sobota, 31 stycznia 2015

Zupa krem z pieczonej pietruszki z cytryną - bez soli

Jak zrobić idealnie gładką zupę krem, która będzie wegańska, sycąca, wytrawna i nie będzie wymagała dosypywania soli? Odpowiedź zamyka się w trzech słowach - pietruszka, cytryna, olej z orzechów włoskich. Niebywałe połączenie tych składników wynosi zwyczajną pietruszkę na zupełnie inny poziom  - nagle staje się warzywem ciekawym i subtelnym. Tak, korzeń pietruszki, który zwykle jest mało docenianym elementem pęczka włoszczyzny, z którego nikt nie wyciska soku dla dzieci i nie dodaje do ciast. 
Tylko co zrobić, żeby zupa bez dodatku soli nie stała się słodkim musem z pietruszki? Wystarczy odrobina soku z cytryny. Bardzo polecamy, bo to ostatnio nasza ulubiona zupa. 

Wpis powstał we współpracy z Cisowianką w ramach akcji "Gotujmy zdrowo - mniej soli". 


Czas przygotowania: 20 minut
Czas oczekiwania: 60 minut

Składniki:
2 marchewki
8 pietruszek
1/2 małego selera
1/2 białej części średniego pora
6 ziarenek pieprzu
4 ziarenka ziela angielskiego
2 goździki 
2 listki laurowe
5 szklanek wody
6 łyżek oleju rzepakowego
1 cytryna
4 łyżki oleju z orzechów włoskich 


1. Na blaszkę do pieczenia wlewamy 4 łyżki oleju rzepakowego.

2. Warzywa obieramy, kroimy na spore kawałki. 6 pokrojonych pietruszek kładziemy na blaszkę do pieczenia. Pozostałe pietruszki zostawiamy do wywaru.

3.  Na dno dużego garnka wlewamy 2 łyżki oleju rzepakowego i rozgrzewamy, a następnie wrzucamy pokrojone wcześniej marchewki, 2 pietruszki, seler i por. 

4. Warzywa smażymy na wolnym ogniu przez 10 minut mieszając od czasu do czasu drewnianą łopatką. 

5. Do garnka z podsmażonymi warzywami wlewamy wodę, dodajemy pieprz, ziele angielskie, liść laurowy i goździki. 

6. Garnek przykrywamy i gotujemy na wolnym ogniu przez 1 godzinę.

7. W trakcie, gdy gotujemy wywar, rozgrzewamy piekarnik do 200 stopni Celsjusza i wstawiamy do niego pietruszki. Po 10 minutach przewracamy je i pieczemy kolejne 10 minut, aż nabiorą złoto-brązowego koloru. Wyciągamy z piekarnika.

8. Po godzinie wywar z warzyw jest gotowy. Wygotowane warzywa i przyprawy wyrzucamy, najlepiej przesączając wywar przez gęste sito.

9. Do wywaru wkładamy upieczone pietruszki i blendujemy je na gładką masę. 

10. Z 1/2 cytryny wyciskamy sok i dodajemy do zupy. Mieszamy i próbujemy. Jeśli zupa wydaje nam się zbyt słodka, możemy dodać odrobinę soku z cytryny.

11. Zupę przelewamy do miseczek. Każdą zupę skrapiamy 1 łyżką oleju z orzechów włoskich. Możemy również posypać świeżo zmielonym pieprzem.

czwartek, 29 stycznia 2015

Nie ćwicz - pij wino! Jemy i czytamy #4

Dziś jest ostatni piątek stycznia. Oto cotygodniowy przegląd tekstów o jedzeniu. 

Jeśli lubicie czytać o jedzeniu, o dietach, nowych trendach kulinarnych, zapraszamy do subskrypcji naszego magazynu w aplikacji Flipboard albo przejrzenia go TUTAJ


W tym tygodniu internet huczał od pokrzepiającej wiadomości - nie musimy tak intensywnie ćwiczyć, jeśli tylko pijemy czerwone wino. Wiadomość w sam raz na koniec miesiąca w którym mieliśmy oblegać okoliczne siłownie. 
Zespół badaczy z Uniwersytetu Alberty odkrył, że resweratlor, czyli substancja naturalnie występująca w niektórych owocach, orzechach i czerwonym winie, pozytywnie wpływa na pracę serca i mięśni. Profesor Jason Dyck ma nadzieję, że jego zespół odkrył sposób na to, by pomóc ćwiczyć tym, którzy fizycznie nie są w stanie tego zrobić. Więcej na Science Daily. 

Dzięki Ministrowi Finansów posiłki w barach mlecznych będą nieco mdłe. Otóż bary mleczne stracą dotację, jeśli do przygotowania potraw będą używać przypraw innych niż sól i pieprz. Zgodnie z nowymi regulacjami bary mogą wykorzystywać składniki znajdujące się na liście opracowanej przez Ministerstwo. Niestety, na zioła i przyprawy miejsca zabrakło. Więcej w Wiadomości24

Co nieco o diecie bezglutenowej i nowej modzie na unikanie pszenicy w tekście Marii Kowalczyk, która porównuje modę na dietę bezglutenową do mody na sushi. 

