zwierzęciem. Dlatego właśnie podczas lunchu podajemy karkówkę, udziec czy inne elementy. Podobnie z ptactwem. Jakbym chciał zaserwować gościom tylko piersi, to koszty byłyby ogromne, bo używam bardzo dobrej jakości drobiu, który jest drogi. 

Skąd Ci przychodzą do głowy pomysły na eksperymenty?

To samo przychodzi. Jak wracam do domu po pracy, to mam taki moment wyciszenia i przychodzą mi do głowy różne pomysły. Zapisuję je w notatniku i potem testuję. 

Czyli nie przestajesz pracować w domu?

Raczej nie! To jest jednak sfiksowanie. Chyba każdy kucharz tak ma. 

Kuchnia eksperymentalna może się kojarzyć z jakimiś kosmicznie zaawansowanym sprzętem. Jaki jest Twój ulubiony sprzęt kuchenny?

Patelnia! Jestem fanem teflonowej patelni do ryb i dobrej żeliwnej patelni (i masła) do mięs. W ogóle jestem zwolennikiem smażenia. Używam sous-vide, bo dzisiaj tego chyba nie da się uniknąć. Ale jeśli jakiś produkt da się doskonale zrobić na patelni, to trzeba to robić. Sous vide to jest duże ułatwienie dla kucharzy i szczerze mówiąc nie wymaga żadnych umiejętności: ustawiasz temperaturę, czas, wyjmujesz, obsmażasz i już. Każdego można tego nauczyć. Ale żeby wziąć kawałek mięsa, dobrze go obsmażyć, dociągnąć w piecu, odłożyć i odpowiednio długo dać mu odpocząć – to jest jednak wymagające. Wymaga doświadczenia i umiejętności. 

Ktoś Ci pomaga w eksperymentach?

Często się konsultuję. Ja nie lubię sam próbować dań, które przygotuję, bo mam specyficzne kubki smakowe. Bardzo lubię smak umami i dla mnie coś, co nie ma umami jest… średnie. A nie każdy lubi takie nasycenie smaku. Dużo eksperymentuję z warzywami, których sam nie jestem wielkim miłośnikiem, więc daję je innym osobom do spróbowania. I te osoby potwierdzają czy jest OK czy nie.

Czy eksperymentujesz z rożnymi źródłami dostaw?

Jasne, dostawa to podstawa w gastronomii. W menu mam właściwie tylko dostawców , których znalazłem sam. Oni są sprawdzeni, ale i tak ciągle szukam nowych. W tej kwestii nie można się po prostu zatrzymać, tym bardziej, że pod względem dostawców mamy jednak dużo do nadrobienia w porównaniu do Zachodu. Tam dostawca przychodzi do knajpy i chce zaoferować swój produkt. A u nas jest odwrotnie – nikt do ciebie nie przyjdzie, to ty musisz go znaleźć, znaleźć produkt. A czasem jeszcze dostawca będzie kręcił nosem zanim Ci cokolwiek sprzeda: bo mam mało, bo to, bo tamto…

Kiedy uznajesz, że to jest wreszcie gotowe danie, takie które może wejść do karty?

To się zdarza mniej więcej w trzecim albo czwartym dniu prób. Oczywiście jeśli uda mi się dopracować główne elementy. Potem są jeszcze próby wykończeniowe – jak to podać na talerzu Do wiosennej karty wszedł  sum ze szparagami i ze szczawiem. Tam był podwędzany sum, marynowane szparagi i szczaw. Różne rodzaje szczawiu, bo był akurat sezon i daliśmy tam cztery rodzaje szczawiu. Całe danie było nim przykryte i w ogóle nie było widać ryby. Szczaw pasuje do suma idealnie, zamiast cytryny. Eksperymentowałem też ze szparagami: robiłem małosolne, kiszone, poddane laktofermentacji, ale przebijały smak suma, więc w końcu je tylko zamarynowałem delikatnie z miętą, gorczycą i werbeną. 

Kiedy właściwie jesteś zadowolony z dania?

