piątek, 10 października 2014

Jak wychować małego niejadka?

Zanim na pierwszym USG zobaczy się bijące serce, zanim w ogóle uświadomi się, że można mieć dziecko, ma się czasem pewne wyobrażenia o swoim przyszłym dziecku idealnym. Nasze przyszłe dziecko na pewno będzie uśmiechnięte - jak to na reklamie pieluch, nie będzie płakało bez powodu, będzie w nas budziło same pozytywne emocje i będzie pięknie jadło. Będzie otwierać buzię na każde nasze "aaaaa", nie będzie zaśmiewało się plując marchewką z ziemniaczkami na wszystkie strony. A jak będzie większe, to zawsze będzie wybierało najzdrowsze kąski z talerza. Naturalnie, żadnych słodyczy do osiemnastki. Z tym bagażem niekoniecznie uświadomionych oczekiwań rodzi się nowy człowiek. Człowiek, który od początku życia jest inny niż nasze wyobrażenia.


Na początku jest w miarę prosto, bo wiadomo, że dziecko je mleko. Potem przychodzi czas na "rozszerzanie" diety i zaczyna się robić wesoło. Wspólne jedzenie może być powodem do prawdziwej radości i takiej absolutnie ironicznej "radości". Z naszych obserwacji wynika, że jest kilka chwytów, które skutecznie zabiją w dziecku duszę smakosza. Jeśli więc marzycie o dziecku niejadku to:

1. przerywajcie najlepszą zabawę faszerując dziecko jedzeniem

Najczęstsza scenka z placu zabaw wygląda mniej więcej tak: dziecko (wiek bez znaczenia) zawzięcie grzebie w piachu, ewidentnie próbując dokopać się do jądra ziemi i wtedy ręka karmiciela z zaskoczenia pakuje mu do ust banana/jogurt/pączka (niepotrzebne skreślić). Mały człowiek niezupełnie rozumie, co się dzieje, więc łyka kawałek i wraca do zabawy. Po kilku chwilach ręka znowu próbuje wpakować coś do ust. Wtedy dziecko zwykle strasznie się złości i wcale nie ma ochoty jeść. Do akcji wkracza więc język, który cedzi: "jeszcze gryza, przecież ty nic nie jesz". Takie przerywanie świetnej zabawy jedzeniem skutecznie buduje obraz posiłków jako najgorszego zła psującego każdy misternie ułożony plan.



2. porównujcie swoje dziecko do innych

Nic przecież nie działa na nas bardziej motywująco niż porównanie do innych. Szczególnie do rodzeństwa. Uwielbiamy przecież słuchać o tym, jak świetnie sobie radzi nasza siostra i jaki zaradny jest nasz brat, albo sąsiad, albo kolega z klatki obok. Z jedzeniem jest tak samo. Nie dość, że dziecko będzie jadło z poczucia winy (bo matka i ojciec znowu są ze mnie niezadowoleni), to każdy posiłek będzie skutecznie rozwalał więź z rodzeństwem (muszę to jeść, bo nie będę gorszy od niej). 

3. udawajcie, że od zawsze chcieliście być weganami

Dziecko idealne je dużo warzyw i nigdy nie ma ochoty na słodycze. Doskonale przecież wie, że warzywa to samo zdrowie. W domu ma najlepszy przykład, rodziców opychających się pasjami kalafiorem na parze, brokułami saute czy szpinakiem. W lodówce i szafkach nie ma żadnych rzeczy o których można by pomyśleć, że są niezdrowe. Same pyszne i świeże warzywa i owoce, które mama i tata pieczołowicie pakują do swojego pudełka z drugim śniadaniem.

4. zmuszajcie do jedzenia groźbami

Najmilsze wspomnienia z dzieciństwa to nie babcine placki czy niedzielny rosół, tylko te stołowe litanie "nie wyjdziesz na dwór dopóki nie zjesz", "żadnego telewizora dopóki nie skończysz kolacji", "zjedz  chociaż mięsko bo nie będzie deseru". To wszystko z pewnością będzie zachętą do chowania jedzenia w chusteczkę czy wyrzucania kanapek przed przyjściem do domu. Podobno dzieci świetnie kontrolują swoje łaknienie. Są dowody na to, że dzieci, które nie są zmuszane do jedzenia potrafią lepiej rozpoznawać głód. Może to zabrzmi jak herezja, ale my naprawdę nie mamy problemu z tym, że któreś z naszych dzieci nie ma ochoty jeść. Zwykle kolejnego dnia nadrabia zaległości i je z prawdziwą radością. 