Jeśli szukacie jakichś pysznych ciastek w Warszawie, Małgosia Minta opisuje swoje najsłodsze typy w nowym tekście w Gazecie Wyborczej. Są tam też nasze ukochane pączki z Górczewskiej i rurki z kremem z Wiatraka. 

27 świetnych obrazków dzięki którym nauczycie się robić wyborne vinaigrette, dodawać odpowiednie przyprawy do odpowiednich potraw czy gotować jajka dokładnie tak, jak lubicie (nareszcie żółtka będą naprawdę twarde albo naprawdę miękkie). Wszystko na Buzz Feed.

środa, 28 stycznia 2015

Krewetki z pomelo

Kupiliśmy pomelo. Zjedliśmy kilka kawałeczków i mieliśmy dość, a przecież ten owoc jest naprawdę duży. Nie znosimy jednak wyrzucać jedzenia. Nie akceptujemy wyrzucania nawet wtedy, kiedy mamy czegoś dość. Dlatego postanowiliśmy dodać pomelo do sałatki ze szpinakiem i szynką dojrzewającą (całkiem dobre), ciasta z czekoladą (zdecydowanie odradzamy) i do krewetek. 
Pomelo przy krewetkach szlachetnieje, nagle staje się soczystsze i świeższe. Krewetki z kolei nabierają słodyczy i wyrazu mimo, że dodaliśmy do nich odrobinę imbiru i mleczka kokosowego. 

W tym roku kontynuujemy naszą współpracę z Cisowianką w ramach akcji "Gotujmy zdrowo - mniej soli". Dostaliśmy wiele sygnałów od Was, że korzystacie z przepisów, inspirujecie się nimi i lubicie ten cykl. Dlatego możecie się spodziewać nowych pomysłów na ograniczanie soli w diecie. 


Czas przygotowania: 10 minut

Składniki na 2 porcje:

10 świeżych krewetek
1 cm korzenia imbiru
1 cebula dymka (biała i zielona część)
1 ząbek czosnku
1 łyżka oleju 
100 ml mleka kokosowego
2 "ząbki" pomelo


1. Pomelo obieramy, dzielimy na ząbki. Każdy ząbek obieramy ze skórki i kroimy w 1,5 cm kawałki. Odstawiamy. 
2. Imbir obieramy łyżką i drobno siekamy. 
3. Czosnek obieramy i drobno siekamy. 
4. Dymkę myjemy. Białą część drobno siekamy. Szczypior siekamy.
5. Krewetki obieramy z pancerzyków.
6. Na patelni rozgrzewamy olej, wrzucamy białą część dymki i imbir. Mieszając podsmażamy minutę, dodajemy czosnek i smażymy 30 sekund. Dodajemy mleko kokosowe. Wszystko doprowadzamy do wrzenia. 
8. Na patelnię dorzucamy krewetki. Smażymy minutę.
9. Na talerz wkładamy kawałki pomelo, podsmażone krewetki. Delikatnie skrapiamy pozostałym na patelni sosem. Posypujemy szczypiorkiem. 


czwartek, 22 stycznia 2015

Film dla dzieci - o jedzeniu

Tak dużo mówi się o tym, że dzieci powinni porządnie jeść. Tylko skąd mają wiedzieć co jest dobre, a co nie. Slow Food Warszawa postanowił nakręcić film o jedzeniu dla dzieci. Tak krótki, żeby nie nudził. Tak długi, żeby zdążył pokazać, co w jedzeniu jest najważniejsze. 


Po obejrzeniu tego filmu przyszła do mnie mądrość powtarzana przez rodziców jak mantra "czego się nie nauczysz w domu, tego trudno będzie Ci się nauczyć potem." Za odżywianie dzieci odpowiadają przecież rodzice i to oni powinni pokazywać dzieciom czym jest dobra, zdrowa żywność, co to znaczy jedzenie nieprzetworzone (w filmie chłopczyk swoim niewinnym głosem mówi "jedzenie, które nie powstaje w fabryce ani laboratorium"), co oznaczają różne znaczki E i cyferki. My zrobiliśmy kiedyś eksperyment. Pozwoliliśmy naszym dzieciom wziąć z półki takie super kolorowe jogurty z jakimiś groszkami. Przed włożeniem do koszyka każde z nich liczyło ile jogurt ma składników. Miał dużo za dużo. Wróciliśmy do domu, otworzyliśmy je i ... dzieci nie chciały ich jeść. Kulki okazały się musującymi cukierkami o smaku sztucznej limonki, a jogurt gęsty jak smoła miał mieć smak wanilii. Od tamtej pory żadne z nich nie wybrało w sklepie jogurtu z groszkami...