Nigdy (śmiech). Dobra, czasami jestem zadowolony – ale generalnie sceptycznie podchodzę do swoich dań. Uważam, że nie ma dania, którego nie można by zrobić lepiej.

A jak próbujesz czyjegoś dania?

W ogóle jedzenie zrobione przez kogoś innego lepiej smakuje. Zazwyczaj staram się być rzetelny w ocenach innych dań. Jak jest średnie, to mówię, że jest średnie, ale jak jest naprawdę dobre, to też to mówię. Mam paru kucharzy w Polsce, których kuchnia bardzo mi smakuje i lubię chodzić do ich restauracji, to dość wąskie grono.

Współpracujesz z szefem cukierni?

Tak. Ja też eksperymentuję ze słodkimi rzeczami i w ogóle pracowałem kiedyś na cukierni. Na Zachodzie kucharze pracują na każdej sekcji – na zimnej i ciepłej kuchni, na warzywach, na cukierni. Ja przerobiłem wszystkie sekcje. W Polsce dla wielu ludzi cukiernictwo jest czymś zupełnie odrębnym. Ja nie jestem w tym mistrzem, ale lubię robić lody, ciasta. Ostatnio miałem w kuchni chrobotka i chciałem go użyć do deseru. Robiłem lody, a Rafał Gajownik,  nasz szef cukierni powiedział: „zrób je trochę inaczej, będą lepsze”. Jak robiłem czekoladki z laktofermentowanego borowika z brzozą, to oni zaczęli tego składnika używać do deserów. Współpracujemy ze sobą, nikt przecież nie pozjadał wszystkich rozumów.

A eksperymentujecie z układaniem dania?

Tak, ale przyznaję, że nie przykładam największej uwagi do platingu, raczej do smaku. Fajnie jak danie jest ładne, ale to jednak nie jest najważniejsza rzecz. Jak danie nie będzie dobre, to i tak go nie zapamiętam.
To, w czym podajesz danie też jest jego elementem. Pracujemy teraz nad nową zastawą, szukamy odpowiednich naczyń, bo to wcale nie jest łatwe – trzeba to dobrać pod wystrój restauracji, pod charakter dań. Teraz wszyscy używają kawałków drewna i ręcznie robionej ceramiki. U nas to się nie sprawdzi, bo jesteśmy przecież w środku parku. Drzewa wokół i drzewo na stole to już za dużo. Czekamy więc na klasyczną zastawę, która będzie dobrze z tym kontrastować. 

Robisz zdjęcia swoich dań?

Czasami wrzucam na Instagram, jak mam czas. Nie jestem wielce zakręconym instagramowiczem i nie muszę wrzucać zdjęć codziennie. 

A są jakieś eksperymenty kuchenne, które są za drogie?

Z kosztami nie mogę przeholować, ale jak raz na jakiś czas przeprowadzę jakiś drogi kuchenny eksperyment to nie ma problemu. Trzeba to tylko dobrze przeliczyć – czy wyjdzie z tego danie, które się sprzeda. Nie sztuka wstawić do karty danie, które kosztuje 500 złotych, a nie znajdzie nabywców. Nie można zapominać, że restauracja to też biznes i musi zarabiać.

Czyja opinia jest dla Ciebie najważniejsza?

Gości, oczywiście. Każdy szef chyba robi to co robi, żeby usatysfakcjonować gości.
Od gości słyszę różne rzeczy. Kiedy mam chwilę, podchodzę do stołów i rozmawiam z nimi. I mniej więcej 95% jest zadowolonych. Niektórzy nie są, ale nie ma restauracji, która zaspokoi gusta wszystkich. Tym bardziej dotyczy to miejsca, które ma swoją tradycję od 26 lat i gości przyzwyczajonych do smaków, które ja zmieniłem.

A pozytywny feedback – to jaki?

Jak ludzie mówią, że to niesamowita przygoda, dobre danie. Ja nie pytam o smak, ale o wrażenia. Bo chcę wiedzieć, jak oni to odbierają – tę całą otoczkę. Chcę, żeby kelnerzy dużo się udzielali przy daniach. Mamy szkolenia dla kelnerów, żeby ostatni touch przy daniu był od kelnera, żeby oni zrobili trochę spektaklu wokół dania. Nie lubię, kiedy kelnerzy za dużo gadają o jedzeniu. Ja chcę, żeby oni umieli powiedzieć krótko i szybko.

