Pastyła to nic innego jak bardzo mocno wygotowany mus jabłkowy, z którego wycina się niewielkie żelki i obtacza w cukrze. Smakuje tak intensywnie jakbyście na raz mieli w ustach co najmniej kilka jabłek. Jej przygotowanie jest czasochłonne, ale warto spróbować chociaż raz. Takie długie gotowanie, mieszanie, pilnowanie żeby nic nie przywarło ma w sobie coś z alchemii... Nasza pastyła jest "zdobyczna" - Adam dostał ją w prezencie na urodziny od Ireny i Pawła. Była tak pyszna, że wydzielaliśmy ją sobie, chcąc delektować się smakiem jak najdłużej... Zdobyczny jest i przepis, który odtwarzamy zgodnie z instrukcjami Ireny i rozpowszechniamy, żebyście też mogli spróbować. W końcu sezon na jabłka w pełni.
To nie jedyny pomysł na wielogodzinne gotowanie jabłek. Bliskimi krewniakami pastyły o bardziej zachodniej nazwie są fruit rolls, o których pisaliśmy już na blogu, a także "ser jabłeczny", który sprzedaje przez internet sklep Skarby Prababuni prowadzony przez fundację s. Małgorzaty Chmielewskiej.
To nie jedyny pomysł na wielogodzinne gotowanie jabłek. Bliskimi krewniakami pastyły o bardziej zachodniej nazwie są fruit rolls, o których pisaliśmy już na blogu, a także "ser jabłeczny", który sprzedaje przez internet sklep Skarby Prababuni prowadzony przez fundację s. Małgorzaty Chmielewskiej.
Składniki:
2 kg jabłek (najlepsze - antonówki)
cukier kryształ - do smaku
miód - do smaku
miód - do smaku
Jabłka obieramy, kroimy i gotujemy na małym ogniu bardzo długo, aż otrzymamy około 20% wyjściowej objętości. Jak pisze Irena "smaży się to jak powidła śliwkowe, czyli do momentu, kiedy łyżka przeciągnięta przez środek garnka zostawi w jabłkowej masie powoli zamykający się kanion, jak Morze Czerwone za Mojżeszem i Izraelitami".
Właśnie wtedy do pastyły dodajemy cukier i miód - do smaku, więc najlepiej etapami, żeby nie przesadzić. Odparowujemy dalej masę często mieszając - cukier i miód łatwo się przypalają. Po ok. 20-30 minutach masę rozsmarowujemy na blasze wyścielonej papierem do pieczenia na grubość ok. 1 - 1,5 cm. Wstawiamy do piekarnika nagrzanego do 50 stopni (dobrze gdy ma termoobieg) i dalej odparowujemy. Ten etap trwa nawet kilka godzin. Kiedy masa nieco się zestali i wysuszy, placek przypominający zestaloną galaretkę wyciągamy z piekarnika, kroimy w małą kostkę (można wyciąć też kształty małą wycinarką do ciasteczek) i wstawiamy do piekarnika na dosuszenie. Gotowe (czyli mało klejące się do rąk) kosteczki wyciągamy z piekarnika, obtaczamy w cukrze krysztale i wkładamy do szczelnego, suchego pudełka. Między warstwami pastyły, układamy papier do pieczenia.
fajny pomysł na domowe cukiereczki
OdpowiedzUsuńi prosty! tylko trzeba trochę postać nad garnkiem :)
Usuńczegoś takiego jeszcze nie jadłam, ciekawe:)
OdpowiedzUsuńJustyna, to dobry pomysł na prezent mikołajkowy ;)
UsuńTen cukier świetnie wygląda!
OdpowiedzUsuńfotogenicznie
UsuńNigdy czegoś takiego nie jadłam, muszę spróbować ;)
OdpowiedzUsuńjeśli masz chwilę, to koniecznie!
UsuńTo musi być bardzo esencjonalne.
OdpowiedzUsuń