Myśląc o panu Włodku, który hoduje karpie i o pani Ani, która uprawia warzywa pod Warszawą zdałam sobie sprawę jak trudno jest dzieciom z miasta wyobrazić sobie czym jest praca rolnika czy hodowcy. Jasne, że rodzice mogą takie dzieci zabrać do agroturystyki, żeby się przekonały jak żyją kury, króliki, świnie i krowy. Tylko niektórzy boją się tej konfrontacji - żywe zwierzę/pokarm. Bo jak potem wytłumaczyć dziecku, że kura, którą karmiło ziarnem właśnie została zabita i wrzucona do garnka na rosół? Jak wytłumaczyć dziecku, że jego ulubiona kiełbaska jest zrobiona ze świni, która niedawno mieszkała w chlewiku? Pewnie nie ma jednej dobrej odpowiedzi na to pytanie. Może po prostu trzeba mówić o tym ze spokojem? Niezależnie od tego jak o tym mówimy, powinniśmy mówić o tym, że jedzenie nie bierze się znikąd, nie pojawia się magicznie w naszej lodówce, nie bierze się go ze sklepu. Ta świadomość relacji między zwierzętami, ludźmi i pracą pozwala bardziej szanować to, co się kupuje i to, co się je. 

Miłego seansu! 


poniedziałek, 19 stycznia 2015

Jemy i czytamy #3

Porcja lektur o jedzeniu do czytania przy kawie. Jest coś o chlebie, winie, boczku i polityce. Jest też uwielbiany przez wielu Anthony Bourdain. Miłej lektury!


Pamiętacie nasz wywiad z przedstawicielami Fundacji Chleb to Zdrowie, którzy opowiadali o korzystnym wpływie chleba na nasze zdrowie (wywiad możecie przeczytać TUTAJ)? Piekarze biją na alarm. Okazuje się, że jemy coraz mniej chleba - 25,5 kg/osobę mniej niż 10 lat temu i 2,5 kg mniej niż rok temu. Więcej informacji na Portalu Spożywczym

Lepiej pić wino niż być abstynentem, twierdzi ekspert WHO analizując badania mające na celu sprawdzenie czy lepiej unikać alkoholu czy pić w rozsądnych ilościach. Tekst można przeczytać na stronie Metra

O tym, że informacje umieszczane na opakowaniach produktów spożywczych są wynikiem gry politycznej toczącej się od początku XX wieku można przeczytać w książce "Accounting for Taste: Regulating Food Labeling in the “Affluent Society”, 1945-1995". Autor pokazuje jak nadmiar pokarmu stał się przyczyną licznych chorób i jak amerykański rząd ustosunkował się do pojawiających się problemów. Świetna lektura dla tych, którzy lubią historię, politykę i czytanie o politycznych potyczkach. Recenzja dostępna jest TUTAJ

Boczek jest najlepszym remedium na przynajmniej trzy choroby - krwawienie z nosa, muszycę (obrzydliwą chorobę tropikalną) i świerzb. Więcej o cudownych właściwościach boczku przeczytacie TUTAJ

Anthony Bourdain o trudnym zawodzie kucharza. O tym czy trzeba iść do szkoły gastronomicznej, o tym czy trzeba mieć jakieś szczególne cechy charakteru, żeby odnieść sukces w tym zawodzie. O blaskach i cieniach tej pracy przeczytacie na stronie Ruhlmana

sobota, 17 stycznia 2015

Potwór cukier

Gimnazjaliści tyją, Sejm wycofuje ze szkół słodycze, a producenci żelków, lizaków i czekolad już zastanawiają się jak utrzymać sprzedaż. Ale słodycze to nie potwory chodzące po ulicach chcące zdziesiątkować dziecięce uzębienie. 


Wraz z narodzinami pierwszego dziecka, w rodzicach rodzi się chęć bycia lepszym rodzicem niż człowiekiem. Jako Magda ze stoickim spokojem kupowałam kolejnego snickersa i zapijałam go kawą. Jako mama Magda, postanowiłam wprowadzić do domu praliny jaglane, domową nutellę czy granolę. Wszystko szło jak po maśle do momentu, kiedy podczas wizyty u dalekich kuzynów nasz prawie dwuletni syn zaczął wyjadać z cukiernicy cukier łyżeczką…

Zdrowy rozsądek
Wykluczając z diety dziecka wszystkie słodycze, ułatwiliśmy sobie zadanie. Jak się okazało, zupełnie pozornie. Gdziekolwiek nie pójdziesz, dziecko dostanie słodycze. W naszym rodzinnym mieście dzieci czasem dostają słodycze w autobusie od uroczych starszych pań. Można je oczywiście konfiskować, ale można też podejść do sprawy rozważnie. Słodycze to przyjemność, która musi być dawkowana. Nie jemy ich codziennie, ale możemy jeść je w weekend, idąc w gości, etc. 

Zero wypominania
Jeśli któregoś dnia przegniemy i pozwolimy sobie na cukrową hekatombę, to bierzemy to na klatę. Zamiast biadolić i wypominać, następnym razem po prostu wyciągamy po kosteczce czekolady z ciasteczkami na głowę zamiast kłaść na stół całą tabliczkę. Wypominanie nie sprzykrzy nikomu jedzenia słodyczy, po prostu zmusi do jedzenia w ukryciu z poczuciem winy. Z to prosta droga do zaburzeń odżywiania.