Zdarza się, że goście sugerują dania, których im brakuje?

Tak, zdarzało mi się to zimą.  Ludzie chcieli zimą sałatki – a ich wtedy u nas nie ma. To jest właśnie jeszcze ten brak wiedzy na temat jedzenia i sezonowości, który w Polsce ciągle jest częsty. Ktoś myśli, że w Polsce w środku stycznia dostanie sałatkę z truskawkami. I ja wiem, że w wielu miejscach gościom to dadzą – tylko jakiej jakości to jest produkt? Ja nie chcę tego dawać gościom. Ostatnio tłumaczyłem pewnemu panu, że nie może dostać zwykłych pokrojonych pomidorów. Kelner przyszedł do kuchni i powiedział, że gość ma ochotę na pomidora. Ale u nas ich nie było. Gość się zdziwił, że nie mamy pomidorów. Wytłumaczyłem mu, dlaczego w styczniu nie mogę mu sprzedać pomidora, że nawet jakbym go miał, to nie byłby on warty jego pieniędzy. Zdarzyło mi się też, że gość chciał śledzia albo przyprawę maggi do tatara. Nie mamy tego u siebie – musiałem mu to wyjaśnić.

Goście rozumieją coraz więcej – tylko trzeba ich uświadamiać i im tłumaczyć, że jedzenie jest bardzo uwarunkowane porą roku. 

Byłeś też na stażu w słynnej Nomie. Po co w ogóle szef kuchni jedzie do innej restauracji na staż? Czy tam realnie można się czegoś nauczyć?

Ja się nauczyłem bardzo dużo. Chodzi o podejście, o myślenie o jedzeniu. W Nomie nie chodzi po prostu o zaserwowanie posiłku, ale o co coś więcej – o sposób myślenia o gastronomii, o jej rozwoju. Tam myślą o takich rzeczach. Dużo się nauczyłem na temat fermentacji.
A teraz jadę na kolejny staż do Massimo Bottury do Oesteria Franscescana, najlepszej restauracji świata. Mój wymarzony staż. Najbardziej podoba mi się jego styl gotowania i wydaje mi się, że mój styl jest do niego zbliżony.   Skandynawski  styl nie jest mi tak bliski. Choć oczywiście nie ma co się zamykać na jeden horyzont, jeśli chce się być dobrym. Niektórzy idą tylko w naturę, a ja lubię elementy natury, ale lubię też elementy kuchni francuskiej – czyli dużo masła. Bottura jest temu bliższy i podobają mi się jego dania: Najlepsza Część Lazanii, jego broth [bulion], on daje do wszystkich wywarów skóry z parmezanu. Mój znajomy tam ostatnio był i mówił, że kiedy spróbował kawałka mozzarelli to po prostu było… mamma mia. 

A czy nie jest tak, że dobry szef kuchni chce ukryć swoją wiedzę przed innymi? Nie ma tajemnicy zawodowej?

U nas też mamy ludzi na stażu i chcemy, żeby zobaczyli jak gotujemy. Fajnie się dzielić wiedzą i można zobaczyć jak ktoś zrobi podobne danie do twojego, jak go zainspirowałeś. Ja też obserwuję na Instagramie innych szefów i widzę, że tam są na przykład dania inspirowane tym co robi Rene Redzepi. To nie jest ściąganie, tylko inspirowanie do bycia lepszym.
Zresztą, karta przecież ciągle ewoluuje. Widzę, jak wyglądała karta kiedy tu przyszedłem i jak wygląda teraz. Widzę, jak to się zmienia…

Skoro już dostałeś tytuł Szefa Przyszłości, to jak właściwie widzisz przyszłość kuchni?

