Co widzisz, kiedy myślisz o „dobrym jedzeniu”? Owsiankę z
idealnie ułożonymi owocami, placki z kusząco spływającym sosem z solonego
karmelu, burgera z frywolnie wychylającymi się plasterkami pomidora, kolorowe
sałatki?

Żyjemy w czasach w których ważne jest już nie tylko co jemy,
ale jak jemy. Nie mam na myśli powrotu do celebrowania posiłków. Chodzi mi o to
jak wielką wagę dzisiaj przykładamy do wyglądu potraw. Rozglądaliście się
kiedyś jak zachowują się ludzie w restauracji czy śniadaniowni? Niby
rozmawiają, niby są umierający z głodu i z ogromną niecierpliwością w oczach
wyczekują kelnerów. A kiedy ich jedzenie ląduje na stole, zaczynają cały rytuał.
Zdjęcie z jednej strony, pogląd, przewracamy talerz, zdjęcie, podgląd. Teraz
wstaniemy, bo jednak w perspektywie „z góry” będzie wyglądało lepiej. Podgląd.
Teraz trudna decyzja – jemy czy dopieszczamy? Jeśli jemy, to temat chwilowo
uznajemy za zamknięty. Jeśli zdjęcie ma od razu żyć własnym życiem, to zaczynamy
zabawę z vsco, snapseedem albo po prostu filtrami na instagramie.
Czy jest w tym coś złego?
Jako osoba z natury nazbyt miła i unikająca konfliktów
napisałabym, że raczej nie. Czuję jednak przez skórę, że to jednak trochę źle. Po
pierwsze, jak wizualizuję sobie dania, które kocham bezwzględnie i wiernie to w
pierwszej trójce są: babka ziemniaczana, gulasz z kopytkami i klopsiki z
ziemniakami. Jaki mają kolor? Brązowo-szary. Bury. Nieładny. W takiej formie w
jakiej wychodzą z garnka czy piekarnika są mało atrakcyjne. Teraz wpiszcie w
google hasło „klopsiki” czy „gulasz”. Zdjęcia, które pokażą jak danie wygląda
naprawdę będą straszne. Te piękne, aranżowane zdjęcia będą miały tu zielone
kiełki czy natkę, tu marchewki ugotowane nie do końca (bo takie ugotowane na miękko
nie są tak fotogeniczne) albo będą najmniej istotnym elementem całej fotografii.
Czy przeszkadzają mi piękne zdjęcia? Absolutnie nie! Przeszkadzałoby mi jednak,
gdyby z naszego krajobrazu obiadowego zniknęły te cudowne i nieco wymagające
wizualnie dania – gulasze, wątróbki, kartacze, kluchy leniuchy, jajecznica
„nic”, płatki owsiane na mleku bez pięknie zaaranżowanych owoców i orzechów (które naprawdę czasem potrafią wyglądać
odwrotnie proporcjonalnie do smaku). Byłoby mi ogromnie źle, gdyby blogerzy i
autorzy książek kulinarnych specjalnie unikali promowania takich dań tylko
dlatego, że niezwykle trudno je zaprezentować. Jedzenie jest jednak przede wszystkim
po to, by zaspokoić głód i nas uszczęśliwić.
Próby upiększenia jedzenia za wszelką cenę to też domena
restauracji. Jedzenie, które pięknie wygląda dobrze się wiraluje, jest świetną
wizytówką knajpy. Im większa liczba udostępnień, tym większa rozpoznawalność
restauracji czy baru. Czy to źle? Jeśli za wyglądem idzie smak to oczywiście,
że nie ma w tym nic złego. Jeśli jednak wszystko to dzieje się tylko po to,
żeby dobrze wyglądało to jednak coś tu nie działa. Dla mnie najlepszym
przykładem instagramowego jedzenie są freak shakes. Tego nie da się wypić ze
smakiem. Po przebiciu się przez kilometry bitej śmietany i kilogramy posypek
nie mam ochoty próbować koktajlu. A nawet jak spróbuję, zwykle okazuje się
słaby, słodki i niesmaczny. O głębokomrożonym pączku nie wspomnę.
Kolejnym przykładem o którym przypominała mi nasza znajoma jest sernik. W kawiarni. Z czereśniami. Naiwnie myślałam, że czereśnie zdobiące wierzch sernika są pozbawione pestek. Wszak tak robią w niektórych miejscach (np. mojej najukochańszej białostockiej kawiarni Fly High Coffee). Po tym jak poczułam pod zębem coś twardego, co ewidentnie chciało sprawdzić czy ząb czasu nie ukruszył mojego uzębienia, postanowiłam podzielić się moją nieco niepochlebną opinią na temat czereśni z pestkami z właścicielką przybytku. "To Pani nie wie, że w czereśniach są pestki"? Zasadniczo wiem, ale jakoś uznaję, że wszystko, co na talerzu jest po prostu jadalne,
Zapomniałabym wspomnieć o ciastach i ciasteczkach. Piękne są te
wielopiętrowe bezy, których nie potrafiłabym ukroić bez instrukcji obsługi.
Uwielbiam patrzeć na ciasteczka z wymalowanymi lukrem kształtami. Jednak
najbardziej na świecie kocham zwykłą drożdżówkę, zupełnie niefotogeniczne
ciasto marchewkowe, babkę piaskową bez żadnych dodatków i powykrzywiane
bułeczki z cynamonem i jabłkami. Proste, niewyszukane dania, bez stylizacji,
bez pięknego talerza. Takie, które sprawiają, że czujesz się wspaniale i
dobrze. Takie, które uszczęśliwiają innych. Takie, które nie zrobią furory na
instagramie, ale wywołają realny uśmiech na którym zależy bardziej niż na
kolejnym wirtualnym serduszku.
Czy mam coś przeciwko stylizacji? Nie, pod warunkiem, że stylizuje się bezapelacyjnie dobry smak.
P.S. Natka pietruszki, kolendra, kiełki, granat, kakao
często „ratują” zdjęcia, ale nie smak. Pamiętajcie o tym inspirując się
zdjęciami z sieci.