Zero nagród
Jemy słodycze czasami, bo je bardzo lubimy. Nie dajemy ich dzieciom w nagrodę za odłożenie zabawek na półki czy bycie cicho podczas super ważnej rozmowy telefonicznej. Jedzenie nie powinno być nagrodą. Karą też nie.

Wspólna radość.
Ostatnio przekonaliśmy się, że chcąc zachować jakąś równowagę między zdrowiem i słodyczami musimy więcej słodkich rzeczy robić w domu. Kupowane ciasta, ciasteczka i batony mają czasem trudny do przeczytania skład. Można jednak zrobić coś w domu używając prostych składników. Ciasto marchwiowe czy brownie można zrobić wspólnie. Wszyscy cieszą się z robienia i z jedzenia.

Jedzenie to przyjemne rytuały i przy odrobinie zdrowego rozsądku nie muszą zupełnie degradować naszej pozycji rodzica idealnego. A i tak wiemy, że kiedy dzieci pójdą spać sięgniecie do tej najwyższej półki, gdzie chowacie swoje wstydliwe słodkie tajemnice. 

wtorek, 13 stycznia 2015

Nowy Rok bez wymówek

Nowy rok to zwykle szereg postanowień: zdrowe odżywianie, regularnie posiłki, aktywność fizyczna. I zero używek. Spisujemy sobie albo robimy w głowie listę tego wszystkiego, co uczyni nas lepszymi ludźmi. Mamy na to wszystko 365 dni. Całkiem dużo. Dużo pod warunkiem, że naprawdę zaczniemy o to dbać. 


Tylko jak to zrobić bez szwanku na naszej psychice? 

Zdrowe odżywianie się polega przede wszystkim na cieszeniu się dobrym smakiem i doświadczaniu dobrych rzeczy. Dzięki jedzeniu żyjemy. Pamiętacie taki odcinek Było sobie życie o odżywianiu? Widać w nim jak człowiek je i jak to jedzenie jest potem rozkładane na cukry, białka, tłuszcze i jak różne komórki dostają dokładnie to, czego im potrzeba (nasz ulubiony fragment tego odcinka to narzekanie na „zbyt dużo cukru i tłuszczu”). Jedzenie to nie tylko składniki odżywcze, ale też małe rytuały – poranna owsianka przygotowywana w tym samym garnuszku od lat, ulubiony kubek na herbatę, słynne okrzyki „obiaaaaad”. Jedzenie to emocje i spotkania. W końcu wiele osób najchętniej omawia wakacyjne plany i toczy potyczki słowne właśnie przy stole. Zamiast więc myśleć o zdrowym odżywaniu jako o drodze przez mękę podczas której musimy sobie ciągle czegoś odmawiać, spróbujmy myśleć o setkach możliwości, których do tej pory nie zauważaliśmy. Powinniśmy zjadać 5 porcji owoców i warzyw dziennie? Świetnie! Awokado na kanapce nie dość, że świetnie wygląda, to jest pyszne i sycące. Szklanka soku pomidorowego raz dziennie magicznie zwalczy te okropne nocne skurcze łydek na które cierpimy od kiedy pijemy dużo kawy. Już mamy dwie porcje, a to dopiero śniadanie. 

Mityczne 5 posiłków dziennie

Dla jednych to przerażające, że będą musieli jeść tak często, dla innych to zbyt rzadko. Przyznamy się bez bicia, że sami mieliśmy problem z tymi pięcioma posiłkami, bo … jedliśmy mnóstwo między śniadaniem, a obiadem, podwieczorkiem, kolacją. Więc byliśmy tak najedzeni przez cały czas, że nie wyobrażaliśmy sobie jak człowiek o zdrowych zmysłach może jeść AŻ pięć razy dziennie. Właściwie to jedliśmy kilkanaście razy dziennie nie zdając sobie z tego sprawy. Tutaj plasterek sera, tu kawałek jabłka, kawa i ciasteczko. Czekoladka. Niby jesteś najedzona, ale to nie są normalne posiłki. Pomogło nam spisanie sobie wszystkiego, co jemy na kartce. Po prostu, po zjedzeniu czegokolwiek wpisywaliśmy sobie na kartkę co to było i ile tego było. I było dużo. Kiedy zaczęliśmy się pilnować, okazało się, że pięć posiłków dziennie to pięć szans na dobre spędzenie czasu. Siadamy, rozmawiamy, czytamy, jemy. Wolny czas dla nas, dla naszego ciała. I ciągle bywają dni, że jemy jeden posiłek dziennie – zaczynamy rano i kończymy wieczorem. Ale wtedy mówimy sobie, że jesteśmy ludźmi i mamy prawo do słabości.

poniedziałek, 12 stycznia 2015

Jemy i czytamy #2

Pierwszy zupełnie standardowy tydzień Nowego Roku bez żadnych wolnych dni w środku tygodnia zaczynamy od przeglądu lektur... kulinarnych. O jedzeniu w szkołach, ulubionych restauracjach znanych szefów kuchni i cynamonowych bułkach:


Ze strony Dziennika Ustaw można już pobrać tekst ustawy o zakazie sprzedaży niezdrowej żywności w "jednostkach systemu oświaty". W szkole nie będzie ani śmieciowego jedzenia ani reklam tegoż. Za złamanie postanowień ustawy grozi kara od 1000 do 5000 PLN. Więcej możecie przeczytać TUTAJ.  