Myślę, że w Polsce idziemy w dobrym kierunku. Ludzie zaczynają otwierać oczy. Przestają przychodzić do restauracji tylko po to, żeby się najeść i wyjść. Zaczynają doceniać to, że to może być fajną przygodą, że wyjście do restauracji może zaangażować wszystkie zmysły: smak, zapach, również dotyk, wzrok i słuch – na przykład kiedy coś strzela w daniu.

Myślisz, że kiedyś przestaniesz eksperymentować?
Nie! 

Marcin Przybysz - jeden z najbardziej znanych polskich szefów kuchni. Szef kreatywny warszawskiej restauracji Belvedere. Zwyciężył trzecią edycję programu Top Chef. Międzynarodowa Akademia Gastronomiczna nadała mu prestiżowy tytuł Chef de l’Avenir (Szef Przyszłości).

ZapiszZapisz

czwartek, 14 lipca 2016

Cytrynotka z lodami

W każdej polskiej restauracji w menu deserowym znajdziemy ciasto czekoladowe z płynnym środkiem, panna cottę i szarlotkę na ciepło z lodami waniliowymi. A może zamiast szarlotki spróbujemy czegoś innego?

Cytrynotka to klasyczne ucierane ciasto z dużą ilością soku cytrynowego. Zrobienie jej zajmuje 10 minut i nie ma chyba prostszego ciasta. Cytrynotka jest wilgotna, aromatyczna i delikatnie kwaśna. Świetnie współgra z kremowymi lodami jagodowymi z intensywnie jagodowymi sosem Carte d'Or Blueberry and Vanilla, które mają kształt łatwych do nałożenia rozetek. Lody posypane są serduszkami z białej i ciemniej czekolady. Jagody są słodkie, ale bardzo delikatne. Cytryna, z kolei, dodaje nim charakteru. Cytryna i jagody to naprawdę dobre połączenie, które sprawdzi się w wielu deserach. 
Cytrynotki nie musimy podgrzewać przed podaniem. Wystarczy ukroić kawałek ciasta, położyć na nim rozetkę lodową, a wokół ułożyć owoce. Ciasto jest sprężyste, więc nie nasiąka lodami i zachowuje swoją delikatnie piaskową strukturę. To jeden z najprostszych i najładniejszych letnich deserów, którym można delektować się cały rok. 



Czas przygotowania: 10 minut
Czas pieczenia: 30-35 minut

Składniki:
150 g miękkiego masła
130 g cukru pudru
150 g mąki pszennej
1 łyżeczka proszku do pieczenia
2 jajka
sok z 1 cytryny
1 opakowanie lodów Carte d'Or Blueberry and Vanilla 
borówki, maliny, porzeczki do dekoracji 


1. Piekarnik nagrzewamy do temperatury 170 stopni. 

2. Keksówkę lub prostokątną blaszkę o wymierach 17,5x25 cm wykładamy papierem do pieczenia.

3. Mąkę mieszamy z proszkiem do pieczenia. 

4. W misce miksujemy masło, cukier, mąkę z proszkiem,  jajka i sok z cytryny do otrzymania jednolitej masy - około 3 minut. 

5. Masę wylewamy na blaszkę i pieczemy. Po 25 minutach warto sprawdzić patyczkiem czy ciasto jest już upieczone.

6. Gotowe ciasto studzimy. Kroimy je w plastry i serwujemy z lodami. 


Wpis powstał we współpracy z Carte d'Or

poniedziałek, 11 lipca 2016

Chłodnik ogórkowy z kolendrą i szczypiorem

Chłodnik to chyba najprostsze i najszybsze danie. Ogranicza nas tylko zawartość lodówki i ... temperatura. 

W Polsce prawie wszyscy ogórki obierają. Nie za bardzo wiemy dlaczego, ale domyślamy się, że chodzi o strach przed pestycydami. Albo przed mityczną skórką przyklejającą się do żołądka...My się ich nie boimy i dodajemy do chłodnika całe ogórki. Dzięki temu chłodnik ma intensywniej zielony kolor i jest gęstszy. Żeby nie wiało nudą, dodajemy "chrupiące " kostki ogórka, kolendrę i kawałeczki szczypioru. Niby nic takiego, a jest to najprostszy sposób przekonania naszych dzieci, że zupa nie-rosół może być godna ich uwagi. 

