Bończa to wieś niedaleko Warki. Wokół same sady, jabłka, czereśnie i zieloności. Wieś liczy kilkanaście domów. Jaki macie obraz takiej wsi i jej mieszkańców? Kościół, dom, obiad, wnuki? Żebyście się nie zdziwili!
W Bończy wita nas pani sołtys. Mówi o sobie sołtys, bo nie lubi żeńskich form. Wokół niej kilka młodych kobiet z jajami – sypią dowcipami, karmią pesto z pokrzywy, pokazują profesjonalny film o Bończy i ich planach. Otwierają przepastną szafę w której jest milion słoików – musztarda piekielnica, słodka laska (truskawki z wanilią), sławetne pesto. Wszystko w takich samych słoikach z pięknymi etykietami. Made with Love in Bończa. Mam nadzieję, że niedługo takie słoiki będzie można kupić. Smakują miłością!
Wszystko dzieje się w świetlicy z piękną kuchnią, szafami, stołem do tenisa stołowego i … hipsterskim napisem Bończa. Plac zabaw? Asfalt? Jarmark? Wszystko tu jest. Chwilę później panie porywają dzieci na piracki statek, który zwiedza Szkółkę Owocową Bończa. My zostajemy w SPA Bończa.
SPA czyli Seniorzy Preferują Aktywność. Po staremu – Koło Gospodyń Wiejskich. „I żebyście się mieszczuchy nie przebierały za gospodynie wiejskie, bo nie ma co się lansować na wieś”, mówi jedna z nich. Panie spotykają się co tydzień wieczorem – rozmawiają, gotują, dzielą się radami (np. gdzie jest najlepsze sushi). Robimy szare kluski (tak się mówi na Podlasiu) czyli pyzy i racuchy drożdżowe. Ja, jako Drożdżowa Baba, jestem w zespole racuchowym. Ale wcześniej karnie trę ziemniaki. W trakcie tarcia mówię paniom, że moi rodzice to mają taką ruską maszynkę. I wtedy słyszę „kochana, my to wszystko robimy w thermomixie. Dzisiaj tylko tak tradycyjnie”. Moje wszystkie wyobrażenia o wsi i kole gospodyń wiejskich rozpadają się jak domek z kart i czuję się z tym cudownie.
Dowiaduję się, że kobieta w sadzie robi wszystko, że wielopokoleniowe domy są cudowne chociaż trudno na początku podzielić się obowiązkami (bo ojciec to kocha kotlety, a synowa chciałaby tak delikatniej z dietą), że raz na jakiś czas fajnie wyskoczyć do miasta na sushi czy ramen, że kolendra to w ziarenkach, ale raczej nie natka, że trudno jest pogodzić się z myślą, że dzieci nie chcą być sadownikami, że na wsi nie ma nudy bo jest tyle do zrobienia i przegadania. Widać, że panie znają się jak łyse konie i są po prostu ze sobą zżyte. Ale widać coś jeszcze: energię, chęć uczenia się, głód świata.
Ze Szkółki Owocowej dzieciaki wracają szczęśliwe i głodne. Opowiadają o 320 kg jabłek, które mieszczą się w skrzynio-palecie, o drzewach rosnących gęsto, o soku tłoczonym, o pszczołach, o wrześniowym rejwachu w sadzie. Szkółka Owocowa to dla nich jedna z najlepszych przygód w jabłkowym życiu. Jeśli macie dzieci w wieku szkolnym to idealny pomysł na jednodniową wycieczkę z Warszawy i okolic. Szkółka należy do Wareckiego Szlaku Jabłkowego.
A racuchy? Przepis teściowej – najlepszy na świecie. Są miękkie, delikatne, puszyste. Nie wolno żałować im tłuszczu – muszą swodobnie się w nim poruszać. Jeśli dodamy do ciasta kapkę spirytusu, placki tłuszczu nie wypiją. Zróbcie koniecznie (możecie tylko robić czasem z połowy porcji, bo kilogram to za dużo nawet dla 5 osobowej rodziny).
Składniki:
1 kg mąki pszennej
1 litr mleka
5 dkg drożdży
1 łyżka cukru
2 całe jajka
3 żółtka
aromat waniliowy
1. Mleko podgrzewamy, aż będzie ciepłe. Odmierzamy ¼ kubka. Resztę wlewamy do miski w której będzie wyrastało racuchowe ciasto.
2. Do mleka w kubeczku dodajemy drożdże i cukier. Mieszamy dokładnie. Czekamy, aż drożdże ruszą (czyli się delikatnie spienią).
3. Do dużej miski dodajemy pozostałe składniki. Mieszamy dokładnie ciasto.
4. Jednolite ciasto przykrywamy czystą ściereczką i pozostawiamy w ciepłym miejscu do podwojenia objętości.
5. Placki smażymy na dobrze rozgrzanym tłuszczu, który wypełnia około 2 cm patelni (licząc od dna).
6. Placki nakładamy ostrożnie łyżką wcześniej zanurzoną w wodzie (dzięki temu ciasto się nie klei).
7. Smażymy z obu stron na złoto. Oprószamy cukrem pudrem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Dziękujemy za odwiedziny!
M+A