Na rynku pojawiła się właśnie anglojęzyczna książka Where Chefs Eat. Znani szefowie kuchni zdradzają swoje ulubione miejsca, dania. Retro czcionki i mapki. Jest piękna! Dla tych, którzy dbają o drzewa i nie kupują książek, poręczna aplikacja dostępna w sklepie iTunes za $14.99 (klik!). 

Dwa dni temu najlepsza restauracja świata Noma wydała swoje pierwsze dania w Japonii. René Redzepi i jego zespół wyjechali z Kopenhagi do Tokyo, żeby przez dwa miesiące odkrywać bogactwo lokalnych składników. W menu żółwie, mrówki, larwy szerszeni. Zdjęcia dań podanych podczas pierwszej kolacji w Tokyo dostępne TUTAJ

Amerykanie oszaleli na punkcie kefiru.

czwartek, 8 stycznia 2015

Co oznaczają gwiazdki Michelin i gdzie zobaczyć je w Polsce?

Słysząc o restauracjach wyróżnionych przez Michelin czujemy, że to musi być coś wyjątkowego. Chef Amaro - jedna gwiazdka. Gordon Ramsay - dwie gwiazdki. Heston Blumenthal - trzy gwiazdki. Co znaczą te gwiazdki i dlaczego wielu szefom kuchni i restauratorom śnią się po nocach?

Dawno, dawno temu, bo na początku XX wieku, bracia Michelin postanowili wydawać serię przewodników dla posiadaczy aut. Samochód był wtedy absolutnym luksusem, więc przewodniki miały na celu prezentację wyłącznie miejsc godnych posiadaczy luksusowych dóbr. Miały na celu też zmotywowanie ludzi do podróży i częstszej zmiany opon, bo Michelin to przede wszystkim firma oponiarska z tłuściutkim ludzikiem w logo. 

Czerwona książeczka była dedykowana tym, dla których rozkosze podniebienia były najwyższą formą hedonizmu. W 1933 roku postanowiono wprowadzić system gwiazdkowy, który jest dość prosty:
1 gwiazdka - bardzo dobra restauracja w swojej kategorii
2 gwiazdki - rewelacyjna kuchnia warta odwiedzenia
3 gwiazdki - kuchnia warta specjalnej podróży.


Gwiazdki Michelin przyznają anonimowi inspektorzy. Przychodzą do restauracji, próbują szeregu dań, robią notatki, oceniają. Płacą za swoje dania i zachowują się jak prawdziwi klienci. Nie mogą przecież zdradzić, jaki jest cel ich wizyty. Gwiazdki są przyznawane według pięciu kryteriów: jakości oferowanych dań, ich smaku, sposobu podania, stylu kuchni, stosunku jakości do ceny oraz stałości poziomu kuchni lokalu. Gwiazdki przyznawane są tylko i wyłącznie daniom. Wystrój restauracji, obsługa kelnerska również są oceniane, ale nie mają wpływu na gwiazdkę - ocenia się je za pomocą symbolu skrzyżowanego widelca i łyżki. Gwiazdki nie są przyznawane raz na zawsze - przy kolejnej wizycie inspektorzy powtarzają ocenę. Jeśli jakość dań uległa znacznej zmianie na lepsze - restauracja dostaje kolejną gwiazdkę. Może także ją stracić. 
Gwiazdki Michelin gwarantują spójność oceny. Co to oznacza? Jednogwiazdkowe restauracje serwują dania porównywalnej jakości niezależnie od tego czy są w Polsce, Rumunii, Australii czy RPA. Po prostu, inspektorzy nie wybierają najlepszej restauracji w regionie, ale wybierają najlepszą restaurację. Więcej o ocenach można przeczytać na stronie przewodnika

Standardem gwiazdkowej restauracji jest menu degustacyjne składające się z kilku lub kilkunastu dań w małych porcjach. Składniki użyte do ich przygotowania są zwykle lokalne, ale połączone w niestandardowy sposób. W dwugwiazdkowej restauracji w Sztokholmie próbowaliśmy np. pralinki z fermentowanym czosnkiem czy lodów podanych z kruchym ciastem zrobionym z kory jodły (mielona kora drzew używana była w Skandynawii w trakcie wojny jako zastępnik mąki).
Oprócz gwiazdek, inspektorzy Michelin przyznają też restauracjom symbole sztućców - za wystrój, jakość obsługi, atmosferę lokalu (od jednego do pięciu sztućców). W połowie lat 90. wprowadzono nowy symbol - Bib Gourmand - przyznawany za stosunek jakości do ceny.

W Polsce jedyną restauracją wyróżnioną gwiazdką Michelin jest Atelier Amaro (jeśli ktoś planuje wizytę, pamiętajcie, że rezerwować stolik należy z 2-3 miesięcznym wyprzedzeniem).