Kolendra ma specyficzny smak i zapach. Albo się ją kocha jak Karol Okrasa i wrzuca do wszystkich dań albo nienawidzi i wyczuwa na kilometr - jak Adam. Niektórym kolendra kojarzy się z mydłem i  to bardzo dobre porównanie! Badania pokazują, że to wszystko kwestia genów. Zbadano 30000 osób i okazało się, że mają one podobny zestaw genów odpowiadających za odbieranie smaku i zapachu. Jeśli jedząc kolendrę, jesz mydło - nie dodawaj jej do chłodniku. 

Kefir czy jogurt naturalny?

Wiele osób robi chłodnik tylko na jogurcie, niektórzy tylko na kefirze. My lubimy i jedno i drugie, więc dodajemy do chłodniku równe proporcje kefiru i jogurtu. Nie używamy gęstego jogurtu, bo zwykle w trakcie miksowania blenderem cała ta gęstość ucieka. 

Warto pamiętać, że jeśli chce się zjeść chłodnik od razu to wszystkie składniki należy wyjąć z lodówki tuż przed przygotowaniem. Do tego chłodniku nie polecamy dodawania kostek lodu - będzie zbyt wodnisty. 




Czas przygotowania: 10 minut
Liczba porcji: 2

Składniki:
1 długi ogórek 
200 ml kefiru
200 ml jogurtu naturalnego 
garść kolendry (opcjonalnie)
3 łodygi szczypioru

1. Szczypior siekamy lub tniemy nożyczkami (jest szybciej!).

2. Ogórek myjemy i obieramy. Skórkę wrzucamy do misy blendera.

3. Ogórek przekrawamy na pół i wyciągamy gniazda nasienne. Wrzucamy je do blendera.

4. Połowę ogórka kroimy w kostkę. Resztę wrzucamy do blendera.

5. Do blendera dodajemy kefir i jogurt naturalny (i kolendrę, jeśli używamy). Miksujemy do uzyskania jednolitej masy. Delikatnie ją solimy.

6. Do miseczek/kieliszków wkładamy pokrojony w kostkę ogórek, wlewamy chłodnik. Posypujemy posiekanym szczypiorkiem.



piątek, 8 lipca 2016

Magiczny Ogród Water and Wine

Jest takie miejsce w Polsce do którego najchętniej przyjeżdżalibyśmy codziennie. Miejsce w którym można prześledzić cały cykl jaki muszą przejść produkty, by stać się zjawiskowym daniem. Miejsce, które jest ogrodem, restauracją, polem, winnicą. Zapraszamy Was do bajki, którą pisze Water and Wine w Nałęczowie.


Przyjeżdżamy na miejsce we wtorkowe przedpołudnie. Świeci ciepłe słońce, wokół jest cicho i pięknie. W oddali widać panów budujących mały budynek. "To miała być nasza brudna kuchnia. Takie miejsce w którym moglibyśmy porcjować całe zwierzęta, ale pomyśleliśmy, że zrobimy tam chef's table. Coś zupełnie specjalnego. Wiesz, że we wsi obok gospodarz hoduje nasze kury zielononóżki?" - tłumaczy Marek Flisiński, szef kuchni restauracji Water and Wine. Po prawej widzimy szklarnię w której w dumą puszą się czerwone pomidory. Tuż za nią piętrzą się winorośla. Na pagórku po lewej rosną ziemniaki, maliny, porzeczki, agrest, dymki. W oddali widać pasiekę. W stawie pływają jesiotry i raki. To wszystko wygląda jak spełnienie marzeń każdego szefa kuchni, ,smakosza i domorosłego kuchcika. 





