W ostatnią sobotę w warszawskim Forcie Legionów próbowaliśmy
dobrego wina. Już drugi raz uczestniczyliśmy w festiwalu wina organizowanym
przez Centrum Wina. Poprzednia edycja odbyła się w maju i pisaliśmy o niej na naszym
blogu.
Wydarzenie wyjątkowo sympatyczne: niezobowiązująca
degustacja przy kilku stoiskach, podzielonych wg rodzaju wina i widełek
cenowych, do tego przekąski (choć zdecydowanie mniej niż za pierwszym razem –
szkoda…), konkursy i pokazy sommelierskie. W trakcie degustacji swoje typy
można zapisywać w specjalnych katalogach degustacyjnych (w tym roku było w nich
ponad 100 win), a przed wyjściem – najlepsze kupić z festiwalową zniżką
(przy większych zakupach – dostawa gratis).
Nie jesteśmy wielkimi znawcami wina, zwykle towarzyszy ono
jedzeniu – nie odwrotnie. Częściej pijemy białe niż czerwone – a to chyba
wśród profesjonalistów jest faux pas. Mimo że czytamy od czasu do czasu o winie,
to słabo posługujemy się sommelierską terminologią… Ale nawet z tej zupełnie laickiej
perspektywy festiwal był doskonałą okazją, żeby po prostu poćwiczyć smakowanie wina i
rozmowę o winie, o upodobaniach, o łączeniu go z potrawami.
Frekwencja dopisała (w ten weekend zresztą „frekwencja” to
było w stolicy słowo-klucz). Przy niektórych stoiskach było nawet tłoczno. Z
naszych obserwacji wynika, że najwięcej chętnych chciało degustować win z
najniższej „półki cenowej” (do 29 zł) i z tej najwyższej dostępnej na festiwalu
(powyżej 100 zł).
Wśród najtańszych udane były na pewno orzeźwiające stołowe Soldepenas
Blanco i lekko musujące Septiembre White Frizzante Mendoza. Wśród najdroższych
czerwonych najprzyjemniejsze było chyba kalifornijskie Black Stallion Cabernet
Sauvignon (bogate, ale nie za ciężkie), a wśród białych… biały sauvignon
Pouilly Fume Pascal Jolivet (rewelacyjny byłby do szparagów!). W odrębnej
konkurencji powinniśmy jeszcze odnotować aksamitną słodką maderę Cossart Gordon
(wg etykiety leżakująca 5 lat). Choć win słodkich i wzmacnianych nie było za
wiele (szkoda), więc i o porównanie trudno.
Ostatnio stwierdziliśmy, że nasza domowa „piwniczka” (a w praktyce
– karton z butelkami stojący w szafie) jest całkiem pełna, bo co jakiś czas
dostajemy wino w prezencie, a spożycie mamy raczej niewielkie. Dlatego tym
razem – mimo wielu kuszących okazji – do domu kupiliśmy sobie tylko dwie butelki,
ze środkowego przedziału cenowego: zaskakująco bogate, leżakujące 5 miesięcy w
dębowych beczkach Conde de Valdemar Rioja Blanco i słodki tokaj Oremus Szamorodni
w charakterystycznej pólitrowej butelce. Biała rioja na dobry początek kolacji,
a tokaj – na deser do sernika. Tak przynajmniej to sobie dzisiaj wyobrażamy.
Crust and Dust był patronem medialnym Kocham Wino Fest.
Wspaniały festiwal! Mógłby da mnie odbywać się w każdy weekend. Mnie najbardziej oczarował Tokaj Aszu (ten droższy). Zdegustowałam się po całości:)
OdpowiedzUsuń