Jeśli chodzi o znak Bib Gourmand, to mogą się nim posługiwać Butchery & Wine oraz Brasserie Warszawska - obie w Warszawie.


Czy warto wydać tyle pieniędzy na posiłek?

środa, 7 stycznia 2015

Chipsy z pity - z piekarnika

Nowy Rok, stare postanowienia - żadnego śmieciowego jedzenia, samo dobro i zdrowie. Ale czasem przychodzi ogromna ochota na coś do przegryzienia, coś chrupiącego i stajemy przed wyborem - kupić małą paczkę lejsów czy może jednak skupić się na prażynkach? 
Można wtedy kupić paczkę pity (takiego cienkiego drożdżowego chleba, który można znaleźć w dziale z orientalną żywnością), olej i papier do pieczenia. Jeśli mamy ochotę na pitę w wersji słodkiej, przyda się jeszcze brązowy cukier i cynamon. Wszystko smarujemy oliwą, posypujemy tym, czym chcemy i wstawiamy do piekarnika. Wyciągamy, chwilę czekamy i mamy najbardziej chrupiące chipsy świata. W 15 minut. 


Czas przygotowania: 15 minut

Składniki:
wersja słona
4 placki pity
6 łyżek oliwy z oliwek lub oleju
1/2 łyżeczki soli morskiej 

1. Piekarnik nagrzewamy do 180 stopni Celsjusza. Blaszkę wykładamy papierem do pieczenia.
2. Pitę kroimy nożem jak tort, na 8 kawałków (lub tniemy nożyczkami).
3. W miseczce mieszamy oliwę z solą morską.
4. Każdy kawałek pity smarujemy z dwóch stron oliwą z solą. Pity układamy na blaszce.
5. Blachę wstawiamy do piekarnika i pieczemy 8-10 minut. Po 5 minutach warto zajrzeć do środka i pity ewentualnie przewrócić. Gotowe chipsy mają być złote.
6. Upieczone chipsy wyciągamy z pieca i studzimy.

wersja słodka
4 placki pity
6 łyżek oleju np. rzepakowego 
1 łyżka cynamonu
2 łyżki brązowego cukru

1. Piekarnik nagrzewamy do 180 stopni Celsjusza. Blaszkę wykładamy papierem do pieczenia.
2. Pitę kroimy nożem jak tort, na 8 kawałków (lub tniemy nożyczkami).
3. W miseczce mieszamy olej z cynamonem.
4. Każdy kawałek pity smarujemy z dwóch stron olejem z cynamonem. Pity układamy na blaszce.
5. Pity posypujemy cukrem.
6. Blachę wstawiamy do piekarnika i pieczemy 8-10 minut. Po 5 minutach warto zajrzeć do środka i pity ewentualnie przewrócić. Gotowe chipsy mają być złote.
7. Upieczone chipsy wyciągamy z pieca i studzimy.


wtorek, 6 stycznia 2015

Jak świętują prawosławni?

Podczas gdy my już tylko wspominamy nasz ostatni wigilijny stół, niektórzy dopiero do niego zasiądą. Wyznaniowo-kalendarzowe niespójności między wschodnimi a zachodnimi chrześcijanami sprawiają, że nie dla wszystkich święta Bożego Narodzenia już minęły. W Polsce żyje ponad pół miliona prawosławnych, większość z nich mieszka na Podlasiu. Dziś zasiądą do Wigilii.


Czego się dowiedzieliśmy o drugich Świętach?

W Białymstoku, skąd pochodzimy, to dla wszystkich jasne, że jedni świętują w grudniu, a inni – w styczniu, według kalendarza juliańskiego. Przypomnieliśmy sobie o tym, gdy tydzień temu o adwencie i Bożym Narodzeniu rozmawialiśmy z panią Niną, sąsiadką i przyjaciółką naszych rodziców, która jest skarbnicą ludowych przepisów i jednym z najważniejszych źródeł naszej wiedzy o kulinarnych tradycjach. My byliśmy już najedzeni świątecznymi specjałami, a pani Nina jeszcze pościła. „U nas przez cały adwent nie je się żadnego nabiału, ryby tylko trzy razy w tygodniu. Musimy zrezygnować też z olejów” – wyjaśniła nam reguły adwentowego postu. Oczywiście, są ulgi dla starszych, dzieci, dla chorych. No i nie wszyscy tych reguł przestrzegają. Ale dla niej post to post, bez tego nie ma potem świętowania. W adwencie można jeść kaszę, naleśniki z mąki owsianej, postne bliny z mąki gryczanej. A wśród wytrwale poszczących krąży przepis na… postny smalec – na margarynie ze smażoną na oliwie cebulą, czosnkiem i pestkami słonecznika.