Do Water and Wine przyjechaliśmy razem z blogerkami współpracującymi z Cisowianką, by spełniać swoje marzenia o gotowaniu od podstaw. Razem z Kasią z Chillibite, Magdą z Dare to Cook, Maią z Qmam Kasze zbieraliśmy poziomki i ukradkiem je podjadaliśmy, bo przecież nikt nie mógł się oprzeć tym małym cudom.  Potem rwaliśmy zioła zachwycając się jak pięknie różnią się mięta pieprzowa od mięty imbirowej. Jedliśmy kwiaty nasturcji, które są delikatnie ostre, a liście delikatnie obrywaliśmy, by później zrobić z nich pierogi. Kopaliśmy ziemniaki i wyciągaliśmy je z wilgotnej ziemi gołymi rękami, a w międzyczasie zachwycaliśmy się znalezionym pędrakiem. 




Potem poszliśmy do kuchni i robiliśmy to, czego przychodzący do restauracji goście nie widzą. Obieraliśmy groszek z błonek. Kilogram zielonego groszku. Dwóm osobom zajęło to ponad godzinę. Po co? Odrobina groszku dodana była do jesiotra. Obieraliśmy bób. Bardzo dużo bobu, który  miksowaliśmy na idealnie gładki i gęsty chłodnik. Siekaliśmy dymkę w równą kosteczkę. Flambirowaliśmy jesiotra Imperialem czując moc ognia. Robiliśmy najprostsze lody świata z okolicznego miodu i śmietanki. Robiliśmy dokładnie to, co robili ludzie przez setki lat przed nami - robiliśmy jedzenie z tego, co dało nam pole i ogród. 







Tutaj powinniśmy napisać jakieś ładne i okrągłe zakończenie. Że było zdrowo, że cudownie mieć swój ogród, że jesteśmy dumni mogąc pomóc w kuchni tak zdolnemu szefowi kuchni. To wszystko prawda. Jednak to, co czujemy najmocniej po tym dniu to ogromny szacunek dla wszystkich, którzy pracują na to, byśmy mogli dobrze jeść. Dla rolników, zbieraczy, ogrodników, szefów kuchni, pomocników kuchennych i przetwórców. Dla tych, którym zależy na smaku. 



czwartek, 7 lipca 2016

5 sposób na warzywno-owocowego niejadka

Wakacje to zupełnie magiczny czas. Wtedy każdy z nas mógłby przez chwilę stać się weganinem. 

Wystarczy jedna wizyta na straganie z warzywami, żeby wrócić z siatami wypełnionymi soczysto-zielonym bobem, chrupiącą fasolką szparagową, bordowymi czereśniami soczystymi tak, że sok ścieka po rękach, pierwszymi malinami – już słodkimi, ale zapowiadającymi te najlepsze, jagodami, które idealnie pasują do zupy owocowej. Czy to nie jest idealny czas, żeby popracować nad małymi warzywno-owocowymi niejadkami? Mamy dla Was pięć sposób na zachęcenie dzieci do jedzenia warzyw i owoców.  Wszystkie przetestowaliśmy w naszym domu.


1. Dzieci lubią, kiedy chrupie

Kupujesz fasolkę, kalafiory, brokuły, a one ciągle się krzywią i mówią, że nie lubią? Spróbuj ugotować je al dente – tak, żeby były miękkie z zewnątrz, ale zupełnie twarde w środku. W ten magiczny sposób przekonaliśmy nasze dzieci do szparagów. One lubią odbierać jedzenie wszystkimi zmysłami.

2. Dzieci lubią jeść rękami

Talerzyk, miseczka, widelec, łyżka, a one ciągle sięgają po jedzenie palcami? Wszyscy chcemy wychować dzieci na kulturalnych ludzi. Ale zwracając im uwagę na to, że muszą jeść „poprawnie” zabieramy im radość z … jedzenia. Spróbuj ugotować fasolkę szparagową i pozwól ją dzieciom jeść rękami. Nasze dzieci jedząc rękami zjadają dużo więcej niż kiedy jedzą widelcem i nożem i mają z tego więcej frajdy. Czasem warto pozwolić im na zabawę jedzeniem. 


