fot. Victor Lozano |
Ostatnio sprawdzałam czy dalej jest z Białegostoku do Barcelony (bo do takie dwa swojskie "moje" miasta) czy z Chicago do Los Angeles. Oczywiście, że dalej jest z Chicago do Los Angeles, a Chicago nie leży na wschodzie USA tylko bardziej w środku. Dlatego też to porównanie z kolacją serwowaną przez babcię dla małego Jose i dla małego Jasia wydaje mi się idealne.
W Stanach Zjednoczonych konkretne stany kojarzone są z bardzo konkretnymi produktami spożywczymi. Do tego stopnia, że tablice rejestracyjne, zwane przez Polaków "plejtami" są opatrzone stosownymi hasłami. Dla przykładu, stan Wisconsin chlubi się, że jest "the Dairy Land." W Wisconsin właśnie produkuje się najlepsze amerykańskie cheddary (i robi mnóstwo mleka w proszku z którego potem robi się zwykłe mleko, bo technologia „mleko od krowy- filtrowanie – butelkowanie” jest droższa i takie mleko jest uznawane za towar luksusowy). Stan Idaho to kraina ziemniaka. Dlatego producenci chcący sprzedawać swoje kartofle umieszczają na worku wielki napis "Idaho Potatos." Ziemniak jest tak ważny dla mieszkańców Idaho, że stworzyli ziemniaczane muzeum. Można tam obejrzeć zdjęcia pierwszych farm, dotknąć narzędzi, którymi rolnicy na początku XX wieku kopali ziemniaki, zobaczyć ile rodzajów produktów spożywczych robi się z ziemniaka i jak wygląda w środku fabryka chipsów Pringle's. Można tam także zobaczyć wielki portret Thomasa Jeffersona – zasłużonego dla ziemniaka prezydenta USA, który jako pierwszy zaserwował swoim gościom frytki. Wschodni stan Vermont to ojczyzna najprzedniejszego syropu klonowego, Floryda słynie z pomarańczy i brzoskwiń. Kalifornia to z kolei mekka dla miłośników wina, owoców i orzechów. Jeśli w środku zimy jesz w USA truskawki to na 99% są z Kalifornii. Podobnie jak wino - amerykańskie wina są głównie z Kalifornii.
fot. Lukas Budimaier |
Napisawszy o tych konkretnych stanach muszę dodać rzecz prozaiczną. W mojej małej głowie amerykanistki bardzo często pojawią się skróty myślowe i zupełnie niepotrzebne uogólnienia. Kuchnia, każda kuchnia, to wypadkowa klimatu, kultury i zasobności portfela. Nie inaczej jest w USA. Każdy stan przez dziesięciolecia wypracował swoją kuchnię i swój sposób przygotowywania dań. Było to związane z pochodzeniem kolonizatorów (Anglia, Francja, Skandynawia), warunkami glebowymi i klimatem (co innego można uprawiać w dość chłodnych stanach, a co innego w gorącej Kalifornii) i grupą społeczną, która jadła dane posiłki. Bogaci ludzie zawsze jedli inaczej niż ich pracownicy czy niewolnicy. Zupełnie tak jak dzisiaj, wtedy importowali produkty z Europy, inspirowali się kuchnią francuską. Ale to nie dzięki nim powstały takie amerykańskie klasyki jak clam chowder, czyli gęsta zupa z małżami czy corn dogs, czyli kiełbaski w cieście kukurydzianym. Te klasyczne amerykańskie dania charakteryzujące konkretny region to zasługa zwykłych gospodyń domowych szukających oszczędności i jak najlepszego wykorzystania darów ziemi. Druga rzecz o której muszę wspomnieć to czas. My, Polacy, lubimy o sobie myśleć jako o bardzo starym, dojrzałym kraju z ponad tysiącletnią tradycją. O Amerykanach lubimy myśleć jako o kraju młodym, bez konkretnej tożsamości, ciągle dojrzewającym. Jak się okazuje, ten "krótki" czas wystarczył, żeby rozwinąć swoje charakterystyczne smaki.
Dla mnie kuchnia amerykańska to mieszanka tego, co wnieśli pierwsi kolonizatorzy i niewolnicy z tym, co dodały do niej kolejne grupy etniczne. Mam już w głowie nawet mapkę tego podziału na wschód, Mid-West, Teksas, stany południowe. Ale zacznie się z tego tekstu robić tekst popularno-naukowy. Dlatego teraz skupię się tylko na głównych smakach, które czuliśmy podczas naszego rocznego, a teraz dwutygodniowego, pobytu w kraju ciastek oreo.
1. kawa przelewowa o smaku orzechowym, albo waniliowym, albo dyniowym
Ilość przelewówki wypijanej i serwowanej w Stanach jest niewiarygodna. Wiem, że nie przebije to Skandynawii, ale robi wrażenie. Ten klasyczny obrazek człowieka idącego z kubkiem kawy to w ogóle marzenie każdego europejskiego właściciela kawiarni - sprzedajesz kawę w papierowym kubku i nie masz gościa w lokalu (i związanych z nim kosztów takich jak: fotele, toalety, zmywanie, obsługa, etc). Kawa przelewowa aromatyzowana to dla mnie czysty smak amerykańskiego poranka. I nie ma zmiłuj, że chemex czy aeropressy są lepsze i to z jakąś boliwijską kawą jednorodną w nosie smoka wypalaną. Czarna, mocno palona i mocno aromatyzowana kawa z dodatkiem "half and half" czyli śmietanki to majstersztyk amerykański. Koniec.