Im dłużej pani Nina opowiadała o potrawach na wigilijną wieczerzę, tym bardziej się przekonywaliśmy, że nasze gregoriańskie menu niewiele się różni od tego juliańskiego. Różnice między różnymi regionami w Polsce są pewnie większe niż między sąsiadami obchodzącymi Święta w odstępie dwóch tygodni. Czerwony barszcz, do którego dolewa się trochę wywaru z suszonych grzybów (które po obgotowaniu trafiają do uszek), karp w galarecie, śledzik z cebulką zamarynowaną w occie jabłkowym z olejem, racuchy drożdżowe (bez mleka!), kisiel żurawinowy, kompot z suszu…

Ale dostajemy też przepisy na dania zapomniane – i przez katolicką, i przez prawosławną pamięć. W zeszłym roku zapisaliśmy sobie przepis na kisiel z owsa. Pani Nina krzywi się trochę, gdy o nim wspominamy. Pamięta go z dzieciństwa, ale sama – już od pewnego czasu nie robi. Kto powiedział, że tradycja musi zawsze wszystkim smakować? Otóż kisiel z owsa jest kwaśny, bo przyrządza się go z lekko skwaśniałego owsa (w naszej kuchni lubimy jednak fermentować) i podaje się zwykle – na sposób zupełnie niedeserowy – ze smażoną cebulką. Po świętach najlepiej smakuje ze skwarkami.

W tym roku zapisaliśmy sobie przepis na mleko makowe, alternatywę dla wigilijnego kompotu. „Bierzemy zmielony mak, taki jak na makowce, wymoczony, ale bez bakalii. Szklankę tego maku dodajemy do dwóch litrów wrzącej wody, słodzimy. Odcedzamy, a obgotowany mak trafia do makowych łamańców z drożdżowego ciasta. Napój, który zostaje, jest biały i słodki – jak mleko”.

Pani Nina upiekła pewnie wczoraj prosforę, chleb liturgiczny, którym wyznawcy prawosławia dzielą się w Wigilię, tak jak katolicy opłatkiem. Dostała na pieczenie specjalne błogosławieństwo, bo to odpowiedzialne zadanie. „Mąka, woda, odrobina drożdży, na dwa kilo mąki tyle drożdży co na paznokieć – wyjaśnia. – Jak piekę, to jednocześnie się modlę. Dzielenie się prosforą jest jednak nową tradycją”. W domu rodzinnym pani Niny wieczerzę wigilijną zwykle rozpoczynało się od zjedzenia łyżeczki kutii, czyli mieszanki słodkiego od miodu maku z bakaliami i pęczakiem. Prosfora zarezerwowana była na nabożeństwa. Dzisiaj natomiast jest obowiązkowym elementem wieczerzy i właściwie mało kto pamięta o zwyczajowej kutii.

Świąteczna kuchnia podlaska nie dzieli ludzi według wyznania, raczej według miejsca urodzenia. W Hajnówce na świątecznym stole z pewnością nie zabraknie marcinka, ciasta składającego się z co najmniej dziesięciu blatów półkruchego ciasta przełożonego bitą śmietaną, a w Sejnach – sękaczy i mrowisk, czyli smażonych w głębokim tłuszczu płatów ciastka połączonych miodem.

Dobrych Świąt. Ponownie. 

niedziela, 4 stycznia 2015

Jemy i czytamy #1

Nie będzie to kolejny tekst o zatrważającym poziomie czytelnictwa zachęcający do kupowania papierowych książek i gloryfikujący spędzanie czasu nad lekturą. Mimo że mamy słabość do książek papierowych, lubimy czytać i cierpimy na niedostateczną ilość półek mogących pomieścić książki.
Będzie za to zestawienie tekstów o jedzeniu. Takich, które czasem są naukowe, a czasem zupełnie proste i zabawne. Takich, które mogły Wam gdzieś mignąć w informacyjnej otchłani albo mogliście w ogóle się do nich nie dokopać. Jeśli lubicie czytać przy kawie, przy śniadaniu albo przy jakimś innym posiłku albo gdy nudzi Wam się w komunikacji miejskiej, to zapraszamy na przegląd lektur o jedzeniu.


Amaro, pierogi i wege-kopytka zachęciły dziennikarza Huffington Post do przyjrzenia się polskiej kuchni. Warto przyjechać do Polski i zjeść w mlecznym barze jakieś porządne kluski z sosem grzybowym, przekonać się, że nawet w kraju stojącym wieprzowiną działają restauracje wegańskie i sprawdzić, że do wódki najlepiej pasują zakąski.

O tym, dlaczego lubimy alkohol można przeczytać w Gazecie Wyborczej. Pomaga łagodzić konflikty, pobudza nas do działania, wprowadza nas w przyjemny stan pobudzając ośrodek przyjemności. Zupełnie jak niewinne czarno-białe ciasteczka.