3. Dzieci lubią różnorodność

Codziennie kupujesz im czereśnie, a one ciągle nie chcą ich jeść. Wczoraj chętnie jadły maliny, a dzisiaj nie tknęły ani jednej? To normalne! Dzieci lubią różnorodność. Zamiast dawać im owoce w miseczce, spróbuj zrobić z nimi szaszłyki owocowe. Jeśli masz czas, ugotuj im zacierkę na zupie owocowej w której będą pływały całe owoce. Nie musisz jej słodzić – wystarczy odpowiednio dużo czereśni i kilka malin, żeby zupa była cudownie słodka. 

Podobnie z warzywami. My chcąc namówić dzieci do spróbowania czegoś nowego po prostu dodajemy małe kawałeczki do zupy. Jeszcze lepiej, dodajemy je do sosu pomidorowego. W ten sposób stopniowo przyzwyczajają się do nowego smaku. 


4. Dzieci lubią decydować

Pamiętam jak kupiłam po raz pierwszy słodkie ziemniaki. Ugotowałam je z odrobiną masła i cynamonu – tak jak lubię. One stwierdziły, że to obrzydliwe (wszyscy rodzice słyszymy to słowo milion razy). Pewnego dnia poprosiły o zrobienie frytek. Pokazaliśmy  im, że można zrobić kolorowe frytki z różnych warzyw i to one zaproponowały słodkie ziemniaki, pietruszkę i marchewkę. Wszystkie warzywa same obierały, kroiły i zjadły. Absolutnie wszystko!


5. Dzieci lubią jeść to, co dorośli

Od tego powinniśmy zacząć. Dzieci jedzą tak jak dorośli, których kochają. W domach w których rodzice jedzą jakieś warzywa i owoce, problem warzywnych niejadków pojawia się rzadko. Ale przyznajcie się przed sobą – czy oglądając film, mecz, idąc na spacer zabieracie ze sobą pokrojone jabłka i marchewki czy raczej kupujecie paluszki, chipsy, orzeszki? 
Na ostatnim pikniku w naszym przedszkolu na stołach, oprócz ciast, stały pokrojone marchewki, ogórki, ogórki kiszone, kalafiory, selery naciowe, jabłka, pomidory, truskawki i czereśnie. Wszyscy dorośli rozmawiając ze sobą sięgali po warzywa i owoce. Co robiły dzieci? Podbiegały do stołu i sięgały po to, co było. Sięgały po to samo, co ich rodzice. 
Trudno jest zapomnieć o ulubionych przekąskach, ale może warto czasem urozmaicić menu w domowym kinie?


Czy wiecie, że w szkole dzieci mogą 2-3 razy w tygodniu dostawać świeże warzywa i owoce w ramach kampanii „Owoce i warzywa w szkole”? Dzieci otrzymują jabłka, gruszki, truskawki, borówki amerykańskie, marchewkę, słodką paprykę, rzodkiewki, pomidorki i kalarepę oraz soki owocowe i warzywne. Dzięki temu wszystkie razem mogą cieszyć się zdrową przekąską. Te małe paczuszki zdrowia ułatwiają też zadanie rodzicom – nawet jak zapomnisz wrzucić do śniadaniówki jakieś zdrowe przekąski, wiesz, że dostanie je w szkole. Za każdym razem zawartość paczuszki jest inna, więc dzieci nie zdążą się znudzić jakimś warzywem czy owocem.  

Sprawdź czy szkoła Twojego dziecka uczestniczy w programie – wejdź na stronę Owoce w szkole. 
W domu pokaż dziecku teledysk promujący owoce i warzywa z muzyką Smolika – tutaj! Nasze dzieci zachwycił tekst “lepsza marchewka niż tablet”. Stwiedziły, że zdecydowanie lepsza, bo można ją zjeść!

poniedziałek, 4 lipca 2016

Jakie polskie dania pokochali Amerykanie?

Dzisiaj Amerykanie świętują swoją niepodległość. Będzie mnóstwo parad, fajerwerków, piwa w czerwonych plastikowych kubeczkach, hamburgerów i deserów w barwach narodowych. Amerykanie będą z dumą od stóp do głów odziewać się w elementy garderoby przyozdobione swoją flagą.  Czy jest jednak coś, co Amerykanie zawdzięczają Polakom? 



