piątek, 8 lipca 2016

Magiczny Ogród Water and Wine

Jest takie miejsce w Polsce do którego najchętniej przyjeżdżalibyśmy codziennie. Miejsce w którym można prześledzić cały cykl jaki muszą przejść produkty, by stać się zjawiskowym daniem. Miejsce, które jest ogrodem, restauracją, polem, winnicą. Zapraszamy Was do bajki, którą pisze Water and Wine w Nałęczowie.


Przyjeżdżamy na miejsce we wtorkowe przedpołudnie. Świeci ciepłe słońce, wokół jest cicho i pięknie. W oddali widać panów budujących mały budynek. "To miała być nasza brudna kuchnia. Takie miejsce w którym moglibyśmy porcjować całe zwierzęta, ale pomyśleliśmy, że zrobimy tam chef's table. Coś zupełnie specjalnego. Wiesz, że we wsi obok gospodarz hoduje nasze kury zielononóżki?" - tłumaczy Marek Flisiński, szef kuchni restauracji Water and Wine. Po prawej widzimy szklarnię w której w dumą puszą się czerwone pomidory. Tuż za nią piętrzą się winorośla. Na pagórku po lewej rosną ziemniaki, maliny, porzeczki, agrest, dymki. W oddali widać pasiekę. W stawie pływają jesiotry i raki. To wszystko wygląda jak spełnienie marzeń każdego szefa kuchni, ,smakosza i domorosłego kuchcika. 





Do Water and Wine przyjechaliśmy razem z blogerkami współpracującymi z Cisowianką, by spełniać swoje marzenia o gotowaniu od podstaw. Razem z Kasią z Chillibite, Magdą z Dare to Cook, Maią z Qmam Kasze zbieraliśmy poziomki i ukradkiem je podjadaliśmy, bo przecież nikt nie mógł się oprzeć tym małym cudom.  Potem rwaliśmy zioła zachwycając się jak pięknie różnią się mięta pieprzowa od mięty imbirowej. Jedliśmy kwiaty nasturcji, które są delikatnie ostre, a liście delikatnie obrywaliśmy, by później zrobić z nich pierogi. Kopaliśmy ziemniaki i wyciągaliśmy je z wilgotnej ziemi gołymi rękami, a w międzyczasie zachwycaliśmy się znalezionym pędrakiem. 




Potem poszliśmy do kuchni i robiliśmy to, czego przychodzący do restauracji goście nie widzą. Obieraliśmy groszek z błonek. Kilogram zielonego groszku. Dwóm osobom zajęło to ponad godzinę. Po co? Odrobina groszku dodana była do jesiotra. Obieraliśmy bób. Bardzo dużo bobu, który  miksowaliśmy na idealnie gładki i gęsty chłodnik. Siekaliśmy dymkę w równą kosteczkę. Flambirowaliśmy jesiotra Imperialem czując moc ognia. Robiliśmy najprostsze lody świata z okolicznego miodu i śmietanki. Robiliśmy dokładnie to, co robili ludzie przez setki lat przed nami - robiliśmy jedzenie z tego, co dało nam pole i ogród. 







Tutaj powinniśmy napisać jakieś ładne i okrągłe zakończenie. Że było zdrowo, że cudownie mieć swój ogród, że jesteśmy dumni mogąc pomóc w kuchni tak zdolnemu szefowi kuchni. To wszystko prawda. Jednak to, co czujemy najmocniej po tym dniu to ogromny szacunek dla wszystkich, którzy pracują na to, byśmy mogli dobrze jeść. Dla rolników, zbieraczy, ogrodników, szefów kuchni, pomocników kuchennych i przetwórców. Dla tych, którym zależy na smaku. 



2 komentarze:

  1. super zaraz obadam to miejsce

    OdpowiedzUsuń
  2. Fajnie samemu zbierać owoce i warzywa i później z nich robić potrawy to cieszy. Fajna relacja z pobytu.

    OdpowiedzUsuń

Dziękujemy za odwiedziny!
M+A