Amerykańscy naukowcy zbadali reakcję ludzkich organizmów na produkty bogate w tłuszcz i cukier i odkryli, że ciasteczka OREO są równie uzależniające jak kokaina. Wszystko to za sprawą naszych neuronów rozmieszczonych w ośrodku odczuwania przyjemności, które żywiołowo reagują na ciastka. Enigma otyłości rozwikłana. Więcej w artykule na stronie Food Product Design

W czasach, kiedy wszyscy wracają do starych przepisów i chcą jeść lokalnie jak grzyby po deszczu pojawiają się mikrobrowary. O tym, że piwo produkowane na masową skalę nie daje nam takich doświadczeń smakowych jak piwa lokalne produkowane przez grupy zapaleńców i o tym, żeby nie dać się nabrać wielkim firmom tworzącym marki imitujące piwo lokalne przeczytacie w tekście na amerykańskiej stronie NPR.

Można przyjechać do Warszawy i oglądać Pałac Kultury. Można przyjechać i zwiedzać Muzeum Powstania Warszawskiego czy Muzeum Żydów Polskich. Można też przyjechać i jeść albo pić. O Eat Warsaw, czyli wycieczkach kulinarnych i wódczanych, a więc o tym, co robię poza blogiem możecie przeczytać w Aktiviście.

piątek, 2 stycznia 2015

Co dobrego czeka nas w 2015 roku?

Zaczął się nowy rok. Nadszedł więc czas na wróżenie z fusów, odczytywanie znaków i przewidywanie kulinarnej przyszłości w nadchodzącym roku. Na szczęście, jedzenie to taka dziedzina życia, która poddaje się trendom równie łatwo jak blogerki modowe. Podobnie jak w modzie, jedzeniowe jaskółki nowości najpierw widać wśród "wykształconych z dużych ośrodków", a potem widać już je wszędzie - od Ceprostrady po plażę w Darłówku. Nasz mały kulinarny horoskop na 2015, z przymrużeniem oka. 


1. Mniej mięsa, więcej roślin

Popularność blogów wegańskich (z Jadłonomią na czele) i wegetariańskich dowodzi, że coraz chętniej sięgamy po warzywa. Mamy jedynie problem z przetworzeniem ich na jadalne dania. Żegnaj rozgotowany brokule, papko z kalafiora i nieśmiertelna marchewko z groszkiem. Witajcie warzywne jednogarnkowce, flaki z boczniaków, hummusy z pieczonych buraków i chipsy z jarmużu.

2. Staropolskie warzywa w każdym domu 

Topinambur, jarmuż, pasternak, rzepa. Wszystkie te warzywa dawno dawno temu jedli nasi przodkowie, bo nie miały zbyt wygórowanych wymagań glebowych, dobrze rosły i można je było spokojnie przechować. Ale potem stały się synonimem biedy i skutecznie o nich zapomniano. Dzisiaj wracają do łask i atakują nas zewsząd. I dobrze, bo puree z rzepy jest kremowe i delikatnie słodkie. Przygotujcie się zatem na koktajl z jarmużu i krem z pasternaku w każdej przydrożnej knajpie.


3. Kawa? Tylko alternatywa

Minęły czasy podwójnego latte z syropem cynamonowym, cappuccino obsypanego czekoladą tak, że opadała pianka czy flat white'a prosto z Australii. Nastały czasy chemexu, aeropressa, dripa. Teraz parzymy kawę jednorodną (czyli pijemy napar z ziarna z konkretnej plantacji), najlepiej jasno paloną, wybieramy konkretną metodę parzenia, która daje nam inne doznania smakowe. I pijemy ją bez mleka i bez cukru.

4. Slow, eko, bio, śniadaniowe targi w każdym miasteczku

Publiczne spożywanie śniadanio-obiadów (na które język polski nie wymyślił jeszcze żadnej lepszej nazwy) na łonie natury, zakupy tylko u lokalnych producentów i jajka tylko od kurek mieszających w kurnikowych hiltonach. To wszystko stanie się rzeczywistością nie tylko w aglomeracjach, ale miastach, miasteczkach i wsiach. Być może wszyscy zechcą chociaż raz doświadczyć jak to jest kupić kanapkę z wędzonym łososiem za 25 złotych.


5. Fermentacja

Polacy są już od dawna największymi hipsterami świata jedząc kiszoną kapustę, kiszone ogórki, kisząc mąkę do swoich chlebów na zakwasie czy buraki na wigilijną zupę. Oprócz warzyw, kisi się też ziarna (np. Aleksander Baron w swojej restauracji kisi kaszę gryczaną). W 2015 wszystkie kraje i narody będą nadal próbowały sił w fermentowaniu tego, co dała im matka natura. Od kiedy w 2013 "gwiazdkowi" szefowie kuchni zaczęli jeden po drugim kisić lokalne warzywa, zagraniczne blogi jeden po drugim zaczęły opisywać cudowne właściwości kiszenia. I będą opisywać dalej, jeżdżąc na wizyty studyjne do Polski.

6. Miksuj i pij

Już pod koniec 2014 było wyraźnie widać, że niektórzy mają trudności z żuciem i połykaniem pokarmów stałych. Nowy Rok przywitał nas wysypem zielonych koktajli - z jarmużu, kiwi, jabłek, szpinaku, kalarepy, cytryny, limonki, gruszki i wszystkiego, co się nawinie. Bo zdrowe, bo oczyszczają, bo można łatwo schudnąć. Z pewnością zastąpią burgery i sushi.