Na pewno daliśmy Ameryce Tadeusza Kościuszkę i Kazimierza Pułaskiego, pierwsze związki zawodowe i strajki pracownicze. Daliśmy im też Joannę Krupę i Alicję Bachledę-Curuś. Ale przede wszystkim z wielką dumą i radością podzieliliśmy się naszymi nadwiślańskimi przysmakami, które oni nieco przerobili. 


1. PIEROGI  


Najbardziej kojarzone z polską kuchnią, najbardziej powszechnie, najmniej przypominające oryginał. Amerykanie traktują pierogi jako idealny dodatek do dań mięsnych - stek z pierogami, klopsiki w sosie pomidorowym z pierogami, grillowane kotlety wołowe z pierogami. Zupełnie inaczej niż my, Amerykanie nie traktują pierogów jako dania samego w sobie. Na swoje potrzeby również nieco zmienili recepturę. I oto polskie ruskie pierogi w amerykańskiej wersji wypełnione są farszem z ziemniaków i sera cheedar. Poza tym, nadzienia pierogowe odzwierciedlają umiłowanie Amerykanów do włoskiej kuchni - mozzarella, suszone pomidory, bazylia, parmezan, czosnek, brokuły. 

Po angielsku pierogi w liczbie mnogiej to pierogies, oczywiście. 

2. KIEŁBASA

Polish kielbasa to dla większości Amerykanów symbol wysokiej jakości kiełbasy. Taki kiełbasiany Rolls Royce. Dla nich kiełbasa to albo nasza biała palcówka albo wędzona palcówka. Zwykle wrzucają ją na ruszt i serwują w hot-dogach. I zwykle jest dużo droższa niż wyroby z rodzimych receptur. Amerykanie nie wiedzą, że dla nas kiełbasa to ogólne pojęcie pod którym kryje się cała rodzina kiełbasianych wyrobów i dlatego tak bardzo dziwią się w Polsce kiedy w sklepie nikt nie rozumie którą kiełbasę chcą kupić prosząc o Polish sausage

3. BAJGLE


O krakowskim obwarzanku, który zrobił międzynarodową karierę można napisać doktorat (i naprawdę taki powstał). Sprzedawany na ulicach z koszyków głównie przez Żydów był zwykłą krakowską przekąską. Dopiero po emigracji do Nowego Świata zmienił nieco wygląd starając się przypodobać lokalnym konsumentom. Amerykanie nie rozumieli idei obwarzanka z ogromną dziurą z którego nie dało się zrobić kanapki. Dlatego z czasem żydowskie bejgl stały się pulchniejsze, a dziurka znacznie się zmniejszyła. Cała ta historia jest tym bardziej zabawna, że bajgle wróciły do Polski jako absolutnie hipsterski rodzaj pieczywa. 

4. BIALYS 

Jest takie miasto w Polsce, którego mieszkańcy zapomnieli nieco o kulturze swoich Żydów. Za to o lokalnym przysmaku nie zapomniano w Nowym Jorku. Biały to okrągła drożdżowa bułeczka wypełniona cebulą i makiem pochodząca z Białegostoku. Oryginalne białe były łudząco podobne do lubelskich cebularzy z tą różnicą, że do białych dodawano posiekaną surową cebulę (a w Lublinie cebulę się parzy). Za każdym razem, kiedy na amerykańskim blogu trafiamy na przepisy na białe jest nam bardzo smutno. W naszym rodzinnym mieście rzadko można je dostać tylko w jednym miejscu i absolutnie nie przypominają świeżej drożdżowej bułeczki. Od niedawna wypieka jest Charlotte Menora używając czerwonej cebuli. 


5. PLACKI ZIEMNIACZANE


Chyba nie ma Amerykanina, który nie kochałby placków ziemniaczanych. Latkes, bo tak je nazywają, przywieźli do Stanów polscy Żydzi. Bardzo szybko się przyjęły jako proste i pyszne danie. Oczywiście, w wersji dla mniej kulinarnie zaawansowanych latkes występują w formie gotowego miksu w kartonowym pudełku. Zupełnie jak w naszych marketach...

forografia główna: Anders Ruff