5. nagradzajcie dzieci jedzeniem 

Wiadomo przecież, że jak nie będzie płakała w przedszkolu, to pójdziecie na lody, a jak posprząta swój pokój to dostanie paczkę żelków. Każdy rodzic przecież wie, że tak naprawdę nie ma nic gorszego niż warzywa i owoce, więc w ogóle nie powinno się nimi nagradzać dzieci. Tym samym pokazujecie dziecku co tak naprawdę myślicie o zdrowym jedzeniu. Zdrowe jedzenie jest obowiązkiem, czasem przykrym, a nie super frajdą. Skąd dziecko ma wiedzieć, że marchewka jest gorsza od cukierków? Możecie powiedzieć, że przecież jest mniej słodka i nie ma takiego błyszczącego opakowania. Prawda. Ale pomyślcie: skoro mama, tata, babcia i dziadek w zamian za coś, co dla nich zrobię dają mi cukierki, to znaczy, że naprawdę są dużo lepsze niż te głupie "zdrowe" rzeczy. 

6. nakładajcie dziecku porcję i egzekwujcie zjedzenie jej w całości

Nikt nie wie lepiej ile dziecko może zjeść niż Wy. Przecież czujecie, czy jest głodne czy nie, czy akurat ma ochotę na wodę czy może niekoniecznie. Świetnie je znacie, więc o jego potrzebach wiecie wszystko i wiecie, że skoro wczoraj zjadł talerz zupy, a potem porcję kotlecika, to dzisiaj też będzie tak jeść. Przecież Wy też codziennie jecie dokładnie takie same porcje jedzenia. Regularnie. Co trzy godziny. 

Nie jesteśmy rodzicami idealnymi, ale odrobiliśmy swoją lekcję. Pierwszemu dziecku puszczaliśmy piosenkę Elmo w pętli bez zatrzymania po to, żeby zjadł wieczorną porcję kaszy. Mieliśmy nadzieję, że jak dużo zje, to będzie spał całą noc. Niezależnie ile by jej nie zjadł i tak nie spał. Potem przestaliśmy go zmuszać do jedzenia. Dzisiaj jest bardzo ostrożny w poznawaniu nowych smaków, ale nie przestaje nas zaskakiwać prośbami o "tę dobrą szynkę z Hiszpanii" czy "zielone oliwki z migdałami". Je to, co chce. Drugie dziecko mając 8 miesięcy nie chciało jeść żadnych słoików i wcale nie interesowało się naszymi talerzami. Na kaszkę nawet nie chciała patrzeć. Nie zmuszaliśmy jej. Zaczęła jeść jak miała 18 miesięcy i do dzisiaj przestaje tylko wtedy, kiedy śpi. Ale ona nigdy nie je swojej porcji do końca. Dlaczego? Dlatego, że musi spróbować absolutnie wszystkiego, co jest na stole. Kaszanki, galarety, rosołu z tabasco, krewetek. Wszystkiego. Jak sobie uświadomiliśmy na jaką porcję składają się te jej kęsy, odpuściliśmy zmuszanie do "kończenia". Niektórzy mogliby powiedzieć, że to żadni smakosze skoro nie jedzą wszystkiego. A dla nas największym wyznacznikiem ich ciekawości w poznawaniu smaków jest to, że idąc do restauracji nie płaczą i nie głodują, kiedy w menu nie ma frytek i kurczaka. 

9 komentarzy:

  1. super post! ja także należę do osób, które mówią wszem i wobec, że skoro ja tak różnorodnie (i oczywiście pysznie! :P) gotuję, to moje dzieci od małego będą zajadały się nawet tym, czego ja jako dziecko nie lubiłam (szpinak, wątróbka itd), ale tak naprawdę zawsze, gdy to mówię, mam gdzieś na końcu głowy strach pt. a co jeśli wcale tak nie będzie? co jeśli będą wybrzydzały i doprowadzały mnie do szewskiej pasji? zapisuję post, aby przeczytać go gdy już będę miała dzieci :D pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. a moze akurat będą się zajadały? tego nie wiesz :) ale trzymamy kciuki za brak szewskiej pasji. W ogóle ;)

      Usuń
    2. dzięki :) oby tak było! :D

      Usuń
  2. hołk!!! mądrzy z Was rodzice - szacunek :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Magda celnie!strasznie współczuje tym dzieciom których mamy/babcie/opiekunki(ojców jakoś nie widziałam)pakują te kęsy do buzi.Czesto nawet nie dają dziecku samodzielnie odgryźć tylko bojąc sie odmowy pakują przygotowany kawalek prosto do gardła. Myśle ze jako jeszcze jeden punkt mona dodać pojenie dzieci sokami i cocola,po takim zastrzyku cukru nie jest sie głodnym.
    Aniela

    OdpowiedzUsuń
  4. Mądry wpis, jednak nie mogę się zgodzić z pozwoleniem dziecku na nie jedzenie niczego, z oczekiwaniem, że samo nadrobi zaległości na następny dzień. Sama byłam niejadkiem i moja mama zastosowała taki sposób. Skutek niestety był odwrotny, na drugi dzień wcale nie chciałam patrzeć na jedzenie. Chyba wszystko jest kwestią indywidualną i zależy od konkretnej osoby.

    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. I co robiła wtedy Twoja mama? jak nie jadłaś jeden dzień i potem też nie? bo to wydaje mi się ciekawsze. :)

      Usuń

Dziękujemy za odwiedziny!
M+A