2. Słodko, słodko, za słodko, sól
To połączenie słodkiego i słonego Amerykanie mają we krwi (i biodrach). Skąd przylazła do nas moda na solony karmel? Teraz słodko-słone jest wszędzie: burgery w donucie (serio, serio), popcorn karmelowy wymieszany z serowym, pączki z boczkiem i lukrem. Połączenie słodkiego i słonego jest na topie. Jak poczytacie amerykańskie przepisy to zauważycie, że do wszystkich słodkich wypieków dodają sól. Można powiedzieć "tak, bo sól podkreśla słodycz". To prawda. Tyle, że oni dają tej soli na tyle więcej, że naprawdę czuć sól w słodkich wypiekach. To trochę dziwne za pierwszym razem, ale potem można się przyzwyczaić.
3. Słodko, słodko, soda oczyszczona
Znacie ten charakterystyczny smak ciasta marchewkowego, które paraliżuje język? To właśnie nadmiar sody oczyszczonej. Ten smak i zapach sody jest czymś pożądanym przez Amerykanów. My jedząc pączki czy ciastka mruczeliśmy, że jednak przesadzają z sodą. Po pewnym czasie zrozumieliśmy, że to, co dla nas jest jakimś błędem w sztuce cukierniczej, dla nich jest normą. Suck it up!
4. Boczek. Więcej boczku.
Boczek to od lat pięćdziesiątych jeden z ulubionych produktów wszystkich Amerykanów. Podobno wszystko za sprawą jednej z pierwszych kampanii marketingowych, która polegała na skutecznym marketingu szeptanym połączonym z cytowaniem badań naukowców, których nigdy nie przeprowadzili. Według nich, boczek z rana dostarczał potrzebnego tłuszczu i energii na cały dzień. Wszystkie idealne panie domu chcące porządnie nakarmić swoich mężów powinny były rano zaserwować im jajka z boczkiem w formie dowolnej. Dzisiaj w USA boczek jest wszędzie. Dla odchudzających się jest boczek z indyka oraz boczek wegański.
5. Dużo popcornu
Już 5 lat temu zauważyliśmy, że popcorn wraca pod strzechy w zupełnie nowej formie. Małe betoniarki przewracające popcorn to teraz widok naturalny w większości sklepów spożywczych (i na lotnisku). Amerykanie pokochali popcorn z karmelem, popcorn serowy, popcorn z sosem ranch, popcorn czekoladowy z kawałkami boczku. Popcorn występuje w każdej postaci i gwiazdkowe restauracje też go przemycają w swoim menu.
6. Dużo wszystkiego
To może zabrzmi trywialnie, ale naprawdę w USA wszystko jest duże. Mleko możesz kupić w butelce o pojemności 1 galona (4 litry), płatki śniadaniowe są pakowane w opakowania po 750g, ciastka oreo w najmniejszym opakowaniu są dwa razy większe niż u nas. Wszystko mieści się do dużych lodówek. I to hasło "dużo wszystkiego" odnosi się też do wielu popularnych knajp i ich menu. Oprócz klasycznych dań, są pozycje "extra". Znaczy to mniej więcej tyle, że w Twojej kanapce będzie dosłownie wszystko, co lokal ma na kuchni: podwójny burger, szarpana wieprzowina, boczek, podwójny ser, jajka, kapusta kiszona, colesław, frytki. W jednej kanapce. Dla jednej osoby. Amerykanów bardzo bawią te gigantyczne porcje (i nie widzą problemu w tym, żeby tego nie zjeść do końca).
7. Koper włoski i nasiona selera
Wielkim odkryciem były dla nas te dwie przyprawy. Prawie każde mięso przyprawia się koprem i nasionami selera. Pachnie trochę jak sklep herbapolu, smakuje podobnie jak kiełbaska w pizzy farmerskiej w Pizza Hut. Po powrocie kupiliśmy herbatkę z kopru włoskiego i porozrywaliśmy torebki, żeby używać go jako przyprawy do mięs, bo jest świetna!
To są smaki, które jakoś mocno odczuliśmy podczas naszej wizyty, ale nie wyczerpują one amerykańskiego arsenału smaków i aromatów. Dokonaliśmy jednak pewnego odkrycia, zupełnie zaskakującego. Kojarzycie te ciastka z McDonald's? Takie nadziewane owocami? Przez dłuższy czas zastanawialiśmy się skąd one się wzięły w ich menu i czy są charakterystyczne dla tej sieciówki.
Wertując ostatnio książkę kucharską z Nowego Orleanu znalazłam przepis na kruche ciastka smażone w głębokim tłuszczu i w końcu zrozumiałam skąd się wzięły te ciasteczka w McDonald's. (Amerykański McDonald's to też jest niezły temat. Polskie "maki" są czyste, zadbane, piękne i jakkolwiek to nie zabrzmi, wydają się całkiem eleganckimi przybytkami. W Stanach są okropne - nieco obskurne, ciasne i są naprawdę najtańsze w porównaniu z jakimkolwiek innym jedzeniem.)
zechciało mi się popcornu serowego :) i tego czekoladowego z bekonem też bym ostrożnie spróbowała
OdpowiedzUsuń